Rozpoczynamy relację z tegorocznego festiwalu Wiosna Filmów. Dziś zobaczcie recenzje filmów „Czerwony i niebieski” oraz „Oh Boy”.  |  | ‹Czerwony i niebieski›
|
Czerwony i niebieski [60%] Istnieje grupa filmów wdzięcznych dla widza i niezbyt wdzięcznych dla recenzenta. To kino-słodycz, którym dla równowagi od czasu do czasu lubimy się delektować, które jednak konsumowane za często – tuczy i rozleniwia. A i rozkosz traci wówczas na intensywności. Filmowy recenzent niejako z obowiązku musi być wszystkożerny. Poszukując prawdziwych rarytasów, prędko zapomina zatem o co pospolitszych smakach. „Czerwony i niebieski” to jeden z takich przypadków. Wbrew niejednoznacznemu tytułowi, filmowy pejzaż italskiej szkoły malowany jest w zdecydowanie ciepłych barwach. Giuseppe Piccioni, adaptując nieznaną w Polsce powieść Marco Lodoli, udanie bałamuci widza. Dla włoskiego reżysera humor wydaje się być bowiem wartością naczelną. Najciekawsze w trakcie seansu wydają się sceny, w których szkolna codzienność nabiera sensacyjnego uroku – jak wtedy, gdy pedagog w zastępstwie sprawdzając listę obecności, wysila pamięć próbując równocześnie skojarzyć imiona nowopoznanych uczniów. Piccioniemu udaje się wówczas zwykły epizod naładować iście westernową, lecz w tym wypadku przezabawną atmosferą oczekiwania. To walor niezaprzeczalny, lecz ostatecznie za skromny na przeciwwagę dla schematów ekranowego szkolnictwa, z których składa się „Czerwony i niebieski”, które w dodatku nie prowadzą do żadnej odkrywczej tezy. Po seansie prędko zapomina się o kalkowanych nastoletnich inicjacjach i trudach obyczajnych pedagogów. Nawet klasyczna postać ambitnego belfra, chcącego przebić mur niechęci nastoletniej przyszłości narodu, nie zdobywa sympatii, którą wypracował sobie u widzów tytułowy bohater „Pana Lazhara” (swoją drogą bardzo udanej odtrutki na patos „Stowarzyszenia umarłych poetów”). Perypetie pedagogów i uczniów przeplatane są gęsto i wyrywkowo, jest ich tak wiele, że w rezultacie tylko jeden z namnożonych wątków jest w stanie uwieść widza. Nasz nieustanny zachwyt wzbudza tu najstarszy członek ciała pedagogicznego, cyniczny historyk sztuki, profesor Fiorito (Roberto Herlitzka, kardynał z „Wielkiego piękna”). Otoczony nadpobudliwymi młodocianymi lub młodszymi o pokolenie kolegami z pracy, osamotniony erudyta nie widzi dla siebie nadziei, a i przyszłość narodu rysuje mu się w czarnych barwach. Gdy poprawni idioci kują na pamięć szkolny program (jeśli w ogóle do niego sięgają), gdy szkoła – jak mówi – od lat naucza tych samych głupot, które dorośli dawno już przyswoili, wtedy jedyną radością na tym łez padole okazują się drobne przyjemności: papieros wypalany w szkolnej sali w obecności oniemiałych uczniów lub dziki taniec przełamujący konwenans w pokoju nauczycielskim. Zgorzkniały nestor momentami wydaje się mentalnym kuzynem Jepa Garbardelli, bohatera nagrodzonego Oscarem, wspomnianego już „Wielkiego piękna”. Obaj panowie wiedzą, że tylko sztuka jest zdolna zastąpić piękno, którego oczekiwalibyśmy od niezdolnej dorosnąć, sztucznej i wiecznie takiej samej ludzkiej zbiorowości. Potwierdzeniem gorzkiej tezy o konwencji rządzącej światem wydaje się sam „Czerwony i niebieski”. To filmowa lekcja, jakich wiele; nie płynie z niej żadna nowa nauka. Piccioni, choć przypomina przesympatycznego wykładowcę, jest zbyt poprawny, by zachwycić i byśmy po latach z nostalgią mieli go wspominać.  |  | ‹Oh Boy›
|
Oh, Boy! [90%] Niko jest prawie trzydziestoletnim amatorem kawy i… darmozjadem. W przeciwieństwie do także znajdujących się na życiowym rozdrożu – niezobowiązującej młodości i odpowiedzialnej dorosłości – serialowych „Dziewczyn”, przerywa jednak studia, nie informując o tym utrzymującego go ojca. Nie ma też celów na najbliższą przyszłość – a te miała nawet szukająca dla siebie miejsca dziecinna „Frances Ha”. Żyje z dnia na dzień, dopóki nie okazuje się, że jego konto bankowe jest puste. Tę właśnie pełną pechowych niespodzianek dobę przeżywamy razem z Niko. Wędrujemy z nim po czarno-białym Berlinie, niczym trzy i pół dekady temu spacerowaliśmy z Woodym Allenem po „Manhattanie”. Wrażenie celebracji niemieckiej stolicy i hołdowania klasykowi Allena wzmaga nie tylko oszczędna kolorystyka, ale i stale obecny w tle jazz. Tutaj jednak humor jest innego rodzaju: także wywołuje nieokiełznany śmiech, lecz to nie Allenowska literackość dyktuje warunki twórcom, a proza życia młodego biernego człowieka, nie myślącego o przyszłości, nie widzącego dla siebie sensownych perspektyw. Tu nawet drugi plan kryć może przezabawne absurdy codzienności. Naturalność wpisana jest w „Oh, Boy!” tak mocno, że śmiejemy się z niepowodzeń Niko, w myślach krytykujemy jego życiowe błędy, lecz równocześnie współczujemy mu. Emocji tu pod dostatkiem. Wielka w tym zasługa odtwórcy głównej roli. Sugestywny do granic możliwości i oszczędny w grze Tom Schilling ledwie spojrzeniem wywołuje u nas salwy śmiechu, a uniesieniem brwi wyraża sceptycyzm wymowniejszy niż tysiąc słów. Nostalgia kryjąca się w obrazach berlińskich uliczek i barów oraz w postaciach spotykanych przez bohatera ciekawie współgra z nieprzejednaniem dnia jutrzejszego, zakrywającego cieniem uroki młodości. Nawet sumienie, nieustannie skłaniające do poprawiania popełnionych już błędów, ma tu postać nagannie patrzącej blondwłosej dziewczyny. „Oh, Boy!” nie jest krytycznym portretem pokolenia biernych buntowników (wbrew pozorom nie ma w tym wyrażeniu sprzeczności). To portret tych, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca, albo raczej jakoś zostali odrzuceni; niczym nowa generacja buddystów nie oczekują jednak pomyślnego finału, nie okazują przy tym rozpaczy, a subtelnie chcieliby chwytać dzień wtedy, gdy inni mogliby stracić nadzieję.
Tytuł: Czerwony i niebieski Tytuł oryginalny: Il rosso e il blu Data premiery: 11 lipca 2014 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Włochy Czas trwania: 98 min Gatunek: dramat Ekstrakt: 60%
Tytuł: Oh Boy Data premiery: 25 kwietnia 2014 Rok produkcji: 2012 Czas trwania: 83 min Gatunek: dramat, komedia Ekstrakt: 90% |