„Szczęśliwa ziemia” Łukasza Orbitowskiego – książka o tym, że co prawda wszystko już było, ale jednak było trochę inaczej – ma kilka cech, które potrafią sprawić przyjemność.  |  | ‹Szczęśliwa ziemia›
|
Pewnie to jakaś specjalna sztuka – snuć opowieść dostatecznie codzienną, by czytelnik nie musiał się przy niej zatrzymywać, ale zarazem dość nieznajomą, aby zdążyła zaniepokoić i została zauważona. Orbitowski właśnie takim pisaniem zdaje się trudnić: przedkłada prostą historię – kilka jej równoczesnych wątków – a na dodatek, nie bez swoistej maestrii, buduje ją z banałów. Proszę nie sądzić, że to zarzut; wszak oczywistości są starannie dobrane i użyte z klasą. Niemniej tego, co najciekawsze, wypada szukać w drobiazgach – prędzej w wykończeniu niż w tworzywie. Żachnąć się przecież nietrudno – czy to na obciążającą czterech bohaterów tajemnicę z młodości i jej pokłosie w czasach dorosłych, czy to na brzydko spełniające się marzenia, czy wreszcie na zło z rogami, doprawione odrobiną opętańczego tańca. Cenne jednak, że schematy nie są tu wydrwione, przenicowane ani podane z przymrużeniem oka; w ich ujęciu wolno bodaj nawet dostrzec pewną uświadomioną naiwność tudzież zgodę na to, że do opowiedzenia pozostają te same historie, bo i istnienie wciąż toczy się podobnie. Zresztą bykokształtne stworzenie, które skrywając się gdzieś pod małym miasteczkiem Rykusmyku, nadaje bieg losom mieszkańców, kryje się też w tle życia, w razie postaci z książki niezwykłego raczej ze względu na rozmiar porażek niż ich rodzaj. I nie ma odpowiedzi, czy ten rozmiar – zmagań z chorobą lub opętaniem, finansowej klęski, spalenia za sobą mostów – to sprawka potężnej, przedwiecznej siły, czy sposobu myślenia, również po ucieczce do metropolii właściwego wychowankom bezbarwnej, z góry przegranej prowincji. Orbitowski nie wyjaśnia, ale obrazuje. Nawet nie ocenia – zło do byka trzeba sobie samodzielnie dopowiedzieć. Niekiedy tylko, jakby na marginesie, przemyca proste, nie szukające nadmiernej głębi, lecz trafne podsumowanie: „Wiemy, co było, przyszłość nie jest tajemnicą. Umyka jedynie moment przejścia”. Albo: „nikt nie jest starszy od osiemnastolatka, który pobił własnego ojca”. To – można by zarzucić – mądrość osiedlowa bądź małomiasteczkowa, wszelako jaka inna winna się znaleźć w takiej historii? Ukryte w plastycznie opowiedzianej szarości, te drobne wyimki, które zauważa się kilka zdań po przeczytaniu, stanowią dużą siłę „Szczęśliwej ziemi”, podobnie jak skrawki opisów, w których autor podkreśla rzeczy na tyle oczywiste, że trudno je dostrzec, czy porównania i metafory, przydające rzeczywistości jeszcze bardziej fizjologicznego wymiaru, niż pozwala ona doznać na co dzień. Powieść Orbitowskiego jest nieśpieszna, chociaż tempo różni się odrobinę w poszczególnych wątkach; osobno bowiem, poza zakończeniem właściwie się nie łącząc, przedstawione są dorosłe losy licealnych kolegów. Mam wrażenie, że gdyby splot był mocniejszy lub owe wątki krótsze, książka mogłaby zyskać, nie tracąc zarazem ani momentu grozy, ani obyczajowego portretu; ale to przecież sprawa zamysłu autora. Niestety – może przeszkadzać powodowany strukturą „Szczęśliwej ziemi” rwany charakter, pewien brak płynności między ujętymi w klamrę opowieściami, pozostający wszak w napięciu z ich czarującą sennością. Całość wydaje się słabsza niż większość części, za czym przynosi ten typ niedosytu, który wiąże się raczej z rozczarowaniem niż z – tak bardzo tu wskazanym – niepokojem. Trudno mi przeto pozbyć się myśli, że Orbitowski jest świetnym pisarzem, który wciąż nie pisze świetnych książek. Może jednak dlatego, że niezbyt dobrze znam Rykusmyku?
Tytuł: Szczęśliwa ziemia Data wydania: 23 października 2013 ISBN: 978-83-7924-086-9 Format: 384s. 150×215mm Cena: 39,90 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 70% |