powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CXXXV)
kwiecień 2014

Autor
Przeczytaj to jeszcze raz: Oni żyją?
Terry Pratchett ‹Na glinianych nogach›
Po przeczytaniu „Na glinianych nogach” widać, jak bardzo autor cyklu o świecie Dysku rozwinął się od czasu swoich pierwszych książek, które były właściwie cyklem luźno połączonych ze sobą gagów – zachwycająco śmiesznych, lecz niekoniecznie tworzących spójną akcję. Tu dostajemy już pełnoprawną fabułę kryminalno-sensacyjną, z morderstwami, pościgami i drobiazgowym śledztwem. A przy okazji kilka zagadnień moralno-etycznych.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Na glinianych nogach›
‹Na glinianych nogach›
W kolejnych częściach cyklu o Świecie Dysku Pratchett stopniowo odszedł od parodiowania typowych dla fantasy wątków, jakimi są barbarzyńscy bohaterowie, seksowne wojowniczki czy gapowaci czarodzieje. Pisarz sięgał po rozmaite wzorce: przerabiał motywy ze sztuk Szekspira i ze znanych baśni, brał na warsztat powieść szkolną, przygodową i policyjny czarny kryminał. Nie były to już parodie, lecz próby osadzenia w świecie Dysku akcji znanej nam na przykład z filmów o sfrustrowanych stróżach prawa, cynicznie nastawionych do swojej roboty. Z tomu na tom stawały się coraz mniej śmieszne, a nawet wręcz przygnębiające – pomimo powtykanych tu i ówdzie żarcików, czasem, trzeba przyznać, nieco już sztampowych i zrutynizowanych.
Również w „Na glinianych nogach” typowo pratchettowskie zabawy słowami sprawiają wrażenie umieszczonych na siłę. Głównym żartem ma być fakt, że pewien krasnolud nazywa się Cudo Tyłeczek. Ha ha. Inna sprawa, że znaczna część humoru Terry’ego Pratchetta oparta była na zaskakiwaniu czytelnika; teraz, kiedy wszyscy już wiedzą, jak wygląda chleb krasnoludów i że złodziei w Ankh Morpork nie można aresztować, jeśli mają licencje na kradzież, staje się to coraz trudniejsze. Ileż można śmiać się z (pozornej) prostolinijności Marchewy, tchórzostwa Rincewinda czy akademickiej inercji jego konfratrów?
„Na glinianych nogach” jest typowym kryminałem: mamy zagadkowe, pozornie bezsensowne morderstwa, żmudne śledztwo polegające na gromadzeniu drobnych i oderwanych od siebie dowodów, a nawet… laboratorium kryminalistyczne, jak w porządnym serialu sensacyjnym. Również jak w serialu nie może zabraknąć pewnych osobistych i uczuciowych rozterek bohaterów, naszkicowanych marginalnie – ot, tak, żeby nadać postaciom ludzką (ewentualnie krasnoludzką) twarz. Akcja jest bardzo wciągająca, autor doskonale wykorzystuje możliwości, jakie daje mu jej osadzenie w świecie fantasy (wampiry, golemy, wilkołaki, trolle), natomiast żarciki w stylu „Mój dziadek nazywał się Klep. Klep Tyłeczek” nawet, jeśli bawią, wydają się dodane na przyczepkę. Nie twierdzę, że w powieściach kryminalnych lub też quasikryminalnych nie ma prawa pojawić się żadna iskra humoru, ale inni autorzy potrafią krzesać ją z większym wdziękiem – że wspomnę choćby naszą rodzimą Joannę Chmielewską, czy Andrzeja Sapkowskiego i Ewę Białołęcką, którzy wprawdzie kryminałów nie piszą, ale za to płynne i niewymuszone przechodzenie od powagi i dramatyzmu do całkowitej zgrywy (i z powrotem) mają opanowane do perfekcji.
Oprócz intrygi kryminalnej Pratchett poruszył temat pasujący raczej do cyberpunka lub klasycznej sf: sztuczne inteligencje i zagadnienia związane z ewentualnym uznaniem ich za samodzielne byty. Genialnym posunięciem autora jest wpasowanie tego problemu w świat fantasy – czymże bowiem jak nie znanym nam z sf robotem jest gliniany golem ożywiony za pomocą umieszczenia w głowie karteczki z odpowiednim napisem? Przy czym Pratchett nie cofa się przed bardzo poważnymi pytaniami o różnicę między istotą ożywioną a żywą, o granicę, po przekroczeniu której bezmyślny automat nagle staje się osobą. Autor sugeruje, że tę granicą stanowi wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny. Dodać tu należy, że scena dyskusji z kapłanami na temat tego, czy golem Dorfl jest żywy czy też nie, przy całej powadze poruszanych problemów jest jednocześnie najzabawniejszą sceną książki – pełną tego właśnie spontanicznego humoru, o którym wspominałam w poprzednim akapicie.
Piotr W. Cholewa jak tłumacz tradycyjnie zrobił kawał dobrej roboty, szczególnie w przypadku opisów herbów, będących jedną wielką grą słów i to jeszcze istotną dla akcji. Niewielkie zastrzeżenia mam do słowa „judascap”, które dość nienaturalnie wygląda po polsku i w dodatku nie od razu kojarzy się z kozłem. Być może cierpię na syndrom „Dejwida i Goliata”, bo w pierwszej chwili usiłowałam ten wyraz przeczytać na sposób anglosaski i zachodziłam w głowę, co to takiego…
Podsumowując, można „Na glinianych nogach” spokojnie polecić każdemu miłośnikowi Pratchetta, natomiast dla czytelników nieobeznanych ze specyficznym światem straży nocnej w Ankh Morpork może okazać się nieco trudna do zrozumienia bez znajomości „Straż! Straż!” i „Zbrojnych”.



Tytuł: Na glinianych nogach
Tytuł oryginalny: Feet of Clay
Data wydania: 21 maja 2004
Przekład: Piotr W. Cholewa
ISBN: 83-7337-719-0
Format: 304s. 142×202mm
Cena: 29,90
Gatunek: fantastyka
Wyszukaj w: MadBooks.pl
Wyszukaj w: Selkar.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w
:
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

36
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.