powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CXXXV)
kwiecień 2014

Tydzień z Wesem Andersonem: Na tropie rekina tygrysiego, czyli „Podwodne życie ze Stevem Zissou”
„Podwodne życie ze Stevem Zissou” z 2004 to czwarty film Wesa Andersona, rozwijający właściwe dla tego twórcy chwyty i tematy, zachwycający stroną wizualną i eskalujący groteskę do poziomów wyższych niż w poprzednich dziełach twórcy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ekscentryczny Steve Zissou (po raz trzeci i oczywiście nie ostatni u Andersona Bill Murray) jest wybitnym oceanografem-filmowcem (postać jest wyraźnie wzorowana na Jacquesie Cousteau). Jego ostatnia wyprawa zakończyła się podwójnym niepowodzeniem – zginął, pożarty przez rekina, jego najlepszy przyjaciel, a film opowiadający o losach ekspedycji nie zyskał akceptacji krytyków. Teraz Zissou wyrusza, aby dokonać zemsty na potężnej rybie, a przy okazji nakręcić lepszy film. Ekspedycję ma finansować jak zwykle jego żona, ale tym razem nie jest już ku temu tak chętna jak niegdyś. Statek Zissou zabiera dwoje dodatkowych pasażerów – Neda Plimptona (Owen Wilson), podającego się za nieślubnego syna Zissou, i dziennikarkę Jane Winslett-Richardson (Cate Blanchett) w ciąży, która ma zapewnić public relations całej ekspedycji. Dodać wypada, że cała załoga statku „Belafonte” składa się z podobnych do ich szefa dziwaków, a jednocześnie wyrusza druga wyprawa, kierowana przez doskonale zorganizowanego osobistego wroga Zissou i byłego męża jego żony – Alistaira Henneseya (Jeff Goldblum).
Pierwszą rzeczą, jaką należy przyjąć do wiadomości, jest to, że świat Wesa Andersona niekoniecznie jest tożsamy z naszym światem. Choć z pozoru wydaje się rządzić podobnymi prawami, to w rzeczywistości jego logika jest dość odmienna od przyjętej przez nas na co dzień. Albo to zaakceptujemy i zrozumiemy, albo będziemy oglądali „Podwodne życie” z rosnącą irytacją. Jaki jest więc ten świat Andersona?
Z pewnością to świat przerysowany – wszyscy zachowują się tu w sposób albo przesadnie emocjonalny, albo przesadnie pozbawiony emocji. Fabuła zbudowana jest z elementów właściwych dla klasycznej opowieści przygodowej, w stylu Mellville’a lub powieści Verne’a. Mamy tu wyprawę badawczą, ale też mającą na celu polowanie na tajemnicze morskie zwierzę. Wyrusza dzielna ekipa pod dowództwem doświadczonego kapitana. Czeka ich wiele przygód, z napadem pirackim i odbijaniem jeńców włącznie. Na dodatek bohaterowie przeżywają problemy rodzinne, pojawia się właściwy dla popularnej literatury motyw nieślubnego syna etc. Ale to tylko zarys, bo na ekranie wszystko wygląda zupełnie inaczej. Dzielna ekipa to zbiór skrajnych dziwaków na czele ze zdziecinniałym Niemcem (Willem Dafoe) i murzynem śpiewającym piosenki Davida Bowie po portugalsku. Z kolei załoga Henneseya jest absurdalnie doskonale zorganizowana. Wątki rodzinne nie są w żaden sposób rozwijane, raczej oglądamy zabawę nimi w sposób sprzeczny z oczekiwaniami przeciętnego widza. Atak piratów i późniejsza z nimi walka to szczyt groteski. Choć bohaterowie posługują się mapami, to cała ich wyprawa z geograficznego punktu widzenia jest żartem – mapa sugeruje wody przy centralnej Afryce, port sprawia wrażenie Karaibów, piraci pochodzą najwyraźniej z Filipin, a wszystkie nazwy są całkowicie zmyślone. Sceny przemocy, rany odnoszone przez bohaterów są – z jednym wyjątkiem – bardzo komiksowe i nierealistycznie (bohater ranny w lewą pierś biegnie dzielnie kilkaset metrów, a prosty opatrunek pozwala mu normalnie funkcjonować). Niesłychanie kolorowa fauna i flora morska również nie znajdują odpowiednika w rzeczywistości, przywodząc na myśl dziecinne bajki.
Dokładnie na tym polega humor tego filmu – rzecz w tym, aby widz zrozumiał koncepcję Andersona i śmiał się z absurdów przedstawionej rzeczywistości, zderzanej wciąż z pomysłami realistycznymi. Wspomaga nas w takim odbiorze pomysłowość operatora. Piękne zdjęcia same w sobie bywają ciekawymi koncepcjami narracyjnymi – wędrówki po kabinach statku, ukazywanego jako wielki przekrój, czy zatrzymanie kamery przy ukazaniu bohaterów wyruszających na akcję odbicia zakładnika.
Humorystycznym motywem są też błyskotliwe dialogi. Wspomnieć jednak należy, że problemy bohaterów filmu błahe wcale nie są. Obserwujemy więc nieprawdziwych ludzi w nieprawdziwym świecie z prawdziwymi problemami, czego zwieńczeniem jest właśnie jedna scena bólu, która uderza widza swym realizmem. Czyżby to miało znaczyć, że przesłanie filmu wcale nie jest tak błahe i żartobliwe, jakby się to miało wydawać?
Anderson po raz kolejny gromadzi na planie doborową ekipę aktorską, ale prym wiedzie tu oczywiście Bill Murray. Ten aktor wydaje się być stworzony do ról zgorzkniałych, doświadczonych życiem mężczyzn. Jego stoicyzm w przyjmowaniu ciosów, wisielczy humor, ale i ataki złości bawi i wzrusza, nadając filmowi głębszego sensu.
„Podwodne życie ze Stevem Zissou” nie zyskało takiej akceptacji krytyki i widzów, jak „Rushmore” i „Genialny klan”, ale z pewnością nie można stwierdzić, że jest jakimś krokiem wstecz. Wykorzystując chwyty i tematy właściwie dla kina Andersona urzeka kreacją bohaterów, oryginalnym wątkiem przewodnim, podmorską absurdalną warstwą wizualną i doskonałym wyczuciem groteski. No i oczywiście z pewnością ma miejsce w panteonie najdziwniejszych komedii świata.



Tytuł: Podwodne życie ze Stevem Zissou
Tytuł oryginalny: The Life Aquatic with Steve Zissou
Dystrybutor: Forum Film
Data premiery: 11 marca 2005
Reżyseria: Wes Anderson
Rok produkcji: 2004
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 118 min
WWW:
Gatunek: komedia, przygodowy
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

7
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.