powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CXXXV)
kwiecień 2014

Tydzień z Wesem Andersonem: Przyjaźń nieudaczników, czyli „Trzech facetów z Teksasu”
Z okazji zbliżającej się premiery „Grand Budapest Hotel” Wesa Andersona, reżysera, którego w Esensji bardzo lubimy, przygotowaliśmy – częściowo wykorzystując nasze archiwa, częściowo tworząc nowe materiały – cykl tekstów poświęconych filmom tego twórcy. Rozpoczynamy oczywiście od debiutu – „Bottle Rocket” z 1996, w Polsce znanego jako „Trzech facetów z Teksasu”.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Bottle Rocket” jest rozwinięciem wcześniejszej o dwa lata krótkometrażówki Wesa Andersona o tym samym tytule i w tej samej obsadzie. Trzynastominutowy film, który można dziś obejrzeć na youtube to ironiczna, ale ciepła opowieść o gangu nieudaczników, którzy, mając wielki plan zapewnienia sobie bytu na wiele lat, dokonują dwóch niespecjalnie udanych skoków (z czego jeden dotyczy mieszkania jednego z nich). W tym czarnobiałym obrazie czuć ducha kina Jean-Luc Godarda, skojarzenia poprzez zdjęcia, muzykę i samą fabułę z innym jego obrazem o dziwacznej szajce „Bande à part” (w Polsce funkcjonujący pod tytułami „Amatorski gang” bądź „Osobliwa szajka”) same się nasuwają. Film pełnometrażowy odchodzi jednak od tej Godardowskiej estetyki, ewoluując w kierunku typowych dla Andersona rozwiązań, choć jeszcze nie w jego najbardziej rozpoznawalnym stylu.
Anthony (Luke Wilson) jest pacjentem kliniki psychiatrycznej, w której znalazł się na własną prośbę, ze względu na, jak sam mówi, przemęczenie. Nadekspresywny Dingan (świetny Owen Wilson z zaskakującą dla niego krótką fryzurą) to jego bliski kupel, który pomaga mu w dramatycznej ucieczce na linie ze związanych prześcieradeł z tego przybytku. Już sama ta eskapada określa podstawowe motywy filmu – zakład bowiem nie jest zamknięty i każdy może z niego wyjść po prostu głównymi drzwiami. Ale Dingan lubi dramaturgię, ma wizję planu rozciągniętego na, bagatela, 75 lat, który zapewni im dobrobyt. Dingam wszystko przeżywa nad miarę, w filmowy sposób, a Anthony, ze względu na łączącą ich przyjaźń, stara się mu dorównać.
Dalej mamy nawiązanie do krótkometrażówki – skok na dom Anthony’ego, zakończony niepowodzeniem, bo Dingan kradnie biżuterię, której… nie było na wcześniej przygotowanej liście. Biżuterię trzeba więc zwrócić, co robi Anthony za pośrednictwem swej siostry. Kolejny skok ustawia chłopaków, ale w motelu Anthony poznaje atrakcyjną paragwajską pokojówkę Inez i, jakby wpisując się w trend nadawania wielkich znaczeń małym wydarzeniom, romans z dziewczyną, która nie zna słowa po angielsku, zaczyna uważać za wielką miłość. I tak to dalej leci, aż do Wielkiego Finałowego Skoku.
W „Bottle Rocket” nie widać jeszcze tych charakterystycznych elementów stylu Wesa Andersona, dzięki którym obecnie rozpoznajemy jego filmy po kilkudziesięciu sekundach seansu. Nie ma nieruchomych twarzy, zbiorowych ujęć bohaterów z frontu, jazd kamerą pokazujących przekroje scenografii. Od strony formalnej mamy do czynienia ze stosunkowo klasyczną komedią, wygrywającą zderzenie wielkich planów i szumnych deklaracji z realiami akcji grupy życiowych nieudaczników. Czyli coś jak „Gang Olsena”, ale tam przynajmniej plany Egona były genialne, a realizacja fatalna. Tu nieudolne jest wszystko.
Ale już w debiucie widać inne elementy właściwie dla kina twórcy „Rushmore”. W całkiem przecież zabawnej komedii nie ma gagów, żartów słownych, cały humor bierze się z narastającego poczucia absurdu. Tak jest w scenie, gdy bohaterowie rozprawiają o tym, że niezatwierdzony łup z pierwszego „testowego” skoku należy oddać, tak jest, gdy Anthony porusza intymne tematy w rozmowie z Inez, tłumaczonej na żywo przez jej kolegę z pracy, tak jest, gdy ten kolega przekazuje Dignanowi informację, że o miłości Inez do Anthony’ego, mówiąc do niego w pierwszej osobie („Powiedz Anthony’emu, że go kocham”). Prawdziwą feerią absurdów jest finałowy skok, gdzie znów mamy zderzenie ambicji Dingana z samą realizacją.
Drugim elementem, który można uznać za cechę rozpoznawczą kina Wesa Andersona jest ewidentna miłość, jaką darzy swych niewydarzonych bohaterów i ślad poważniejszej myśli w fabule. Głównym tematem „Bottle Rocket” jest bowiem przyjaźń. Przyjaźń, która każe wyciągać kolegów z wyimaginowanych bądź realnych problemów, która każe dostosowywać się do ich oczekiwań (przez cały film Anthony dopasowuje się do planów Dingana, które rzadko pokrywają się z jego własnymi planami), która każe przebaczać przewiny, wspierać w trudnych chwilach i bagatelizować uprzednie wpadki.
„Trzech facetów z Teksasu” jawi się więc jako najpogodniejszy, najbardziej jednak beztroski (mimo licznych klęsk i upadków bohaterów) film Wesa Andersona. Nie ma w nim melancholii obecnej w kolejnych dziełach, nie ma tchnienia śmierci, mieszanki komedii i realniejszego dramatu, jest tylko zrozumienie i ciepła ironia.




Tytuł: Trzech facetów z Teksasu
Tytuł oryginalny: Bottle Rocket
Dystrybutor: Imperial CinePix
Data premiery: 1 marca 2006
Reżyseria: Wes Anderson
Rok produkcji: 1996
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 88 min
Gatunek: dramat, komedia
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

4
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.