powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CXXXVII)
czerwiec 2014

Autor
Gdzie dwóch się bije… trzeci umiera
Zaza Urushadze ‹Mandarynki›
Uhonorowany Nagrodą Publiczności na ubiegłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Warszawie dramat wojenny „Mandarynki” gruzińskiego reżysera Zazy Uruszadzego trafia właśnie do polskich kin. Zrealizowany za skromne środki finansowe i z tego też powodu bardzo kameralny obraz mówi o grozie wojny znacznie więcej niż niejedno wysokobudżetowe widowisko. Na dodatek mocno oddziałuje na emocje i – nie bójmy się stwierdzenia – z największego twardziela potrafi wycisnąć łzę.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Mandarynki›
‹Mandarynki›
Kiedy przed dwiema dekadami, na początku lat 90. XX wieku, rozpadał się Kraj Rad, na porządku dziennym stały wybuchające na obrzeżach dawnego imperium konflikty etniczne. Były one „dziedzictwem” polityki prowadzonej w XIX stuleciu przez Romanowów oraz w następnym wieku przez Stalina. Zwłaszcza ten ostatni, stosując się do starej rzymskiej maksymy: „Divide et impera” („Dziel i rządź”), tak zmieniał granice radzieckich republik i przesiedlał w ich ramach ludność, by nieustannie podsycać waśnie narodowościowe. Dzięki nim łatwiej było mu władać rozległym i zróżnicowanym państwem. W lecie 1992 roku za broń przeciwko Gruzinom chwycili dążący do niepodległości mieszkańcy Abchazji. Rząd w Tbilisi, do którego formalnie należała ta autonomiczna republika, pragnął jednak pełnej integralności historycznych ziem gruzińskich i o jakimkolwiek porozumieniu z „buntownikami” nie chciał słyszeć. W efekcie wybuchła trwająca do grudnia roku następnego krwawa wojna, w której po stronie Abchazów opowiedziała się Rosja, a militarnie wsparli ich bracia-muzułmanie z Czeczenii, Inguszetii i Kabardo-Bałkarii; Gruzja natomiast znalazła poparcie w Ukrainie.
Ten właśnie konflikt wybrał jako tło swej opowieści, urodzony w 1965 roku, Gruzin Zaza Uruszadze. Studia reżyserskie odbył, jeszcze w czasach radzieckich, w Państwowym Instytucie Teatru i Kina imienia Szoty Rustawelego w Tbilisi. Zadebiutował w końcu lat 80. średniometrażową nowelą „Tym, których zostawili ojcowie”, która weszła w skład trzyczęściowego filmu „Lekarstwo bez recepty”. Na możliwość nakręcenia pierwszego pełnometrażowego dzieła musiał czekać prawie dziesięć lat, wtedy to do kin w Gruzji trafił dramat obyczajowy „Tu zaczyna się świt” (1998); po kolejnej dekadzie Uruszadze zrealizował nowelowe „Trzy domy” (2008), a cztery lata później – „Opiekuna”. Każde z tych dzieł opowiadało o trudnym losie jego ojczyzny. I pod tym względem „Mandarynki” niczym się nie różnią. Film, wyprodukowany do spółki z kinematografią estońską, miał swoją światową premierę przed niespełna rokiem w Warszawie; następnie pokazano go także na festiwalach w Belgradzie oraz San Francisco i Seattle, w normalnej dystrybucji kinowej mogli go natomiast zobaczyć Gruzini, Estończycy oraz Litwini. A teraz także – Polacy.
Miejscem akcji jest zagubiona gdzieś w górach Kaukazu, leżąca na terenie, do którego roszczą sobie prawa zarówno Abchazowie, jak i Gruzini, bezimienna wieś. Od połowy XIX wieku zamieszkują ją przesiedleni tu przez carat Estończycy. To znaczy zamieszkiwali, bo obecnie zostało ich tylko dwóch: stary stolarz Ivo oraz właściciel sadu mandarynkowego Margus (w pobliskim miasteczku żyje jeszcze lekarz Juhan); pozostali wyjechali do niepodległej już Estonii, gdy tylko rozpoczęła się wojna gruzińsko-abchaska. Juhan i Margus mają zresztą zamiar zrobić to samo; ten pierwszy praktycznie siedzi już na walizkach, drugi natomiast czeka jedynie na jesienny zbiór mandarynek. Gdy sprzeda je krążącym po okolicy oddziałom wojskowym, nic nie będzie go w stanie zatrzymać. Jedynie Ivo nie chce opuścić ojcowizny i nie przekonuje go nawet fakt, że jego piękna wnuczka Mari ułożyła sobie życie nad Bałtykiem. Coś – widz dopiero w finale dowiaduje się, co to jest – trzyma go tak mocno w tym miejscu, że niestraszna wydaje mu się nawet wojna.
I chociaż Bóg zapomniał o ich wsi, wciąż pamiętają o niej bojownicy obu stron. Zachodzą od czasu do czasu, prosząc o jedzenie i picie. Ivo i Margus, kierując się chrześcijańskim miłosierdziem, nikomu nie odmawiają pomocy; przyjmują rolę bezstronnych obserwatorów. Tak dzieje się również, gdy po krótkiej strzelaninie w pobliżu swoich zagród znajdują zabitych żołnierzy. Jak się jednak ostatecznie okazuje, dwóch z nich wciąż jeszcze żyje – jeden jest Gruzinem (Nika), drugi najemnikiem z Czeczenii (Ahmed), który przybył do Abchazji, by walczyć o jej niepodległość. Ivo zabiera ich do swego domu i wzywa lekarza. Z taką samą troską pochyla się nad obydwoma, pilnując przy tym, aby wzajemnie się nie pozabijali. Dom Estończyka dla całej czwórki – również dla Margusa, którego chata zostaje zniszczona podczas ostrzału moździerzowego – staje się azylem, strefą zdemilitaryzowaną, do której wojna nie ma wstępu. W takiej atmosferze, pozbawionej nienawiści i rywalizacji, wrogowie symbolicznie wyciągają do siebie ręce; przekonują się, że zamiast strzelać, mogą rozmawiać, że każdy konflikt da się – przy odrobinie dobrej woli – rozwiązać, jeśli siądzie się wspólnie do stołu.
Można film Uruszadzego potraktować jako antywojenny moralitet, a w postaci Iva widzieć inkarnację któregoś z biblijnych mędrców. Taka interpretacja nie byłaby daleka od prawdy. Gruziński reżyser stara się jednak nie nadawać swemu dziełu zbyt patetycznego charakteru. Potrafi też powściągnąć naturalne w takim przypadku – vide temat – skłonności do opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu. Tym bardziej że mogłoby się to dla niego zakończyć oskarżeniami o brak obiektywizmu. Zapewne właśnie z tego powodu reżyser (i scenarzysta w jednym) całą dramatyczną opowieść przedstawia z trzeciego punktu widzenia, „wcielając” się w neutralnych Estończyków, którzy wbrew sobie zostają wrzuceni w sam środek Piekła. Dzięki takiemu zabiegowi Uruszadze jest w stanie wyważyć racje historyczne, przy jednoczesnym uniknięciu pokusy emocjonalnego uwikłania. Podobne historie w życiu się zdarzają i rzadko kiedy kończą happy endem. Nie ma go też – bo zwyczajnie być nie ma prawa – w „Mandarynkach”. Dramatyczny finał pozwala natomiast autorowi przytoczyć odwieczną prawdę, z którą w zasadzie nikt nie powinien polemizować – że dana ziemia należy do tych, którzy w niej spoczywają.
Fundamentem, na którym Uruszadze mógł zbudować swoją opowieść, była wybitna kreacja legendy kina estońskiego, wcielającego się w postać Iva, sześćdziesięciosześcioletniego Lembita Ulfsaka („Wiedźma”, „Metropolita Andriej”, „Czerwona rtęć”). Jego rodaków – właściciela sadu mandarynkowego Margusa oraz lekarza Juhana – również zagrali Estończycy, odpowiednio: Elmo Nüganen i Raivo Trass, obaj będący cenionymi, choć mało znanymi poza swoją ojczyzną, aktorami teatralnymi. W czeczeńskiego najemnika Ahmeda wcielił się Gruzin Gieorgij Nakaszydze, z kolei w Nikę – Micheil Meschi, który z Zazą Uruszadzem współpracował już przy „Opiekunie”, a poza tym parę lat wcześniej wystąpił w podejmującym niemal ten sam, co „Mandarynki”, temat dramacie wojennym „Strefa konfliktu” (2009) Wano Burdulego. Poza ciekawym, choć nieskomplikowanym, scenariuszem i sprawną reżyserią, uwagę przykuwają jeszcze klimatyczne zdjęcia Estończyka Reina Kotova (debiutanta w tak poważnej produkcji) oraz – nade wszystko – przejmująca muzyka Niaza Diasamidzego, od dwudziestu lat liderującego folkowo-rockowej (z elementami popu i reggae) grupie 33a, z którą wydał już sześć płyt długogrających. Nagrywając ścieżkę dźwiękową, wykorzystał głównie dźwięki panduri, bardzo popularnego we wschodniej Gruzji trzystrunowego instrumentu szarpanego. Efekt okazał się emocjonalnie porażający.



Tytuł: Mandarynki
Tytuł oryginalny: Mandariinid
Dystrybutor: Art House
Data premiery: 6 czerwca 2014
Reżyseria: Zaza Urushadze
Zdjęcia: Rein Kotov
Scenariusz: Zaza Urushadze
Rok produkcji: 2013
Kraj produkcji: Estonia, Gruzja
Czas trwania: 90 min
Gatunek: dramat, wojenny
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

88
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.