Jakub Gałka: Dlatego tak istotny w jego przypadku jest proces dorastania i wychowywania przez rodziców, który tłumaczy kryształowość – zresztą w ostatnich kilkunastu latach mocno redukowaną. W ogóle mam wrażenie, że backstory jest istotniejsza w DC niż w Marvelu – tam dopiero stosunkowo niedawno zaczęły pojawiać się historie typu „origin”, a tych, które w sposób dramatyczny i istotny wpływają na osobowość bohaterów, można policzyć na palcach. Konrad Wągrowski: Wygląda więc na to, że rozwój uniwersów w dużej mierze polega na odświeżaniu wizerunków bohaterów ukształtowanych w dawnych czasach, dopasowywaniu ich do nowych rzeczywistości. Mamy postacie wysoce niedzisiejsze – jak właśnie Kapitan Ameryka i Superman, którzy potrzebują częstego refreshu, mamy też nieco bardziej ponadczasowe postacie, jak Batman, który – gdy już ukształtował się jego mroczny wizerunek – może pozostać sobą. A inni? Piotr „Pi” Gołębiewski:: Ale mam rozumieć, że chcielibyście by Superman został przypakowanym Mrocznym Rycerzem? Odświeżanie to jedno, ale zmiana koncepcji postaci to coś zupełnie innego. Pomimo rozmnożenia się licznym originów, główny zarys psychologiczny zostaje mniej więcej taki sam. Superman odarty z kryształowej osobowości to już nie Superman. Karolina Ćwiek-Rogalska: Myślę, że można by się pokusić i pomyśleć jeszcze o innych klasyfikacjach: postaci, które trudno się – z różnych innych powodów – ekranizuje, bo albo nie ma się pomysłu, jak je przenieść estetycznie w nasze czasy, albo zbyt dziwne pomysły, by trafiły do szerszego grona widzów (chociaż po „Strażnikach Galaktyki” wiele może się zmienić), albo postaci, co do których nie ma jasności, w którą stronę pójść w ich przenoszeniu na ekran (wieloletnie problemy z Wonder Woman). I pewnie jeszcze jakieś, które nie przychodzą mi teraz do głowy. Konrad Wągrowski: Wygląda na to, że ramy są jednak bardzo szerokie – przecież zarówno ten campowy Batman biegający z bombą z lontem, ten animowany mroczny i ten uwspółcześniony Nolanowski są Człowiekiem-Nietoperzem i nikt (no, prawie nikt) nie neguje tego faktu. Choć przecież trudno o bardziej odmienne postacie. Wydaje mi się, że twórcy filmowi (a ostatnio też i komiksowi, bo przecież mieliśmy kilka rebootów cykli) bawią się z fanami wciąż w to, jak bardzo można naciągnąć kanon danego bohatera, by jeszcze się do niego dopasować. Mieliśmy superbohaterów campowych („Batman”, „Flash Gordon”), komediowych (stare „Supermany”), ekspresjonistycznych („Batmany” Burtona), w formule kina sensacyjnego (Nolan), dramatu psychologicznego („Niezniszczalny”), Bondowskiego („Kapitan Ameryka”), fantasy („Thor”, „Avengers”). W jakim kierunku jeszcze można iść?  | |
Jakub Gałka: Porno? A nie, to już było… Myślę, że jedną z popularniejszych, która cały czas będzie obecna, będzie formuła komiksu jako komentarza społecznego i superbohatera jako zwierciadła, w którym odbijać się mają zwykli śmiertelnicy. Mieliśmy mutantów jako prześladowaną mniejszość, co cały czas jest na topie, ale dostaliśmy też w komiksie czarnoskórego Spider-Mana. Co i rusz dostajemy rozważania o możliwości zjednoczenia się narodów wobec zagrożenia dla rasy ludzkiej (nawet jeśli to zagrożenie jest tylko pozorne jak mutanci czy Kal-El), ale widzieliśmy też podział całego społeczeństwa, w tym i superbohaterów, wobec decyzji rządów zmierzających ku coraz większej kontroli (cykl „Civil War” Marvela). Michał Kubalski: A może pora na realistyczne mockumentary o tworzeniu superbohatera? Coś w stylu „Primera"? Eksperymenty, podbudowa naukowa, kontrowersje, reakcje opinii publicznej… Konrad Wągrowski: Za mało chyba na dziś mieliśmy dekonstrukcji superbohatera, zderzania go z naszym światem. Ciekawym niewypałem był przecież „Hancock”, który miał potencjał – superbohater wynajmuje PR-owca, aby podbudować swój nadszarpnięty wizerunek, ale potem film rozjeżdża się totalnie w jakąś banalną i głupią fabułę i banalne love story. Wydaje mi się że filmowcy – a przecież chyba też i komiksiarze – wciąż najbardziej przywiązani są do elementów ukształtowanych 70. lat temu. Dwie tożsamości, walka ze złem, obecność arcyłotra… Fajnie próbowali ostatnio filmowi „X-meni” wpisywać supermoce w historyczne sytuacje – kryzys kubański, zabójstwo Kennedy’ego, wojna w Wietnamie. Ale to chyba wciąż za mało. Czy ktoś z was w ogóle uważa, że „Batman vs. Superman”, czy „Age of Ultron” będzie jakąś rewolucją w podejściu do mitu? Ech, gdy wspomnę, jaki potencjał niosło ze sobą stare opowiadanie Davida Brina „Thor spotyka Kapitana Amerykę"… (i wcale nie ten Thor, o którym myślicie) Piotr „Pi” Gołębiewski: A mi się wydaje, że przede wszystkim chodzi o dobre historie i ciekawych bohaterów. Dlaczego niby ten nieszczęsny pierwszy „Wolverine” jest najsłabszym częścią cyklu? Ze względu na zbytnie strywializowanie fabuły i umieszczenie w niej mało przekonujących bohaterów. „Avengers” nie niosą głębszej refleksji, a jednak film jest świetny, ze względu na spójny scenariusz i postacie, między którymi iskrzy. Karolina Ćwiek-Rogalska: Wszystko prawda, ale chodzi też chyba o to, by poszerzać widownię, uderzać także do takiego widza, który do tej pory traktował filmy o superbohaterach jako rozrywkę masową, nieciekawą, skierowaną do dzieci itd. Podobne stereotypy można wymieniać i wymieniać. Wpisywanie w nowe filmy o superherosach wszystkich treści, które wspominacie powyżej, służy więc także ich „upoważnieniu”, które od dawna widać w komiksach (czy może lepiej: które niemal od zawsze widać w komiksach, a w kinie niekoniecznie). Może nie zawsze zatem liczyłaby się tylko dobra, wciągająca historia? Odpowiadając na pytanie Konrada: może ani nowi Avengersi, ani konfrontacja Supermana i Batmana nie przyniosą jeszcze niczego nowego, ale staną się taką furtką, za którą to nowe leży i czeka na sfilmowanie? Piotr „Pi” Gołębiewski: Ależ ja się zgadzam i cieszę się, że producenci dochodzą powoli do wniosku, że nie wystarczy pokazanie ulubionego herosa, jak lata nad Nowym Jorkiem i efektownie rozprawia się z tymi złymi. To się nie sprawdza, bo nawet fani komiksów odrzucają takie założenie (patrz, klęska „Daredevila”). Wydaje mi się również, że tym, co rozkłada sporo ekranizacji, to potrzeba opowiedzenia historii od początku, by niezorientowany widz połapał się co i jak. A przecież te początki nie zawsze są jakoś specjalnie wciągające (chyba dostanę torsji, jeśli w kolejnej ekranizacji Batmana wrócą do opowiadania o jego początkach). „Avengers”, „Mroczny rycerz”, kolejny „Thor” i „Iron Many” nie są obciążone tym piętnem i od razu wypadają lepiej, właśnie dlatego, że mogą skupić się na innych problemach, niż te, skąd superbohater wziął swoje moce. Tu zaczyna się pole do popisu dla opowieści, które rozbudowywałyby postać, a także wprowadzały wątki, tak oczekiwanego „upoważnienia”. Michał Kubalski: Czyli wracamy do banalnych początków: film musi być dobry, a wtedy nawet superbohaterstwo zostanie zaakceptowane. To oczywiście nie koniec naszej debaty na temat superbohaterów – postaramy się w kolejnych dyskusja analizować temat bardziej szczegółowo. |