powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXXXVIII)
lipiec-sierpień 2014

Zdrowaś Matko
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Przepraszam! – krzyknął. – Czy mogę na chwilę prosić?
Młody człowiek zatrzymał się i spojrzał na stojącego za bramą mężczyznę z wyrazem ewidentnego zagubienia na twarzy.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – wyrzucił z siebie odruchowo. – W czym mogę pomóc?
Światecki skrzywił się nieznacznie.
– Dzień dobry. Byłem na dziś umówiony z Mirosławem Bzowskim.
Zakonnik, a może dopiero kandydat na brata wyraźnie się zafrasował, ale szybko doszedł do wniosku, co należy w tak nietypowej sytuacji do jego obowiązków.
– Proszę chwilkę poczekać, zaraz przyprowadzę kogoś, kto pana wpuści – wyjaśnił i oddalił się w stronę budynków klasztornych.
Rzeczywiście, Światecki nie czekał długo. Zaledwie kilka minut później pod bramę przyszedł starszy już mnich i otworzył ją szeroko.
– Proszę wybaczyć, że tak długo to trwało. Nie wiedzieliśmy, kiedy się pana spodziewać… Nasi goście zazwyczaj dzwonią, gdy dojadą na miejsce – wyjaśnił, uśmiechając się łagodnie.
– Nie mam telefonu – mruknął syn Swaroga, po raz pierwszy, z przyczyn zupełnie dla siebie niezrozumiałych, lekko tym faktem zakłopotany.
Do klasztoru prowadziła krótka ścieżka, ale skupiony na omijaniu kałuż Światecki nie przyglądał się ani gołym drzewom owocowego sadu, ani porządkującym teren ogrodów przed zimą braciom, którzy ukradkiem zerkali na niespodziewanego gościa. Zakonnik wprowadził go do budynku i wskazał uchylone drzwi na końcu korytarza.
– Proszę poczekać tam. Ojciec Michał – podkreślił delikatnie – zaraz przyjdzie.
Światecki posłusznie ruszył we wskazanym kierunku.
Pokój odwiedzin przytłaczał skromnością – efekt ten zaskoczył go o tyle, że skromność zdawała się wykluczać ciężką atmosferę. Tu jednak było inaczej. Osoba odpowiedzialna za wystrój pomieszczenia zdołała uzyskać interesujące wrażenie niegościnności, choć przecież ani postawiony na środku pokoju prosty, sosnowy stół, ani dwa równie pozbawione ozdób krzesła nie powinny na nikogo działać odstraszająco.
Ale nie zapraszały. Nie wywoływały przyjemnego wrażenia, że gospodarze pragną, by wchodzący tu czuli się komfortowo. Pomalowane jasnozieloną farbą ściany i ciemna podłoga również nie nastrajały do przedłużania pobytu ponad miarę, a miarowe tykanie zegara wiszącego naprzeciw okna zdawało się napominać odwiedzających, że nadużywają gościnności braci zakonnych.
Światecki odsunął jedno z krzeseł – ciche, zdawałoby się, szurnięcie odbite echem od gołych ścian narosło do nieprzyjemnie wysokiego poziomu. Usiadł przy stole i z nudów zaczął rozglądać się po pokoju, ale poza wychodzącym na dziedziniec oknem i zegarowymi wskazówkami przesuwającymi się na tle białej tarczy nie było na czym zawiesić oka. Rozczarowany skupił się na obserwowaniu kropel deszczu sunących niemrawo po szybie.
Syn Jagi.
Światecki zastanawiał się, jaki okaże się ten młodzieniec. Rokita nie kwapił się udzielać mu jakichkolwiek informacji, kwitując pytania zdawkowym „jest zupełnie inny”. Światecki podejrzewał, że w grę wchodziła zwyczajna zazdrość. Ostatecznie, mimo że chłopak dorastał pod opieką leśnego ducha, nie był przecież jego synem.
Dobrze naoliwione drzwi nie skrzypnęły, gdy ojciec Michał wchodził do pokoju, ale jego gość drgnął, jakby szósty zmysł podpowiedział mu, że oto przestał być sam. Światecki podniósł się i resztką rozsądku powstrzymał chęć uderzenia się z całej siły w czoło. W duchu wyśmiał własną naiwność, a potem wyciągnął dłoń na powitanie w ostatniej chwili, by uratować przed przybyłym resztki twarzy.
Duchowny odpowiedział zdecydowanym uściskiem, zresztą wszystko w jego postawie mówiło, że ojciec Michał jest człowiekiem bardzo konkretnym. Wysoki, szczupły, siwiejący brunet o nieprzyjemnie znajomych rysach twarzy roztaczał wokół siebie aurę skupienia. Pociągła twarz czterdziesto-, może nawet pięćdziesięciolatka nie zdradzała żadnych emocji, sugerowała natomiast, że ksiądz nie zwykł podejmować pochopnych decyzji.
Światecki raz jeszcze zdumiał się własną pomyłką. Mimo słów leśnego ducha, odruchowo założył, że dziecko Jagi będzie jak oni – obdarzone przywilejem nieskończenie długiego życia w sile wieku. Tymczasem siedzący przed nim mężczyzna był stuprocentowym człowiekiem, co znaczyło, że starzał się normalnie.
– Proszę, niech pan siada – ksiądz wskazał gościowi krzesło. – Co pana do mnie sprowadza?
Światecki skorzystał z propozycji, poczekał też aż jego gospodarz zasiądzie naprzeciwko i dopiero wtedy zaczął wyjaśniać.
– Ojciec mnie nie zna, ja natomiast nieco o ojcu słyszałem. Chciałbym prosić ojca o pomoc w pewnej niecodziennej sprawie.
Zamilkł, nie wiedząc, w jaki sposób przejść do sedna. W obliczu niewzruszonego spokoju siedzącego pół metra dalej człowieka problem, z którym tu przybył wydawał się zupełnie nierealny.
– Proszę wybaczyć, ale nie wygląda pan na człowieka potrzebującego duchowej porady. – Bzowski poprawił zjeżdżające z nosa okulary.
– Istotnie, nie potrzebuję porady. Pomóc, o którą mi chodzi, musiałaby mieć bardziej czynny charakter. Obawiam się też, że niezbyt licujący z ojca światopoglądem.
Ksiądz zmrużył oczy i przekrzywił głowę dobrze znanym Świateckiemu ruchem. Palcem wskazującym dotknął górnej wargi, jakby nakazywał sobie milczenie, po chwili zaś wąskie usta zacisnęły się w prawie niewidoczną kreskę.
– Ona pana przysłała. Matka. – Ostatnie słowo wypowiedział po krótkiej przerwie, przez co nadał mu niemal wrogie brzmienie.
– Owszem, znamy się, ale ona nic nie wie o mojej wizycie. – Światecki uświadomił sobie, że stąpa po bardzo kruchym lodzie. – Przychodzę do pana z prośbą, można powiedzieć prywatnie…
– Chwilę – przerwał mu duchowny. – Zna ją pan, ja z kolei nigdy pana nie widziałem pośród tej czeredy błaznów… – Zamyślił się na moment i w skupieniu mierzył siedzącego naprzeciw mężczyznę spojrzeniem, jakby mógł w ten sposób odczytać z jego twarzy skrywaną głęboko tajemnicę. Wreszcie skojarzył. – Matko Boska, to pan…
Światecki skinął tylko głową, ale nie powiedział ani słowa. Czekał cierpliwie, aż jego rozmówca zaakceptuje wnioski, do jakich właśnie doszedł.
– W takim razie nie mamy o czym rozmawiać – uciął. – Jej… wasze sprawy ani mnie dotyczą, ani interesują.
– I tu się ojciec myli – westchnął Światecki. – W wyniku dość niefortunnego splotu okoliczności nasze sprawy stały się także sprawami ojca.
– Nie rozumiem.
Zapomniany bóg zaczął wyjaśniać.
Znalazł w duchownym uważnego słuchacza, to musiał mu oddać. Ojciec Michał ani razu nie przerwał opowieści, nie wydawał wzburzonych okrzyków, skrzywił się tylko nieco, gdy Światecki zdawał relację z wydarzeń, które wplątały księdza w sprawy starych bogów.
– Nie miała prawa. – Tym razem nie było wątpliwości, że w głosie księdza pobrzmiewa nuta gniewu.
– Niewątpliwie, niemniej zrobiła, co zrobiła – powiedział Światecki, po chwili zaś dodał: – Wiele to nie zmieni, ale powinien ojciec wiedzieć, że nasz wspólny znajomy nie pozostawił jej wielkiego wyboru. Tak czy inaczej, powinien nam ojciec pomóc. We własnym interesie. Oni nie zrezygnują i niech mi ojciec wierzy, gdy tu dotrą, a prędzej czy później muszą trafić na ojca ślad, z tego klasztoru nie ostanie się kamień na kamieniu. Nie będą bawić się w subtelności, wybiją wszystkich.
– Raz przecież uwięziliście ich pod górą – stwierdził cierpko Bzowski. – Nie możecie zrobić tego ponownie?
– Brak nam mocy, brak waszej wiary. Matka, moja matka – wyjaśnił z krzywym uśmiechem – zdołałaby powstrzymać Siedmiu, ale skoro to ona ich uwolniła, nie będzie widziała powodów, by cofnąć wydany rozkaz. A odpędzić ich może tylko człowiek. Wiedźma twierdzi, że zna kogoś odpowiedniego, ale wydaje mi się, że ojciec poradzi sobie z tym lepiej. Kwestia motywacji.
Nie powiedział nic więcej, patrzył tylko w skupieniu na siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Twarz księdza nie wyrażała żadnych emocji – zimną krew odziedziczył zdecydowanie po matce – ale Światecki czuł, że wygrał.
I rzeczywiście, duchowny niechętnie skinął głową na znak zgody. Mirosław Bzowski, od prawie trzydziestu lat znany jako ojciec Michał, po raz pierwszy złamał się w postanowieniu zupełnego odrzucenia swoich korzeni. Ambicja nie pozwoliła mu pokazać, z jak wielkim wyrzeczeniem wiązał się ten prosty gest – prawdziwe emocje schował za tarczą obojętności.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

47
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.