powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXXXVIII)
lipiec-sierpień 2014

Zdrowaś Matko
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Dobrze. Załatwię to, ale po swojemu – powiedział, ze wszystkich sił starając się brzmieć niewzruszenie. – Nie, proszę nie przerywać. Musi pan zrozumieć jedno. To, czego pan żąda, kłóci się ze wszystkimi zasadami, którym przysiągłem być posłusznym. Rozumiem ryzyko i proszę wierzyć, tylko głębokie przekonanie, że na mnie by się to nie skończyło, że te upiory, jak pan mówi, mogłyby zagrozić moim braciom, sprawia, że w ogóle ciągle rozmawiamy. Widzi pan, całe dorosłe życie starałem się żyć zgodnie z bożymi przykazaniami w nadziei, że może jednak ona nie ma racji, że tym razem się myli.
Światecki, słysząc te słowa, uśmiechnął się bezwiednie.
– Widzę, że mnie pan rozumie. Zatem starałem się żyć tak, by zasłużyć na zbawienie. Bo wbrew temu, co ona mówi, wierzę, że Bóg jest miłosierny i że nie ukarze mnie za czyny mojej matki ani tym bardziej za pokrewieństwo z nią. Ale magia to co innego – od tego grzechu nie uwolniłaby mnie żadna spowiedź. Dlatego jeśli w ogóle mam panu pomóc, żądam dwóch rzeczy. Po pierwsze, zrobię to na własnych warunkach. Bez guseł.
– Rozumiem – zgodził się Światecki. – A druga rzecz?
– Przysięgnie pan.
– Słucham?
– Złoży pan tę samą przysięgę, co tamci kiedyś, tyle że przede mną. Nigdy nie będzie pan w nic ingerować, usunie się pan w cień. Jestem kapłanem, więc przysięgając mnie, przysięga pan Bogu.
– Ja jestem bogiem – parsknął Światecki.
– Prawdziwemu Bogu – odparł spokojnie Bzowski.
Jego rozmówca zamarł.
W pierwszym momencie chciał roześmiać się śmiertelnikowi w twarz, w następnym dotarło do niego znaczenie słów księdza.
Od lat zmagał się z ohydnym poczuciem bezsensu, braku celu istnienia. Czy pozbawiony wyznawców mógł ciągle mienić się bogiem? Syn Swaroga miał świadomość, że bez potrzebujących jego opieki ludzi powoli traci więź ze światem i nieuchronnie stacza się w nicość. Od dawna unikał rozmyślań na ten temat, wmawiając sobie, że nic nie uległo zmianie i zazwyczaj osiągał zamierzony cel – względny spokój ducha. Lecz nigdy dotąd nie spotkał się z tak jawnym lekceważeniem ze strony człowieka.
Ogarnął go gniew, jakiego nie czuł od dawna, przynajmniej od chwili, gdy wiedźma podstępem uwięziła go pod postacią drewnianej rzeźby. Poczuł gwałtowne pulsowanie krwi w skroniach, postać siedzącego przed nim mężczyzny rozmyła się, a panującą wokół ciszę wypełnił nieznośny szum.
Nie mógł puścić tej zniewagi płazem.
Przez chwilę ojciec Michał czuł się, jakby stał się nagle widzem niezrozumiałego dla siebie spektaklu. W pomieszczeniu gwałtownie pociemniało, gdy widoczny przez okno skrawek nieba skrył się za skłębionymi, granatowymi chmurami. Siedzący dotąd po przeciwnej stronie stołu mężczyzna poderwał się gwałtownie – krzesło odrzucone z niebywałą siłą roztrzaskało się o ścianę, znacząc ją wyraźnymi odpryskami.
Ksiądz spojrzał z niepokojem w stronę drzwi, które powinny przecież natychmiast się otworzyć. Taki rumor musiał niechybnie zwabić któregoś z braci. W tym momencie kątem oka zauważył wiszący na ścianie zegar, do tej pory pieczołowicie odmierzający upływające sekundy. Z przerażeniem obserwował, jak najcieńsza wskazówka zwalnia, by wreszcie zamrzeć całkowicie. Mimo koszmarnego poczucia odrealnienia Bzowski pojął, że cokolwiek ma właśnie miejsce, dzieje się naprawdę.
W tej samej chwili Światecki – nie, już nie Światecki, a Dadźbóg, syn Swarogowy nie kryjący się dłużej pod postacią człowieka – odepchnął dzielący ich obu stół ruchem tak płynnym i lekkim, jakby pozbywał się z drogi pustego kartonu. Masywny mebel przesunął się po podłodze z głośnym zgrzytem, ryjąc w niej głębokie rysy.
Ojciec Michał patrzył jak zahipnotyzowany w oczy postaci, która zdawała się górować nad nim o głowę. Dotąd normalne, o lekko zielonkawym zabarwieniu, teraz płonęły żywym ogniem. Nie zarejestrował nawet momentu, w którym nieludzka siła uniosła go lekko jak pacynkę i przygwoździła do ściany. Coraz wyraźniej czuł zaciskającą się na krtani dłoń. Przymknął oczy i zaczął odmawiać w myślach modlitwę, czekając na nieuchronny koniec.
…teraz i w godzinę śmierci naszej…
Obce słowa, choć kierowane do uzurpatora, kryły w sobie znaną intencję, która zmroziła zapomnianego boga. Nigdy dotąd żadna z tych śmiesznie słabych istot nie widziała w nim uosobienia chaosu. Nie taka była jego rola. Powoli rozluźnił chwyt, pozwalając ciału księdza bezwładnie osunąć się na ziemię.
Wziął głębszy wdech i dopiero po chwili odezwał się wciąż nieswoim, głucho brzmiącym głosem:
– Podaj mi choć jeden powód, człowieku, dla którego miałbym cię oszczędzić.
Machnął niedbale dłonią – roztrzaskane krzesło wróciło do poprzedniego stanu, a stół przesunął się z powrotem na miejsce. Teraz już tylko porysowana podłoga, obłupana farba pod oknem i ciemniejące z każdą chwilą ślady po palcach na szyi księdza świadczyły o wybuchu wściekłości pogańskiego bóstwa.
Bzowski ciągle półsiedząc, półleżąc pod ścianą, wciągnął chrapliwie powietrze. Dopiero gdy lekko świszczący oddech zaczął brzmieć normalnie, podniósł się chwiejnie z podłogi. Tych kilka kroków dzielących go od przewróconego krzesła, na którym siedział jeszcze kilka sekund temu, wydało mu się najdłuższymi w życiu. Z wysiłkiem postawił krzesło z powrotem przy stole i usiadł na nim po chwili wahania.
Odczuwał przedziwny wewnętrzny spokój.
– Przekreśli pan lekką ręką poświęcenie pozostałych? – Udręczona krtań pozwoliła mu zaledwie na prawie niesłyszalny szept, mimo to zmusił się do kontynuowania wywodu: – Przecież pan wie, co było sednem paktu. Dobro ludzi – waszego ludu, waszych wyznawców. Przysięga złożona przed Bogiem zapewniła im przetrwanie. Zaryzykuje pan odmowę i zerwanie paktu?
Światecki zacisnął szczęki tak mocno, że aż zgrzytnęły zęby. Przyszedł tu, mając określone żądania i nie przewidywał oporu ze strony księdza, a tym bardziej nie zakładał, że zwykły śmiertelnik odważy się stawiać jakiekolwiek warunki. Zły był na siebie, że dał się tak podejść, ale nie chciał ustąpić pola.
Nie synowi wiedźmy.
– Do tej pory nic takiego się nie stało – rzucił hardo.
– Do tej pory nikt nie próbował pana usunąć, podejrzewam więc, że coś jednak musiało zajść – odparł ksiądz. Choć mówił cicho, w jego głosie znać było stanowczość. – Poza tym aż do dziś nikt nigdy nie zażądał od pana takiej przysięgi. Ja żądam.
Światecki znów zamilkł. Przez chwilę myślał nad czymś intensywnie, jakby ważył słowa kapłana, wreszcie wzruszył ramionami.
– Dobrze, więc przy… – zaczął.
– Proszę poczekać. Wolałbym, żeby poznał pan dokładnie konsekwencje tej decyzji.
– Dlaczego stara się pan być tak bardzo w porządku? – zirytował się, jakby ksiądz pokrzyżował mu plany. – Nie wystarczy, że przysięgnę?
– Chcę, żeby był pan świadom, na co się godzi bądź co odrzuca. Proszę to złożyć na karb wychowania, jeśli pan chce, ale wolałbym, żeby nie mógł pan potem zasłaniać się niewiedzą.
– Sprytnie. Odcina mi pan jedyną drogę ucieczki.
– O to mi chodzi – przyznał otwarcie duchowny. Zaczerpnął głęboko powietrza, bo dłuższe przemowy ciągle sprawiały mu ból. – Proszę pozwolić, że wyjaśnię. Z tego, co wiem, jeśli zgodzi się pan przysiąc, odrzuci pan główny aspekt swojej, że się tak wyrażę, boskości. Nigdy więcej nie odpowie pan na niczyje modły. Poza tym wiele się dla pana nie zmieni.
Światecki dopiero teraz odczuł w pełni ciężar decyzji, jaką tysiąc lat temu musieli podjąć pozostali. Nawet kilka dni temu, podczas burzliwej rozmowy z Rokitą, nie do końca zrozumiał ogrom odpowiedzialności złożonej na ich barki. Po raz pierwszy też pojął, przed jakim dylematem stanęła niegdyś Jaga, i choć nie wybaczył jej – podejrzewał, że na to nie zdobędzie się już nigdy – to przynajmniej zrozumiał. Ze smutkiem stwierdził, że to najtrudniejsze z wyzwań, z jakimi przyszło mu się kiedykolwiek zmierzyć.
Długo milczał, spoglądając niewidzącym wzrokiem w okno. Wreszcie odezwał się cicho, wyraźnie zmęczony:
– Dobrze, przysięgam. W pełni świadomie i znając wszystkie konsekwencje. Czy to wystarczy?
Bzowski podrapał się po brodzie w zadumie.
– Podejrzewam, że będzie musiało. Matka nigdy nie opowiadała, jak to przebiegało, ale sądzę, że przede wszystkim liczą się intencje.
– Czy to już wszystko?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

48
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.