powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXXXVIII)
lipiec-sierpień 2014

Zdrowaś Matko
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Pech chciał, że ledwie otworzył drzwi, niemal zderzył się z ostatnią osobą, jaką miał ochotę oglądać. I znów nie znalazł w błękitnych oczach śladów zaskoczenia – oczywiście, Leszy uprzedził przecież wszystkich o jego nadejściu – tym niemniej Światecki poczuł, że bezsilna złość zaraz rozsadzi go od środka. Chciał się wycofać, ale donośny głos pana lasów osadził go na miejscu:
– Stój! Sprawa jest poważna i bez twojej pomocy się nie obejdzie.
Wściekłość przesłaniająca mu pole widzenia szarą mgłą zaczęła ustępować. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nawet nie zdziwił się, widząc ich w tym gronie: Boruta i Rokita byli niemal nierozłączni i od zawsze na każde zawołanie pana kniei. W pierwszej chwili zaskoczyła go tylko obecność Jagi, ale opiekuńczy gest Rokity wyjaśnił wszystko – ledwie wiedźma znalazła się w zasięgu jego rąk, natychmiast objął ją w pasie, wysuwając się nieco naprzód.
Światecki niemal uśmiechnął się na widok straceńczej determinacji w oczach bruneta – gdyby chciał, mógłby zdmuchnąć w jednej chwili całą tę chatę z powierzchni ziemi i nikt z obecnych, nawet Leszy, nie zdołałby go powstrzymać.
Tyle, że nawet na tym już mu nie zależało. Czuł jedynie, że przegrał z wiedźmą po raz kolejny.
Podszedł do solidnego, dębowego stołu, odsunął krzesło i ciężko na nie opadł. W cudzym, za ciasnym ubraniu i cudzym życiu czuł się wyjątkowo nie na miejscu.
– Pytajcie, o co chcecie – rzucił zrezygnowany. – Prosiłbym tylko o coś do jedzenia. Od wczoraj nie miałem nic w ustach.
Boruta natychmiast rzucił się do drzwi lodówki, by po chwili postawić przed uzdrowionym bogiem pokaźnych rozmiarów talerz wypełniony po brzegi kanapkami – Światecki musiał przyznać, że rudy grubas lubił sobie dogadzać. Spojrzał wyczekująco na pozostałą dwójkę, lecz ani Jaga, ani Rokita nie kwapili się do podjęcia tematu. Starali się zachować spokój, ale zdradzały ich drobiazgi – wiedźma uczepiła się kurczowo podtrzymującego ją ramienia leśnego ducha, on zaś zaciskał szczęki tak mocno, że Światecki nawet z tej odległości widział wyraźnie rysujące się pod skórą ścięgna.
To Leszy zdecydował się przerwać milczenie.
– Jago, jest chyba coś o czym powinnaś wiedzieć. Wczoraj założyliśmy, że atak na Dadź…
– Darka – wpadł mu w słowo Światecki, po czym dodał, wzruszając ramionami: – Wszyscy tak mówią, przyzwyczaiłem się.
– Niech i tak będzie. Zatem, założyliśmy, że to sprawka Najwyższego, ale wygląda na to, że myliliśmy się. Powtórz im, to co powiedziałeś mnie – Leszy zwrócił się do Świateckiego. – I opowiedz, co dokładnie się stało.
Światecki westchnął tylko ciężko i zaczął relacjonować wydarzenia minionego dnia. Gdy skończył, znów nastała cisza, nikt nie wiedział bowiem, jak zareagować.
– Wizja Jagi wyraźnie sugerowała, że naraziłeś się na gniew Najwyższego – stwierdził wreszcie Leszy.
– Najwyższego? – Światecki nie krył zdumienia. – Jeśli nawet tak, to bezpośrednio się nie zaangażował. Byłem świadkiem pieczętowania Siedmiu i nie pomyliłbym ich z żadnym innym bytem na świecie. Wiem też jedno. Teraz tylko Matka mogła wyrwać ich z czeluści Wiecznego. Nie wiem, czym jej zawiniłem, ale nie żałowała sobie.
– Cóż, zapewne masz rację – przyznał niechętnie Leszy, drapiąc się po skołtunionej czuprynie. – To by wyjaśniało, dlaczego rana nie chciała dać się wyleczyć. Bez pomocy Jagi nic byśmy nie wskórali.
– Szkoda, że wasze starania poszły na marne – podsumował cierpko Światecki, ignorując delikatną sugestię pana lasów. – Oni nie zrezygnują. Powinienem jak najszybciej was opuścić, bo z chwilą, gdy tu dotrą, nie oszczędzą nikogo.
– Nie wydaje mi się, by upiory mogły ci jeszcze zagrozić – odpowiedział wolno Leszy. – Jago, powiedz mu.
Wiedźma nie odezwała się, odkąd Światecki przekroczył próg kuchni. Wysłuchała w skupieniu jego relacji, a teraz przyglądała się mu uważnie z przedziwnym wyrazem twarzy. Gdy tylko wspomniał starą boginię, poczuła się, jakby w pamięci otwarły się drzwi, za którymi dotychczas kryły się pozostałe fragmenty wizji. Teraz nie miała już wątpliwości, co zaszło na górskiej przełęczy, lecz obecnie nie miało to większego znaczenia.
– Popełniliśmy wprawdzie błąd – zaczęła cicho swoim zwykłym, wypranym z wszelkich emocji tonem – zakładając, że to Najwyższy chciał waszej śmierci, panie, ale to, co zrobiliśmy, powinno chronić was równie mocno przed upiorami, jak i przed gniewem nowego Boga.
– A mimo to nie wyglądasz na przekonaną – skwitował jej odpowiedź. – Co zrobiliście?
– Na życzenie pana kniei obłożyłam was starym urokiem ochronnym. Strzeże was dusza śmiertelnika i tak długo, jak długo pozostanie nienaruszona, nic na tym ani tamtym świecie nie powinno móc was skrzywdzić. Jesteście więc całkowicie bezpieczni.
– Ciekawa teoria – parsknął, gdy skojarzył fakty – ale zupełnie chybiona.
Jaga popatrzyła na niego nieufnie. W pierwszej chwili znaczenie jego słów w ogóle do niej nie dotarło. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, co miał na myśli. Na jej spokojnej zazwyczaj twarzy pojawiło się najpierw zaskoczenie, a potem niemal zupełnie obce jej zdumienie, niezrozumienie, wreszcie zwykły, ludzki lęk. Żywe emocje znalazły odbicie także w niewzruszonych zazwyczaj oczach, które w jednej chwili rozszerzyły się gwałtownie. Wiedźma stała nieruchomo, sparaliżowana strachem przed konsekwencjami jednego prostego stwierdzenia.
Światecki poczuł, że przepełnia go uczucie triumfu. Z jej milczenia wywnioskował, że nie rozumie, wyjaśnił więc usłużnie, czerpiąc satysfakcję z każdego słowa:
– Pokpiłaś sprawę. Nie wiem, kim się posłużyłaś, ale wpakowałaś go w nie lada gówno.
– O… o czym mówisz?! – wiedźma na chwilę zapomniała o postawie, jaką obiecała sobie utrzymać w kontaktach z nim.
– Siódmy bez trudu poradzi sobie z twoim urokiem. Dla niego zniszczyć duszę człowieka to jak splunąć. Podejrzewam, że sprawiłoby mu to nawet przyjemność, gdyby jeszcze pamiętał, czym ona jest.
Leszy słuchał tej wymiany zdań w skupieniu. Słowa Świateckiego przypomniały mu dzień, w którym po raz pierwszy usłyszał o Mściborze, synu Gniewka. W przypływie złości na własną niefrasobliwość zaklął szpetnie i huknął pięścią o skrzydło drzwi.
– Szlag jasny, zapomniałem – syknął. – On zna gusła. Nauczył się ich w młodości i chętnie do nich odwoływał. Podobno miał w zwyczaju przywracać do życia martwych towarzyszy.
– Dlatego zresztą ich zapieczętowano – mruknął Światecki. – Mścibor rozproszy nawię twojego śmiertelnika, gdy tylko go odnajdzie, a z pewnością nie zabierze mu to dużo czasu. Taka dusza błyszczy dla niego niczym gwiazda na niebie.
Wiedźma pobladła jeszcze bardziej, choć wydawało się to już zupełnie niemożliwe i gdyby nie podtrzymujące ją ramię leśnego ducha, nie zdołałaby ustać na nogach.
– Mirek… – wyszeptała tylko i wybiegła z kuchni.
• • •
– Nie miałam innego wyjścia – rzuciła w przestrzeń, starając się przekonać bardziej siebie niż kogokolwiek z obecnych.
Rokita w napięciu obserwował jej niespokojną wędrówkę po pokoju, trwającą od dobrej godziny. Wiedźma wyraźnie nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca. Przysiadała na chwilę na kanapie tylko po to, by natychmiast poderwać się i znów podjąć nerwowy marsz. Leśny duch zżymał się w duchu na widok ściągniętej lękiem twarzy i niespokojnych gestów, tak niezwykłych u opanowanej zazwyczaj wiedźmy.
– Nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić.
– Nie gryź się tym. – Tubalny głos Leszego brzmiał teraz wyjątkowo ponuro, wręcz grobowo. – To była moja decyzja, więc i odpowiedzialność jest moja.
– Och, wy nic nie rozumiecie, panie! – Pełen bólu okrzyk przeszedł w ciche łkanie. – Muszę coś na to zaradzić. Musi być jakiś sposób.
Boruta nie odzywał się od chwili, gdy Swarożyc obwieścił swoje rewelacje. Do pokoju zakradł się niczym złoczyńca, starając się nie wchodzić w drogę ani załamanej wiedźmie, ani chmurnemu Rokicie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jego kaprys, wypadki minionego dnia potoczyłyby się zupełnie inaczej.
Teraz gorączkowo szukał rozwiązania ich problemów. Ze wszystkich sił starał się przypomnieć sobie to, co wiedział o Siedmiu – nie było tego wiele i zdecydowanie żadna z informacji nie napawała optymizmem. Miał wprawdzie pewien pomysł, lecz była to koncepcja tak banalna, że z trudem przychodziło mu uwierzenie, by mogła w ogóle zadziałać. W końcu, przekonany, że sam nie zdoła rozwikłać tej zagadki, odchrząknął głośno, zwracając na siebie uwagę pozostałych.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

43
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.