Nowo wydana u nas książka Harukiego Murakamiego to właściwie dwie książki. W dodatku pierwsze, jakie Japończyk w ogóle oddał do druku. Fani się ucieszą (i słusznie!), reszta powinna omijać.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Do tej pory znaliśmy przekład ostatniej powieści z „trylogii Szczura”, czyli „Przygody z owcą”. „Słuchaj pieśni wiatru” oraz „Flipper roku 1973” to dwie pierwsze części cyklu, odpowiednio o dwa i trzy lata wcześniejsze. Trzeba przyznać, że tę „wczesność” widać, bo zaznajomionym już z twórczością autora „Kafki nad morzem” nieznane dotąd dokonania Murakamiego wydadzą się co najwyżej wprawką, ale za to wprawką z niespodziankami. W początkach literackiej drogi Japończyka można już zobaczyć cechy charakterystyczne jego stylu, jak również przekrój zajmujących go tematów. Mamy więc głębokie studnie, w których można się zgubić. Mamy towarzyszącą postaciom śmierć. Zwariowane bliźniaczki odróżnialne jedynie przy pomocy numerów na bluzach. Jest też kot i, rzecz jasna, typowy dla Murakamiego bohater – niewyróżniający się z tłumu, samotny (mimo dzielenia łóżka z bliźniaczkami), zbudowany raczej z braków niż cech naddanych. Z wrażeniem, że „staje się pusty i nie będzie mógł już nikomu niczego podarować”. Do tego rozpamiętujący niepowodzenia i utraty, co akurat w tym przypadku wiedzie nas tropami do m.in. „Norwegian Wood”, gdzie rozwinięte zostały niektóre zaznaczone tu jedynie wątki. Do wspomnianego „Norwegian Wood” jest zresztą pierwszej z omawianych powieści bardzo blisko. „Słuchaj pieśni wiatru” to w znacznym stopniu charakterystyczna dla Murakamiego przygoda (bo nie: historia) miłosna, z oczywistych przyczyn pierwsza, jaka znalazła się w wydanych przez niego książkach. Pierwsza i jednocześnie niejako „założycielska”, znakomicie pokazująca sprawność pisarza w kreowaniu relacji międzyludzkich. Są w niej wszystkie te elementy, których przy podobnych okazjach użyje w późniejszych powieściach: lekkość, delikatność, humor z domieszką absurdu i melancholia. Kluczowa jest ta ostatnia – zarówno dla bohatera, jak i kobiet, jakie spotyka, ważna jest przeszłość. Często nierozwiązania, pozostająca raczej w sferze domysłów niż wyczerpującego opisu, właściwie zawsze związana ze smutkiem, towarzysząca postaciom jak odtwarzana regularnie płyta z jakimś smętnym popem. Ale Murakami to nie tylko stan permanentnego przygnębienia, to również sprawiające niesamowicie świeże wrażenie dialogi i oryginalne opisy, jak ten dotyczący okulawionego kota: No tak, nie ma żadnego powodu, żeby miażdżyć kotu łapkę. To bardzo spokojny kot, nie robi nic złego. Poza tym ze zmiażdżenia kociej łapki nie ma żadnej korzyści. Czuć tu już charakterystyczną frazę, dzięki której autor zdobędzie sobie uznanie rzeszy czytelników. Lepiej jednak, żeby o nowych odbiorców nie walczył akurat tymi dwoma powieściami. Bo chociaż brzmią one fanom znajomo i – zwłaszcza pierwsza – pozwalają zanurzyć się w nieobcym świecie, to oceniane w oderwaniu od reszty twórczości mogą zrobić niezbyt przyjemne wrażenie. Wątki niekoniecznie chcą się zazębiać, niektóre sceny wyglądają na wrzucone przypadkiem, a to, co stanie się orężem w walce o uwagę czytelnika, póki co można okreslić niezbyt szczęśliwym frazeologicznie mianem „lekkiego chaosu”. Zresztą sam autor wita nas już w pierwszym zdaniu uwagą o tym, że „nie ma idealnego tekstu”. I zgoda. Co nie zmienia faktu, że dla miłośników Murakamiego niniejsze wydawnictwo będzie kopalnią smaczków, powiązań i po prostu dobrej zabawy. PS. Tytuł recenzji, w nieco zmienionej formie, pożyczyłem z wiersza Briana Pattena „Maud, 1965” w przekładzie Piotra Sommera.
Tytuł: Słuchaj pieśni wiatru. Flipper roku 1973 Tytuł oryginalny: 風の歌を聴け。1973年のピンボール Data wydania: 21 maja 2014 ISBN: 978-83-7758-690-7 Format: 320s. 145×205mm Cena: 34,99 Gatunek: obyczajowa Ekstrakt: 60% |