Poszedł do łazienki. Rajstopy zwisały ze sznura jak dwa martwe węże. Ścisnął je u dołu. Krople wody zabębniły o wannę. No proszę, wciąż mokre, przekonywał sam siebie. Przecież nie będę walczył w mokrych rajstopach. Mógłbym złapać przeziębienie. Trzeba dbać o zdrowie. Zdrowie jest najważniejsze. Wrócił przed telewizor i zaczął nerwowo przerzucać kanały. Na żadnym jednak nie potrafił zatrzymać się na dłużej. Kiedy telewizja stała się tak debilna? Przecież tego nie da się oglądać. Może lepiej włączę sobie na DVD jakąś komedię romantyczną. Nie, zaraz, tu jest coś. „Miłość na bogato”. Brzmi obiecująco. Coś w sam raz na samotny wieczór. Po pięciu minutach zniesmaczony wyłączył telewizor. Może niech już lepiej Docent Destrukcja zniszczy ten świat. Wstał i poczłapał do łóżka. Wśliznął się pod kołdrę i zwinął w kłębek. Depresja pogłębiała się. Anatol znów spoglądał na miasto. Na niebie trwała walka. W powietrzu krążyły myśliwce i bojowe śmigłowce, próbując zestrzelić Mechabiedronkę. Z dołu prowadzono nieustanny ostrzał z przeciwlotniczych dział. Mimo to złowrogi kształt wciąż się poruszał, odpowiadając ogniem na ataki. Anatol miał coraz większe poczucie winy. Próbują walczyć, ale beze mnie nie dadzą sobie rady. Może źle ich oceniłem, może wcale nie są samolubni. Przecież to nie ich wina, że są tacy słabi i czekają na moją pomoc. Nie mogę ich zawieść. Może doktor miał rację, to mój szlachetny obowiązek, moje powołanie, moja misja. Nie mogę myśleć tylko o sobie. Jestem obrońcą, superbohaterem. Zostałem obdarzony supermocą, by służyć ludzkości. Takie jest moje przeznaczenie. Jakimż byłem egoistą! Ale teraz naprawię swój błąd! Ocalę miasto przed zagładą! Założył kostium i przyjrzał się sobie krytycznie w lustrze. Dlaczego wciąż mam wrażenie, że mnie pogrubia? Otworzył okno i poszybował w atmosferę. – Cha, cha! – triumfował Docent Destrukcja. – Ci głupcy myślą, że mnie powstrzymają. Stał za pulpitem sterowniczym swej piekielnej maszyny i z satysfakcją obserwował nierówną walkę. Upajał się swoją wielką chwilą. – Nikt nie zdoła mnie pokonać! – zakrzyknął buńczucznie. – Doprawdy? – dobiegł go zza pleców kpiący głos. Docent Destrukcja odwrócił się błyskawicznie. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia i przestrachu. – Hiperman! – krzyknął odruchowo. – Jak się tu dostałeś? – Jestem Hiperman – odparł Hiperman, jakby to wyjaśniało wszystko. – Co tak późno? – zakpił arcyłotr, starając się odzyskać rezon. – Starzejemy się, co? Refleks już nie ten, a i z łóżka trudniej wstać. – Zachowaj dowcip na później – odparł spokojnie superbohater. – Przyda się do rozbawiania kolegów z więziennej celi. – Jaki hardy – stwierdził Docent i nagle wskazał palcem na jego nogę. – O, oczko ci poszło. – Gdzie? – Hiperman odruchowo spojrzał w dół. Docent Destrukcja bezwzględnie wykorzystał jego błąd i podstępnym ciosem powalił go na ziemię. Rzucił się biegiem do przeciwległej ściany kabiny i wcisnął tajemniczy przycisk. Gdy otwarły się w niej drzwi, wskoczył do środka, wprost na siodełko odrzutowego skutera. – Jeszcze tu wrócę! – krzyknął na pożegnanie. Hiperman już zamierzał ruszyć za nim w pogoń, gdy nagle wyczuł subtelną zmianę kursu. Podbiegł do pulpitu i wyjrzał przez panoramiczną szybę. Nie mylił się. Mechabiedronka zmierzała teraz prosto na Pałac Kultury. Obniżyła lot i zaczęła nurkować, celując w budynek. Hiperman złapał za stery, by zmienić fatalny kurs, lecz wtedy ze zgrozą odkrył, że zostały zablokowane. Zdradziecki łotr zastawił na niego pułapkę! Szara bryła budynku rosła niepokojąco szybko i wypełniała już prawie całą szybę. Hiperman wiedział, że już tylko sekundy dzielą go od zderzenia. Musiał użyć całej swojej supermocy, by zapobiec katastrofie! Czy mu się uda? Szczątki Mechabiedronki płonęły pośrodku pustego placu. Hiperman stał tuż obok, przypatrując się, jak pożerają ją płomienie. Czuł dumę i satysfakcję z dobrze wypełnionego obowiązku. Znów ocalił miasto od zagłady. Kolejny raz wykorzystał swe niezwykłe moce dla dobra ludzkości. Na obrzeżach placu zaczęli pojawiać się pierwsi ludzie. Powoli opuszczali swoje kryjówki, podchodząc nieśmiało i lękliwie spoglądając na płonący wrak. Wokół stojącego superbohatera zaczął zbierać się tłum mieszkańców, który gęstniał z każdą chwilą. Hiperman objął ich opiekuńczym spojrzeniem. Przyszli, żeby mi podziękować. Wyrazić swoją wdzięczność za ocalenie. Nie trzeba. Jestem tu właśnie po to, żeby was bronić. Takie jest moje przeznaczenie. Zresztą, na moim miejscu każdy z was zrobiłby to samo. Już miał im to powiedzieć, gdy wtem ktoś z tłumu krzyknął głośno. – Patrzcie, kto się wreszcie raczył zjawić! Po nim rozległy się inne nieprzychylne głosy. – Jaśnie pan ruszył w końcu swój leniwy tyłek! – A gdzie był, kiedy go potrzebowaliśmy?! – Pewnie się obijał albo chlał! – Myśli tylko o własnej dupie! Nic go nie obchodzi, że ludzie cierpią! – Chciał pokazać, jaki jest ważny, gwiazdor jebany! – A kto teraz za to wszystko zapłaci?! – Niech on płaci! To przez niego! – Właśnie! Do sądu gnoja podać! Tłum był coraz bardziej wrogi, krzyczał coraz głośniej. Hiperman nie mógł już dłużej tego słuchać. Wystrzelił w błękitne niebo. – Nienawidzę tej roboty. |