Wczoraj publikowaliśmy recenzję „Bank Lady” autorstwa Sebastiana Chosińskiego, ale wcześniej publikowaliśmy jeszcze dwie….  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Istnieją filmy, na których (cytując Zygmunta Kałużyńskiego) bawimy się jak prosię. „Banklady” to jeden z nich. Co prawda kultowy polski krytyk skorzystał z tego porównania przy okazji akcyjniaków obfitujących w najrozmaitsze rozwałki, wybuchy, chrupanie kości w łamanych kończynach i inne blockbusterowe efekciarstwa, lecz sedno zabawy miało tkwić przede wszystkim w czerpaniu zadowolenia z ekranowej bezpretensjonalności. Na pohybel snobom! – krzyczał ze swoich tekstów poławiacz filmowych pereł. Christianowi Alvartowi udaje się stworzyć film, którego bezpretensjonalność wpisana jest zarówno w fabułę, w kreowane postacie, jak i w samą audiowizualną oprawę. Można więc przewrotnie powiedzieć, że popełnia dzieło (mimo że pełne wad) kompletne. Ekranizacja biografii pierwszej kobiety, która w latach 60. XX wieku na terenie Niemiec Zachodnich zrobiła serię udanych napadów na banki, łączy w sobie entuzjazm nastoletnich eksploratorów kamery oraz iście dziewiczą wrażliwość tytułowej bohaterki. Na transformację trzydziestoletniej ubogiej szarej myszki, Giseli Werler, w rebeliancką celebrytkę znaną jako Ladybank, patrzy się tutaj z mocnym przymrużeniem oka. Niemieckiemu reżyserowi (twórcy klimatycznego, acz ostatecznie niezbyt udanego „Pandorum”) udaje się bądź co bądź wtórną kryminalną intrygę napędzić romantyczno-marzycielskim pragnieniem o wielkiej miłości i wyprawie na koniec świata. Daje to efekt kuriozalny, lecz w swojej niedorzeczności przezabawny. Alvart miesza konwencję quasi-gangsterską z komediową, naśladuje i podrabia, celowo wywołując u odbiorców skojarzenia z takimi klasykami jak „Bonnie i Clyde” czy seria o agencie oo7. Nawet słynna czołówka z „Dra No” znajduje swój parodiujący odpowiednik. W miejscu celującego z rewolweru do widzów Jamesa Bonda mamy tu Ladybank, lecz to nie napięcie, a salwy śmiechu czynią ten seans wstydliwie urokliwym. Alvant obficie wykorzystuje też klisze filmowego romansu. Klasyczne okalanie kamerą pary całujących się kochanków czy ckliwa muzyka w momencie napadu na bank (!) budzą jeszcze większą frajdę, gdy uświadomimy sobie, że historia ta wydarzyła się naprawdę. X muza po raz kolejny posiłkując się rzeczywistością, zamienia ją w ekranową przygodę podtrzymującą na duchu samych widzów, przygodę, o której zapewne każdy z nas nierzadko marzy. Koniec końców „Banklady” przypomina po trosze przygody Bonnie i Clyde, po trosze sensacyjny pastisz gorszej kategorii, po trosze eskapistyczny sen emancypantki marzycielki. Należy jednak przestrzec, by filmowi puryści trzymali się od filmu z daleka. Wołający o pomstę do nieba techniczny warsztat każe się zastanowić, czy przypadkiem nie mamy do czynienia z B-klasową podróbką. Z jednej strony widać, że twórcy starają się, jak mogą, by, mimo niskiego budżetu, jakoś urozmaicić seans. Niepozorne sceny ku uciesze zaśmiewającego się widza wzbogacają muzyką przynależącą do poszczególnych gatunków filmowych czy efektownie zwalniają ruchome obrazy. Z drugiej strony niejednokrotnie zdarza się, że elementarna zasada filmowego dialogu – przeciwne ujęcia poszczególnych rozmówców – zostaje przez nich całkowicie zignorowana. Nie przywiązuje się wagi także do ciągłości czasowej, gdy trzy razy z różnych ujęć oglądamy tę samą czynność. Mocno widoczna jest skromność całego przedsięwzięcia – wydaje się na przykład, iż wspomniana niby-Bondowska czołówka była robiona w całkowicie domowych warunkach, klejona przez domorosłego montażystę, o sporym co prawda poczuciu humoru, lecz niezbyt przy tym zdolnego. A jednak tolerancyjny odbiorca jest w stanie zrzucić wspomniane wady na karb charakteru całego filmu. To wszak skromna opowieść o zwykłej pracownicy wytwórni tapet, reprezentantce klasy średniej, która wspólnie z rabusiem-taksówkarzem chce podbić świat. Jak gdyby więc z definicji pokonywanie przez nią drogi do chwały nie może odbyć się przy wtórze dopracowanych cyfrowo eksplozji, w języku efektowności nieprzystającym przecież do tak skromnej postaci. Gabriel Krawczyk (50%) „Banklady” to kolejna już w światowej kinematografii biografia pokazująca widzowi, jak beztroskie i miłe jest życie przestępcy. Na szczęście Gisela Werler, o której wyczynach jest ta opowieść, rzeczywiście poniekąd odpowiada wizerunkowi romantycznego rabusia. Będąc najstarszą córką ślusarza, żyła w biedzie i w wieku 30 lat wciąż mieszkała z rodzicami, dzień w dzień zaharowując się w fabryce tapet. Jednak pewnego dnia poznała Hermanna Wittorffa, bankowego rabusia przez dłuższy czas ukrywającego się nawet przed nią pod nazwiskiem Peter Werler, i zakochała się w nim, bez chwili wahania decydując się pomagać mu w skokach. Tak też stała się pierwszą w Niemczech napadającą na banki kobietą, ochrzczoną przez prasę mianem Banklady. W latach 1965-1967 weszła z bronią do dziewiętnastu hamburskich placówek, zyskując w całym kraju sławę i wymuszając wreszcie na policji unowocześnienie metod walki z nad wyraz bujnie rozkwitłą w tamtych czasach działalnością amatorów cudzych pieniędzy. Naturalnie para została w końcu schwytana i osadzona w więzieniu, ale to nie ostudziło uczuć, jaką wobec siebie żywili. Już w więzieniu wzięli ślub i żyli w związku (przerwanym czasowo kolejnym wyrokiem małżonka) 31 lat, aż do śmierci Giseli w roku 2003. Przy czym oczywiście nigdy nie odnaleziono większości pieniędzy z napadów. Film Christiana Alvarta bardzo ładnie i dość wiernie oddaje tę historię, co nie dziwi zważywszy na to, że reżyser spędził trochę czasu w Hollywood (nakręcił tam „Pandorum” i „Przypadek 39”) i na tyle się podszkolił w rzemiośle, że „Banklady” zauważalnie odstaje od klasycznych niemieckich filmów dzisiejszej doby i zarówno wartką akcją, jak i rozłożeniem napięcia wyraźnie przypomina kino zaoceaniczne. Historię ogląda się więc gładko i z uśmiechem, zwłaszcza że główna rola została powierzona miłej piegusce, Nadeschdzie Brennicke, która bez problemu potrafi zaskarbić sobie sympatię widza. Słowa uznania należą się też za solidną scenografię, a także za bajecznie kolorowe kostiumy, przypominające nam, że Europa lat 60-tych może i była biedna, ale bynajmniej nie bura i nieciekawa. Jarosław Loretz (70%)
Tytuł: Bank Lady Tytuł oryginalny: Banklady Data premiery: 1 sierpnia 2014 Rok produkcji: 2013 Kraj produkcji: Niemcy Czas trwania: 118 min Gatunek: akcja, biograficzny Ekstrakt: 60% |