powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXXXVIII)
lipiec-sierpień 2014

Gitary i perkusja
Suzanne Vega po raz kolejny zawitała do Warszawy, promując swoją nową płytę, „Tales from the Realm of the Queen of Pentacles”. Ale solidnych hitów z przeszłości nie zabrakło.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Najkrótszy opis koncertu, który odbył się 23 lipca w warszawskiej „Stodole”, mógłby brzmieć: pełna profeska. Widać doświadczenie, pewność, a jednocześnie pasję i świetny kontakt z publicznością. Nie wypominając, to już prawie 30 lat od debiutanckiej płyty, zatytułowanej po prostu „Suzanne Vega”. Suzanne Vedze na scenie towarzyszyli jedynie dwaj muzycy – Gerry Leonard na gitarze akustycznej i elektrycznej oraz Doug Yowell na perkusji. Obaj panowie byli świetni – Leonard tworzył muzyczne pejzaże, których trudno byłoby spodziewać się po gitarze elektrycznej, zaś obserwacja Yowella, który wyprawiał cuda na talerzach, była czystą przyjemnością. Ale oczywiście gwiazda była tylko jedna.
Vega rozpoczęła koncert starszymi kawałkami: na wstępie „Fat man and dancing girl” (swoją drogą jedyny zagrany utwór z płyty „99,9F”), następnie „Marlene on the Wall” i mój ulubiony „Caramel”. W czasie całego występu zagrała aż siedem z dziesięciu piosenek znajdujących się na najnowszym albumie – w końcu to trasa promocyjna – zaś ani jednej z poprzedniej płyty, „Beauty and Crime”, którą promowała w 2009 r. w Sali Kongresowej i ani jednej z „Songs in red and gray”. Duży entuzjazm widowni wzbudziło „I Never Wear White”, „Left of Center” oraz – oczywiście – zostawione na koniec „Luka” i „Tom’s Diner”. Suzanne Vega umiejętnie przeplatała piosenki starsze i nowsze, okraszając je rozmowami z publicznością (urocza anegdota o historii powstania utworu „Gypsy” – ona napisała dla niego piosenkę, on dał jej swoją bandanę). Świetnie zagrane „Don’t Uncork What You Can’t Contain” z nowej płyty miało elementy hip-hopu – jak donosi wiki, ta piosenka zawiera „interpolację” z… 50 Centa. For real.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niektóre piosenki miały proste, wręcz akustyczne aranżacje, inne z kolei rozwijały się w doorsowe muzyczne podróże. Fan z pierwszego rzędu zasłużył na moment mej nienawiści, bo wskutek jego zgłoszenia Suzanne Vega zmieniła zamiary i zamiast „Blood Makes Noise” (którego koncertowa wersja zrobiła na mnie wielkie wrażenie w 2009 r.) zagrała „Calypso”. Jednak zmiana ta miała niezaprzeczalną zaletę – zamiast powtórki „Blood…” miałem okazję usłyszeć przestrzenną i melancholijną wersję tego utworu z albumu „Solitude Standing”. Mimo nieformalnej i niezobowiązującej zapowiedzi w jednym z wywiadów, piosenkarka jednak nie zagrała w Warszawie kolejnej dawnej piosenki: „Cracking”.
Koncert – z jednym bisem – trwał dokładnie tyle, ile zapowiadano – półtorej godziny. Jak na początku pisałem – pełna profeska.
powrót; do indeksunastwpna strona

218
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.