powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXXXIX)
październik 2014

Tu miejsce na labirynt…: W dźwiękowej digitalnej dżungli
Trioscapes ‹Digital Dream Sequence›
Dwa lata po swoim znakomitym debiucie, czyli płycie „Separate Realities”, amerykański zespół Trioscapes wraca z nowym materiałem. Jest on kontynuacją tego, co słyszeliśmy już wcześniej. Na „Digital Dream Sequence” mamy więc charakterystyczne połączenie jazzu i free jazzu z rockiem (niekiedy zahaczającym nawet o heavy metal) i elektroniką. I co najważniejsze: muzycy konsekwentnie rezygnują z użycia gitary solowej!
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Digital Dream Sequence›
‹Digital Dream Sequence›
Kiedy debiutowali przed dwoma laty, nie byli wcale żółtodzióbami. Każdy z nich miał mniejszy bądź większy, bardziej lub mniej ceniony, ale jednak jakiś dorobek artystyczny. Basista Dan Briggs udzielał się (robi to zresztą po dziś dzień) w metalowo-awangardowej formacji Between the Buried and Me oraz zahaczającej o rock progresywny i post-hardcore supergrupie Orbs. Perkusista Matt Lynch dał się poznać jako członek działającej od początku lat 90. ubiegłego wieku alternatywnej grupy Snail, eksperymentalnego Hermit Thrushes oraz indie progrockowego Eyris. Z kolei saksofonista i flecista Walter Fancourt związany był przede wszystkim z kapelami o proweniencji jazzowej, jak chociażby Casual Curious czy Brand New Life. Inicjatywa powołania do życia Trioscapes wyszła latem 2011 roku od Briggsa, który zaproponował pozostałym muzykom wspólny projekt w stylu… Mahavishnu Orchestra. Gdy jednak przyjrzymy się nieco bliżej twórczości obu zespołów, dostrzeżemy zasadnicze różnice. Formacja Johna McLaughlina nie odważała się mimo wszystko na tak radykalne skoki do świata rocka, a nawet heavy metalu.
Trio, mające za bazę wypadową miasto Greensboro w Karolinie Północnej, tam właśnie – w studiu Legitimate Business, pod okiem producenta Krisa Hilberta – nagrało następcę debiutanckiego „Separate Realities” (2012). Materiał, który ostatecznie zatytułowany został „Digital Dream Sequence”, światło dzienne ujrzał w połowie sierpnia nakładem, działającej w Los Angeles, wytwórni Metal Blade Records; na początku września do sprzedaży powinna trafić również wersja winylowa albumu, sygnowana przez firmę Hogweed and Fugue, która jest nowym przedsięwzięciem biznesowym basisty Trioscapes. Utwory zawarte na krążku zmiksował Jamie King, co jest o tyle istotne, że do tej pory pracował on głównie z formacjami i muzykami znanymi z artystycznej bezkompromisowości, jak Devin Townsend, Scale the Summit czy wspomniane już Between the Buried and Me. Można więc było spodziewać się, że, przeszedłszy przez jego ręce, kompozycje Briggsa, Fancourta i Lyncha nie tylko, że nie stracą, ale wręcz zyskają na dynamice i agresywności. Tak też się stało!
„Digital Dream Sequence” zawiera pięć utworów, trwających w sumie czterdzieści dwie minuty. Co jest na pewno bardzo dobrą informacją dla wielbicieli płyt winylowych, którzy kupując nowy produkt Trioscapes na tym właśnie nośniku, nie zostaną pozbawieni ani sekundy muzyki w porównaniu z edycją kompaktową. Otwierający album numer tytułowy z miejsca ustawia słuchacza w pionie: potężne uderzenie sekcji rytmicznej i szybko dołączający do niej saksofon tenorowy Fancourta sprawiają, że od pierwszych sekund muzyka tria wdziera się w świadomość i sieje spustoszenie. Oczywiście w granicach rozsądku – do takiego stopnia, by jednak w pełni rozmyślnie chłonąć artystyczną propozycję zespołu. Trioscapes z jednej strony dba o progresywny rozmach kompozycji i nie unika aranżacyjnych fajerwerków, z drugiej natomiast – dalekie jest od wirtuozerskich popisów instrumentalnych. Bas najczęściej jest sfuzzowany, lekko zabrudzony, a zamiast pełnych przestrzeni keyboardów (co charakterystyczne jest dla prog-rocka), tło wypełniają głównie dźwięki generowane elektronicznie.
W „Digital Dream Sequence” obecne jest w zasadzie to wszystko, co wracać będzie w kolejnych utworach. Mamy więc nałożone na siebie ścieżki saksofonu, mamy dialogi dęciaka z gitarą basową i partie solowe, których celem nie jest jednak, o czym zostało już wspomniane, zauroczenie słuchacza – niepodlegającymi wątpliwości – umiejętnościami muzyków, ale głównie wzbogacenie poszczególnych kompozycji. „Stab Wounds”, choć najkrótsze na całej płycie, skrzy się pomysłami. Najwięcej do „powiedzenia” ma tutaj Fancourt, który najpierw serwuje freejazzowe solo saksofonu, by następnie ukoić zgruchotane nerwy subtelną partią fletu; w finale jednak po raz kolejny pozwala sobie na prawdziwie szaloną improwizację. Podczas nagrywania „From the Earth to the Moon” znacznie więcej pracy miał natomiast Matt Lynch, który nie tylko siedział za bębnami, ale także w dużym stopniu „zabawiał” się elektroniką (samplując dźwięki przeróżnych instrumentów). Pewnie też dlatego jest to tak mocno zróżnicowany kawałek, w którym fragmenty hardrockowe sąsiadują z progresywno-etnicznymi (spod znaku Jade Warrior), a jazz nieustannie miesza się z rockiem. I chociaż nie jest to może Mahavishnu Orchestra, ale duch tego klasyka amerykańskiego fusion unosi się na Trioscapes.
Zawartość czwartego w kolejności numeru, czyli „Hysterii” (nie mylić z Def Leppard!), odpowiada dokładnie jego tytułowi. Częste zmiany tempa, połączone z improwizacjami saksofonowymi, wprowadzają w nieco neurasteniczny nastrój. Jeśli następuje uspokojenie, to tylko chwilowe – po to, by zespół mógł zaatakować ze zdwojoną siłą. Końcówka należy ponownie do Fancourta, który na tle rozdygotanego basu Dana Briggsa, daje takiego czadu, że na odpowiednio nagłośnionym koncercie mogłyby popękać bębenki uszne. Wieńczący krążek, najdłuższy, bo ponad piętnastominutowy, „The Jungle” zaczyna się w sposób stonowany – od etnicznych bębenków i klasycznego podkładu rockowo-jazzowego, który jednak szybko ustępuje miejsca dynamicznej partii gitary basowej i agresywnemu saksofonowi. Dużo ciekawego dzieje się także w tle; w niektórych momentach szeroko zastosowana elektronika przenosi nas do świata krautrockowej psychodelii. Ale to tylko smaczki, które nie odwracają w szczególny sposób uwagi od zasadniczej linii przyjętej przez Trioscapes, czyli mariażu rocka (progresywnego) i (free) jazzu.
Amerykanie, zdając sobie zapewne sprawę z tego, że podobną muzykę należy odpowiednio dawkować, nie przesadzili z długością trwania płyty (podobnie zresztą jak w przypadku „Separate Realities”). Czterdzieści dwie minuty to akurat tyle, by nasycić się ich twórczością bez poczucia zmęczenia czy znużenia. Tyle, by chcieć do tego krążka wracać i za każdym kolejnym przesłuchaniem odnajdywać muzyczne perełki, kryjące się w partiach saksofonu, basu (nierzadko traktowanego jako instrument solowy) czy elektroniki.
Skład:
Dan Briggs – gitara basowa
Walter Fancourt – saksofon tenorowy, flet
Matt Lynch – perkusja, instrumenty perkusyjne, instrumenty elektroniczne



Tytuł: Digital Dream Sequence
Wykonawca / Kompozytor: Trioscapes
Data wydania: 19 sierpnia 2014
Wydawca: Metal Blade
Nośnik: CD
Czas trwania: 42:02
Gatunek: jazz, rock
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Digital Dream Sequence: 07:34
2) Stab Wounds: 03:50
3) From the Earth to the Moon: 08:40
4) Hysteria: 06:47
5) The Jungle: 15:11
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

168
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.