– Rościk – powiedziała łagodnie, zadowolona, że problem rozmowy z Narastką sam się rozwiązał. – Coś się stało? – Ciotko Jarocho… – Rościk nie mógł złapać oddechu. – Ciotko… Widziałem Przejście. Było tak, jak mówiłaś… – Wiem – przerwała mu Jarocha. – Zawsze wiem, kiedy i gdzie się otwiera Przejście. Wątpiłeś w to? – Nie, ciotko… Ale… Ale przez Przejście ktoś do nas przyszedł! Wiedźma westchnęła i skinęła ręką na swoją uczennicę. – No cóż. W takim razie, Narastko, podaj mi mój kostur. Musimy przywitać gościa. Mężczyzna, jak sądzę. Kto to jest? Pielgrzym? Kupiec? Osadnik? – Nie, ciotko. To… To wojownik. Tak się przedstawił. Wiedźma zmarszczyła brwi. – Słyszałam już kiedyś to słowo… Wojownik, mówisz? – Tak. Ma dziwny nóż… bardzo długi, z ostrym zakończeniem. Nigdy nie widziałem czegoś takiego, ciotko. – W takim razie chętnie go zobaczę. Gdzie zostawiłeś tego przybysza? Chyba nie czeka na mnie przed drzwiami? Powinieneś go zaprowadzić do Starszego osady. – Tak zrobiłem, ciotko. Tam go zostawiłem. A on, zanim zapukał do drzwi, odwrócił głowę i powiedział do mnie tak: „A teraz przyprowadź tutaj tylu mieszkańców, ilu zdołasz zgromadzić. Zwłaszcza zawiadom waszą wiedzącą. Powiedz, że mam coś ważnego do ogłoszenia, coś, co zmieni w waszej osadzie wszystko”. Tak powiedział, ciotko. Wiedźma wydęła wargi i parsknęła. – Pewnie handlarz obwoźny. Albo kuglarz. No dobrze, chodźmy. Zobaczmy tego… tego wojownika. Na placu stało już wielu podnieconych ludzi. Staropole nieczęsto odwiedzali goście z innych dziedzin i miejscowi spragnieni byli nowin. Na dodatek ten gość miał się okazać kimś niezwykłym. Wojownik? Nikt nie był pewien, co oznacza to słowo, chociaż niektórzy twierdzili, że to taki jakby Myśliwy, tylko że jeszcze gorszy. Starszy wdrapał się pierwszy na podwyższenie i pozdrowił wszystkich zebranych, życząc im dobrego dnia. Obcy mężczyzna wskoczył zaraz za nim, nie czekając na zaproszenie. Z całej jego postawy biła niecierpliwość; ruchy miał niespokojne, nie mógł ustać w jednym miejscu. A Starszy mówił nieśpiesznie, długo, z częstymi przerwami dla zaczerpnięcia oddechu. Zwołania zebrania zażądał przybysz, powiedział Starszy, chociaż nie chciał wyjawić przyczyny. – W imieniu naszej społeczności witam was, szlachetny przybyszu – zakończył wreszcie przemowę Starszy. – Teraz, kiedy jesteśmy tutaj wszyscy, tak jak sobie tego życzyliście, proszę was w imieniu całej osady, byście się nam przedstawili, i byście wyjawili nam powód, dla którego z taką natarczywością żądaliście tego zgromadzenia. – Jestem Herbert Oragon. Przejmuję tutaj rządy – oznajmił obcy, prostując się na całą wysokość. – Jeżeli ktoś chce mi się sprzeciwić, niech wyjdzie na środek. Załatwimy to szybko. Tłum osłupiał, ale cisza nie trwała długo. Ludzie zaczęli się śmiać. Obcy był najwidoczniej przygotowany na tę reakcję. Stał spokojnie, trzymając w dłoni swój długi nóż i czekając, aż tłum się uspokoi. – Słyszałem, że jest wśród was kobieta posiadająca wiedzę, wiedźma. To dobrze. Zaoszczędzi mi to wielu wyjaśnień. Gdzie ona jest? Wiedząca, proszę, przyjdźcie tutaj do mnie. Nie mam Blokady. Potraficie ludziom wytłumaczyć, co to znaczy? Tłum ucichł i twarze po kolei odwracały się w kierunku Jarochy. Ludzie rozstąpili się natychmiast, robiąc wiedźmie przejście, którego nie potrzebowała. Nie miała wyjścia. Musiała wspiąć się na podwyższenie. Wdrapała się z trudem, z wdzięcznością przyjmując pomocne dłonie, i stanęła obok Starszego. – Nie możesz nie mieć Blokady – powiedziała łagodnie. – Ależ mogę i zaraz to udowodnię. Chyba że nie będę musiał. Wystarczy, że powiecie wszystkim, do czego jestem zdolny. Jarocha zawahała się. Prawdę mówiąc, słyszała o takich przypadkach – od czasu do czasu rodzili się ludzie tacy jak przybysz, potrafiący… potrafiący zabijać. – Jak wiecie, nasi przodkowie przybyli do Jaszerów tysiące lat temu, uciekając przed skutkami własnych czynów – rozpoczęła, ostrożnie dobierając słowa. – Ludzie byli wówczas jak dzikie zwierzęta, bestie z mroku; bez wahania przelewali krew istot wszelkiego rodzaju, nawet własnego. Ojciec nie ufał synowi, matka bała się córki. Jedni drugim odbierali przemocą ich własność, często pozbawiając ich przy tym zdrowia lub życia… Ludzie na placu zaczęli szeptać między sobą. To był dźwięk podobny do liści w starym sadzie, gdy nagle zrywa się wiatr. Jarocha wiedziała, że ludzie nie rozumieją jej słów; nie chcą rozumieć. – Jaszery zgodziły się przyjąć ludzi i co więcej – zgodziły się nas uzdrowić. Zmieniły nasze… nasze ciała… nasze dzieci… tak, by uniemożliwić nam raz na zawsze możliwość zadawania innym bólu i cierpienia. To jest właśnie Blokada. Powstała po to, by chronić ludzi przed nimi samymi. – Po to, by zmienić ludzi w bezmyślne stado, niezdolne do obrony i zerwania kajdan, nałożonych przez Jaszery – przerwał obcy ze złością. – Koniec z morderstwami, koniec z wojnami, koniec z zabijaniem. Słyszałem to setki razy. Nasi przodkowie dali się na to złapać. Zapomnieli tylko zapytać, czy Jaszery również posiadają Blokadę. – Nie muszą. Oni po prostu jej nigdy nie potrzebowali. – Tak, jasne. To też słyszałem setki razy. A jaki jest skutek? Taki, że pojawia się jakiś drapieżnik, a cała wieś musi czekać, aż na ratunek przybędzie szlachetny Jaszer. – Herbercie, nie wiem, czego szukasz, ale w naszej osadzie tego nie znajdziesz – powiedziała łagodnie Jarocha. – Mamy już naczelnika. Którego sami wybraliśmy. I nie potrzebujemy nowego. A tym bardziej nie takiego… takiego kogoś jak ty. – Wy nie rozumiecie, wiedząca. Miałem nadzieję, że się bez tego obejdzie… Ale widzę, że potrzebna wam mała demonstracja. Obcy nagle zwinął się jak sprężyna i dźgnął nożem stojącego obok Starszego. Tamten zgiął się wpół i upadł na ziemię, wydając dziwny dźwięk, ni to zdziwienia, ni to bólu. Ludzie stojący na placu nie zrozumieli na początku, co się stało; potem zmartwieli ze zgrozy. – To nie było potrzebne, wiedząca – powiedział obcy, wycierając nóż. – Gdybyście mnie posłuchali… Nie trzeba by było się nim teraz zajmować. Gdzie jego dom? Od dzisiaj ja tam mieszkam. Każdy, kto mi się sprzeciwi, zginie. A teraz przedyskutujcie wszystko. Niech wiedząca wyjaśni wam, co mogę z wami zrobić. Obcy zeskoczył z podwyższenia i ruszył przed siebie. Ludzie uskakiwali przed nim na boki, jakby samo jego dotknięcie mogło zarażać chorobą. Gdy zamknęły się za nim drzwi, wszystkie głowy odwróciły się w stronę klęczącej na podwyższeniu wiedźmy. – Zanieście Starszego do mojej chaty – powiedziała Jarocha, bo musiała coś powiedzieć, a nic innego nie przychodziło jej do głowy. – I idźcie do domów. Idźcie do domów. Ja się tym zajmę. Starszy osady zmarł tego samego dnia, tuż po zmierzchu. Jarocha siedziała obok, trzymając go za rękę. Dawno nie widziała takiego bólu, takiego… bezsensownego cierpienia. Wielu ludzi odwiedziło ją tego dnia, ludzi o twarzach bladych i przerażonych. Przynosili, oprócz strachu, nowiny: obcy zajął dom Starszego, kazał sobie usługiwać jego żonie, pobił ją, gdy odmówiła. Chodzi po wsi, rozpychając się i krzycząc. Mieszkańcy osady zachowywali się jak pszczoły otumanione dymem: nie widzieli obcego, odwracali głowy, gdy kogoś uderzał. Jarocha miała wreszcie dosyć ich lękliwych skarg i podniosła się, sięgając po kostur. – Gdzie jest obcy? – U Karla, ciotko. Dom Karla pełnił we wsi rolę karczmy, często urządzano tam zabawy. Wiedźma skinęła głową. Natychmiast zaczęła wydawać rozkazy, a ludzie – szczęśliwi, że nareszcie ktoś wie, co trzeba robić – gorliwie wypełniali wszystkie polecenia. Zmarłego kazała umyć i przebrać w świeże szaty. Zająć się podłogą, przysypać piaskiem, wyrzucić pościel, okadzić izbę. Ludziom nie wolno rozmawiać z obcym, nie wolno dawać mu jedzenia ani picia, nie wolno wpuszczać go do domów. – Obcy będzie musiał się zmienić – powiedziała wiedźma z pewnością siebie, której nie czuła. – Zobaczy, że nikt nie chce go znać, zrozumie, jak źle postąpił, i zapragnie przebaczenia. – Jeżeli nie będziemy mu dawać jedzenia, czy nie umrze z głodu, ciotko? – Narastka wyraziła nie tylko swoje obawy. Stojący wokół ludzie pokiwali pośpiesznie głowami. |