Catherine Deneuve, Charlotte Gainsborough i Chiara Mastroianni w melodramatycznej opowieści o sile namiętności, przeznaczeniu i więzach krwi – w przypadku „3 Coeurs” Benoit Jacquot z pewnością nie miał kłopotów ze znalezieniem potencjalnych inwestorów. Na papierze film zapowiada się obiecująco i dzięki tak gwiazdorskiej obsadzie na pewno trafi do szerokiej dystrybucji, ale nie ma się co oszukiwać – „3 Coeurs” to, brzydko mówiąc, zwykła szmira.  |  | ‹3 coeurs›
|
Marc (Benoit Poelvoorde) spóźnia się na ostatni pociąg i musi spędzić noc w wymarłym miasteczku na prowincji Paryża. Tuż przed zamknięciem jedynego baru spotyka tajemniczą Sylvie (Charlotte Gainsborough) i do samego rana spacerują po pustych uliczkach, paląc i rozmawiając o niczym. Następnego ranka Marc odjeżdża porannym pociągiem, ale przedtem wymaga na Sylvie obietnicę – bez względu na wszystko za kilka dni spotkają się ponownie w Paryżu. Niestety, spóźnia się na umówione spotkanie i dziewczyna znika bez śladu. Mimo, że nie ma numeru Sylvie i nawet nie zna jej imienia, za wszelką cenę próbuje ją odnaleźć. Po jakimś czasie spotyka inną kobietę i postanawia się z nią związać. Wszystko wskazuje na to, że tamta noc pozostanie tylko wspomnieniem, Sylvie jest jednak bliżej, niż mogłoby się wydawać. „3 Coeurs” ma jeden duży plus – jest niezamierzenie śmieszny. Bawi absurdalny motyw przewodni z niewiadomych przyczyn przypominający Szczęki, objaśniający wszystko do przesady posępny narrator, Gainsborough paradująca przez cały film w tej samej koszuli i łysiejący amant, któremu reżyser wymyślił najseksowniejszy chyba zawód świata – Marc nie jest bilionerem z zamiłowaniem do S&M, tylko… inspektorem podatkowym zagrożonym ryzykiem zawału. Na tym lista zalet się kończy. Po zeszłorocznym „La Jalousie” Philippa Garrela po raz kolejny w konkursie głównym weneckiego festiwalu znalazł się film skupiający w sobie wszystko, co w kinie francuskim najgorsze. Zaczyna to wyglądać na świadomie zaplanowany sabotaż. „3 Coeurs” oparty jest na oryginalnym scenariuszu, ale odnosi się wrażenie, że stanowi raczej adaptację wyjątkowo długiej sagi, z której pośpiesznie wycięto wiele wątków a resztę brutalnie skrócono. Czas upływa tu podejrzanie szybko i tylko nagłe pojawienie się wyrośniętego dziecka przypomina, że jest to opowieść o tragicznej miłości trwającej latami. O aktorstwie właściwie nie ma co wspominać – jak przystało na stereotypowych Francuzów bohaterowie wciąż tylko jedzą, wydymają usta i palą. Mastroianni popłakuje, Gainsborough odpala papierosa za papierosem, co w „3 Coeurs” najwyraźniej symbolizuje skomplikowane życie wewnętrzne, a rola pozbawionej już zupełnie mimiki twarzy Deneuve ogranicza się do wnoszenia na stół wciąż tego samego tortu. Jakby tego było mało, reżyser najwyraźniej oczekuje od widzów, że uwierzą w to, że Benoit Poelvoorde, który spokojnie mógłby znaleźć się w obsadzie „Hobbita”, potrafi rozkochać w sobie kobiety jednym skinieniem palca. Istnieje coś takiego jak nieuzasadniony optymizm. Jacquot ma na swoim koncie wiele wystawionych oper i widać to w jego filmie – o subtelności można tu zapomnieć. O ile w przypadku melodramatu brak subtelności można by jeszcze wybaczyć, „3 Coeurs” ma jednak na swoim sumieniu inny, śmiertelny wręcz grzech – nawet przez chwilę nie pozwala uwierzyć w więź łączącą Marca i Sylvie. Kilka godzin spędzonych na wspólnym paleniu wydaje się mało przekonywującym powodem na to, by kogoś obsesyjnie pożądać przez całą dekadę. Prestiżowa premiera na ważnym festiwalu i znane twarze w obsadzie mogą sugerować, że w przypadku „3 Coeurs” ma się do czynienia z kinem na pewnym poziomie, ale tak nie jest. Film Jacquota to głupawy melodramat i jedyne, co wskazuje na podkreślane przez reżysera nawiązania do Leo McCarey’a i Douglasa Sirka to powtarzane wciąż schematy i bezczelne wręcz zapożyczenia z klasyki gatunku. Bez atrakcyjnej otoczki to zaledwie kolejna przeciętna opowiastka, których setki można znaleźć na Hallmarku. I to za darmo.
Tytuł: 3 coeurs Rok produkcji: 2014 Kraj produkcji: Francja Czas trwania: 106 min Gatunek: dramat Ekstrakt: 0% |