– Nie martwcie się. Jak tylko porządnie zgłodnieje, wróci do niego rozsądek, na długo przedtem, zanim miałby umrzeć – uspokoiła zebranych wiedźma. Gdy weszła do domu Karla, tłoczyła się za nią mała gromadka mieszkańców. Narastka stała za jej plecami, przybierając surową i poważną minę. Obcy na ich widok zrzucił z kolan córkę Karla i uśmiechnął się szeroko. – Delegacja mieszkańców, jak widzę. Wspaniale, wspaniale. Widzę, o wiedząca, że przemyślałaś sprawę i zrozumiałaś, jaki macie wybór. Albo raczej, że nie macie wyboru. – Odejdzie – powiedziała głośno wiedźma, demonstracyjnie nie patrząc na twarz obcego przybysza, nie zwracając uwagi, że przestał jej mówić per „wy”. – Natychmiast. Jeszcze dzisiaj opuści osadę. Za dwa dni będzie Przejście. Przyjdę po niego i pokażę mu miejsce. Odejdzie z naszej dziedziny. – Nie mam zamiaru odchodzić! – Herbert Oragon wstał i przeciągnął się. Kołyszącym krokiem podszedł do stojących ludzi i ukłonił się, kładąc dłoń na wiszącym mu przy pasie długim nożu. Ludzie stojący za wiedźmą cofnęli się niespokojnie; tylko Narastka pozostała na miejscu u boku swojej nauczycielki. – O wiedząca, gdybym to zrobił, zachowałbym się jak skończony łajdak. Nie mogę was porzucić. Jestem wam potrzebny. – Do niczego nie jest nam potrzebny. Już zachował się jak skończony łajdak. – Ty naprawdę nie rozumiesz, wiedząca? Oferuję wam prosty układ. Wy uznacie mnie za swojego władcę, za księcia, a w zamian za to ja będę was chronić. – Przed kim? Tylko przed nim jednym trzeba się chronić. – Nie. Są inni, znacznie gorsi. Musicie to zrozumieć. Nie tylko ja jeden nie posiadam tej przeklętej Blokady, która robi z ludzi wykastrowane bydło. I właśnie dlatego potrzebujecie obrońcy. Władcy. Księcia. Mnie. – Jego nie ma w tej izbie – powiedziała głośno Jarocha i uderzyła kosturem o ziemię. – Nikt się nie będzie do niego odzywał, oprócz mnie. Nikt nie da mu strawy, napoju ni noclegu. – Się przejąłem. – Obcy przestał się uśmiechać. – Wielkie czary wielkiej wiedźmy. A teraz pokażę ci trochę z moich czarów, wiedźmo. Sam sobie wezmę to, czego mi potrzeba. A jeżeli nie będziecie mnie słuchać, zacznę was zabijać. Wiedźma poczuła się bardzo zmęczona. Po raz pierwszy spojrzała bezpośrednio w twarz obcego. Twarz zaciętą, pełną złości, pociętą bliznami. – Po prostu stąd odejdź. – Nie. Bardzo mi się w waszej wsi podoba. I zapewniam was, że wcześniej czy później dojdziemy do porozumienia. Lepiej wcześniej, mniej trupów będzie. – Odejdź – powtórzyła wiedźma. – Niczego nie osiągniesz tutaj siłą. Nikt nie będzie cię słuchał. Niezależnie od tego, ile osób zabijesz, nie będziesz naszym władcą. Po prostu będziemy żyli tak, jakbyś nie istniał. – Ach, bierny opór – wojownik uśmiechnął się szeroko i nagle postąpił krok do przodu. Złapał Narastkę stojącą obok Jarochy, przyciągając ją do siebie bliżej. – Uwielbiam bierny opór. Wszyscy stać! Dziewczyna próbowała się wyszarpnąć; obcy uderzył ją na odlew w twarz i rzucił na podłogę, drugą ręką wyciągając swój ostry, długi nóż. Za plecami wiedźmy rozległ się krzyk i przez tłum przepchnął się Rościk, rzucając się na obcego z pięściami. Przybysz nawet nie użył noża – uderzył chłopca pięścią w twarz. Rościk zatoczył się i upadł. Wiedźma krzyknęła. – Zostaw ją natychmiast! – Była zbyt oszołomiona, by czuć przerażenie. – Ona tu zostaje – powiedział wojownik i kopnął próbującą się podnieść dziewczynę. – To twoja uczennica, tak? Teraz ja ją będę uczył. Pokażę jej, jaką wartość mają bierny opór i słowa niepoparte żadną siłą. Po raz pierwszy w swoim życiu Jarocha poczuła się kompletnie zagubiona. Patrzyła na wstrząsaną szlochem, leżącą na podłodze dziewczynę i na potężnego wojownika, trzymającego nóż. Postąpiła krok do przodu, sama nie wiedząc, co ma zamiar zrobić. – Zatrzymaj się – powstrzymał ją ostry głos przybysza. – Każ wszystkim odejść. I zabierzcie tego chłopca. Mam nadzieję, że go nie uszkodziłem za bardzo. A może chcesz, abym zaczął zabijać już teraz? Chcesz, o wiedząca? Chcesz? Ludzie długo stali pod domem Karla, bezradnie nasłuchując. Krzyki dziewczyny ustały szybko, potem słychać było tylko jej płacz. Jeden z mężczyzn otworzył drzwi i wszedł do środka; obcy pobił go i wyrzucił na zewnątrz. Jarocha położyła pobitego obok Rostka i przygotowała im wywar tłumiący ból. Chłopiec odzyskał już przytomność, ale wiedźma nie pozwoliła mu wstać. Do jej chaty, mimo późnej pory, wciąż przychodzili ludzie. – Co mamy robić, ciotko? – zadawali bez przez przerwy jedno i to samo pytanie. – Chodźmy całą kupą i go pobijmy – zaproponował Rościk. Mówił niewyraźnie przez opuchnięte wargi. Ludzie patrzyli na niego, otwierając usta. Pobić? Jak to pobić? – Nie będziemy nikogo bić – odpowiedziała Jarocha. – Nie jesteśmy tacy jak on. Nie stosujemy przemocy. Nie jesteśmy zwierzętami. – Ale coś przecież musimy zrobić! Nie możemy mu pozwolić chodzić po osadzie, krzywdzić każdego, kto mu się nie spodoba, i brać, co mu się żywnie podoba! – Nie, nie możemy – przyznała mu rację wiedźma. – Robin, Szepczyk, Chrust! Zbierzcie jeszcze kilku młodych, silnych mężczyzn. Weźcie sieć. Poczekajcie jeszcze trochę. Kiedy obcy będzie już spał, pójdziecie po niego. Wyłamiecie drzwi, jeśli będzie trzeba. Narzućcie na niego sieć i zwiążcie go. Niech jedni trzymają go za ręce, inni za nogi. Mężczyźni szybko kiwnęli głowami i skoczyli ku drzwiom. Słychać było za ścianą ich pokrzykiwania. – Są zbyt głośno – powiedział Rościk. – Pójdę z nimi. – Nie, ty zostaniesz. Pozwolę ci wstać jutro rano, jeśli nie będziesz wymiotować. – Świetnie się czuję. Wiedźma nie odpowiedziała, a chłopiec nie nalegał więcej. Nachmurzył się i podkulił nogi, obejmując ramionami kolana. Mijał czas; w izbie zostali tylko Jarocha, chłopiec i pobity mężczyzna. W ciemności, rozjaśnianej do brudnej szarości przez słabe światło świecy, słychać było tylko pojękiwania pobitego. Chłopiec długo nie mógł zasnąć i ignorował wszystkie próby nawiązania rozmowy. W ponurym milczeniu, zaciskając usta, uparcie wpatrywał się w ścianę. Kiedy wiedźma ułożyła się do snu na przygotowanym na podłodze posłaniu, on jeszcze nie spał. Mężczyźni wrócili jeszcze przed świtem. Jarocha oczekiwała uśmiechów na ich twarzach i dlatego przeraziła się, widząc ich ponure miny. Obawiała się najgorszego. – Wszystko się udało, ciotko – odpowiedział Szepczyk, gdy nie mogąc powstrzymać niecierpliwości, zapytała go wprost. – Nikt nie zginął. Obcy spał, nawet nie zamknął drzwi. Niczego się nie spodziewał. – A Narastka? Mężczyzna nic nie odpowiedział. W jego oczach była rozpacz. Jarocha nie czekała dłużej. Pobiegła do domu Karla. Stało tam kilkoro mieszkańców, kobiet i mężczyzn. Wszyscy milczeli. Bez słowa usunęli się jej z drogi. Herbert Oragon, samozwańczy książę, siedział na podłodze. Zawiódłby się ten, kto oczekiwałby u niego oznak poczucia winy, strachu albo chociaż niepewności. Na jego twarzy widniał tylko pogardliwy, nonszalancki uśmieszek. Dziewczyna żyła; skulona w kącie drżała, chowając twarz w dłoniach. Nie płakała, nie skarżyła się; kwiliła cicho jak umierający szczeniak. – Narastko – powiedziała wiedźma bezradnie, wyciągając do niej ręce. Dziewczyna krzyknęła i wtuliła się w ścianę. Wiedźma przykucnęła obok niej. Szeptała cicho, łagodnie, wreszcie – sama już nie wiedząc, co zrobić – zaśpiewała kołysankę. Dopiero wtedy dziewczyna pozwoliła się dotknąć. – Za trzy godziny spotykamy się na placu – powiedziała Jarocha, tuląc swoją uczennicę i gładząc ją delikatnie po plecach. – Obcego zanieście do stajni. Zwiążcie go i pilnujcie. Robin, ty jako pierwszy, Szepczyk jako drugi. – Co z nim zrobimy, ciotko? – zapytał stojący w drzwiach Szepczyk. – Za trzy godziny na placu – powtórzyła wiedźma. Pomogła wstać dziewczynie i krok za krokiem, podpierając ją, zaprowadziła do swojego domu. Rościk, widząc siostrę, rozpłakał się. Nie czekając na pozwolenie wiedźmy, wstał z posłania i pomógł ułożyć Narastkę. Wiedźma przygotowała wywar mający przynieść sen. Wrzucając zioła do kociołka nad ogniem, ruchy miała mechaniczne, sztywne, jakby jej rękoma kierował ktoś inny. – Narastko… – szepnęła, pochylając się na dziewczyną z kubkiem w dłoni. Dziewczyna otworzyła podpuchnięte oczy. |