powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXXXIX)
październik 2014

Tu miejsce na labirynt…: Przesłonięte mrokiem Miasto Słońca
Seven Impale ‹City of the Sun›
Choć wciąż jeszcze są bardzo młodzi (żaden z nich nie zbliżył się nawet do trzydziestki), a działają zaledwie od czterech lat, nagrali album, którego mogliby im pozazdrościć najwytrawniejsi weterani. Zespół Seven Impale pochodzi z Norwegii, a cudo, które niedawno upichcili, nosi tytuł „City of the Sun”. Jak słynny traktat filozoficzny Thomasa Campanelli.
ZawartoB;k ekstraktu: 90%
‹City of the Sun›
‹City of the Sun›
Wydawałoby się, że dawno już minęły czasy, kiedy to początkujące zespoły „produkowały” arcydzieła, płyty na długie lata zapisujące się w historii muzyki rockowej. Coraz mniej jest już takich debiutów. Na tym większą uwagę zasługują więc ci, którym wciąż to się udaje. Jak chociażby Norwegowie z Seven Impale. Grupa powstała na początku 2010 roku w Bergen z inicjatywy gitarzysty i wokalisty Stiana Øklanda, który w pierwszej kolejności namówił do współpracy perkusistę Fredrika Mekki Widerøe. Kolejnymi muzykami, którzy dołączyli do grupy, byli Tormod Fosso – wiolonczelista, który jednak przerzucił się na gitarę basową – oraz grający na saksofonie młodszy brat Fredrika, Benjamin. Okres kształtowania się składu został ostatecznie zakończony latem, kiedy na pokład zamustrowali się drugi gitarzysta Erlend Vottvik Olsen oraz klawiszowiec Håkon Vinje. Bogate instrumentarium pozwoliło formacji zadbać odpowiednio o brzmienie, a indywidualne zainteresowania muzyczne znalazły odzwierciedlenie w stylistyce Seven Impale, będącej wypadkową rocka progresywnego (z ciągotkami w kierunku heavy metalu) i awangardowego jazzu. Taki – oczywiście w dużym uproszczeniu – mariaż Genesis i Rush z King Crimson i Frankiem Zappą.
Po niespełna trzech latach działalności i wielu koncertach na lokalnych scenach Norwegowie podpisali kontrakt z – działającą „za płotem”, a więc w Bergen – wytwórnią Karisma Records (ma ona w swoim katalogu między innymi płyty takich wykonawców, jak Airbag, Brimstone, D’Accord, Fatal Fusion czy Ossicles). Jego efektami były najpierw wydana w ubiegłym roku EP-ka „Beginning / Relieve”, a następnie debiutancki, pełnometrażowy krążek „City of the Sun”, który trafił do sprzedaży 1 września. Obie płyty zostały nagrane w tym samym, sześcioosobowym składzie. Tytuł drugiej z nich nawiązuje oczywiście do słynnego traktatu filozoficznego „Miasto Słońca” autorstwa, pochodzącego z Włoch, heretyckiego dominikańskiego mnicha Thomasa Campanelli. Powstał on na początku XVII wieku, w czasie, gdy zakonnik siedział w celi z powodu swoich poglądów. Campanella przedstawił w nim własną wizję państwa idealnego, o tyle jednak różniącą się na przykład od Utopii Thomasa More’a, że Włoch dopuszczał rządy władcy absolutnego (którego nazywał Metafizykiem). Jak to się ma do longplaya Norwegów? Ot, ładnie i znacząco brzmi.
Na „City of the Sun” trafiło pięć dłuższych utworów, spośród których nad wszystkie pozostałe wybija się finałowe, czternastominutowe opus magnum w postaci „God Left Us for a Black-Dressed Woman”, do którego jednak dojdziemy we właściwym czasie. Album otwiera niewiele krótsza od niego kompozycja „Oh, My Gravity!”, w której znajdziemy wszystkie podstawowe elementy wyznaczające styl Seven Impale. Zaczyna się ona od typowej jazzrockowej zagrywki, w której saksofonista prowadzi dialog z gitarzystą. Z czasem numer nabiera rozmachu i mocy; w tle odzywają się pozostali instrumentaliści – pianista (grający na elektrycznym pianie Fendera) oraz drugi gitarzysta, który stopniowo dorzuca do pieca, kusząc się nawet o partię w stylu wczesnego Dream Theater, w czym dodatkowo wspiera go wokalista. W dalszym ciągu mamy częste zmiany tempa i nastroju. Po fragmentach jazzowych, następują rockowe, nakładane na siebie ścieżki saksofonu w warstwie aranżacyjnej przywodzą na myśl big-band, a dodatkowym smaczkiem są rasowo brzmiące organy (Håkon Vinje bez najmniejszych problemów przenosi nas w lata 70. ubiegłego wieku). Warto też wspomnieć, że w zakończeniu Stian Økland śpiewa w sposób, który predestynowałby go do postawienia w jednym rzędzie z wokalistami smoothjazzowymi.
„Windshears” otwiera fragment mocno stonowany, z delikatnym, eterycznym wokalem, wspomaganym na dalekim planie przez subtelnie brzmiącą gitarę. Stopniowo dołączają kolejne instrumenty – jazzujący fortepian elektryczny i saksofon, który po raz kolejny nawiązuje dialog z gitarą. Ale i tu nie brakuje mocniejszego uderzenia. Hasło do ataku daje Vinje, którego progresywny syntezator otwiera nowy rozdział kompozycji; z kolei Tormod i Fredrik zapędzają się w rejony heavymetalowe. Podobnie rzecz się ma z liczącym sobie ponad osiem minut kawałkiem „Eschaton Horo” – po wstępie jazzrockowym następuje fragment progresywno-metalowy. W stylistykę wczesnego King Crimson i środkowego Rushu zostają wpisane awangardowe poszukiwania spod znaku Franka Zappy. Dopiero na koniec utwór ten przekształca się w nastrojową balladę, której ton nadają dźwięki saksofonu i fortepianu elektrycznego do spółki z – po raz kolejny – zwiewnym głosem Øklanda. O dwie minuty krótszy „Extraction” to kompozycja w największym stopniu zakorzeniona w klasyce prog-rocka. Popis możliwości daje tu przede wszystkim wokalista, raz wykrzykujący swoje partie jak Roger Waters na „The Wall”, to znów przydający im aktorskiego zacięcia w stylu Petera Gabriela z epoki Genesis. Do tego dorzućmy jeszcze gitarę, klawisze i saksofon żywcem ze świata fusion.
Pierwsze cztery kompozycje świetnie podnoszą napięcie, które sięga zenitu w utworze finałowym – niezwykłym, monumentalnym „God Left Us for a Black-Dressed Woman”. Wyeksponowany saksofon Benjamina, partia basu Tormoda i syntezator Håkona wspólnie wprowadzają we wstępie bardzo mroczny klimat; wpisuje się weń również psychodeliczny śpiew Stiana. Muzykiem mającym w tym kawałku najwięcej zajęcia jest młodszy z braci Mekki Widerøe, którego partie najpierw pojawiają się naprzemiennie z wokalem; następnie wchodzą w interakcję z solówką gitary, by ostatecznie wybić się na pełną niepodległość. Seven Impale, jak często miało to miejsce wcześniej, tak i teraz przekracza gatunkowe granice – poprzez jazz-rock i rock progresywny, dociera aż do heavy proga, by całość zwieńczyć potężnym, metalowym uderzeniem. Płyta kończy się nagle i niespodziewanie, pozostawiając słuchacza przez dłuższą chwilę w pewnej konsternacji. I chociaż z głośników nie wydobywa się już żaden dźwięk, w uszach wciąż jeszcze odbija się echem ta magiczna muzyka. Gdzieniegdzie pojawiły się już głosy krytyków, że „City of the Sun” powinno zgarnąć tytuł progresywnej płyty roku. Czy tak będzie w rzeczywistości, to sprawa drugorzędna. Tworzenie ambitnej muzyki nie odbywa się przecież „pod” listy przebojów i przeróżne rankingi. Ale jeśli ktoś zechce za parę miesięcy podsumować sobie rok 2014, na pewno nie powinien zapomnieć o albumie Seven Impale.
Skład:
Stian Økland – śpiew, gitara elektryczna
Erlend Vottvik Olsen – gitara elektryczna
Tormod Fosso – gitara basowa
Benjamin Mekki Widerøe – saksofon
Håkon Vinje – organy, fortepian elektryczny, syntezator
Fredrik Mekki Widerøe – perkusja



Tytuł: City of the Sun
Wykonawca / Kompozytor: Seven Impale
Data wydania: 1 września 2014
Nośnik: CD
Czas trwania: 45:38
Gatunek: jazz, rock
EAN: 7090008310839
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Oh, My Gravity!: 09:49
2) Windshears: 06:32
3) Eschaton Horo: 08:30
4) Extraction: 06:35
5) God Left Us for a Black-Dressed Woman: 14:12
Ekstrakt: 90%
powrót; do indeksunastwpna strona

172
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.