powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXXXIX)
październik 2014

Wojownik i wiedźma
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Czy dasz radę wyleczyć tego obcego, ciotko? – zapytała cicho. Wiedźma opuściła głowę. Wyleczyć? Wyleczyć z czego? Obcy nie był szalony, choć bardzo by tego pragnęła. A może zresztą i szaleńcem był, ale ona nie znała ziół mogących pozbawić go jego szaleństwa. Nie powiedziała tego jednak.
– Spróbuję. Proszę cię, wypij trochę…
Dziewczyna uśmiechnęła się i opadła z powrotem na poduszki. Już po chwili jej piersi podnosiły się i opadały w spokojnym, powolnym rytmie. Patrząc na jej opuchniętą twarz, Jarocha czuła ból. Miała ochotę rozkazać Rościkowi odejść i usiąść przy Narastce zamiast niego. Opadła ciężko na krzesło przy stole. Przez długi czas w chacie panowała cisza.
– Jego się nie da wyleczyć, prawda? – odezwał się wreszcie Rościk. – A nawet gdyby się dało… Dlaczego miałabyś to zrobić?
Jarocha nie odpowiedziała. Zamiast tego zabrała się za przygotowywanie posiłku; mając ręce zajęte dobrze znanymi czynnościami, czuła się spokojniejsza. Chłopiec obserwował, jak zapala ogień, zawiesza kociołek, stawia miski na stole. Bez słowa nałożyła mu porcję tłustej, gęstej zupy. Zjedli posiłek również bez słowa, a potem długo siedzieli w milczeniu. Ciszę przerwało dopiero pukanie do drzwi.
– Chyba za wcześnie jeszcze na zebranie? – powiedziała z wahaniem wiedźma, podnosząc się z krzesła. – Nie minęły przecież trzy godziny?
Przed jej domem klęczał zdyszany mężczyzna. Widać było, że z trudem łapie oddech, a im dłużej Jarocha czekała na jego słowa, tym bardziej bała się tego, co może usłyszeć.
– Obcy uciekł – wysapał wreszcie mężczyzna. Podniósł głowę. W jego oczach widniała rozpacz. – Zabił Robina i uciekł.
• • •
Tak naprawdę Herbert Oragon wcale nie uciekł. Nie ukrywał się nawet. Siedział w domu Karla, trzymając na kolanach przerażoną młodą dziewczynę, i pił piwo. Przez otwarte okno wszyscy słyszeli jego śpiew i śmiech. Mieszkańcy wsi stali pod oknem, drepcząc w miejscu. Nie mieli pojęcia, co zrobić.
Śmierć Robina widziała jedynie jego narzeczona. Mimo tego wszyscy wiedzieli, co się stało. Obcy otwarcie chwalił się swoim postępowaniem. A było to tak: dziewczyna przyniosła Herbertowi wodę do picia i miskę z jedzeniem. Obcy wtedy zaczął się skarżyć na zbyt ciasne więzy. Mówił, że stracił czucie w dłoniach, krew nie dociera mu do palców, boi się martwicy tkanek. Dziewczyna ulitowała się nad nim i przekonała Robina, by poluzował obcemu węzły. Wtedy obcy przybysz rzucił się na swojego strażnika i udusił go na oczach zaszokowanej dziewczyny. Drażnił się teraz z nią, rycząc na cały głos, że najwidoczniej pragnęła śmierci ukochanego, skoro nic nie zrobiła w jego obronie.
Dom wiedźmy był pełen gości. Rościk siedział przy łóżku siostry. Jego łzy dawno już obeschły. Trzymał Narastkę za dłoń, drugą ręką mechanicznie gładząc jej włosy.
– Co mamy zrobić? – odezwał się wreszcie kowal. Wyglądał jak wielkie, przerażone dziecko. – Ciotko Jarocho, co mamy zrobić?
– Trzeba by go znowu złapać i związać – powiedział jeden ze starszych mężczyzn. – Złapać i związać. A potem…
– A potem co? Przecież nie możemy go wiecznie trzymać związanego – przerwała mu stara Eliza. – Wreszcie go wypuścimy. Albo sam się uwolni. I co wtedy?
– Może się zmieni – powiedział niepewnie młody Szpaczek. – Może wystarczy z nim porozmawiać… wytłumaczyć…
Zebrani kiwali głowami, ale co chwila rzucali spojrzenia na Jarochę. Ona, pierwszy raz w życiu, starała się unikać ich oczu. Tak samo dobrze jak oni wiedziała, że nie wystarczy porozmawiać. Obcy się nie zmieni.
– Moglibyśmy poczekać na otwarcie nowego przejścia i wtedy go wyrzucić z naszej dziedziny – zaproponował ktoś stojący przy drzwiach.
– Wróci – zaoponował mężczyzna stojący przy ścianie. – Chyba żeby ktoś inny poszedł razem z nim i trzymał go tak długo, aż przejście się nie zamknie. A wtedy ten ktoś inny może już nigdy nie odnajdzie powrotnej drogi do domu. I może obcy zabije go… to znaczy, no wiecie, tego kogoś innego, kto pójdzie przypilnować, by obcy został w tamtej dziedzinie… – mężczyzna umilkł, zakłopotany.
– Moglibyśmy go uśpić – powiedziała żona mleczarza. – Jarocha przecież może przygotować odpowiedni napar. Albo moglibyśmy go związać. Gdyby go przywiązać do drzewa, nikt by nie musiał z nim zostawać.
– A jeżeli w tamtej dziedzinie byłyby dzikie zwierzęta? Albo gdyby obcy nie dał rady potem się uwolnić? – mężczyzna stojący przy oknie nie musiał kończyć. Wszyscy wiedzieli, co by się wtedy stało i aż wstrząsnęli się ze zgrozy. Przecież obcy by zginął.
– Wystarczy, jak Jarocha odbierze mu życie – odezwał się nagle Rościk. Puścił dłoń siostry i wstał. Nie zwracał uwagi na pełne przerażenia spojrzenia ludzi tłoczących się w izbie. – Ciotko Jarocho…
Wiedźma zamknęła powieki. Nie chciała słuchać.
– Zabierasz przecież życie noworodkom, ciotko Jarocho.
– To nie to samo, Rościk – powiedziała zmęczonym głosem. – To jeszcze nie są ludzie. Nie mają wspomnień. Nie myślą. Gdybyś mógł zobaczyć, jak wątły jest płomień ich umysłu w porównaniu do dorosłych ludzi, nawet dzieci… zrozumiałbyś różnicę. Zresztą, tak jest lepiej. Dzięki temu unikamy większego bólu w przyszłości.
– Ale pomagasz także umrzeć tym, którzy cierpią – upierał się Rościk. – Jeżeli nie można im już inaczej pomóc.
– Tylko dlatego, że i tak umrą – tłumaczyła Jarocha. – I znowu, robię to tylko po to, by uniknąć cierpienia, i tylko wtedy, gdy sami tego chcą. To naprawdę co innego.
– Nie, nieprawda – zapalczywie zaprzeczył chłopiec. Uparcie starał się złapać spojrzenie wiedźmy. – Ja nie widzę żadnej różnicy. Łatwiej mi pojąć konieczność śmierci obcego niż kalekich noworodków. Zabierz mu życie. Możesz to zrobić. I unikniemy większego cierpienia w przyszłości. My, my wszyscy. Pomyślcie – gdyby ciotka Jarocha odebrałaby płomień obcemu zaraz po przybyciu, Robin by żył! A Narastka… a Narastka… – chłopiec przerwał i wybuchnął płaczem.
To prawda, pomyślała Jarocha ze zdumieniem. Mogłabym to zrobić. Przecież do tego się wszystko sprowadza, prawda? Należy dokonać wyboru, dokładnie rozważając, który z nich przynosi więcej szczęścia i mniej cierpienia. Śmierć obcego to cierpienie; jego życie to jeszcze więcej cierpienia. Wystarczyłoby podejść do niego, wyciągnąć rękę i…
Jarochą targnęły nagle torsje i zakrywając usta, przepchnęła się przez tłum do drzwi.
Klęcząc nad parującymi wymiocinami, wiedźma zaciskała z całych sił oczy, próbując wymazać z umysłu straszliwą wizję. Oto obcy wojownik, żywy. Oto ten sam wojownik, martwy, blady, zimny, ze szklistymi oczyma. Paraliż ogarniający ciało Jarochy nie pozwalał jej nawet wytrzeć ust. Oddychała ciężko. Była przerażona.
Uświadomiła sobie, że Rościk nie posiada Blokady.
Wszyscy czekali na nią w izbie. Gdy wróciła, nie unikała już wystraszonych i pełnych nadziei spojrzeń rzucanych jej przez ludzi o bladych twarzach.
– Wiem – powiedziała. – Już wiem, co musimy zrobić.
• • •
– Zrobiliśmy to, ciotko Jarocho – powiedział Szepczyk z wysiłkiem. Miał podbite oko. – Poszło gorzej niż za pierwszym razem. Ale udało się. Jest znowu związany.
– Dobrze. – Jarocha poczuła się nagle bardzo stara. Wstała powoli i ociężale. – Czy są jacyś ranni?
– Randal ma rozciętą dłoń, reszta jest solidnie potłuczona, nic poważniejszego.
– Cieszę się. – Naprawdę się cieszyła. Czekając na powrót mężczyzn, przyszło jej do głowy, że przecież mogła sobie poradzić bez ich pomocy. Czuła się winna. Niepotrzebnie ich narażała. – Zbierz wszystkich. Niech idą drogą nad staw; tam na mnie poczekajcie.
Obcy siedział, przywiązany do krzesła, w domu narad. Nie okazywał lęku.
– Witaj, o wiedząca – pozdrowił ją wesoło. – Usiądź, rozgość się. Wybacz, że nie wstaję na twój widok.
– Nie możesz żyć między nami.
– Ależ mogę. I będę. Zobaczysz, o wiedząca, ja się zmienię. Możesz kazać mnie już rozwiązać. – Obcy zaśmiał się i pokręcił głową. – Z drugiej strony, a może się i nie zmienię. Ale to przecież nie ma znaczenia, prawda?
– Nie. Nie ma.
– Posłuchaj mnie, o wiedząca. Kiedyś mnie przecież uwolnicie albo może sam się uwolnię. Po co to przedłużać? Moja propozycja z zebrania pozostaje aktualna. Zostanę tutaj jako wasz książę. W zamian za…
– Możesz zostać księciem – przerwała mu wiedźma. – Całej dziedziny. Cała wieś będzie należeć do ciebie.
– Nareszcie – obcy uśmiechnął się szeroko, starając się nie okazać zaskoczenia.
– Niedługo nadejdzie Przejście. Nie wiem, dokąd będzie prowadzić.
– Nadejdzie… O czym ty mówisz?
– Ludzie rodzą się z różnymi zdolnościami. Ty, na przykład, nie masz Blokady. A ja… Ja wyczuwam czas i miejsce Przejścia – wiedźma uśmiechnęła się smutno. – Wojowniku, śmiałeś się z tego, że nie używamy przemocy. Możesz się śmiać dalej. Nie użyjemy przemocy. Odejdziemy stąd. Wszyscy. Zostawimy ci naszą wieś. Możesz nią rządzić.
Wiedźma wstała. Obcy osłupiał, zastygł z półotwartymi ustami.
– To szaleństwo – wybełkotał wreszcie. – Kpisz sobie ze mnie.
Jarocha wzruszyła ramionami.
– Zaraz sprawię, że zaśniesz. Wtedy cię rozwiążemy i zostawimy tutaj. Dom zamkniemy. Żadne zwierzę nie będzie w stanie wejść do środka i zrobić ci krzywdy. Kiedy się obudzisz, nas już nie będzie.
– Zaczekaj! – krzyknął obcy. – A co z …
Jarocha nie czekała, by usłyszeć resztę pytania. Odwróciła się na pięcie i wyszła z domu. Na zewnątrz czekali na nią ludzie ściskający w dłoniach zawiniątka, tobołki i pakunki.
– Wszyscy są gotowi?
– Tak, ciotko.
– Dobrze. Ruszajcie. Dołączę do was, jak tylko przygotuję wywar nasenny. Rościk, ty zostaniesz; pomożesz mi podać napój obcemu.
• • •
Jarocha stała na skraju doliny i pilnowała długiego szeregu mężczyzn i kobiet. Wszyscy szli w milczeniu, dorośli nie oglądali się za siebie. Dzieci zerkały co chwilę na domy pozostawione w dolinie i chlipały cichutko.
Rościk szedł ostatni. Gdy doszedł do skraju mgły, zawahał się. Wiedźma skinęła na niego głową.
– Pośpiesz się. Przejście zaraz się zamknie.
Chłopiec kiwnął głową. Obrzucił spojrzeniem wieś. Nie wyglądała na opuszczoną.
– To nie jest w porządku – szepnął. Gdy wiedźma położyła mu rękę na ramieniu, potrząsnął głową i powtórzył, głosem pełnym ledwo powstrzymywanego gniewu: – To nie jest w porządku. To się nie powinno tak skończyć. – Odwrócił głowę i skierował oczy pełne łez na Jarochę. – Ja tu jeszcze wrócę, ciotko. Wrócę. I wszystko się zmieni. Przysięgam.
Patrząc na jego zaciętą minę, Jarocha z mdlącą pewnością rozumiała, że tak właśnie będzie i nic się nie da na to poradzić. Wszystko się zmieni. Rościk zabierze się za naprawianie świata i zacznie bronić zwykłych ludzi przed zwyrodnialcami pokroju Herberta.
I na tym właśnie polegał problem.
powrót; do indeksunastwpna strona

49
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.