powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXL)
październik 2014

Depresyjna pustka
Lana Del Rey ‹Ultraviolence›
Na dłuższą metę to się nie mogło udać. Lana Del Rey zachwyciła świat swoim image’em retro, ale by ponownie robił on wrażenie, potrzebna była jakaś wartość dodana, tymczasem na „Ultraviolence” wraca do tego, co przyniosło jej rozgłos, i niestety strąca, wysoko przez samą siebie postawioną, poprzeczkę.
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Born to Die”, debiut artystycznego wcielenia, jakie znamy pod postacią Lany Del Rey (bo dziś wiemy, że artystka pod innym pseudonimem próbowała juz zawojować listy przebojów) był strzałem w dziesiątkę. Odwołanie do stylistyki lat 50. i wiecznie młodych buntowników z Jamesem Deanem na czele trafiło na podatny grunt tęsknoty za minionymi czasami niewinnej Ameryki. Broniła się również muzyka, stonowana, delikatnie podszyta elektronicznymi bitami lub nastrojowymi smyczkami, co kontrastowało z bijącym po oczach, barokowym blichtrem współczesnego popu. Okazało się, że by zostać gwiazdą, nie trzeba świecić nagością i prowokować obscenicznymi ruchami na scenie. Ta niepozorna melancholijność zwracała na siebie uwagę. Nie należy także zapominać o przebojowości, która niosła takie utwory jak „Video-Games”, „Blue Jeans” czy „Summertime Sadness”.
„Ultraviolence” miał być rozwinięciem tego konceptu, ale mam wrażenie, że zamiast twórczo go modyfikować, Del Rey i odpowiedzialny za produkcję albumu Dan Auerbach (The Black Keys) zapragnęli powtórzyć patent, ale zrobić wszystko „bardziej”. I niestety się zupełnie wyłożyli. Choć stylistyka została zachowana (czarno-białe zdjęcie na okładce Lany na tle starego samochodu), to jednak z samej muzyki przebija emocjonalna pustka.
Owszem, Auerbach postarał się o to, by całość brzmiała bardziej szorstko, ale uwypuklenie roli gitar nie ukryło braku pomysłów na same piosenki, które są do bólu jednostajne. Na „Born to Die”, pomimo utrzymania średnich temp, zdarzały się delikatne zrywy, tu natomiast nie ma nawet tego. Choć można pobawić się w interpretację mówiącą o spójności materiału, to tak naprawdę chodzi o zanudzenie słuchacza na śmierć. W połowie „Ultraviolence” zaczynamy nerwowo zerkać na listę utworów, ile czasu zostało jeszcze do końca. Niestety sporo.
Przed premierą albumu, którego miało nie być (Lana twierdziła, że na debiucie powiedziała wszystko, co do powiedzenia miała, i zrywa z muzyką), pojawiły się informacje, że „Ultraviolence” będzie najbardziej dołującym krążkiem 2014 roku. Okazuje się jednak, że nie wystarczy spowolnić muzykę, nagrać ciche brzdąkanie instrumentów i melorecytować kolejne depresyjne zwrotki. Trzeba sprawić, że słuchacz w cały ten dół uwierzy. Tymczasem po przesłuchaniu całości, poza znużeniem, odczuwa się emocjonalną pustkę. I to jest chyba najpoważniejszy zarzut, jaki można postawić „Ultraviolence”. Lana swoim powłóczystym, zmanierowanym śpiewem nikogo tym razem nie jest w stanie zaczarować. Trudno powiedzieć, czy dzieje się tak ze względu na brak nośnych refrenów, czy po prostu wychodzą na jaw niedostatki wokalne Del Rey. Nie chodzi nawet o sam głos, bo jak wielokrotnie mogliśmy się przekonać, perfekcyjna technika i wielooktawowe możliwości nie gwarantują nagrywania dobrych piosenek. Jednak nieumiejętność przekazywania uczuć to grzech śmiertelny dla muzyka.
Przyznaję, że znajdziemy na albumie kilka wyróżniających się momentów, jak ozdobiony surowym brzmieniem gitary „Shades of Cool”, posiadający nieco więcej werwy w warstwie muzycznej „West Coast” czy najbardziej melodyjny w zestawie „Sad Girl”, ale to za mało, by uratować krążek trwający w podstawowej wersji ponad 50 minut (a są jeszcze bonusy). Jeśli więc coś w związku z „Ultraviolence” miało mnie zdołować, to właśnie rozczarowanie, jakie mnie dotknęło po jego odsłuchaniu. Jeśli Lana Del Rey chce, by na jej trzeci krążek czekano tak jak na drugi, musi nad nim mocno popracować.



Tytuł: Ultraviolence
Wykonawca / Kompozytor: Lana Del Rey
Data wydania: 17 czerwca 2014
Nośnik: CD
Czas trwania: 51:24
Gatunek: pop
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Cruel World: 6:39
2) Ultraviolence: 4:11
3) Shades of Cool: 5:42
4) Brooklyn Baby: 5:51
5) West Coast: 4:16
6) Sad Girl: 5:17
7) Pretty When You Cry: 3:54
8) Money Power Glory: 4:30
9) Fucked My Way Up to the Top: 3:32
10) Old Money: 4:31
11) The Other Woman: 3:01
Ekstrakt: 30%
powrót; do indeksunastwpna strona

129
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.