powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXL)
październik 2014

San Sebastian 2014: My, roboty
Gabe Ibáñez ‹Automata›
„Wasz czas dobiega końca. Nasz dopiero się zaczyna” – tak dramatycznym stwierdzeniem promowany jest najnowszy film Gabe Ibáñeza, apokaliptyczny thriller science-fiction „Autómata”. Po jego obejrzeniu nie da się jednak nie zauważyć, że w dziele Hiszpana dramatyczne jest chyba tylko to zdanie.
ZawartoB;k ekstraktu: 0%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W niedalekiej przyszłości Ziemia staje się nieprzyjazną dla ludzi pustynią. Nieliczni, którym udało się przetrwać, wegetują w zanieczyszczonych miastach ochraniani przez specjalne roboty Automata Pilgrim 7000. Roboty funkcjonują według dwóch prostych zasad à la Trzy Prawa Robotów Asimova: Po pierwsze – priorytetem musi być dla nich zawsze bezpieczeństwo ludzi. Po drugie – pod żadnym pozorem nie mogą same wprowadzać żadnych poprawek do swojego oprogramowania. Produkuje je korporacja ROC, dla której pracuje agent ubezpieczeniowy Jacq Vacuan (Antonio Banderas). Gdy otrzymuje zawiadomienie o znalezieniu robota, który najwyraźniej zdołał obejść obowiązujące zasady, uznaje to za dobry żart. Okazuje się jednak, że granice regulujące współżycie ludzi i robotów najwyraźniej zaczynają ulegać zatarciu.
Biedny Gabe Ibáñez. Gdyby „Autómata” trafiła od razu tam, gdzie powinna, czyli do koszyka z przecenionymi płytami DVD, nikt by się pewnie nad jego filmem specjalnie nie pastwił. Jakimś cudem zawędrowała jednak do konkursu głównego festiwalu w San Sebastian, a jak wiadomo duży ekran bezlitośnie eksponuje wszystkie niedociągnięcia.
„Autómata” jest filmem tak złym, że aż… bardzo złym i oglądanie go nie sprawia nawet odrobiny grzesznej przyjemności – gdy dla zwiększenia ładunku emocjonalnego filmu wykorzystuje się kobietę w ciąży wiadomo już, że nie będzie dobrze. Nawet nie można o nim powiedzieć, że stanowi ambitną porażkę, bo wszystkie zawarte w nim zagadnienia wydają się bardzo znajome – „Autómatę” można by określić jako „Blade Runnera” dla ubogich.
Podobieństwa do arcydzieła Ridleya Scotta są rażące; miasta przyszłości są brudne, ciemne i rozświetlane tylko gigantycznymi reklamami, pełno jest chińskich knajp, bohaterowie noszą nieprzemakalne płaszcze i wciąż porusza się kwestię człowieczeństwa, do tego jeszcze reżyser określa swój film jako science-fiction noir. Jednak to, co u Scotta było nowatorskie i jedynie zasugerowane, u Ibáñeza ukazane jest tak topornie, że już po pierwszych 30 minutach filmu od ciągłego przewracania zaczynają boleć oczy.
„Autómata” nie ma do zaproponowania żadnej nowatorskiej wizualnej koncepcji i zarówno post-apokaliptyczny piaszczysty krajobraz, jak i ukazana w nim technologia odwołują się do filmów znanych i lubianych. Nawet same roboty, stanowiące przecież najważniejszą część filmu, zapomina się już po wyjściu z kina. Pomysł, żeby w przyszłości ludzkość cofnęła się w technologicznym rozwoju o jakieś trzydzieści lat wydaje się decyzją nie tyle artystyczną, ile praktyczną – w końcu nie bez powodu film nakręcono w Bułgarii z udziałem aktorów, którym ostatnio nie najlepiej się wiedzie.
Film stanowi prawdziwy przegląd złamanych karier obiecujących kiedyś aktorów, który otwiera Dylan McDermott, z niewiadomych przyczyn wyglądający jakby wypożyczono go na chwilę z planu najnowszego filmu Stevena Seagala, i nierozpoznawalna Melanie Griffith. Będący także producentem filmu Banderas, dzięki któremu film tak naprawdę powstał, w filmie po prostu… dużo krzyczy. Może dlatego, że w pewnym momencie zdał sobie wreszcie sprawę, w czym tak naprawdę gra. Javier Bardem powinien dziękować swojemu szczęściu, że jego udział w filmie ogranicza się do dubbingowania jednego z robotów.
Sceny akcji są nużące, a te ewidentnie obliczone na wywołanie śmiechu wypadają blado. Od czasu do czasu reżyser dorzuca też perełki sztuki dialogu w stylu „najpierw go usmażyłeś, teraz przez ciebie płacze”, które to zdanie rzuca od niechcenia jeden z bohaterów na widok płynu wyciekającego z „oczu” robota. Im mniej powie się o padających co kilka minut głębokich spostrzeżeń na temat życia, wszechświata i całej reszty, tym lepiej. To, że wygłaszają je zaskakująco wygadane roboty nie czyni ich mniej pretensjonalnymi.
Jak udowadnia „Autómata”, filmy science-fiction gdy są dobre, są bardzo dobre, ale w przeciwieństwie do Mae West gdy są złe, wcale nie są jeszcze lepsze. Gdy są złe, oznacza to po prostu 2 godziny spędzone w towarzystwie łysego Banderasa i robota, który po godzinach para się prostytucją.



Tytuł: Automata
Reżyseria: Gabe Ibáñez
Rok produkcji: 2014
Kraj produkcji: Hiszpania, USA
Gatunek: SF, thriller
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 0%
powrót; do indeksunastwpna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.