powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXL)
październik 2014

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
W tym tygodniu minęło 10 lat od premiery jednego z najgłośniejszych seriali telewizyjnych XXI stulecia: „Lost – Zagubionych”. Serialu, który niegdyś elektryzował rzesze widzów, o którym niezliczone dyskusje szalały w internecie, a którego zakończenie skutecznie podzieliło widzów. Niekwestionowanego – mimo licznych zastrzeżeń – telewizyjnego fenomenu. Z tej okazji publikujemy redakcyjną dyskusję, którą tworzyliśmy… przez kilka lat.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma

Dyskusja, która Wam dziś prezentujemy, to zaskakujący przykład esensyjnego „development hell”. Zaczęliśmy ją spisywać tuż po finale sezonu, cztery lata temu – stąd wiele detalicznych rozważań na temat zakończenia. Nie udało nam się wówczas dojść do jakiś podsumowujących wniosków. Wróciliśmy do dyskusji po kilku miesiącach i spojrzeliśmy na serial z pewnej perspektywy, ale wciąż nie czuliśmy, że domknęliśmy temat, a inne esensyjne obowiązki nas skutecznie od dyskusji odciągnęły. Tekst leżący bez publikacji staje się coraz bardziej obcy autorom i coraz trudniej się do niego wraca – stąd kolejne opóźnienie. Ale teraz przyszła ładna, dziesięcioletnia rocznica serii, sądzimy, że dyskusja mim wszystko dotyka ciekawych spraw i warto ją Wam zaprezentować, przepraszając za jej pewien chaos i niespójność. Ale szkoda by było, gdyby na zawsze już pozostała w wirtualnej szufladzie. Oceńcie sami.

Marcin T.P. Łuczyński: Pozamiatane. Wiadomo, jak ta długaśna historia się skończyła. Wiadomo, co wiadomo, wiadomo też, czego mimo nagromadzenia wątków i mnóstwa detali nie wiadomo. Treść, forma – wszystko na patelni. A zatem dwa pytania zasadnicze na sam początek: czy w Waszych oczach serial się broni jako całość? Jak oceniacie jego zakończenie?
Karol Kućmierz: „Lost” powstał jako serial z wielkimi ambicjami, który coraz bardziej poszerzał swój świat i mitologię, dokładając kolejne wątki, postacie i tajemnice. Eksperymentował też z formą, wprowadzał ciekawe zabiegi dramaturgiczne, podróże w czasie, retrospekcje, futurospekcje. Kiedy ustalono datę końcową, wydawało się, że wszystko jest dobrze przemyślane; twórcy mają dopracowany plan, który wprowadzą precyzyjnie w życie, stopniowo wyjaśniając kolejne zagadki. Oczywiście tajemnice były od początku ważnym elementem serialu, ale ten nie byłby w połowie tak interesujący gdyby nie plejada fascynujących bohaterów, od głównych rozbitków, po drugoplanowe i poboczne postacie, które z czasem stawały się ulubieńcami fanów.
Lindelof i Cuse wielokrotnie podkreślali, że to właśnie bohaterowie i ich historie są najważniejsze i w tym aspekcie dotrzymali słowa. Dzięki rozbudowanemu rozwojowi wielu postaci, ciekawym zwrotom i przemianom – serial broni się i wynagradza emocjonalnie sześcioletnie zaangażowanie. Jeśli chodzi o zagadki to dobrze się stało, że niektóre nie zostały wyjaśnione. Nie chciałbym, żeby ostatni sezon był serią monologów i retrospekcji wykładających wszystko na tacę. Jednak wiele wątków zostało niepotrzebnie ominiętych, a naprawdę niewiele wysiłku kosztowałoby ich choćby pobieżne wyjaśnienie. „Lost” broni się jako angażująca emocjonalnie historia grupy bohaterów, ale pozostawia pewien niedosyt w kwestii wykreowanego świata.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Samo zakończenie to świetne dwie godziny telewizji, dobrze wyważone, wzruszające, angażujące i trzymające w napięciu. Kiczu i melodramatycznych chwytów także nie zabrakło, ale serial nigdy nie bał się poruszać prostych emocjonalnych strun. Ładnie też wszystko się uzupełnia z pilotem, jest wiele mrugnięć do widza. Natomiast sam ostatni sezon był zdecydowanie nierówny. Flash-sideways były nie do końca dopracowanym pomysłem, a ich wyjaśnienie nie wynagradza wielu momentów nudy. Wydarzenia na wyspie także niepotrzebnie zwolniły podczas pobytu w świątyni, która okazała się w sumie mało interesująca. Ostatni sezon powinien być zdecydowanie bardziej dynamiczny, a często wydawało się, że scenarzyści celowo grają na czas. Niemniej jednak szósty sezon podarował nam co najmniej dwa wybitne epizody: „Ab Aeterno” i „Happily Ever After”, koncentrujące się postaciach Richarda i Desmonda.
Konrad Wagrowski: A ja, z dystansu, choć do tej pory broniłem „Losta”, odczuwam rozczarowanie. Nie, nawet nie dlatego, że nie otrzymałem odpowiedzi na wszelkie zagadki (a nawet chyba na połowę z nich – bo odpowiedzi za każdym razem rodziły nowe pytania). Zawsze przecież pozostaje frajda budowania własnych teorii (a jest po temu mnóstwo interesujących tropów). Nie, mój problem polega na czymś innym – gdy się kończy TAKIE dzieło, finał powinien być godny całości. Tymczasem zwieńczenie szóstej serii ustępuje pod względem rozmachu i dramaturgii prawie wszystkim finałom sezonów, w szczególności piątego (fakt, przebicie eksplozji bomby wodorowej musiało być trudne). Jakieś takie to wszystko… „letnie” było… No i rozwiązanie wątku „Flash-sideways” również rozczarowuje, bo stawia pytanie o jego sens dla całości. Czy nie lepiej było jednak poświęcić te 18 odcinków tylko i wyłącznie Wyspie?
M.T.P.Ł.: Zanim zrobię się małostkowy, czepialski i zrzędliwy (a będę jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”), zacznę nietypowo, bo od wniosku finalnego. Otóż jeśli ktoś jeszcze nie oglądał „Losta”, względnie oglądał po łebkach, z długimi przerwami, a ma możliwość dysponowania całością, sześcioma sezonami, niech zainwestuje czas, zrezygnuje z wielu innych rozrywek, ograniczy do minimum wszelkie czynniki rozpraszające i obejrzy ten serial od deski do deski, najlepiej ciurkiem. Owszem, aż tak warto. A teraz psioczę (POZORNIE tylko przecząc temu, co przed chwilą napisałem): „Lost” mnie w ogromnym stopniu rozczarował. Nie udało się dociągnąć tego wszystkiego do końca tak, jak należało. Całość fabuły kompletnie się kupy nie trzyma. Finał jest straszliwie na siłę ciągnięty i to baaardzo widać, w dialogach chociażby. Szczególnie kuriozalna jest dla mnie scena przy ognisku, gdzie Jacob zbiera wokół siebie tych pretendentów do bycia jego następcą, którzy jeszcze przeżyli, by im „wszystko wyjaśnić”, mówi, mówi – i oczywiście guzik wyjaśnia, bo przecież do końca sezonu jest jeszcze parę odcinków, trzeba tam widza dotargać z całym trzymającym go napięciem. Tylko że to już są popłuczyny po napięciu, bo każdy fałsz w ten sposób psuje całość. I co? I zero reakcji. W tym momencie cała ekipa powinna gościa przewrócić, wziąć go pod buty, nastukać rzetelnie, po czym oświadczyć, że cała ta zabawa w zagadki i niedomówienia właśnie się skończyła, nadeszła zaś pora na komplet wyjaśnień, spójny, kompetentny, bez żadnego pieprzenia. Oczywiście niczego takiego nie zrobiła, bo po co.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Zwłaszcza, że w zwiastunie do sezonu finalnego pojawia się tekst Locka/Smocka/Flocka/Miba „Pytania się skończyły. Czas na odpowiedzi”. Których oczywiście nie było, a te które były, rodziły nowe pytania.
M.T.P.Ł.: Cała masa rzeczy jest kompletnie od czapy i po ostatnich kadrach doskonale to widać. W scenariuszu ogromną rolę gra czynnik mistyczny, a ten nie został należycie wyjaśniony. Jak i cała masa detali zresztą. Generalnie jestem na tak, ale pierwotny entuzjazm rzeczywiście mi zdechł. Powodami jestem gotów sypać z rękawa (i wcale nie będą to rzeczy związane z podróżami w czasie).
KW: Akurat podróże w czasie nie były tu źle odrobione. To znaczy, oczywiście, logicznie to się sypało, ale było ciekawe koncepcyjnie i czerpało mądrze z wzorców popkultury. Nie mówiąc już o tym, że opowiadanie o historii inicjatywy Dharma, przenosząc w tamte czasy naszych bohaterów było jednym z najgenialniejszych pomysłów, jakie pojawiły się w tym serialu.
Ale – jak słusznie zauważa Karol – najważniejsi byli bohaterowie. Oni byli naprawdę ciekawi, oni byli naprawdę złożeni i ich losami naprawdę się przejmowaliśmy (a gdy umierali – płakaliśmy rzewnie). Tyle tylko, że na kluczowe pytanie – czym jest Wyspa – dobra odpowiedź nie padła…
KK: Jak dla mnie to wygląda tak, że twórcy mieli wielkie ambicje i chcieli zrobić zbyt wiele rzeczy naraz. A to, co z tego wyszło jest raczej dowodem, że zadanie, które przed sobą postawili ich przerosło. W każdym sezonie stosowano podział akcji na tryb „wyspowy” i towarzyszące temu flashbacki, a potem flashforwardy. I to była w dużym stopniu pułapka, w którą wpadli sami scenarzyści. W szóstym sezonie zabrakło ciekawego uzasadnienia takiej formy. Po końcowym wyjaśnieniu, wcale nie mam ochoty odświeżać serialu, bo większość flash-sideways było nudnawych i niepotrzebnych.
KW: O, to, to.
KK: Kilka się sprawdziło jako echa i odbicia tego co się działo na wyspie, ale większość tylko stało na przeszkodzie do oczekiwanego finału. Lindelof i Cuse zaczęli podkreślać w wywiadach, że to bohaterowie są najważniejsi (co niewątpliwie jest prawdą), ale to było raczej przygotowanie widzów na to, że nie otrzymają swoich odpowiedzi. A te, które otrzymali raczej rozczarowują. Sam liczyłem na bardziej przewrotne rozwiązanie, które wywróciłoby trochę prostą dychotomię czarno-białego dobra i zła. Autorzy serialu stworzyli intrygujący, bogaty świat, zaludnili go fascynującymi postaciami, lecz cały ogrom tego przedsięwzięcia ich przerósł. Co i tak nie zmienia tego, że „Lost” to jeden z ważniejszych seriali ostatnich lat i choć nie jest idealny, to ciągle posiada mnóstwo znakomitych elementów.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

78
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.