Każdy kinoman wie, że Stanley Kubrick nakręcił zdjęcia z lądowania na Księżycu w studiu MGM-Borehamwood. Jak dowodzi jeden z bohaterów „Pokoju 237”, reżyser przyznał się do udziału w spisku, w ekranizacji „Lśnienia” odchodząc od litery powieściowego oryginału Stephena Kinga (zmienił np. numer pokoju z 217 na 237, ponieważ odległość między Ziemią a Księżycem wynosi około 237 tysięcy mil). Warto jednak przypomnieć, że trwające od lat domysły w 2002 roku potwierdzili najbliżsi doradcy prezydenta Richarda Nixona – co więcej, zrobili to przed kamerą. Tak jakby.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W porównaniu z rewelacjami zawartymi w filmie „Ciemna strona Księżyca” (znanym też pod francuskim tytułem „Opération Lune”) Williama Karela, bledną wszystkie pomysły, które w przypływie paranoicznej weny mogliby spłodzić Oliver Stone i Michael Moore. Jednak Karel inteligencją i przenikliwością bije na głowę dokumentalną hochsztaplerkę spod znaku „Fahrenheit 9/11”: jego film nie tylko doskonale omamia odbiorcę, konstruując wielopiętrową teorię spiskową, ale jednocześnie ujawnia mechanizmy takiej manipulacji. Spostrzegawczy i krytyczny widz powinien bez trudu dostrzec, że ma do czynienia z wierutną bzdurą, i że sam reżyser co chwila mruga do niego okiem. „Ciemna strona Księżyca” to niezwykły przykład mockumentu (fikcji udającej prawdziwy dokument lub reportaż – najsłynniejszym przykładem gatunku jest radiowa „Wojna światów” Orsona Wellesa), który nie tylko parodiuje formę tradycyjnego filmu dokumentalnego, ale również zadaje pytania o wiarygodność samego medium. Ani się obejrzymy, a stanowczy głos narratora „Ciemnej strony księżyca”, wspierany przez ekspertów z NASA, polityków i byłych szpiegów, wprowadza nas w historię przekrętu, w który zamieszane były Hollywood, CIA, wojsko, Biały Dom i nowojorscy rabini: słynący z obsesyjnej dbałości o detale Kubrick zamarzył sobie, by zdjęcia do „Barry’ego Lyndona” jak najwierniej oddawały klimat XVIII wiecznych arcydzieł malarstwa – by kręcić jedynie przy oświetleniu świec, potrzebował niezwykle czułych obiektywów Zeissa, o wypożyczenie których miał zwrócić się do NASA. Agencja, w podziękowaniu za dawne zasługi, użyczyła reżyserowi aparaturę uchodzącą za jeden z najpilniej strzeżonych sekretów zimnej wojny – te dawne zasługi to nic innego, jak sfilmowanie lądowania na Księżycu w brytyjskim studiu. Początkowo opowieść brzmi dość wiarygodnie – Kubrick rzeczywiście używał obiektywów Zeissa, program lotów kosmicznych rzecz jasna był jednym z ważniejszych projektów amerykańskiej administracji, a lądowanie na Księżycu w samym środku Zimnej Wojny miało potężny wydźwięk propagandowy. Łatwo też uwierzyć w lansowaną w filmie tezę, jakoby podbój kosmosu był jedynie przykrywką dla rodzącego się programu wojen gwiezdnych (temu fragmentowi nieprzypadkowo towarzyszy muzyka Bernarda Herrmanna z „Zawrotu głowy” – a jest to tylko jeden z muzycznych dowcipów w filmie, warto na przykład sprawdzić źródło propagandowego songu „The American Dream”). Ale już tu Karel zastawia na nas pułapkę: nie jest prawdą, jakoby to NASA użyczyła Kubrickowi specjalnych obiektywów – tym bardziej wyssane z palca jest twierdzenie, że były one jedną z największych zimnowojennych tajemnic. Pytanie, ilu widzów odczuje potrzebę zweryfikowania podanych w filmie informacji – i dlaczego w ogóle mieliby to robić, czyż dokument nie powinien przedstawiać tylko obiektywną prawdę? Z czasem reżyser odchodzi od półprawd i hiperboli na rzecz ewidentnych fałszów i absurdów: setki hollywoodzkich techników miało przenieść się na przylądek Canaveral, by zamienić program podboju kosmosu w telewizyjny spektakl. „Przesunęliśmy nawet kosmodrom, by podczas startu statków lepiej było widać słońce w tle” – mówi „świadek” tamtych wydarzeń, producent filmowy nazwiskiem… Jack Torrance. Jednym z najzabawniejszych pomysłów Karela na ujawnianie podwójnej gry z widzem jest nadanie podstawionym „ekspertom”, wymieszanym z prawdziwymi politykami, filmowcami i naukowcami, nazwisk pochodzących nie tylko z Kubrickowskich arcydzieł, ale także z klasyków Hitchcocka. Gdy w ostatniej części filmu historia niedorzecznością zaczyna dorównywać najbardziej szalonym komediom, pojawia się nawet rabin W.A. Koeningsberg (nieco zniekształcona forma prawdziwego nazwiska Woody’ego Allena), który opowiada anegdotę jak z „Zeliga” (skądinąd też mockumentu): ukrywający się u niego szpieg zamieszany w spisek miał zwątpić nie tylko w Boga, ale i we własne istnienie, w dodatku upierał on się, że Tora zabrania jedzenia wieprzowiny jedynie w niektórych restauracjach…
I na tym urywa się recenzja „Ciemnej strony Księżyca”. Nie, to nie działanie służb specjalnych, to po prostu koniec materiału promocyjnego drugiej edycji Klubu Esensji. Kompletny tekst Jarka Robaka „Kubrick, Księżyc i nowojorscy rabini” jest jednym z materiałów e-booka „Zapomniane perełki”, będącego głównym materiałem bonusowym tej edycji Klubu. Aby go otrzymać wraz z 19 innymi ciekawymi tekstami, wystarczy wpłacić 5 zł na konto nr 51 1140 2017 0000 4802 0724 0973, podając jednocześnie swój adres e-mail. W zamian otrzymacie też kupon zniżkowy do księgarni Madbooks.pl, szansę na wylosowanie książki oraz pomożecie Esensji utrzymać serwis. Więcej o Klubie Esensji – TUTAJ.
Tytuł: Ciemna strona Księżyca Tytuł oryginalny: Opération lune Data premiery: 16 października 2002 Rok produkcji: 2002 Kraj produkcji: Francja Czas trwania: 52 min Gatunek: dokument, dramat, komedia |