powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXLI)
listopad 2014

50 najlepszych polskich komedii wszech czasów
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹Paweł i Gaweł›
‹Paweł i Gaweł›
30. Paweł i Gaweł
(1938, reż. Mieczysław Krawicz)
Adam Kordaś
Mieszkający w niewielkim miasteczku Paweł Gawilicki (Eugeniusz Bodo) i Gaweł Pawilicki (Adolf Dymsza) bardzo przypominają bohaterów znanego wiersza Aleksandra Fredro – Paweł ma na piętrze sklep z aparatami radiowymi zaś Gaweł w tym samym budynku na parterze prowadzi „Bazar amerykański” za którą to szumną nazwą kryje się coś w rodzaju dzisiejszych sklepów AGD. Obaj nieustannie robią sobie nawzajem mniej lub bardziej wyszukane kawały. Nie ma w nich jednak zacietrzewienia i złośliwości – tak naprawdę panowie są raczej psotnymi przyjaciółmi niż rywalami. Paweł poświęcił rok na skonstruowanie miniaturowego (jak na owe czasy) radia na baterie – pragnąc zaprezentować swoje dzieło stołecznej prasie wyrusza wraz ze swym cennym wynalazkiem pociągiem do Warszawy. Traf chce, że w przedziale spotyka Gawła który również udaje się do stolicy. Przyjaciele spotykają również jadącą w tym samym wagonie skrzypaczkę Violettę Bellami (Helena Grossówna) – biorą ją jednak za dziecko bowiem jest ona zmuszona pomimo ukończenia już 19 lat na co dzień udawać genialne 13 letnie dziecko. W ten sposób przyciąga tłumy na swoje koncerty dzięki czemu może spłacać zaciągnięty niegdyś przez jej zamarłego ojca u impresaria Huberta (Józef Orwid) dług. Cała trójka spotka się ponownie w Warszawskim hotelu „Bellevue” – Paweł i Gaweł nawet zostaną zakwaterowani przypadkiem w jednym pokoju. Oczywiście i tutaj przyjaciele nie zaprzestaną strojenia sobie żartów. Violetta zaś zapała uczuciem do Pawła i wymknąwszy się na chwilę opiekunom spotka z nim bez przebrania małej dziewczynki. Paweł jest oczarowany piękną nieznajomą. Niestety jego plan zareklamowania nowatorskiego odbiornika radiowego doprowadza przez dość piramidalny zbieg okoliczności (w którym całkiem znaczącą rolę odegrał mimochodem Gaweł) do wzięcia go za przybywającego z zagranicy ojca genialnej skrzypaczki. Jest to mistyfikacja urządzona dla prasy przez impresaria Violetty. Paweł załamany tak brakiem zainteresowania mediów dla jego dzieła jak i zniknięciem pięknej nieznajomej (nie rozpoznaj bowiem w przebranej za dziecko Violetcie wybranki swego serca) postanawia wracać do domu. Gaweł pragnie naprawić to co za jego sprawą splątało się w życiu jego przyjaciela i ostatecznie wyrusza wraz z nim. Natomiast Violetta ucieka impresariowi gdyż dowiedziawszy się, że Paweł został wplątany w całą aferę przez przypadek pragnie go przeprosić za gorzki list jaki do niego napisała. W pociągu słyszy jednak urywek rozmowy przyjaciół, z którego wnioskuje iż Paweł ma zamiar ożenić się z córką właścicielki domu w którym mieści się jego sklep. Postanawia do tego nie dopuścić nie odstępując Pawła i twierdząc, że jest jego córką. Dzięki temu mamy okazję usłyszeć jeden z największych przebojów Z. Warsa „Ach śpij kochanie” w wykonaniu Eugeniusza Bodo i Adolfa Dymszy. Obaj przyjaciele mają serdecznie dosyć rozwydrzonej pannicy ale po licznych perypetiach obejmujących między innymi ratowanie jej z taboru cygańskiego prawda wychodzi w końcu na jaw i Paweł rozpoznaje w niej swą piękną nieznajomą – a wtedy miłość triumfuje.
Najlepszy żart: Prosty opis budowy miniaturowego radia Pawła jaki podaje on redaktorowi warszawskiej gazety – nawet dziecko by zrozumiało ;)

‹Skarb›
‹Skarb›
29. Skarb
(1949, reż. Leonard Buczkowski)
Tomasz Kujawski
Pierwsza powojenna komedia polska. Młode małżeństwo Kasia i Witek (Danuta Szaflarska i Jerzy Duszyński) borykają się z problemami mieszkaniowymi w zrujnowanej wojenną zawieruchą Warszawie. Tymczasowo wprowadzają się do mieszkania pani Malikowej, które podnajmuje już cała galeria barwnych postaci: radca prawny, inkasent, pracownik radia (odtwarzanych przez całą plejadę gwiazd: Dymszę, Sempolińskiego czy Alinę Janowską). Witek, dumając o własnym lokum, rysuje plan wymarzonego mieszkania i zaznacza na nim Kasię jako tytułowy skarb. Szkic trafia do współlokatorów, którzy błędnie interpretują rysunek i zaczynają poszukiwania ukrytej fortuny. Prócz zabawnej intrygi i charyzmatycznych postaci, film oferuje również widzowi obrazy powojennej Warszawy. Przebitki zrujnowanego, ale dynamicznie odbudowującego się miasta i humorystycznie ukazane kłopoty lokalowe miały pokrzepić mieszkańców stolicy. Najzabawniejsze w scenariuszu Ludwika Starskiego są dialogi pomiędzy barwnie zróżnicowanymi lokatorami wspólnego mieszkania, wśród których króluje zapewne niezbyt rozgarnięta właścicielka Malikowa.
Najlepszy żart: komentarze pani Malikowej:
Basia (przepisując przy posilających się współlokatorach menu restauracji):
Chateaubriand w sosie pikantnym.
Malikowa: Mhm, właśnie, chateaubriandy… a potem doktory i kaszka.

‹Dziewczyny do wzięcia›
‹Dziewczyny do wzięcia›
28. Dziewczyny do wzięcia
(1972, reż. Janusz Kondratiuk)
Jarosław Robak
Telewizyjny film Janusza Kondratiuka to melancholijna opowieść o trzech prowincjuszkach, które chciały zakosztować wielkiego świata. Bohaterki przyjeżdżają na weekend do Warszawy, marząc o tym, by zabawić się i „zapoznać doktora albo kogoś w podobie”. Na miejscu spotykają je same rozczarowania: spóźniają się do kina, spektakl w teatrze kończy się za późno, a peerelowski specjał, krem sułtański, postawiony przez absztyfikantów w kawiarni, wychodzi im bokiem. Napotkani kawalerzy, „inżynier” i „magister” też nie lepsi – okazują się blagierami, wabiącymi dziewczyny niemającymi pokrycia obietnicami pralki, lodówki i motoru „Gazela”. Nieporadność dziewczyn oraz usilne starania mężczyzn by „pójść na całość”, w połączeniu ze znakomitym dialogiem, bezbłędnie oddającym naiwność i brak obycia („Powiedział, że mnie kocha. Ma mieszkanie. A więc widoki i perspektywy są wielkie przed nami”), są u Kondratiuka źródłem komizmu – ale wymowa samego filmu jest gorzka i przypomina pokrewną tematycznie, siedem lat starszą „Miłość blondynki” Miloša Formana. Kamera reżysera wydobywa bylejakość rzeczywistości boleśnie kontrastującej z marzeniami: brudne paznokcie, sztuczne zęby, szare ulice, barwioną wodę w miejsce zagranicznego alkoholu – bohaterki na koniec niby przekonują się nawzajem, że wypad do miasta się udał, w końcu czego taka prowincjuszka może chcieć więcej niż randki z miłymi chłopakami z widokami na kolorowy telewizor, ale ich zrezygnowane miny zdradzają, że wszystko powinno wyglądać jednak inaczej – satyra ustępuje wtedy miejsca współczuciu dla dziewczyn, które dla swoich pragnień nie potrafią nawet znaleźć właściwego języka.
Najlepszy żart: – Nie zawieram znajomości na ulicy! – Ale tu jest peron, nie ulica!

‹Włóczęgi›
‹Włóczęgi›
27. Włóczęgi
(1939, reż. Michał Waszyński)
Jarosław Loretz
Gdyby nie Szczepko i Tońko, pewnie nikt już by dzisiaj nie pamiętał o „Włóczęgach”. To oni „robią” ten film – ich gwara, ich zachowanie i ich piosenki – śliczna „Dobranoc, oczka zmruż” i nieśmiertelna „Tylko we Lwowie”. Swobodnie czujący się na planie, doskonale nawzajem się uzupełniający i tryskający energią odgrywają tutaj rolę batiarów/baciarzy, czyli lwowskich uliczników, którzy postanawiają pomóc wnuczce sąsiada, przemocą zabranej przez bogatą, ale kostyczną baronową. Uciekają z nią do Warszawy i – udając, że są bogaci – umieszczają ją w renomowanej szkole dla dziewcząt. Baronowa jednak się nie poddaje i śladem dziewczyny wysyła pucołowatego detektywa Trombkę. Sytuacja gmatwa się z każdym krokiem, bo nie tylko bohaterowie ukrywają swoją tożsamość. Przeuroczy film, będący świadectwem bogatej gwary lwowskiej, potencjału pochodzących stamtąd artystów i pokazujący, że przedwojenne polskie kino potrafi po dziś dzień bawić. Szkoda tylko, że film tak rzadko gości w telewizji…
Najlepszy żart – naprawa radia:
– Co się tam popsuło?
– Wie pani, to tak: to te uziemnienie właśnie ta kalinazacja się popsuła i tera ten amplifikator, że był w amplifikatorni, to jemu lampa spuchnęła, a najważniejszy to jest kryształek, to jego trzeba posmarować superheterojodyną i…
– Boże, co za wyrazy. Nic się nie wyznaję w tych nowoczesnych wynalazkach.
– No co ja temu winny jestem?

‹Kiler›
‹Kiler›
26. Kiler
(1997, reż. Juliusz Machulski)
Jarosław Robak
„Kiler” nie jest może najlepszym filmem Juliusza Machulskiego, ale w latach dziewięćdziesiątych był jak płomyk świecy w mrokach polskiej kinematografii. Historią fajtłapowatego taksówkarza Jurka Kilera (Cezary Pazura), omyłkowo wziętego za słynnego płatnego mordercę, reżyser dowiódł, że nad Wisłą może powstawać przyzwoite kino rozrywkowe, czerpiące z wzorców zarówno amerykańskich, jak i tych wypracowanych w obnażających absurdy polskiej rzeczywistości komediach z czasów sprzed upadku żelaznej kurtyny. „Kiler” stoi nie tylko kryminalną intrygą – całkiem zgrabnie napisaną w scenariuszu przez Piotra Wereśniaka – ale również pysznymi kreacjami aktorskimi: Janusz Rewiński urodził się, by zagrać gangstera „Siarę”, Katarzyna Figura w roli jego niewiernej małżonki parodiuje swój wizerunek seksbomby, a Jerzy Stuhr jako nieustępliwy komisarz Ryba kradnie każdą scenę. Humor w filmie jest różnych lotów, ale trzeba oddać, że tekstom z „Kilera” udało się wejść do potocznej polszczyzny – w latach dziewięćdziesiątym taka sztuka powiodła się chyba jeszcze tylko „Psom” Władysława Pasikowskiego. Film był przebojem kin i wypożyczalni wideo, scenariuszem zainteresowani byli nawet producenci z Hollywood. Niestety, zamiast amerykańskiego remake’u doczekaliśmy się jedynie polskiego sequela – niezbyt udanych „Kiler-ów 2-óch”.
Najlepszy żart: „Kiler, trzysta dolarów? Och…łeś? Co ja sobie za to kupię, waciki?”

‹Vabank II czyli riposta›
‹Vabank II czyli riposta›
25. Vabank II czyli riposta
(1984, reż. Juliusz Machulski)
Miłosz Cybowski
Przyznać trzeba, że dwójce brakuje tego samego uroku, który czynił część pierwszą tak ciekawym filmem. Nie oznacza to jednak, że „Riposta” jest obrazem złym, bo oto role się odwracają i Kramer, z pomocą pana Sztyca („Nasz klient, nasz per pan”), ucieka z więzienia. Jednak ucieczka to dla niego za mało i zamiast wiać czym prędzej do Szwajcarii, postanawia on odegrać się na Kwincie. Cały skomplikowany plan wydaje się być odrobinę naciągany, podobnie zresztą jak kolejny iście filmowa próba nabrania Kramera („Kruca bomba, mało czasu!”). „Riposta” nie jest niestety filmem tak dynamicznym i tak bogatym w przeróżne szczegóły i szczególiki jak pierwsze „Vabank”, choć i tutaj znalazło się miejsce na kilka zabawnych scen i gagów. Z pewnością na uwagę zasługuje wspomniany już pan Sztyc (Bronisław Wrocławski) – jedna z niewielu nowych postaci, a jednocześnie charakter przyćmiewający swoją barwną grą aktorską towarzyszącego mu nieustannie Kramera.
Najlepszy żart: „Ratunku! Zadusi mnie ta łysa pała!”

‹Ewa chce spać›
‹Ewa chce spać›
24. Ewa chce spać
(1957, reż. Tadeusz Chmielewski)
Sebastian Chosiński
Nakręcona krótko po przełomie październikowym komedia romantyczna z wątkiem policyjno-złodziejskim w tle. Tym bardziej zaskakująca, że była pełnometrażowym debiutem Tadeusza Chmielewskiego, który dopiero w następnych latach udowodnił, że na komedii zna się jak mało który reżyser nad Wisłą („Gdzie jest generał”?, „Pieczone gołąbki”, „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, „Nie lubię poniedziałku”, „Wiosna, panie sierżancie”). Akcja zamyka się w kilkunastu godzinach, a jej podstawą są perypetie młodziutkiej Ewy (debiutująca na ekranie, niespełna siedemnastoletnia, prześliczna Barbara Kwiatkowska, w niedalekiej przyszłości pierwsza żona Romana Polańskiego), która na swoje nieszczęście przyjeżdża z prowincji do dużego miasta dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, nie mając zapewnionego miejsca w internacie. Włócząc się nocą po ulicach, sympatyczna i prostoduszna dziewczyna przeżywa masę przygód. Zostaje wzięta najpierw za potencjalną samobójczynię, później za prostytutkę; poznaje adepta fachu bandyckiego, Lulka (młody Roman Kłosowski), oraz nieco sztywnego i zasadniczego policjanta Piotra (Stanisław Mikulski na długo przed „Stawką większą niż życie”, a już w mundurze). Zabrana przez tego ostatniego na komisariat, wprowadza tam masę zamieszania, spotęgowanego jeszcze inspekcją majora Piętki (Zygmunt Zintel). Masa gagów i zaskakujących zwrotów akcji, narracja przypominająca łotrzykowską balladę, wymyślony, surrealistyczny świat – wszystko to sprawia, że choć film powstał w czasach „głębokiej komuny”, miał posmak produkcji z Zachodu. I ta obsada! Ludwik Benoit (jako kasiarz „Ptuszko”), Wacław Kowalski, Gustaw Lutkiewicz, Jarema Stępowski, Jan Kobuszewski, Bronisław Pawlik. A jakby tego było mało, jest jeszcze przecudnej urody ballada na otwarcie.
Najlepszy żart (jeden z wielu najlepszych): Zachęta Lulka starającego się „sprzedać cegłę”, czyli wyłudzić pieniądze od przechodnia: „- Panie szanowny! Kup pan tę cegłę! Odpalasz pan stówkę – ocalasz pan główkę! Cegła tańsza od kapoty, kup pan cegłę od sieroty! No co jest, jak pragnę zakwitnąć?! Dawaj pan stówę i spływaj w podskokach! Bo tak ryło przenicuje, że będziesz nosem gwizdał!”.

‹Kingsajz›
‹Kingsajz›
23. Kingsajz
(1987, reż. Juliusz Machulski)
Adam Kordaś
W filmie „Kingsajz” Juliusz Machulski stworzył wizję krasnoludków mocno odbiegającą od obrazu poczciwego Koszałka Opałka. Ich siedliskiem jest ponura Szuflandia gnieżdżąca się w podziemiach Instytutu Badania Czwartorzędu. Rządzona twardą ręką przez despotycznego nadszyszkownika Kilkujadka (Jerzy Stuhr) nie jest oazą szczęśliwości. Ogółowi krasnali nie żyje się wesoło – panuje ścisk i ubóstwo. Jednak ci którzy wspierają władzę mają się znacznie lepiej – mogą się delektować nawet pysznymi muchami (na talony). Ale przede wszystkim władze Szuflandii mają monopol na przenikanie do świata ludzi – dzięki tajemniczemu napojowi można bowiem przejść w Kingsajz powiększając się do ludzkich rozmiarów. Wtedy na wybrańców czekają wszelkie atrakcje jakie oferuje nasz świat… Na przykład możliwość kontaktów damsko krasnoludkowych – Szuflandia jest bowiem krainą zamieszkaną wyłącznie przez krasnale. Działanie specyfiku jest niestety ograniczone w czasie – po jego ustaniu obywatel Szuflandii wraca chcąc nie chcąc do swojego naturalnego rozmiaru. Jednak część krasnali pozostaje nielegalnie w świecie ludzi dzięki regularnemu piciu Polo Cockty podtrzymującej z jakiś niejasnych przyczyn działanie specyfiku powiększającego. Oj nie lubią tych wolnych polokoktowców ludzie Kilkujadka, nie lubią…
Olgierd Jedlina (Jacek Chmielnik) jest jednym z krasnali wiodących dzięki Polo Cockcie prawie normalne życie w naszym świecie. Nie jest typem buntownika. Jednak burzy mu spokój schwytanie jego przyjaciela Adasia przez zbirów Kilkujadka. Adaś bowiem samodzielnie rozgryzł formułę Kingsajzu co stanowi straszne zagrożenie dla satrapy mogącego według własnego widzimisię decydować komu wolno a komu nie wolno przejść do Kingsajzu. Olo musi wyruszyć na pomoc przyjacielowi – a będzie to wymagało powrotu do rozmiaru krasnoludka i wizyty w mrocznej i niebezpiecznej Szuflandii. W swych poczynaniach znajdzie oparcie w pięknej Ali (Katarzyna Figura) oraz otrzyma wsparcie dzielnych krasnoludkowych komandosów Kwintka (Jan Machulski) i Kramerki (Leonard Pietraszak). Łatwo nie będzie, ale czego się nie robi dla prawdziwych przyjaciół…
Specyficzny humor, plejada znakomitych aktorów, niezapomniane sceny (ech te „wędrówki” Ola po Ali ;) ) i cytaty, które na stałe weszły do powszechnego użytku – wszytko to sprawia, że „Kingsajz” nadal jest jak najbardziej wart obejrzenia.Oczywiście łatwo zobaczyć w nim tylko satyrę na czasy w których film powstawał – podział na pełen blasku świat Kingsajzu i siermiężną Szuflandię jako żywo przypomina reguły rządzące rzeczywistością podzieloną żelazną kurtyną gdzie już sama chęć opuszczenia swego kraju była traktowana jak akt zdrady a ogólna mizeria mieszkańców demoludów kontrastowała z rozpasaniem uprzywilejowanej kasty kręgu władzy. Jednak jego przekaz jest o wiele bardziej uniwersalny – choć czasy się zmieniły hasło „Kingsajz dla każdego!” wcale nie straciło swej aktualności.
Najlepszy żart: „Ja wiem, polokoktowcy nas nie kochają…”

‹Kochaj albo rzuć›
‹Kochaj albo rzuć›
22. Kochaj albo rzuć
(1977, reż. Sylwester Chęciński)
Karolina Ćwiek-Rogalska
Trzecia część filmowej trylogii o losach Pawlaków i Kargulów zabiera widza za ocean. Pawlak (Wacław Kowalski), zaproszony do odwiedzenia brata-emigranta Jaśka/Johna, razem z wnuczką Anią (Anna Dymna) i nieodłącznym sąsiadem (Władysław Hańcza) lecą do USA. W ostoi polskiej Polonii, Chicago, odkrywają, że Jaśko zmarł przed ich przylotem. Pawlak musi zmagać się teraz nie tylko z nieoczekiwaną śmiercią brata, ale także z faktem, że pozostawił on po sobie nieślubną czarnoskórą córkę oraz ze specyfiką polskiej części Chicago. Za źródło humoru służy tu przede wszystkim natrząsanie się z amerykańskiej Polonii, jej specyficznego poczucia patriotyzmu, który zakonserwował się i zafiksował w dawno minionej przeszłości, w której Polska to kraj rozciągający się od Cepelii do Podhala. Także zderzenie dwójki głównych, konserwatywnych przecież, bohaterów z zupełnie innym trybem życia („a teraz wejdźmy do sklepu i każdy weźmie co chce bez płacenia”, proponuje córka Johna zdumionemu stryjowi) może wywoływać uśmiech na twarzy widza. Pawlak i Kargul w wędrówce przez polskie Chicago wydają się być najmniej pasującym elementem całej układanki, mniej nawet niż radiowiec Wrzesień, który zmienił nazwisko na September, bo jego syn nie umiał już go wymówić. Mimo wszystko jednak wydaje się, że pomysł, by przenieść akcję z „Ziem Odzyskanych” do „Ziemi Obiecanej”, czyli kwitnącej wówczas gospodarczo Ameryki, był posunięciem trafionym. Oprócz elementów komediowych, dobrze znanych z poprzednich części cyklu, pojawia się tu przecież pytanie z części pierwszej: gdzie jest ta ziemia rodzinna i co to znaczy być w domu. Równocześnie stanowi to klamrę dla „Samych swoich”, gdzie przecież motorem napędowym całej opowieści jest przyjazd Johna po woreczek ziemi z rodzinnych Krużewników.
Najlepszy żart: przemowa Pawlaka z zapadającym w pamięć początkiem „nadejszła wiekopomna chwila…”.

‹Nie ma róży bez ognia›
‹Nie ma róży bez ognia›
21. Nie ma róży bez ognia
(1974, reż. Stanisław Bareja)
Michał Kubalski
Koszmarnie irytujący film. I straszliwie przez to śmieszny. Jak można nie irytować się, obserwując, jak robiony jest w bambuko inteligent, któremu zamarzyło się większe lokum? Janek (Jacek Fedorowicz) i Wanda (Halina Kowalska), chcąc opuścić zajmowany pokoik, idą na lep kuszącej oferty niejakiego Malinowskiego (Wiesław Gołas) i przeprowadzają się do obszernego dwupokojowego mieszkania. Tam jednak szybko zjawia się Jerzy (Jerzy Dobrowolski), który ma ten atut w ręku, że jest byłym mężem Wandy i ma prawo do wspólnego z nią zamieszkiwania. Kolejne próby pozbycia się Jerzego przez Janka doprowadzają do iście kosmicznych powikłań towarzysko-mieszkaniowych, w których uczestniczą także Lusia (Stanisława Celińska), Zenek (Stanisław Tym), ojciec Lusi (Mieczysław Czechowicz)… a nawet dozorca (Himilsbach), administrator (Pawlik) i listonosz (Kobuszewski). Obsada to śmietanka aktorska – bo oprócz wymienionych pojawiają się także Łazuka, Kowalewski, Siemion i Pokora. A wszystko do nut scenariusza Barei i Fedorowicza, z udziałem Tyma i Dobrowolskiego. A gdy wszystko idzie już ku dobremu… O rany, ale to irytujący film!
Najlepszy żart: Jogibabu! Brawo Jasiu!!!

ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

92
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.