– Wy skurwysyny! – krzyknął. Nie przejmował się, że będzie go słychać w całej okolicy, nie pomijając samego bunkra. Wiedział, czym się stał. Przynętą. Przynętą dla tego czegoś z bunkra. Nieważne, co to było. Tak czy inaczej niosło śmierć. Więc niech niesie. Niech wyskoczą nawet teraz. Na niego i na nich! – Skurwysyny! – Was machst du? Ucisz się! – Sonnenbruch, taszczący ciało Witii w pobliże drzewa, rzucił się w stronę Farela. – Ucisz się! – Wy skurwy… Myśliwy był szybszy. Chłopak dostał tak szybko, że właściwie nawet tego nie zauważył. Cios pięścią o mało nie złamał mu szczęki. Za to solidnie ogłuszył go i zamroczył. Na chwilę nastała zupełna cisza. I zupełna ciemność. Gdy po chwili się ocknął, obok niego nie było już nikogo. Cała trójka zniknęła, ale czuł, że była gdzieś niedaleko. Nie wiedział dokładnie w którym miejscu, zresztą pewnie mogli się rozdzielić i zasadzić po obu jego stronach. W końcu jego oczy natrafiły na widok, który w pierwszym odruchu przyprawił go o mdłości. Pod jego stopami leżało ciało nieszczęsnego Witii. Osobno korpus, osobno głowa. Równo odcięta. Trawa dookoła była cała lepka od krwi. A na wszystkim rozłożona była gruba siatka. Taka jak do pułapek na zwierzęta. Nieświadome niczego stworzenie następuje na nią, a wtedy zrywa się linka i całość unosi ofiarę w górę. Skąd w ogóle ją wytrzasnęli? Czyżby to właśnie myśliwy woził w końskich jukach? Farel starał się jednak nie tracić czasu na zbędne analizowanie. Musi walczyć do końca. Mocnymi ruchami starał się wyrwać z więzów. Wcale nie szło mu łatwo. Chromala jednak nie spartolił tego zupełnie. A może któryś z pozostałych poprawił to po nim? Wtedy rozległ się skowyt, ten sam, który słyszał już wcześniej w ciemnych korytarzach bunkra. Skowyt bestii, który z każdym momentem narastał coraz bardziej. Potwory musiały się zbliżać. Biec. Po chwili pojawiły się u wejścia do bunkra. Farel na moment przestał się szamotać. Mimo zapadającego powoli zmroku, ujrzał je. Teraz mógł się im przyjrzeć, a ich widok zmroził w nim krew. Nagie, szare, dziwacznie powyginane. Ludzi przypominały tylko częściowo. Chłopak spostrzegł od razu, że były ich trzy sztuki. Dokładnie tak jak oceniał myśliwy. Były bardzo szybkie. W kilku susach znalazły się niemal na środku polany, lecz wtedy nagle zatrzymały się i przysiadły na łapach wciągając w nozdrza powietrze. Wyglądało jakby węszyły, choć Farel wiedział, że od razu wyczuły jego obecność. Wyciągnęły w jego kierunku pyski i już szykowały się, by w kilku skokach rzucić się na niego. Chłopak zrozumiał, że to koniec. Wtedy jednak usłyszał podwójny strzał, wśród nich pierwszy celny, prosto w grzbiet jednej z bestii. Ta wydała z siebie przeraźliwy skowyt i upadła nieruchomo na ziemię. Chłopak w pierwszej chwili uznał, że to któryś z ukrytych mężczyzn nie wytrzymał nerwowo i zaczął strzelać przedwcześnie. Na dachu bunkra dostrzegł jednak jakiś ruch. Czyj? Profesora? – pomyślał z nadzieją i wytężył wzrok. W ułamku sekundy dostrzegł jego postać, tak na Boga, to był Profesor! A więc żyje, ocalał! Mało tego, zamiast czekać na ratunek, sam teraz ratował cztery litery swego młodszego kompana. Jego osobę dostrzegli także Sonnenbruch z myśliwym i od razu posłali w tamtą stronę serię z karabinów, za nic już mając to, że zdradzą swoją pozycję. Bestie spłoszyły się już tak czy inaczej. Teraz dwa ocalałe osobniki uskoczyły w bok, w stronę, gdzie jak się okazało skrył się Chromala. Naczelnik, nieprzyzwyczajony do takich emocji, ewidentnie spanikował. Zwłaszcza, że mając za plecami niezniszczony jeszcze fragment ogrodzenia, nie miał dokąd uciekać. Wybiegł więc z ukrycia chcąc przeciąć polanę i dobiec na drugą stronę, do miejsca, skąd strzelali Sonnenbruch i myśliwy. Plan zupełnie nie wypalił. Obydwa stwory, najwyraźniej nie rozumiejąc intencji naczelnika, jego ucieczkę odebrały jako atak, błyskawicznie zatrzymały się i rzuciły w jego stronę. Niebezpiecznie blisko miejsca gdzie stał, przywiązany do drzewa, Farel. Chłopak wiedział, że mogą wziąć na cel także jego. Zaczął szamotać się ze zdwojoną energią, czuł że jedna z rąk już prawie się wyślizgnęła, jeszcze chwila i będzie wolny. Tymczasem Chromala biegł ile tchu w piersiach. Cały zlany potem, dysząc jak parowóz, dawał z siebie wszystko poganiany panicznym strachem, ale i nadzieją ocalenia. Do miejsca, w którym znajdował się Sonnenbruch i myśliwy było już niedaleko. Już mógł dostrzec wyraźnie twarze kompanów. Ci jednak, widząc, że ściąga w ich stronę rozjuszone bestie, przestali ostrzeliwać dach bunkra i wycelowali lufy w kierunku Chromali. – Skręcaj! Skręcaj kurwa! – krzyczeli. – Ściągasz je na nas! Ten jednak widocznie nie dosłyszał albo zgoła nie zrozumiał, bo biegł dalej, nawet kiedy Sonnenbruch posłał ostrzegawczą serię w jego stronę. Może pomyślał, że celują w bestie? Byłoby to jednak niemożliwe, biorąc pod uwagę, że zasłaniał je swoim ciałem. Kolejna seria przyniosła lepszy skutek, bo spłoszyła jednego z potworów, który nagle skręcił i tym samym znalazł się na wprost drzewa oraz przywiązanego do jego pnia Farela szarpiącego więzy z całej siły. Był już bliski uwolnienia. Bestia pędziła jednak jak oszalała. Wydawało się, że siłą rozpędu za chwilę niemal wbije się w ciało chłopaka, ten jednak w ostatnim momencie wysunął z więzów dłoń i uwolniwszy się, odskoczył w bok. Prawie w tym samym momencie bestia uderzyła w drzewo, zdążyła jeszcze zerwać łapami korę z miejsca, o które oparty był chłopak, by zaraz po chwili zostać poderwaną do góry przez sieć uruchomioną z pułapki. Wyjąc i skowycząc zawisła na gałęzi. Farel szukając bezpiecznej pozycji podczołgał się z powrotem pod drzewo i zamarł. W tym samym momencie jedna z kolejnych serii dosięgnęła Chromalę, będącego już tylko parę kroków od kryjówki swoich kompanów. Naczelnik wydał z siebie stłumiony krzyk i upadł na brzuch. Bestia zauważyła jednak obecność dwóch pozostałych mężczyzn i na nich skupiła swoją uwagę. Skoczyła do przodu, wprost na plecy Chromali, przyduszając go jeszcze do ziemi, po czym odbiwszy się od niego dalekim skokiem dosięgnęła kryjówki obydwu mężczyzn. – Scheisse! Scheisse! Nein! – zdążył jeszcze wykrzyknąć Niemiec. Farel wychylił głowę z za drzewa, lecz z miejsca w którym się znajdował nie mógł dostrzec, co dokładnie się działo. Usłyszał tylko odgłosy szarpaniny, krótkiej walki i wystrzałów przemieszane z przedśmiertnym charkotem ludzi i krótkim, piskliwym skowytem bestii podobnym do odgłosów rannego psa. Skowytem identycznym z tym, jakie wydało pierwsze ze stworzeń, śmiertelnie trafione na samym początku przez Kwiatkowskiego. Po niecałej minucie wszystko ucichło. Farel podniósł się z ziemi, oparty o drzewo spojrzał w stronę skąd przed chwilą dochodziły odgłosy. Wśród drzew i gałęzi dostrzegł zwłoki potwora. Chwiejnym krokiem podszedł bliżej, trzymając się za obolałe ramię. W zaroślach zobaczył dwa pozostałe ciała, Sonnenbrucha i myśliwego. Wszędzie było pełno krwi. Nie zatrzymując się ruszył w kierunku bunkra. Z oddali dostrzegł Kwiatkowskiego, który utykając na ranną nogę i nie wypuszczając z dłoni visa, trzymając się poszczerbionej ściany budynku, powoli schodził z dachu bunkra. – Profesorku, żyjesz! Twardy sukinsyn z ciebie! Jak w ogóle tam wsze… Urwał widząc jak Profesor odwróciwszy się, zamiast ucieszyć się, zamarł. I wyciągnął w kierunku Farela broń. – Co ty? – chłopak otworzył szeroko oczy. – Oszalałeś? – Padnij! – rozkazał oschle Kwiatkowski, po czym strzelił. Farel nie wstając z ziemi odwrócił głowę i zobaczył stojącą postać myśliwego. Mężczyzna upadł na kolana trzymając się za przestrzeloną pierś. Z jego ręki wypadła pepesza, której nie zdążył już użyć. – Ile razy w tym dniu będę musiał jeszcze ratować twoją dupę? Pamiętaj, żeby zawsze sprawdzać trupy! – rzucił Kwiatkowski w stronę chłopaka, po czym powoli, kuśtykając, ruszył w stronę drzewa, na którym wisiała, schwytana w siatkę, ostatnia pozostała przy życiu bestia. – Co robisz? – Chcę się jej przyjrzeć. – Teraz? Będziesz miał na to jeszcze sporo czasu, kiedy… – chłopak urwał. No tak, pomyślał, przecież to naiwne. – Kiedy co? – Kwiatkowski mimo to pociągnął zdanie. – Kiedy sprawę utajnią, zamkną i wszystko przekażą do Moskwy? Bo tego, że przekażą wszystko kacapom możesz być pewny. – Co w takim razie zrobimy? – spytał chłopak ponosząc się z ziemi. – Zrobimy to, co do nas należy. To bydlę niech sobie tu wisi, siatka wygląda na solidną – odparł Profesor. – Ty przygotuj konie, chciałbym przed zmrokiem być już w wiosce. Trzeba czym prędzej zawiadomić wojewódzki ubep, miejmy nadzieję, że telefon naczelnika nie nawali. 1) Utwór z serialu „Czterej pancerni i pies”. |