W rzeczy samej, Otto nie miał dużo do roboty. Musiał jedynie napisać co tydzień kilka listów, a do tego spędzić niektóre wieczory z dziećmi swego chlebodawcy, ucząc je pisania, czytania i arytmetyki, co zresztą sam zaproponował, by urozmaicić sobie codzienną monotonię. Przez pozostałą część wolnego czasu starał się czymś zająć. Głównie studiował księgi, które w ogromnej liczbie miał na wyciągnięcie ręki. Burmistrz bowiem, uznający się za osobę światłą, od lat chętnie gromadził je w swej bibliotece, chociaż równocześnie nie uważał za konieczne, aby zapoznać się z treścią chociażby części z nich. Wśród foliałów tych odnaleźć się dało wybitne traktaty filozoficzne, rycerskie romanse czy też zbiory rubasznych, a nawet sprośnych poematów, więc na pozór nie sposób było popaść w znudzenie. Na starość wzrok jednak mu się popsuł, a wraz z upływającymi latami coraz większą trudność sprawiało mu odczytywanie zapisanych stronic przy drżącym blasku świec. Zdrowie także przestało mu dopisywać. Podczas jesiennej słoty, kiedy to zewsząd wciskała się wilgoć i pierwsze chłody, często męczyły go napady kaszlu i uporczywe bóle głowy. Leżał wówczas w łóżku pijąc napary przygotowane przez miejscową zielarkę. Opiekę miał więc dobrą, jednak od jakiegoś czasu życie straciło dlań wszelki urok, gdyż bezczynność dawała mu się coraz bardziej we znaki. Ostatnio jedyną jego rozrywką były mądre dysputy, jakie miał niekiedy okazje prowadzić z pewnym zacnym uczonym, który swą obecnością raczył zaszczycić Rotenheim. To, że przybył tutaj ktoś taki okazało się nader szczęśliwym zrządzeniem losu, mimo iż jegomość ów był przeważnie pochłonięty swoją pracą i rzadko kiedy znajdował wolną chwilę. Miał on naturę samotnego badacza, poświęcającego niewiele uwagi sprawom zwykłych śmiertelników, a tym samym niechętnie przyjmował gości. Ponadto własne towarzystwo odpowiadało mu chyba najbardziej, o czym świadczył zwyczaj gorliwego rozprawiania z samym sobą na różne tematy, co czynił nawet wówczas, kiedy pod jego dachem gościł wdzięczny słuchacz w postaci sędziwego skryby. Pomimo swoich dziwactw, należał jednak do ludzi wielce rozumnych i Otto bardzo sobie cenił możliwość przebywania z nim. Któryś z przeciskających przez izbę biesiadników przypadkowo trącił go łokciem, wyrywając z zamyślenia. Zaraz potem z kufla, kołyszącego się nad nim w takt pijackiej przyśpiewki, chlusnęło piwo, lejąc się zimnym strumieniem na jego łysinę. Otto wzdrygnął się i westchnął ciężko. Nie czuł się dobrze w tym miejscu, tłocznym i pełnym ludzi. Powiódł zmęczonym wzrokiem po zadymionym wnętrzu sali. Pragnął ciszy oraz spokoju, ale o tej porze jedynie tutaj mógł znaleźć nieco rozrywki, próbując podsłuchać o czym plotkują goście. Niekiedy zjawiali się tu również podróżni, przynoszący wieści spoza miasteczka, na co zawsze liczył. Wędrowcy ci nierzadko byli jednak bardziej hałaśliwi niż sami mieszkańcy i przybywszy do karczmy częstokroć bawili się na całego, zapewne rekompensując sobie nudę oraz monotonię przebytego szlaku. Jadło i napitek wprawiało ich w dobry nastrój, co tylko sprzyjało hucznej zabawie do białego świtu, kiedy to wreszcie nieprzytomni kładli się spać po nocnych hulankach. Jakby na potwierdzenie jego zgorzkniałych myśli, w odległym zakątku izby nastąpiło nagłe poruszenie, gdy jakiś dostojnie odziany szlachcic ze srebrnym ryngrafem na piersi zerwał się z ławy i zaczął coś wykrzykiwać donośnym głosem, zagłuszając przygrywającą muzykę. Tumult, jaki tam powstał, nie trwał jednak długo, gdyż rycerz ów, wymachując gorliwie pięściami, przedarł się przez ciżbę ciągnących doń gapiów, po czym wybiegł na zewnątrz, niemal wyrywając drzwi z zawiasów. Otto z niesmakiem wciągnął nosem woń potu, mokrej odzieży i przypalonej kaszy, myśląc o tym, że dla ludzi oświeconych, takich jak on, przesiadywanie w karczmie nie było godnym sposobem spędzania wolnego czasu. Zacny uczony, którego wcześniej wspominał, od dawna już tutaj nie bywał. Wolał spędzać całe dnie w swej pustelni pod lasem, zajmując się studiowaniem ksiąg, opisywaniem oraz warzeniem ziół, badaniem położenia ciał niebieskich czy chociażby niczym nie zakłóconymi rozmyślaniami. Nic prócz tych właśnie rzeczy nie zaprzątało mu głowy. W najmniejszym stopniu nie obchodziło go również co rozpowiadają ludzie i z równą obojętnością traktował miejscowe plotki jak i wieści z cesarskiego miasta, przyniesione przez wędrowców. Zastanawiając się nad tym wszystkim stary skryba poczuł nagle, że nie ma ochoty dłużej tu siedzieć. Ziewnął. Od kominka biło przyjemne, usypiające ciepło, lecz przygnębiające zniechęcenie kazało mu podnieść się z ławy i ruszyć do wyjścia. Deszcz przestał padać, a chłodne, wilgotne powietrze nieco orzeźwiło skrybę. Senność, kładąca mu już ołowiany ciężar na powieki, odeszła, toteż zrezygnował z zamiaru, aby się udać wprost do domu i wśliznąć pod puchową pierzynę. Zamiast tego postanowił się przejść, co jak sądził dobrze mu zrobi przed snem. Nieśpiesznie ruszył więc przed siebie wzdłuż ceglanych ścian domostw, omijając większe kałuże. Mrok, w którym lśniły nieliczne światła okien, gęstniał wokół niego coraz bardziej. Kiedy skryba oddalił się już od karczmy na tyle, by nie słyszeć dobiegającego z niej zgiełku stwierdził, że nie ma zupełnie ochoty przyłożyć głowy do poduszki. Wówczas jego myśli ponownie powędrowały ku uczonemu, którego niedawno wspominał. Otto nagle przypomniał sobie o butli inkaustu oraz innych rzeczach, jakie obiecał mu dostarczyć. Wprawdzie zapadała już noc, ale badacz często kładł się spać dopiero przed świtem, tak więc czas aby go odwiedzić był równie dobry jak każdy inny. Nie zastanawiając się więc dłużej, skryba wrócił do siebie, skąd pośpiesznie zabrał wszystko, czego potrzebował uczony. Uliczki były opustoszałe, lecz wydało mu się, że ktoś podąża za nim ukradkiem, czając się pośród mroku spowijającego bramy, podwórza i zaułki. Przystanął na chwilę, nasłuchując. W ciszy rozbrzmiewało jednak tylko poskrzypywanie okiennic na wietrze. Niebawem minął ostatnie zabudowania. Przez jakiś czas szedł wzdłuż pól obsianych pszenicą oraz zagonów fasoli, by w końcu skręcić z bitego traktu na wąską polną ścieżkę, wijącą się pośród wysokiej trawy. Dopiero tutaj nieco zwolnił. Ścieżka była niemal niewidoczna w gęstniejącej ciemności, gdy zaczął wspinać się nią na porośnięte winną latoroślą wzgórze, podążając ku ciemniejącej w oddali ścianie lasu. Łunę pożaru było widać z daleka. Dostrzegł ją, gdy tylko dotarł do szczytu i przez bukowy las zaczął schodzić w dolinę, rozciągającą się po przeciwległej stronie stoku. Zaniepokojony tym widokiem przyśpieszył kroku, lękając się o los uczonego. Wkrótce pędził już w dół na tyle szybko, na ile pozwalały mu nogi. Biegnąc niemal po omacku w stronę pożaru, próbował nie poślizgnąć się na mokrej trawie ani nie potknąć o żaden wystający korzeń. Na nic się to jednak zdało. Kiedy był już blisko, stopa zaplątała mu się w zeschłe pnącza, stracił równowagę i jak długi runął na ziemię, wpadając w stertę przegniłych liści. Płomienie trawiące pokryty strzechą dach strzelały wysoko w górę. Sypiąc dookoła iskrami z rozżarzonych krokwi, obejmowały gałęzie rosnącej przed domostwem sędziwej gruszy. Otto przez chwilę leżał oszołomiony, patrząc na szalejący żywioł. Wtedy ujrzał obok chaty jakiegoś człowieka w białym odzieniu, który wyłonił się z cienia i zamiast wynosić co się da, ratując dobytek, przysiadł na pieńku do rąbania drewna, spokojnie ciskając do ognia co większe polana. Niesiony przez skrybę pakunek przepadł gdzieś w ciemnościach nocy, lecz Otto nawet nie zwrócił na to uwagi. Czym prędzej wygrzebał się z kupy listowia i z sercem kołatającym mu głośno w piersi dopadł nieznajomego, który w międzyczasie zaprzestał dorzucania drew do huczącego ognia i właśnie się posilał, trzymając w ręku pęto kiełbasy, zagryzanej pajdą chleba. U jego stóp poniewierały się rozłupane gliniane słoje, potłuczone retorty, szklane flakony oraz mnogość ksiąg wyglądających tak, jakby niedawno ktoś zapamiętale po nich deptał. W człowieku owym, noszącym na piersi ozdobny ryngraf, Otto natychmiast rozpoznał porywczego szlachcica, widzianego niedawno w karczmie. – Pożar, panie…! – krzyknął niezbyt rozumnie, tak jakby rycerz nie miał pojęcia, co się obok dzieje. Ten wydawał się nie przejmować ogniem pochłaniającym chatę. Nieśpiesznie odłożył na bok jadło, otarł usta wierzchem dłoni, po czym spojrzał na skrybę uważnie, marszcząc brwi. Surowość spojrzenia sprawiła, że Otto zapomniał języka w gębie, nie wiedząc co czynić dalej. – Gadaj prędko kim jesteś, człowiecze! – huknął rycerz, podnosząc się z pniaka. Położył dłoń na zdobionej rękojeści miecza, czym sprawił, że starzec aż się skulił ze strachu. – Mów, co tu robisz sam w nocy! |