powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXLI)
listopad 2014

Zło wcielone
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Skryba pokornie opuścił głowę, wbijając wzrok w mokrą trawę u swoich stóp.
– Jestem tylko prostym pisarzem z miasteczka – wymamrotał. – Z inkaustem szedłem i papierem. Po prawdzie późna to pora, ale dnia mi nie starczyło aby wcześniej…
– Ha! – triumfalny okrzyk rycerza odbił się dudniącym echem po lesie. – Inkaust powiadasz? A gdzież go zapodziałeś? Może raczej doczesne szczątki czyjeś tu ciągnąłeś, niegodziwie wygrzebane z mogiły?!
Otton poczuł, jak ugięły się pod nim nogi. Z trudem przełknął ślinę.
– Panie, co też… – szepnął. – Jakże to…?
Rycerz podszedł do niego, zawzięcie zaciskając pięści. Nachylił się.
– Wystarczy na ciebie spojrzeć, nędzniku, by wiedzieć, coś tej nocy ukradkiem czynił! – wysyczał mu złowieszczo do ucha. – Długo musiałeś ziemię cmentarną przerzucać, nikczemny łotrze, bo cuchniesz nią cały!
– Toż ja jeno listy piszę dla pana burmistrza – wydusił z siebie skryba, drżąc ze strachu. – Nie w głowie mi żadne cmentarze, zwłaszcza o tej porze… Najpewniej bierzecie mnie za kogoś innego…
– Łżesz brudny psie! – ryknął rycerz, tocząc pianę z ust i chwyciwszy go mocarnymi dłońmi za kaftan, począł trząść bez opamiętania. – Łżesz w żywe oczy tak samo jak twój plugawy pryncypał, którego czarną duszę wyrwałem tymi oto rękami!
Skryba poczuł się zupełnie skołowany tym co usłyszał.
– Ale przecie burmistrz wielce prawdomówny i uczciwy… – wymamrotał, po czym urwał, gdyż zrozumiał, że rycerzowi bynajmniej nie o burmistrza chodziło. – Dobry panie! – krzyknął przeraźliwym głosem, blady jak kreda. – Wam do reszty rozum odjęło! Wyście książęcego alchemika zamordowali!
– Nie żaden alchemik to był, ale podstępny szubrawiec, zgłębiający obrzydliwą sztukę nekromancji – odrzekł rycerz, uspokoiwszy się nieco. – Dowód niezbity stanowią te zakazane księgi, zgromadzone przez niego w wielkiej ilości – dodał, kopiąc przy tym zamaszyście jeden z foliałów, w którym skryba niezawodnie rozpoznał pięknie ilustrowany traktat anatomiczny o budowie ludzkiego ciała, stanowiący dzieło życia niejakiego Mondina de Liuzzi.
W głowie skryby zakotłowało się. Człowiek ten był bez wątpienia słaby na umyśle, a przy tym zawzięty w swoim szaleństwie, lecz z drugiej strony na cóż alchemikowi wiedza o ludzkich wnętrznościach? Otto ujrzał teraz wyraźnie, w jakie tarapaty się wpakował.
– Proszę, wypuście mnie. Ja niewinny… – szepnął błagalnie, słaniając się na nogach.
Rycerz nic nie odrzekł, tylko chwycił go pod ramię, po czym mrucząc coś do siebie zaczął wlec jak worek kartofli za palącą się chatę. Skryba nie miał siły by stawiać opór, lecz kiedy ujrzał zakrwawione ciało, przybite gwoździami do tlącej się już ściany, szarpnął się rozpaczliwie wrzeszcząc na całe gardło. Nieszczęśnik żył wciąż, ale powoli konał w męczarniach. Starzec zdołał jeszcze dosłyszeć przytłumiony skowyt umierającego, zanim pociemniało mu przed oczami. Zemdlał.
• • •
Ocuciły go chłodne strugi deszczu spływające po twarzy. Siedział w błocie, przywiązany do pnia, z boleśnie wykręconymi rękami. Tuż przed nim na wietrze kołysała się pętla, wieńcząca konopny sznur przerzucony przez gałąź. Rycerz spokojnie czekał, aż Otto odzyska przytomność. Stał nad nim, trzymając w ręku skwierczącą żagiew, zaś cienie okalające srogie oblicze nadawały mu wygląd spragnionego krwi upiora.
– Odpocząłeś nieco, to teraz przyznaj się do wszystkiego, nieszczęsny człowiecze – rzekł groźnie.
I stary skryba przyznał się do wszystkiego bez wyjątku, ochotnie zdradzając sekrety niecnego procederu, w jakim uczestniczył. Opisał szczegółowo i po wielokroć każdą rzecz, będącą jego udziałem, począwszy od noszenia inkaustu, a na nocnych dysputach kończąc. Sam nie wiedząc kiedy, uczynił się też winnym uprawiania sodomii, oddawania czci diabłu oraz składania ofiar z młodych dziewic. A także spiskowania przeciwko cesarzowi, co jednak rycerz uznał za pokrętne konfabulacje, mające na celu odwrócenie jego uwagi od zasadniczego toku wydobywanych zeznań.
Słońce jeszcze nie wzeszło, gdy pozostawiwszy za sobą dymiące zgliszcza chaty, Hieronimus Maximus opuszczał okolice Rotenheim w nad wyraz dobrym nastroju, z poczuciem sumiennie spełnionego obowiązku. Myśląc zaś o wszystkich grzesznikach i bluźniercach, którzy ku swej zgubie a chwale Świętego Trybunału stanęli na jego drodze, ochoczo popędzał konia.
Ciała Ottona nigdy nie odnaleziono, chociaż surowy sługa sprawiedliwości zadbał, aby zawisło wysoko na gałęzi, ku przestrodze dla innych. Długo dumano o losie poczciwego skryby, słusznie łącząc jego zniknięcie z pożarem, jaki strawił tej nocy chatę grabarza. Przeszukanie zgliszczy nie przyniosło jednak rozwiązania tajemnicy, która na wiele kolejnych lat stała się zaczątkiem rozlicznych debat, gorliwie prowadzonych w karczmie przy kuflu piwa. Nie znaleziono również zwłok uczonego przybysza, lecz zgodnie uznano, że jeśli nawet uszedł cało z pożogi, to po utracie dobytku zdecydował się czym prędzej opuścić tę okolicę.
Nikt przy tym nie zwrócił szczególnej uwagi na zakapturzonych mnichów, kiedy świtem wyruszyli pośpiesznie w dalszą drogę skrzypiącym wozem. Tylko stajenny Hans zaprzęgając konie zastanawiał się, dlaczego od załadowanych na niego skrzyń i pakunków dochodzi ledwo wyczuwalny fetor zgnilizny. Nie zaprzątał sobie tym jednak dłużej głowy, gdyż wciąż mając w pamięci ojcowską rózgę z zapałem przykładał się do pracy, zamiast trwonić czas na jałowe rozmyślania.
powrót; do indeksunastwpna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.