„Wspomnienia niebieskiego mundurka” Wiktora Gomulickiego są, niestety, lekturą (a przynajmniej były). Niestety – bo odium „książki do przeczytania” może odrzucać czytelników w wieku najbardziej odpowiednim. A to przecież książka ciekawa i nieźle napisana, chociaż językiem staromodnym i dziś niespotykanym.  |  | ‹Wspomnienia niebieskiego mundurka›
|
Rzecz cała obejmuje pięć lat – tyle bowiem trwała edukacja w szkole powiatowej w Pułtusku w latach 60. XIX w. Do pierwszej klasy przychodzą „knoty” – nazywani tak przez starszych mali chłopcy, onieśmieleni, wręcz przerażeni obcymi sobie miejscami i obowiązkami. Zawiązują się pierwsze przyjaźnie, powstają rywalizacje i knute są intrygi, mające na celu uniknięcie odpytywania czy kary. Chłopców poznajemy stopniowo – cechy szczególne wyróżniają niektórych z nich, inni z czterdziestosześcioosobowej klasy (sic!) do końca pozostaną dla czytelnika anonimowi. Uczniowie noszą czasem znaczące nazwiska – Welinowicz pięknie kaligrafuje, zaś szybki i energiczny Sprężycki jest przeciwstawiony powolnemu i niegodnemu zaufania Ślimackiemu. Zaś końcem książki jest koniec edukacji w szkole – dla większości patent ukończenia szkoły powiatowej to ostateczne pożegnanie z systemem oświaty, dla nielicznych jedynie jest to wstęp do nauki w gimnazjum, a potem nawet studiów. Szkolne życie to przeplatające się momenty radości i strachu, dni nauki i popołudnia rozrywek (jedynie niedziela jest dniem wolnym od nauki, ale nie wolnym od obowiązków – wszak nie ma mowy o tym, by nie być na mszy). Stąd i rozdziały opisujące rozpaczliwe „kucie” łacińskich koniugacyjek i deklinacyjek, jak z lubością powtarza profesor Izdebski pojawiają się na zmianę z chojrackimi popisami nad Narwią i deklaracjami bohaterskich czynów, typu przejście przez cmentarz o północy. Zaś podczas zajęć szkolnych każdy robi co innego: niektórzy śpią, inni jedzą pajdę razowca, prymus słucha lekcji, a Olszewski żuje kawałek starego kalosza, by przerobić go na pożądany i drogi delikates – gumę do strzelania bąbelków (zamiłowanie do pykania nie zaczęło się zatem ani z gumami Donald czy Turbo, ani z folią bąbelkową!). Zaś w „dnie chrabąszczowe”, przypadające każdej wiosny, gdy po miasteczku zaczynają latać roje chrząszczy, nauczyciele stoją na przegranej pozycji – żadna lekcja nie może się obyć bez zamieszania, wywołanego sprowadzanymi przez uczniów chmarami owadów. Można sobie wyobrazić, co w kajecie do kaligrafii wywołać może chrabąszcz, którego nóżki umoczono w atramencie… Oczywiście szkoła to nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele. Każdy z nich ma jakąś cechę, która zaskarbia mu uczucia uczniów bądź taką, która powoduje lęk i nienawiść. Nauczyciel rosyjskiego Jastrebow, którego potężnej i poetyckiej rosyjskiej duszy bez wodki nie razbieriosz – i który właśnie przy pomocy wódki, mleka i razowca leczy swe duszne problemy. Choleryk Effenberger od niemieckiego, chętnie posługujący się trzcinką profesor Luceński od francuskiego, wybijający pięścią na plecach uczniów właściwe końcówki Izdebski, no i kierownik szkoły – srogi inspektor, zwany jedynie „Madejem” (autor odmawia mu nazwiska). Gomulicki opisuje szkołę w momencie przemian – w ostatnich latach edukacji bohaterów książki bezdusznego i znienawidzonego inspektora zastępuje nowy, nazwiskiem Wiśnicki, który zamiast kar cielesnych i donosicielstwa pochwala spokój i uprzejmość. Także zapatrzonego w sentymentalnych, sielankowych poetów oświeceniowych profesora Skowrońskiego zastępuje młody Chabrowski, dający uczniom do czytania „Pana Tadeusza” i Słowackiego, mówiący do uczniów per „pan” i nasłuchujący aprobaty dla własnych wierszy. Ale są także zmiany społeczne i polityczne, które autor zapowiada tak w przedmowie, jak i w swych narratorskich komentarzach. Bowiem szkoła, jaką opisuje Gomulicki różni się diametralnie od dzisiejszej. Jest to szkoła, w której nie ma dziewcząt, Żydów czy chłopskich synów („włościanie jeszcze nie odważają się posyłać dzieci do szkół – jednak już o tym niejeden przemyśliwa”), każdy dzień zaczyna się mszą „studencką”, a kary fizyczne są na porządku dziennym. Nauka w prawie pięćdziesięcioosobowych klasach polega przede wszystkim na wkuwaniu słówek, nazw i formułek (no dobrze, tu akurat niezbyt wiele się zmieniło); dopiero nowy inspektor odkurza szkolną kolekcję minerałów i innych pomocy naukowych, by wykorzystać dziecięcą ciekawość. I wprawdzie „Niebieskie mundurki nie znały różnic stanowych – przynajmniej tam, w tym cichym, dobrym miasteczku (…) Syn stolarza, syn urzędnika i syn obywatela ziemskiego żyli w szkole na jednych prawach, całowali się i czubili bez żadnych wyróżnień”, to jednak przyszłość jednych była o wiele bardziej określona niż innych. Syn zagrodowego szłachcica z blaszaną szabelką przyszytą do sukmany wróci do zagrody, syn rzemieślnika pójdzie w termin, ogrodnik syna do szkoły nie puści, a innego z kolei „ojciec ożeni”. Ale przedsiębiorczy Olszewski w trzeciej klasie z żucia gumy i kręcenia piłek przerzuca się na handel ptactwem, a następnie końmi, i z własnej woli opuszcza szkołę. Jedynie Sprężycki nie zamierza poprzestać nawet na dyplomie uniwersyteckim – ale on ma podstawy do swych zamierzeń, bo „w głowie nie może mu się pomieścić, żeby mogli być na świecie ojcowie nie mający pieniędzy”. Zdolny i chętny do nauki Ossowski planuje udzielać korepetycji, by z czasem może uciułać tyle, by pójść do gimnazjum. Odmienne realia szkoły i życia ukazują się także przy innej okazji – śmiertelności uczniów. Jest to podane niejako mimochodem, co tym bardziej ukazuje, że śmierć kilku chłopców z każdego rocznika nie była niczym niezwykłym. Ginie pod lodem Władek Grąbczewski, zaś jego brat Lutek cudem przeżywa; choruje i umiera wolnomyślący Księżopolczyk, zwany „Zabacułem"; z niesprecyzowanych powodów umiera „Hefajstos” – klasowy dostawca najlepiej utemperowanych gęsich piór. Sprężyckiemu grozi amputacja nogi i jedynie interwencja nowego lekarza (o dziwo, pozytywna rola homeopaty, który odstawia opatrunki, kleiki i upuszczanie krwi, zamiast tego każe dobrze żywić i otworzyć okna) ratuje go przed kalectwem lub śmiercią. Pomimo tych ciemnych aspektów zaryzykuję odważną tezę – bez Gomulickiego nie byłoby Niziurskiego. Humor, przyjaźń, walka z „gogami”, barwne charakterystyki „ananasów”, drugorocznych i kontrasty między nimi, obecność elity szkolnej, narzucającej ton i łaskawie zauważającej zachwyconych pętaków – to wszystko, co znamy ze „Sposobu na Alcybiadesa” czy „Niesamowitych przygód Marka Piegusa” znajdujemy także we „Wspomnieniach niebieskiego mundurka”. Oczywiście, język nie ten, humor łagodny, brak sensacyjnej fabuły. Ale chłopaki z liceum Lindego w szkole w Pułtusku poczuliby się swojsko, prawie jak na wakacjach w Niekłaju. Tekst opublikowany był w drugim numerze specjalnym Esensji: „Zaginione perełki”.
Tytuł: Wspomnienia niebieskiego mundurka Data wydania: 1 marca 2010 ISBN: 978-83-614-8258-1 Format: 176s. 150×210mm; oprawa twarda Cena: 8,90 Gatunek: obyczajowa Ekstrakt: 80% |