Przedostatni (dziewiąty) tom głównej serii „Wież Bois-Maury” Hermanna Huppena przenosi akcję już na dobre do Ziemi Świętej. Rycerz Aymar, chcący przysłużyć się wierze chrześcijańskiej, angażuje się w śmiertelnie niebezpieczną wyprawę, której celem jest przyjście z odsieczą atakowanemu przez muzułmanów panu Bernardowi de Mance.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Co do jednego wątpliwości mieć nie możemy: Obojętnie dokąd los wiedzie rycerza Aymara de Bois-Maury, nie szczędzi mu niebezpiecznych przygód. Jak dotąd, ze wszystkich, choćby i najgroźniejszych, wychodzi on obronną ręką. Wielka w tym zasługa nie tylko jego odwagi i sprytu, ale także wiernego giermka Oliwiera, który – gdy tylko pojawia się taka potrzeba – jest u boku swego pana. Wyprawa do Ziemi Świętej, w którą – jako ochroniarz grupy pielgrzymów – wyruszył już w tomie siódmym, stawia przed nim jednak nowe wyzwania. Po raz pierwszy bowiem Aymarowi przychodzi zetknąć się z przeciwnikiem tak groźnym, podstępnym i zdeterminowanym, jak Turcy Seldżucy. Sytuację dodatkowo komplikuje też fakt, że rycerz z Europy niewiele wie o mentalności, obyczajach i sztuce wojennej muzułmanów, jest więc zdany przede wszystkim na miejscowych przewodników, którym nie zawsze można ufać. Niebezpieczeństwo może nadejść w każdej chwili i naprawdę trudno przed nim się ustrzec. W czasie przemarszu przez Nazaret pielgrzymi eskortowani przez de Bois-Maury zostają zaatakowani przez uzbrojonych wrogów; niewiele brakuje, by w walce z nimi zginął sam Aymar. Życie – i to niemal dosłownie w ostatniej chwili – ratuje mu zapomniany już nieco rycerz Reinhardt von Kirstein, którego główny bohater serii poznał pięć lat wcześniej. Uratował mu wówczas życie, czego tamten – co może trochę dziwić – jednak nie pamięta. Biorąc jednak pod uwagę, jak awanturnicze prowadzi on życie, nie powinniśmy chyba się dziwić, że epizod sprzed tylu miesięcy zatarł się już w jego umyśle. Ale to właśnie Reinhardt staje się motorem napędowym fabuły dziewiątego tomu serii. To on namawia Aymara na udział w wyprawie, która ma na celu przyjście z odsieczą broniącemu się w swoim zamku panu Bernardowi de Mance. Od dłuższego już czasu jego twierdza oblężona jest przez fanatyczne wojska Yazida-al-Salaha i wszystko wskazuje na to, że lada dzień padnie. Obrońcom zaczyna już bowiem brakować żywności. Jedyną szansą na przetrwanie jest dotarcie doń karawany i nowych wojowników. Główny problem polega na tym, że musiałaby ona przedrzeć się przez obozowisko wroga. Jakby tego było mało, na spodziewaną odsiecz dla de Mance’a poluje zdradliwy Frank Fayrnal, który – mimo że jest Europejczykiem – gotów jest sprzymierzyć się nawet z diabłem (a co dopiero z muzułmanami), jeśli tylko przyniosłoby mu to jakąś korzyść. To właśnie w jego oddziale służy młody Khaled – tytułowy bohater tomu dziewiątego – znakomity łucznik, którego celnemu oku nie ujdzie żaden przeciwnik. Jak więc widać, przystając na propozycję Reinhardta, rycerz Aymar po raz kolejny ryzykuje życie – wszystko po to, by zyskać nieśmiertelną sławę i w glorii i chwale powrócić w ojczyste strony, gdzie czeka go jeszcze trudniejsze i bardziej odpowiedzialne zadanie, czyli odzyskanie dawno utraconych rodowych dóbr. Fabuła „Khaleda”, podobnie jak miało to miejsce w poprzednich albumach, jest wielowątkowa; Hermann rozgrywa ją na kilku płaszczyznach, dbając o zaskakujące zwroty akcji. Pod tym względem autorowi niczego nie można zarzucić. Jedynym problemem zdaje się być fizyczne podobieństwo do siebie niektórych bohaterów. A że nagromadziło się ich w ostatnim czasie całkiem sporo – vide Aymar, Oliwier, William, Hendrik, Reinhardt i całe grono nowych, którzy pojawili się dopiero w tym odcinku – bywa, że niekiedy (zwłaszcza w ciemnościach) trudno ich od siebie odróżnić. Gdy na dodatek autor nie operuje w dialogach imionami postaci, zamieszanie robi się jeszcze większe. Ale to sprawa drugorzędna. Drobna niedogodność, która w żaden sposób nie może popsuć ogólnej oceny „Khaleda”. Trzeba zaś przyznać, że ten tom serii udał się Huppenowi znakomicie – i to zarówno od strony fabularnej (co normą nie było), jak i graficznej (co akurat nie dziwi). Większość wydarzeń rozgrywa się po zmroku; można więc było żywić obawy, jak rysownik poradzi sobie w realistycznym odwzorowaniu świata, którego w zasadzie… nie widać. Zrobił to posługując się głównie szarościami i niezwykle umiejętnie wykorzystując grę cieni. A że jest Belg mistrzem w tej dziedzinie (warto przy okazji dodać, że sam odpowiadał za nakładanie kolorów), to i bez większych problemów poradził sobie z kłopotem. A tak na marginesie: Jest jeszcze jedna rzecz, która może bardzo zaskoczyć wielbicieli „ Wież Bois-Maury” – finał tej cząstki historii. Tak optymistycznym zakończeniem nie może bowiem pochwalić się żadna z poprzednich części.
Tytuł: Wieże Bois-Maury #9: Khaled Data wydania: listopad 2014 ISBN: 978-83-64638-09-1 Cena: 38,00 Gatunek: historyczny Ekstrakt: 80% |