powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXLIII)
styczeń-luty 2015

Zjadacz Motyli
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Zupełnie jakby przede mną… Uciekła.
Spodziewał się, że Monika go wyśmieje, jednak pokiwała tylko głową.
– Wiesz co? Spodobałoby ci się tutaj. Jestem tu raptem tydzień, a już usłyszałam kilka soczystych legend. Wystarczy posłuchać, o czym rozmawiają ludzie. W knajpie, autobusie albo sklepie z mięsem. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Tutaj zawsze było wariacko.
– I o czym mówią?
– Na przykład o rzece. Ponoć gdzieś pod mostem kolejowym jest miejsce, gdzie wariują przyrządy miernicze. Najzwyczajniej w świecie szlag je trafia, jednak zanim puszczą pożegnalny dymek, pokazują na ekranie dokładnie tysiąc metrów. Niezłe, prawda?
– Każdy wierzy w jakieś głupoty.
Adam poczuł, że pocą mu się ręce. Zupełnie nie wiedział, dlaczego. Monika tymczasem zapytała, dłubiąc w uchu filiżanki:
– Czyli tak po prostu zobaczyłeś fotografię gościa na tle swojej książki, i z dnia na dzień rzuciłeś wszystko i przyjechałeś? Tuż przed dwuletnią delegacją do Australii?
– Mniej więcej.
– Nie łatwiej było, hm, zadzwonić?
Wzruszył ramionami. Monika obróciła się i klepnęła w biodro przechodzącego kelnera. Poprosiła o rachunek.
– No to chodźmy sprawdzić, czy ciągle zamknięte.
Kolaż: <a href='mailto:charande@o2.pl'>Agnieszka ‘Ignite’ Hałas</a>
Kolaż: Agnieszka ‘Ignite’ Hałas
Naciskając klamkę po raz kolejny, Adam pomyślał, że tak musiał czuć się Horacio wychodzący od Magi w ciemną noc Paryża. Jeśli drzwi się otworzą, przekroczy granicę, o której istnieniu nie miał wcześniej pojęcia: granicę między własną młodością a… Wszystkim, co nią nie jest.
Ale antykwariat „Varia” wciąż był zamknięty.
– Nic to. Facet pewnie poszedł na obiad i uznał, że nie opłaca mu się wracać. Nie wygląda to na szczególnie popularne miejsce – podsumowała Monika, jeżdżąc palcem po zabrudzonej szybie.
– Muszę go odszukać. Dzisiaj.
– Jak niby? Nie sądzę, żebyś znalazł w sieci jego prywatny adres.
– Znam się na tym.
Monika zastanawiała się przez chwilę.
– Możemy iść do mnie.
– Wolałbym nie.
Roześmiała się, i śmiech ten był jak iskra, która wypłoszyła z pamięci dawno zapomniane obrazy i smaki. Niedobrze. Adam powstrzymał dłonie, strofując się w myślach. Poruszanie jakiejkolwiek z tych strun to jak grzebanie patykiem w dawno wygasłym palenisku. Zresztą i tak za moment wyjedzie, więc najlepiej, jeśli grzecznie powiedzą sobie dobranoc.
– Gdzie się zatrzymałeś? – zapytała.
Powiedział.
– Dobry hotel. Moi rodzice byli kiedyś współwłaścicielami. A więc jutro wyjeżdżasz?
– Inaczej nie wyrobię się z ambasadą – powiedział. – Spotkamy się jeszcze?
O tak. Teksty z przedszkola jak zawsze niezawodne.
Uśmiechnęła się.
– Wolałabym nie.
Adam uznał, że ich spotkanie jest tak nieprawdopodobne, że nie może być przypadkiem. Był jak doppelgänger albo golem, sklejony specjalnie na jedną okazję, by zastąpić osobę, której od dawna już nie ma.
Monika wyciągnęła z torebki sztywną ulotkę.
– Chociaż… Powinnam tam być o dziewiątej. Do zobaczenia.
Adam nie wiedział, czego się właściwie spodziewał, ale Monika najzwyczajniej w świecie obróciła się na pięcie i odeszła. Spojrzał na kawałek śliskiego papieru.
W klubie Redd’s After Eight mieli dzisiaj grać Muzykanci.
Mógł jeszcze zawrócić. Uciec. Poczekać na pociąg, przecierpieć dwie przesiadki i przed północą być w domu, w swoim własnym, kompletnie umeblowanym świecie tuż przed kropką wieńczącą całkiem udany akapit; mógł zapomnieć o „Zjadaczu Motyli”, upchnąć to w którejś z pojemnych szaf na absurdy młodości, podszlifować Australian English i dać sobie spokój z tym wszystkim – słowem, mógł udowodnić, że potrafi zachować się jak człowiek myślący.
Zamiast tego zapalił papierosa i ruszył do hotelu, pogwizdując cichutko.
Dopiero na schodach zorientował się, że gwizdał melodię z wrocławskiego rynku.
• • •
Nawet powiększone osiem razy, zdjęcie mówiło niewiele więcej niż prasowa miniaturka. Grzegorz M., lat siedemdziesiąt, siedział naprzeciwko reportera, patrząc gdzieś w dal. Jego pomarszczone ręce wertowały jakąś książkę w miękkiej obwolucie. Tuż obok niego, na skraju kadru rysowała się sterta spasionych woluminów. Na samym dole leżał „Zjadacz Motyli”. Nie było mowy o pomyłce. Białe litery wyraźnie odcinały się na ciemnym tle grzbietu.
Z wywiadu nie można było wywnioskować nic szczególnego. Ot, kolejny nieco nawiedzony kolekcjoner, tęskniący za czasami, które bezpowrotnie odeszły i nie przysyłają już nawet pocztówek. Mówił, że nie żyje już żaden z jego przyjaciół, ale że „to dobrze”, bo „i tak wyczerpali właściwie wszystkie interesujące tematy”.
Adam zaczął szukać.
O dziwo, właściciel antykwariatu „Varia” był całkiem aktywny w sieci. Miał profil na Ryju i ćwierkał. Adam znalazł zdjęcie staruszka na własnym balkonie, podlewającego kwiaty. Rozpoznał też w tle jeden z sieciowych supermarketów. Oszacował, że Grzegorz M. mieszka na ósmym lub dziewiątym piętrze. Kwadrans później, korzystając z dostępnych map i zdjęć okolicy, zidentyfikował blok. Reszta była już prosta. Wystarczyło znaleźć odpowiedniej jakości zdjęcie, zrobione o odpowiedniej porze, i przyjrzeć się układowi kwiatów na balkonie. Adam był w swoim żywiole. To właśnie sprawność w zdobywaniu informacji zadecydowała o awansie i przydzieleniu do projektu w nowopowstałym operations centre w Australii.
Namierzenie Grzegorza M. zajęło mu herbatę. Podróż tramwajem kolejny kwadrans.
Ale właściciel antykwariatu zniknął.
Nikt z sąsiadów nie widział go od dnia, w którym udzielił wywiadu. Nikt nie powiadomił też policji. Bo i po co? Pewnie „siedzi gdzieś u rodziny”, szukając wsparcia, bo biznes szedł mu „gównianie” i staruszek „raz na tydzień powtarzał, że da sobie spokój”.
Klatka schodowa śmierdziała kotami. Adam rozejrzał się, myśląc intensywnie. Spóźnił się. Na własne życzenie zrezygnował z ostatniej szansy na odnalezienie „Zjadacza Motyli”. Gdyby zadzwonił i wyjaśnił sprawę… Nie musiał przecież w ogóle przyjeżdżać. Wystarczyło poświęcić sekundę na trzeźwą ocenę sytuacji i dać sobie spokój z idiotycznymi założeniami. Olać absurdalne, wyssane z palca reguły i najzwyczajniej w świecie – jak zrobiłby to każdy na jego miejscu – zadzwonić.
Ale nie. On musiał inaczej. Dlatego farewell „Zjadacz Motyli”. To była jedyna szansa. I spieprzył.
Należało się upić. Wyciągnął z kieszeni zmięty kartonik.
Kiedy wchodził do klubu Redd’s After Eight, ekipa Muzykantów dopiero rozstawiała wzmacniacze. Miejsce wyglądało na dość przytulne, choć brudne. W powietrzu czuć było wódkę i ten specyficzny rodzaj potu, jaki wydzielają zmęczeni życiem bibliotekarze. Coś chrupało Adamowi pod podeszwami butów. Niewidzialne głośniki wydmuchiwały w tłum pierwszą płytę Britney Spears. Moniki nie było nigdzie widać, Adam zawisł więc przy barze, samotny i oklapnięty.
– Kolego, podaj mi… Cokolwiek – poprosił barmana, który wyglądał jak szczur albo mały, rudawy chomik.
Dostał szklankę czegoś, co przypominało wymiociny jednorożca, ale złagodzone kruszonym lodem, smakowało jak nic, co pił do tej pory.
Adam pomyślał, że jeszcze kilka dni i będzie robił to, co należy, czyli pracował ile wlezie, a wieczorami zapychał kapcie gazetami i sprawdzał, czy coś śmiertelnie jadowitego nie przegryzło się przez moskitierę. A potem minie trochę czasu, rozkręci projekt, przeleci jakąś Mulatkę… Wszystko się ustabilizuje i zapomni o całej tej cholernej wyprawie.
Przyszła już? Rozejrzał się po sali. Nie. Zero Moniki w lokalu. Tylko Muzykanci stroili swoje gitary, oklejone aż po gryfy naklejkami TOOLa. Adam zauważył, że basista nosi koszulkę z sympatycznym wezwaniem „Jebać ludzi” i zamówił kolejnego kwaskowatego drinka.
Monika pojawiła się znikąd.
– I co? Masz go?
– Nie.
Przysiadła się, opowiedział więc o fiasku wyprawy. W międzyczasie rozpoczął się koncert, polegający z grubsza na tym, że czterech facetów próbowało robić to, co tysiące innych ekip robią sto razy lepiej. Grali jednak czysto, a wokalista miał całkiem niezły, ochrypły głos, chociaż z wyglądu przypominał zakompleksioną dynię.
– Zdarza się – skwitowała Monika, gdy Adam zakończył swoją krótką opowieść.
– Pijesz coś?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

47
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.