Największy bez przerwy wypełniają – sygnowane logiem producenta ekskluzywnych środków higieny osobistej – przygody słynnego agenta reklamowego, dostępne tylko w płatnych kanałach. Na początku każdego pięciominutowego odcinka naga kobieta, seksownie wydymając usta, błaga, by został. Ale on ma misję. Ratuje świat. Inna wdzięczna dziewczyna zaprasza go do siebie. Od niej rozpocznie się następny odcinek. Serial z wyższej półki, tak strasznie chciałem móc go oglądać, a teraz bez emocji obserwuję niesamowite przygody.
Wydaje mi się, że przez chwilę oglądam operację przeprowadzaną na właścicielu spożywczaka, od którego chciałem kupić klej, ale kobieta, która go załatwiła, zmienia kanał. Tak mi się wydaje. Odwiedza mnie tylko ona i agent, z którym ją widziałem.
Nie przedstawia się. Sporo opowiada. Jej głos ma niską, uspokajającą barwę. Słowa błękitną spiralą oplatają ciało, by rozbić się o gładką posadzkę. Mają posmak mięty. – Rozumiesz mnie? Trafisz na Marsa. Jest tam inaczej, niż się powszechnie sądzi. To walka o biologiczne przetrwanie. Nie zalewają nas produktami o dumpingowych cenach. Brakuje tam wysoko rozwiniętej produkcji masowej. To w istocie kolonia karna, jak niegdyś Australia. Źródło cennych pierwiastków, które po wydobyciu i wstępnej obróbce są wysyłane do nas. Rozumiesz? – Patriotycznie jest kupować niebieskie produkty – odpowiadam miękkim głosem. Moje słowa składają się z matowych liter. Gdybym chciał, mógłbym je strącać siłą woli. Okrągłe są wyraźnie lżejsze, te kanciaste mają metaliczny poblask. – Dociera do ciebie? Mars to my. Nie ma żadnej międzyplanetarnej rywalizacji ekonomicznej. Ba, na początku modne było kupowanie czerwonych produktów, zbierano w ten sposób fundusze na pierwszą komercyjną wyprawę na Marsa. Ta informacja nie jest ukrywana, choć nie jest też eksponowana. Można na nią trafić, jeśli naprawdę wie się, czego szukać, w końcu mamy wpływ na algorytm Wyszukiwarki. A potem cała sprawa ewoluowała, aż w rozmytym procesie zmian wykrystalizowała się obecna sytuacja. Nazwij to sobie, jak chcesz: strategia marketingowa, ochrona interesów. – Ale w sklepach zawsze są tańsze odpowiedniki ziemskich… – Których nikt nie kupuje. Pomyśl. Przecież ten biedak z nory pod spożywczakiem wszystko ci pokazał. To jeden wielki czerwono-niebieski pic. Zrezygnowana wychodzi, nie pozostawiając śladu zapachowego, a węch mam czuły. Jestem pewien, że technologia ta jest tyleż cenna, co skrywana.
W pomieszczeniu siedzi agent reklamowy. Odzywa się głębokim, pewnym siebie basem. – Ekstraklasa. Tacy jak ona odwalają najtrudniejszą robotę w terenie. Mają najlepsze zabawki. Chwytasz już, że nie wszystko przedstawia się tak, jak myślałeś? Nasza formacja to fasada, za którą ukrywają się prawdziwi siepacze. Odwracamy uwagę. – Mruga do mnie. – Laski oczywiście lecą na nas. Spijamy miód.
Tym razem kobieta ubrana jest w bluzkę z krótkim rękawem. Jej ręce są niewidzialne, co sprawia makabryczne wrażenie. Powietrze faluje i bezgłośnie się pojawiają. Wydaje się zmęczona. Przypomina klepsydrę lub Boga mającego w opiece zapętlony wycinek rzeczywistości, którego musi doglądać. Bez możliwości zastępstwa. Siada naprzeciwko. – Twój kolega wraca do rodziny. Dział ekonomiczny prześwietlił ich dochody i stać ich na opłatę przystosowawczą. Dostaną go z powrotem. Z wymazaną pamięcią. Nauczy się od nowa chodzić, mówić. Tak więc lecisz sam. Teraz słuchaj. Mamy problem z paroma orbitalnymi korporacjami plemiennymi. Przejęli kontrolę nad marsjańskimi szlakami. Przepuszczają tylko automatyczne bezzałogowe dostawy. Dlatego wdrażamy nową taktykę. Wyślemy cię w małej, ekranowanej kapsule. Spowolnimy twoje funkcje życiowe i będziesz dryfował, aż trafisz w pole grawitacyjne Marsa, gdzie zostaniesz przejęty. Skup się. Gdybyś się obudził przed dotarciem na miejsce, co może się zdarzyć, uruchomiony zostanie system rozrywkowy. Mają tam masę ciekawych kanałów, wszystkie nowości. Nie masz klaustrofobii, więc powinieneś sobie poradzić z sytuacją. Po prostu czekaj. I tak nie będziesz mógł nic zrobić, więc się nie bój. Masz naprawdę duże szanse.
Kobieta znowu mnie odwiedza. – Nie mogę wrócić do domu? Łączy dłonie, po czym jedną wykonuje ruch, jakby odganiała wyjątkowo powolnego owada. – Byłeś po prostu w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Nie ma w tym winy naszej czy twojej. – Przez chwilę nie słucham. Zrozumiałem, że przypomina mi matkę. Oto dlaczego. Obie są jak kwiat, który dobrze się zapowiadał, lecz przejrzał bez fazy rozkwitu. Patrzę na nią z czułością, obserwuję drobniutką siatkę zmarszczek, animowaną przez ruch ust. Znowu zaczynam rejestrować dźwięk – …niektórym na Marsie się podoba. Jest tam trochę prymitywnie, ale wart jesteś tyle, ile potrafisz zrobić. No i masz więcej przestrzeni. Nie w sensie dosłownym, bo mieszkasz pod ziemią w tunelach, ale wiesz… – Wzrusza ramionami. – Poprosiłam, żeby po przejściu na emeryturę przenieśli mnie tam. Może nawet się spotkamy? – A co z matką? Co jej powiecie? – pytam. Gdy otwieram oczy, oprócz mnie w pokoju nie ma nikogo. Tak mi się wydaje.
Z zaskoczeniem zdaję sobie sprawę, że usta, z których wypływają poniższe zdania, należą do mnie. – Wiem, czemu wszystko mi tłumaczycie. Jestem nieistotny. Zwykły śmieć. Kobieta mierzwi mi włosy. Jej uśmiechu nie potrafię nazwać inaczej jak smutnym. – Dzieciaczku, tyle tego wszystkiego, to ciągłe bombardowanie mózgu, bez chwili wytchnienia. Błyskotki, do których się ślinisz. Oprzesz się kolorowemu cukierkowi? Bawiłeś się więc w to. Byłeś jak kociak. Miałeś oczy, ale nie widziałeś przez nie. Teraz ślepota minie, a nasze pogadanki to eksternistyczny kurs gorących tematów na Marsie. Wyobraź sobie wielki, brzęczący ul. Gdy zdejmiesz dach i się wsłuchasz w chór cienkich głosików, to właśnie usłyszysz. Wartki potok dwubarwnych historii. A ty dodasz swoją. Monitory po kolei gasną. Raz jeszcze mierzwi mi włosy i ze sztuczną wesołością dodaje: – Znajdziemy ci tam jakąś miłą Marsjaneczkę. Typ kanoniczny, czerwone czułki, owłosione pachy. Będziesz miał dość jej gadaniny i przepadał za spaghetti, które zawsze będzie al dente. Jej silne palce przyjemnie masują skórę głowy. Chciałbym zwinąć się w kłębek i spocząć w zakolu rzeki czasu. Niech mówi. Dobiega mnie jej szept: – Chyba zdążę wrzucić ci jeszcze mój ulubiony film, taka ramotka, dostępna poza oficjalnymi kanałami. Poproszę technika, żeby ten cud klasycznej kinematografii wyświetlił się po twoim przebudzeniu w kapsule. Z własnej woli nigdy byś tego nie obejrzał, nawet na ówczesne standardy obraz jest długi, lepiej było trafić do kina z wygodnymi fotelami. Ty nie będziesz czuł dyskomfortu. To będzie twoja pierwsza kosmiczna projekcja, zostaniesz kosmonautą, spodziewałeś się? Podróż się rozpoczyna. Śnij, malutki. – I wtedy, jakby ktoś wypowiedział…
Nie mogę się poruszać. Właściwie czuję się, jakbym został pozbawiony ciała. Kompletny brak czucia. Mrugam, tu kończą się moje możliwości ruchowe. Poza niewielkim monitorem znajdującym się tuż przy twarzy, nic nie emituje ani nie odbija światła. Wszechświat składa się tylko z moich oczu, zawieszonego przed nimi ekranu i pary uszu. Nie słyszę własnego oddechu, jedynie lekko zniekształcony dźwięk niedającego zebrać myśli zapętlonego filmu. Na początku nie mogę go oglądać, jest przerażająco długi i monotonny, ozdobiony dziwaczną muzyką. Jednak z czasem ulegam hipnotyzującemu rytmowi, wciągam się w leniwie płynącą akcję. Twarze bohaterów są coraz bardziej znajome, bliskie. Wypełniają przestrzeń i czas. Jestem jałową krainą, którą zaludniają. To ja, Jake Holman, pierwszorzędny mechanik okrętowy. Zanim w akompaniamencie trąb wynurzę się z mroku, by wylądować w Szanghaju w celu zaokrętowania się na kanonierce „San Pablo”, zostanę odmieniony. Przestanę dbać wyłącznie o mechanizmy i siebie. Będę miał przyjaciela, poznam miłość, okrucieństwo i chaos. Wypowiem służbę, mówiąc kapitanowi „Ja już nie mam wrogów”. Chwilę po tym zginie, chcąc nas chronić. Również mnie dosięgną dwie kule. Przed śmiercią zdumiony powiem „Byłem w domu. Co się stało. Co u diabła się stało?!”. Następnie zapadnie ciemność, z której wyjdę na ulice Szanghaju. Gdzieś tam czeka na mnie „San Pablo”. Jestem Jake Holman, zdążam na spotkanie innych ziaren piasku. Kto zauważy zniknięcie kilku? Któż może mnie zatrzymać? Kto sieje wiatr, który nas niesie? H J o J J H a J l a J a o k a m k a k H l e H k a e k e o m o J e n e l J a l a J m a n m k J J a a k a e a J J a k n e J J n k a a J k e a a e k k a e k k e e k e e e Oto ja. Jake Holman. Jake. Jake. Jake. To prawda. Prawda? Prawda to Jake Holman. Nie ma tu miejsca na nic innego. Jake. Jake. Jake. To ja. Ja. Ja. Ja. Ja. Jake Holman. Mu-zy-ka! |