Przystępując pod koniec lat 70. ubiegłego wieku do tworzenia „Jeremiaha”, Hermann Huppen działał z wielkim rozmachem, bardzo regularnie publikując kolejne tomy serii. „Dzicy spadkobiercy” – trzecia odsłona kultowego cyklu – ujrzeli światło dzienne w 1980 roku, gdy zimna wojna trwała najlepsze, a groźba przed globalnym konfliktem atomowym nie opuszczała mieszkańców państw położonych po obu stronach „żelaznej kurtyny”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Hermann Huppen doskonale potrafił wykorzystać wzmożone zainteresowanie czytelników tematyką postapokaliptyczną. Wszak krajów posiadających broń nuklearną pod koniec lat 70. XX wieku nie brakowało; na dodatek pomiędzy dwoma z nich – Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim – ponownie doszło do eskalacji konfliktu politycznego, który chociażby na terenie Afganistanu mógł przerodzić się z zimnej w wojnę gorącą (jak to przed laty bywało w Korei i Wietnamie). W „Jeremiahu” belgijski scenarzysta i rysownik postanowił dać wyraz powszechnej traumie, pokazując jak mógłby wyglądać świat po odpaleniu głowic jądrowych. Dodajmy, że zrobił to w tym samym czasie, kiedy do kin trafiła pierwsza część sensacyjno-futurystycznego „Mad Maksa” (1979) George’a Millera, za to na kilka lat przed dramatycznym „Nazajutrz” (1983) Nicholasa Meyera, którego emisja w peerelowskiej telewizji wywołała w widzach ogromne wrażenie. Gdyby komiksowa seria Hermanna pojawiła się wtedy nad Wisłą, można podejrzewać, że odcisnęłaby na czytelnikach niezapomniane piętno. Ale i po latach nie pozostawia obojętnym, choć oczywiście dzisiaj odczytuje się ją już nieco inaczej. Mniej przejmujemy się ewentualnością znalezienia się w sytuacji podobnej do bohaterów „Jeremiaha”, dużo bardziej interesuje nas natomiast warstwa sensacyjna opowieści. Która zresztą prezentuje się znakomicie. Dwoma pierwszymi, wydanymi w 1979 roku, albumami – „ Nocą drapieżców” oraz „ Ustami pełnymi piasku” – Huppen bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę, można więc było podejrzewać, że któryś z kolejnych wypadnie słabiej. I tak jest w przypadku „Dzikich spadkobierców”, których fabuła – na tle poprzednich perypetii Jeremiaha i Kurdy’ego Malloya – nie prezentuje się już tak atrakcyjnie, a w jednym z wątków autor zupełnie niepotrzebnie się zapętlił. Ale to wcale nie oznacza, że jest źle. Skądże! Jest tylko odrobinę gorzej niż poprzednio. Jeremiah i Kurdy przemierzają spustoszone wojną atomową Stany Zjednoczone, szukając szczęścia i pracy. Los wiedzie ich tym razem do miejsca, które wydaje się jeśli nie rajem, to przynajmniej oazą spokoju i dobrobytu. Przed laty, choć już po katastrofie, przybył na te tereny niejaki Nathaniel Bancroft – człowiek rzutki i uczciwy – który zdołał zorganizować miejscowych i dzięki ich pomocy stworzyć świetnie prosperujące gospodarstwo rolnicze. Bancroft Farming Company zapewniało utrzymanie i wyżywienie, co w skali całego Nowego Dzikiego Zachodu było ewenementem. Czy można więc się dziwić, że z czasem Nathaniel stał się przewodnikiem, niemal guru religijnym całej społeczności? Gdy Jeremiah i Kurdy trafiają w tej rejony, Bancroft jest już schorowanym starcem, przedsiębiorstwem zarządzają jego adoptowane dzieci – piękna córka Jessica i syn Audie – a nad całością trzyma pieczę doradca rodziny Alvis Trenton. Nowe pokolenie stosuje już jednak zupełnie inne zasady. Wykorzystując pozycję monopolisty i w zasadzie jedynego żywiciela w promieniu wielu kilometrów, Trenton – za przyzwoleniem „dzieci” Nathaniela – narzuca okolicznym chłopom swoje warunki. Zmusza ich praktycznie do niewolniczej pracy, bezlitośnie przy tym łamiąc opór tych, którzy nie chcą się podporządkować, jak chociażby stary Aldus Bancroft, brat Nathaniela. Jeremiah i Kurdy, nieświadomi sytuacji, trafiają w sam środek konfliktu. Więcej nawet – pierwszy z nich w swej naiwności zatrudnia się nawet w gospodarstwie. W efekcie Malloy, poznawszy prawdę, będzie musiał ruszyć mu na pomoc. „Dzicy spadkobiercy” to przede wszystkim historia tego, jak piękna, służąca ludziom idea pod wpływem ambicji i chciwości ulega zwyrodnieniu. Można by zrobić jeszcze krok dalej i stwierdzić, że to komiks o tym, jak rodzi się totalitaryzm. Problem jedynie w tym, że samemu procesowi przejścia od Raju do Piekła Huppen nie poświęca zbyt dużo uwagi, przedstawiając go jedynie w retrospektywnej opowieści snutej przez Aldusa. Jest też jeszcze jedno drobne potknięcie. Wizję obozowego świata Bancroft Farming Company psuje wątek Audiego, który z jednej strony, przemierzając pustkowia wokół gospodarstwa na swoim harleyu, prezentuje się jak jeden z Jeźdźców Apokalipsy, z drugiej natomiast – przedstawiony zostaje jako rozkapryszony przygłup. Obraz ten tak bardzo nie pasuje do wcześniej zaprezentowanego image’u przybranego syna Nathaniela, że rodzi dysonans. Poza tym jednak Huppen przedstawia to, do czego przyzwyczaił czytelników w poprzednich tomach, a więc dwóch znacznie różniących się od siebie charakterem i doświadczeniem życiowym bohaterów, którzy starają się odnaleźć w nieprzyjaznym świecie przyszłości. O stronie graficznej komiksu trudno napisać coś zaskakującego, skoro rysunki prezentują się identycznie, jak w przypadku „ Nocy drapieżców” i „ Ust pełnych piasku”. Co akurat należy uznać za pochwałę, bo przecież już w tamtych albumach Huppen osiągnął mistrzostwo w futurystycznym realizmie.
Tytuł: Jeremiah #3: Dzicy spadkobiercy Data wydania: 1 grudnia 2014 ISBN: 978-83-938845-6-8 Cena: 38,00 Gatunek: sensacja Ekstrakt: 70% |