Dziś do polskich kin trafia „Foxcatcher” Bennetta Millera. Film recenzowaliśmy na naszych łamach już dwukrotnie. Dziś przypominamy tekst Kamila Witka napisany przy okazji relacji z 5 American Film Festival.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Steve Carrell miał to dość rzadkie szczęście u komików, że w końcu dostał rolę, która może mu pomóc wyrwać się choć na chwilę z komediowej szufladki i zarazem przysporzyć deszcz najważniejszych branżowych nagród. „Foxcatcher” to jego absolutny popis wychłodzonego i stonowanego aktorstwa, gdzie samo jedno spojrzenie ma w sobie więcej niepokoju niż niejeden film grozy. Najnowszy film Benneta Millera nie jest jednakże horrorem mrożącym krew w żyłach, choć zawarta w nim historia jest faktycznie przerażająca. Oparta na faktach opowieść o życiu braci Schultzów – mistrzów olimpijskich z Los Angeles w zapasach w stylu wolnym – oraz ich relacji z ekscentrycznym milionerem Johnem duPontem nie może bowiem pozostawić po sobie zbyt przyjemnego uczucia. DuPont w interpretacji Carrella odpycha wszystkim: wyglądem, nabrzmiałymi patosem przemowami, manią podniosłego celu i osobistej wielkości. Przyciąga jednym – pieniędzmi, które w świecie amatorskiego i mało medialnego sportu są cenniejsze niż jakiekolwiek tytuły i medale. Tragiczną historia zawarta w„Foxcatcher” zawiązana jest dość nietypowo. Jej początkowa oś zaczepia się wokół młodszego Schultza – zamkniętego w sobie i małomównego Marka(skrojony do roli Channing Tatum). Ten od początku spogląda na DuPonta z niekłamanym podziwem. Widzi w nim szczodrego patrona i mentora, życiowego przewodnika. Naiwność sportowca z biegiem czasu wpędza go jednak w pułapkę niespotykanych wcześniej luksusów, zachłyśnięcie dobrobytem odciąga od sportowej rywalizacji i jasnego życiowego celu. W chwilami nazbyt powolnej narracji obserwujemy pogłębiające się psychiczne zagubienie zapaśnika, dodatkowo napędzane i podsycane chorobliwą chęcią wyjścia z cienia bardziej cenionego w sportowym światku brata. Miller zresztą przez kilkadziesiąt minut sprytnie trzyma starszego Dave’a(dobry jak zawsze Mark Ruffalo) w odwodzie, choć teoretycznie w zgodzie z finałem historii, to on powinien grać w „Foxcatcher” pierwsze skrzypce. Pokazując go jedynie w kilku kadrach, skazuje Marka na samotną walkę z przeszkodami i schizofrenicznym duPontem, przynajmniej do momentu gdy ten będzie tracił grunt pod nogami tak szybko, że do zaprzepaszczenia będzie miał o wiele więcej niż tylko etap sportowej kariery. To, że Miller doskonale wnika pod skórę postaci skomplikowanych psychologicznie wiemy już z „Capote”. W „Foxcatcher” nie tyle genialnie wygrywa uczucia swoich bohaterów co z wystudiowanym chłodem prowadzi ich wnikliwą obserwację. Empirycznie zderzając problem osamotnienia i zagubienia ze światem wypełnionym brutalnością i fizycznością spogląda na buchające emocje z odległości, która pozwala widzieć całą ich brzydotę. Podobnie jak w „Moneyball” tak i tu Miller patrzy na sportową rywalizację z ironicznej perspektywy, jednocześnie przemycając gdzieś miedzy kadrami jej piękno i potwierdzenie coraz mniej sprawdzalnej teorii, iż pieniądze nigdy nie zastąpią talentu i ciężkiej pracy. W tym wszystkim tymbardziej szkoda, że „Foxcatcher” skomponowany w zasadzie z poszczególnych świetnych sekwencji nie stanowi spójnej i pełnej całości. Zawarte w scenariuszu uproszczenia zaciemniające prawdziwość historii i powodują, że jej tragizm nie ma odpowiednio silnego wydźwięku, który na dodatek nie do końca wynika z tego co mogliśmy doświadczyć na ekranie. Traktując zbyt często fabułę „Foxcatcher” jako przyczynek do własnych obserwacji Miller nie popycha jej zbyt mocno w konkretnym i jasno określonym kierunku. Dlatego ma się wrażenie, że jej finał i epilog są tu dorzucone niejako wyłącznie z kronikarskiego obowiązku. Trochę tak jakby zapaśnik dochodząc do półfinału zrezygnował z dalszej walki, zadowalając się w pełni miejscem tuż za podium.
Tytuł: Foxcatcher Data premiery: 9 stycznia 2015 Rok produkcji: 2014 Czas trwania: 130 min Gatunek: dramat, thriller Ekstrakt: 70% |