– Sama zamówię. Zamilkli, Adam nad ciepłą już breją, Monika siorbiąc coś przezroczystego. Milczeli jednak osobno. Muzykanci tymczasem zrobili krok naprzód i zostawili rockowe szlagiery, dając szansę własnym kompozycjom. Na tym polu szło im odrobinkę lepiej, jednak Adam uznał, że na dobre by im wyszło, gdyby zamiast gitary dali drugiemu wokaliście kredki i bębenek. – Pamiętasz jeszcze tamtą piosenkę? – zapytała Monika. – Którą? – Naszą. – Nie bardzo – skłamał.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wypiła drinka jednym haustem i zamówiła następnego. – Zabawne. Ja też nie. Ale pamiętam, że słuchaliśmy jej tylko my. Nie było tam nikogo innego. Trochę dziwne, jeśli się nad tym zastanowić. – Pieprzyć to. To było bardzo dawno temu. – To prawda. Stuknęli się szklankami. Wskazał w kierunku przydymionej sceny. – Oni na pewno nie są dzisiaj supportem? – Słyszałam, że są nieźli. Ale to chyba dopiero jak basista zmieni podpaskę – skrzywiła się Monika. Zawahała się, po czym rzuciła: – Mam lepszy pomysł na wieczór. Może zdobędziemy dla ciebie tego Zjadacza? – Niby jak? – Chodź. – Wstała. Okolice antykwariatu były skryte w półmroku. W powietrzu unosił się kwaśny zapach rzeki. Adam zauważył w oddali zarys mostu kolejowego. Monika zaciągnęła go w bramę. Poczuł, jak serce osuwa mu się w okolice kolan, jednak dziewczyna szła dalej, jakby go nie zauważając. Kręciła się chwilę po podwórku. – No – mruknęła gdzieś w mroku. – Są. Drzwi nie wyróżniały się na tle innych, jednak Monika najwyraźniej wiedziała, co robi. Adam ze zdziwieniem zauważył, jak coś błysnęło w jej dłoni. – Czy ty chcesz się tam… Włamać? – A dlaczego nie? – Zapomnij! Ostatnie, na co mam ochotę to trafienie do aresztu w przeddzień wyjazdu. – Nie bądź ciapa. Sięgnął ku niej, ale było już za późno. Coś zgrzytnęło w zamku i po chwili drzwi uchyliły się. Wślizgnęli się do środka. Śmierdziało kurzem i papierosami. Rozpoznał wnętrze ze zdjęcia. Tutaj siedział Grzegorz M., kiedy przeprowadzano z nim wywiad. Adam poczuł, jak powieki trzeszczą mu, naciągane do granic, kiedy wytężał wzrok, podchodząc do biurka, gdzie… – Jest? Jest? Gdzie sterta książek leżała dokładnie tak, jak na zdjęciu. Adam poczuł, że pocą mu się dłonie. Odłożył na bok jeden wolumin, drugi, trzeci. – Szybciej! Nie wiem, czy ktoś nas nie widział. Tu, wbrew pozorom, mieszkają porządni ludzie. „Zjadacz Motyli” był cięższy, niż Adam się spodziewał. Zorientował się, że idą w stronę mostu. Nie protestował. Myśli ugniatały mu czaszkę od wewnątrz. Ma. Zdobył. Odnalazł. Włamali się do antykwariatu. Co i tak nie miało dla Grzegorza M. znaczenia, bo on wcale nie wyjechał, a po prostu „wyczerpał wszystkie tematy” i nie żyje (Adam nie wiedział, skąd to wie). Wszystko przez Monikę, która wzięła się znikąd, chociaż przecież tak naprawdę to on wziął się znikąd. I zaraz zniknie z powrotem. Zjadacz, Zjadacz. Przeczyta go całego jeszcze w samolocie, pierwszym albo drugim. Tylko on, „Zjadacz Motyli” i trzydzieści godzin lotu. A zacznie od ostatniego rozdziału – i po dwudziestu latach dowie się, kto mówił zza lustra. Chryste, udało się. Koniec szukania. Ściskał w dłoniach twardą obwolutę. Dlaczego wcale się nie cieszy? Stali, opierając się o balustradę mostu kolejowego. Chmury szczelnie zakrywały niebo. Ciemność była tak gęsta, że niemal kleiła się do powiek. Adam spojrzał w dół i nie dostrzegł nic, choć wytężał wzrok. Słyszał jednak rzekę, jej ponury, monotonny nurt. Starał się myśleć racjonalnie. Kiedyś. Dawno temu. – Dlaczego właściwie to zrobiłaś? – zapytał. Nie musiał jej widzieć by wiedzieć, jak wygląda. Wystarczyło, że zamknął oczy. I jeszcze zanim usłyszał odpowiedź, zrozumiał, że nie chce, by cokolwiek się tej nocy skończyło. Rozluźnił dłonie. „Zjadacz Motyli” wylądował na dnie rzeki. Tysiąc metrów niżej. Monika odpowiedziała: – Bo jesteśmy dorośli. I nikt już dla nas nie śpiewa. |