powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CXLIII)
styczeń-luty 2015

Przeistoczenie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Omar Savigny, cały czas rozmawiający z synem Andre i młodym Montfortem, podjechał do niego. W jego głosie brzmiała dziwna niepewność.
– Twierdziły, że szybko powstanie hrabstwo – kontynuował. – Wyprawy staną się niepotrzebne. Powiedziały, że możemy się już nigdy nie zobaczyć. Żałowały tego. Panie Heritage, mówiły prawdę?
– Miały rację – z roztargnieniem odpowiedział Jean. – Możecie się już w ogóle nie zobaczyć: w naszym życiu często tak bywa.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zbliżało się południe, kiedy przypomniał sobie o busoli. Niedawno skręcili w knieję i ruszyli na południowy wschód. On, Montfort i jeszcze dwóch członków oddziału umiało wytyczać kierunek, orientując się położeniem słońca, a w nocy gwiazd. Ale i wtedy kompas okazywał się bardzo przydatny, żeby nie zboczyć zanadto z trasy, bo to nieraz przedłużało wyprawę o kilka dni.
Poczekał, aż Perrault wyminie kępę dębów i zrówna się z nim.
– Luc, będziesz sprawdzał, czy zmierzamy prosto do naszej osady.
Heritage wręczył chłopakowi kompas wyjęty z sakwy.
– Nasz kierunek poruszania się to południowy wschód ku wschodowi.
– Ja? – Perrault z niedowierzaniem, ale posłusznie odebrał z rąk Jeana kwadratowy przedmiot. – Nigdy tego nie robiłem.
– Uczyłeś się tego w szkółce – uciął Heritage. – To nie jest takie trudne. Inaczej całe życie siedziałbyś w osadzie, bo zgubiłbyś się w puszczy po przebyciu kilku mil. Dasz radę.
Poruszył cuglami i jego deresz ruszył naprzód.
Do czoła odnogi lądolodu dotarli następnego dnia przed południem. Wszyscy odczuwali zmęczenie po trudnym marszu przez zalesione pagóry tworzące galimatias kamienistych fałd terenu, biegnących w najrozmaitszych kierunkach i urywających się nagle stromymi skarpami. Drzewa i krzaki rosły tutaj pod różnymi kątami, często prawie poziomo, tworząc rozległe gęstwiny niemożliwe do przebycia konno. Jeden z mędrców Osady na Wzgórzu wytłumaczył kiedyś Jeanowi, że lądolód, przesuwając się na południe i napotykając dawne wzniesienia, formował i wypiętrzał nowe wzgórza, tworzące poszarpaną sieć ziemnych fałd, porosłych potem drzewami. Knieją bez ścieżek, nieprzerwanym i niezbadanym pasmem grubych pni, konarów, zdradliwych moczarów, głębokich bagnisk i wybujałych krzewów.
Wszystko podtapiała woda. Końskie kopyta mocno zagłębiały się w wilgotny grunt. Wierzchowce szły z widocznym wysiłkiem, a z ich nozdrzy zaczęła unosić się para sygnalizująca zmęczenie.
Teraz jednak widzieli wyraźnie czoło lądolodu. Przeszedł swobodnie dawną doliną, niwelując ją całkowicie, wypiętrzając się do góry, aż w końcu zatrzymał się w swoim niszczycielskim pełzaniu na południe.
Tyczkami nazywano długie i grube okrąglaki głęboko wbite w stromy stok – koniec tego odcinka piaszczystego wału. W każdym palu wycięto w pięćdziesięciocentymetrowych odstępach poziome znaki, dokładnie zaczernione smołą, z głęboko wypalonymi kolejnymi cyframi. Spróchniałe kłody w razie zniszczenia wymieniano na nowe.
Heritage wiedział, że pierwsze tyczki wkopano tutaj kilka pokoleń temu. Służyły do sprawdzania, czy lądolód jednak nie zmierza naprzód.
Od kilku dni utrzymywała się ładna pogoda, ale z podstawy stoku szparko sączyła się woda. Heritage ostrożnie stawiał kroki, aby nie przemoczyć butów.
Jean zabrał się do zapisywania, do jakiego poziomu przy każdej z tyczek dochodzi ziemia. Montfort odczytywał liczby na każdej z kolejnych tyczek, najbliższej powierzchni gruntu.
Obaj uważali tę czynność za pozbawioną sensu. Wystarczało tylko uważnie rzucić okiem na tyczki i pojechać dalej. Ale mędrcy przywiązywali do odczytów sporą wagę, twierdząc, że dają pewność ustabilizowania się klimatu, a to implikuje wiele działań. Wspominali niekiedy, że pewnie w następnym pokoleniu ich następcy zrezygnują z wykonywania uciążliwego zadania.
– Nie jestem pewien – z wahaniem zauważył Montfort – ale ten pagór chyba się spłaszczył i jest niższy niż wiosną tego roku, kiedy też sprawdzaliśmy tyczki.
– Coś wystaje u góry, tak w połowie stoku! – Omar wyciągnął rękę. – Proszę spojrzeć wyżej!
Heritage podniósł głowę. Wysoko nad nim, w miejscu pokrytym piaskiem zmieszanym ze żwirem, sterczał róg metalowego przedmiotu. Błysnął, oślepiając oczy Jeana, kiedy promień słońca przedarł się zza zasłony chmur.
– Zeszliśmy z podanego kursu. – Luc Perrault podszedł bliżej, trzymając kompas w wyciągniętej dłoni. – Utrzymywaliśmy dobry kierunek, ale od jakiś dwóch godzin już nie.
Heritage miał ochotę zakląć. Perrault nie mógł być aż tak głupi, żeby nie wiedzieć, że podana marszruta nie oznacza wcale, że tyczki leżą idealnie na jej osi. Po prostu przed tym miejscem należało skręcić. Powstrzymał się jednak: Luc wykonywał zlecone zadanie i mocno się do niego przykładał.
– Perrault, dobrze ci idzie. – Z uznaniem pokiwał głową. – Musieliśmy nieco zejść z osi marszu, żeby tutaj dotrzeć, ale wiem o tym. Podaj kierunek, kiedy ruszymy – uwzględnię zalecenie.
Perrault przeczesał palcami długie loki.
– Oczywiście, panie Heritage, oczywiście – mruknął. – Na pewno tak zrobię.
Stanął z boku z wyciągniętą dłonią, ciągle dzierżącą busolę. Marszcząc nos, szeptał coś do siebie, poruszając wargami.
– Skończmy zapisy, wtedy zobaczymy, co znaleźliśmy – zadecydował Heritage. Raźno skierował się w stronę następnego pala.
– Górny poziom ziemi obniżył się, i to znacznie, bo w końcu stopniały bryły lodu w środku. To tłumaczy ciągłe wypływanie wody u podstawy.
Omar Savigny z uwagą wpatrywał się w górujący nad nimi wał ziemi.
Heritage uznał, że wytłumaczenie jest zaskakująco proste i racjonalne.
– To mogłoby oznaczać, że jednak zaczyna się ocieplać bardziej niż sądziliśmy. – Montfort ostrożnie zanurzył but w strumyczku wody omywającym kolejną tyczkę. – Wszędzie jest sporo wilgoci – kontynuował z namysłem. – Ziemia osiada, woda szuka ujścia, więc wypchnęła pakę na światło dzienne.
Podniesione głosy młodych członków wyprawy odwróciły ich uwagę.
– Jeżeli jest potomkiem Lewantów, a jego przodkowie tylko wygrzewali się na plażach, zauważył, że coś sterczy u góry. – Głos Perrault brzmiał zgryźliwie. – Ma czas na gapienie się, a ja mam poważne zadanie.
– Nie Lewantem, tylko Turkiem – odpowiedział ze złością Omar. – Moi przodkowie przed Wielkim Chłodem przybyli z Turcji. Żebym ci zaraz nie powiedział, kim ty jesteś, nadęty ćwoku z brudnymi włosami.
Luc schwycił za rękojeść szabli. Montfort okazał się szybszy. Obiema rękoma schwycił Perraulta za dłoń, zaciskającą się na broni.
– W osadzie wyjaśnicie sobie nieporozumienia…
Podstarzała już twarz skurczyła się gniewnie.
– A jeżeli nie, mogę zaraz posiekać was obu. Pamiętajcie, że wszyscy jesteśmy potomkami ludzi ocalałych z Wielkiego Zimna – nikim innym.
Heritage machał w powietrzu kartą z zapisanymi danymi, aby atrament szybciej wysechł.
– To powinno wystarczyć mędrcom – zauważył, zwijając papier w zgrabny rulonik. – Lepiej sprawdźmy, co tam wystaje z ziemi.
Kłótnie i walki między młodymi ludźmi zdarzały się często. Jean uważał, że są nieuniknione. Jeżeli tak jak teraz nie miały dalszych konsekwencji, nie zaprzątał sobie nimi głowy.
– To przecież przesyłka! – Charles ze zdziwieniem wpatrywał się w odkopany przedmiot. Otarty z piachu i grudek żwiru lśnił srebrzyście. – Ciekawe, co zawiera?
– Tego teraz się nie dowiemy – Heritage delikatnie przetarł rękawicą mokrą powierzchnię. – Nasi inżynierowie ją otworzą. Tkwiła cały czas tutaj, a więc pochodzi z czasów sprzed Wielkiego Chłodu. Zabierzemy ją.
Ścięli kilka młodych drzew, aby zrobić z nich nosidła – srebrzysta paka nie należała do najmniejszych. Za to okazała się dość lekka. Bez większego wysiłku mogły ją przenosić dwa konie ustawione w rzędzie.
Ruszyli wolno, zważając cały czas na wałachy obarczone nowym pakunkiem i szukając dla nich wygodnych przejść.
Jechali wąską, słabo zalesioną dolinką między dwoma wzgórzami, na których gęsto rosły wysokie dęby i sosny.
Do Jeana podjechali Charles, Luc i Omar.
– Panie Heritage, dlaczego zawsze wyruszamy do tych samych osad? – nieśmiało zapytał Omar. – Nie ma innych?
Heritage zastanowił się nad odpowiedzią. On sam dawniej często o tym myślał.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

39
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.