Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecki zespół Arktis.  |  | ‹On the Rocks›
|
Byli zespołem, który w latach 70. ubiegłego wieku pozostał praktycznie niezauważony; doceniono go dopiero po latach, kiedy niemiecka wytwórnia Garden of Delights (rodem z Bochum) przypomniała na kompaktach jego płyty. Szczególnym zaskoczeniem okazał się wówczas album numer trzy, czyli „On the Rocks”, który… zdecydowanie wyprzedził swoją epokę. Bardziej niż wytworem rocka progresywnego (wokół którego oscylowały zainteresowania formacji), okazał się bowiem zapowiedzią nadchodzącej wielkimi krokami fali post-punku i nowej romantyczności. Chodzi o pochodzącą z Bonn grupę Arktis. Jej początki sięgają wiosny 1973 roku, a pierwszy skład wyglądał następująco: Klaus Blachut – gitara, Klaus Göllner – gitara basowa oraz Harry Kottek – perkusja. Trzem panom udało się pozyskać jeszcze do współpracy charyzmatyczną, obdarzoną niskim, prawie męskim, głosem wokalistkę Karin Töppig – i razem wyruszyli na podbój świata, z którego… nic, niestety, nie wyszło.  | |
Debiutancki longplay, zatytułowany po prostu „Arktis”, zespół wydał – własnym sumptem – w 1975 roku. Winyl został wytłoczony w zapierającej dech w piersiach liczbie trzystu egzemplarzy. Zawarta na nim muzyka była typowym dla tamtych czasów skrzyżowaniem progresu z hard rockiem. Trudno było więc liczyć na to, że grupa zdoła się przebić, tym bardziej że nadchodziły coraz gorsze czasy dla tak ambitnej muzyki. Z jednej strony nastąpił zalew disco, z drugiej – dojrzewała już rewolta punkowa. Mimo to Niemcom udało się podpisać kontrakt z niszową, lokalną wytwórnia Bonnbons Records na wydanie drugiej płyty. „Arktis Tapes” – wypełniona krótszymi, w zamyśle bardziej strawnymi kompozycjami – ujrzała światło dzienne rok po debiucie. Nakład był ponad trzykrotnie wyższy, bo wyniósł aż tysiąc sztuk. Nic to jednak nie zmieniło. Oczekiwany sukces, choćby umiarkowany, nie nadszedł, co spowodowało rozłam w grupie. Blachut i Göllner zdecydowali się rozstać z Arktis i poświęcić studiom. Za to Karin Töppig i Harry Kottek broni nie złożyli. Uzupełnili skład i podjęli jeszcze jedną próbę zaistnienia na coraz bardziej kurczącym się rynku muzycznym. Nowymi ludźmi w zespole byli: zafascynowany triem Cream i Jimim Hendrixem gitarzysta Manni Dick, basista Bernd Kolf oraz klawiszowiec Axel Maurer. Zwłaszcza obecność tego ostatniego wymogła na Arktis pewne zmiany stylistyczne, polegające głównie – choć nie tylko – na złagodzeniu brzmienia. Formacja odeszła od heavy progu, zmierzając coraz odważniej w kierunku… właśnie, nie tyle może nawet trudno to określić, co uczynienie tego sprawiłoby wrażenie, że Niemcy podążyli przetartym już przez innych wykonawców szlakiem, podczas gdy to oni ten szlak przecierali. Materiał, który znalazł się na wydanym w 1976 roku krążku „On the Rocks”, zarejestrowany został pod czujnym okiem legendarnego producenta Conny’ego (Konrada) Planka, który miał już wtedy na koncie między innymi współpracę z takimi grupami, jak Kluster (Cluster), Kraftwerk, Neu!, Guru Guru, Jane, Triumvirat, Grobschnitt i Eloy. I nie da się ukryć, że odcisnął znaczące piętno na nowym stylu zespołu z ówczesnej stolicy zachodnich Niemiec.  | |
Stronę A „On the Rocks” otwiera utwór „Dangerous Love” – krótki (bo niespełna pięciominutowy), melodyjny, o wszelkich cechach przeboju. Oparty na brzmieniu syntezatora rytm – ostry i zadziorny – sprawia, że kompozycja Harry’ego Kottka przypomina (post)punkowo-nowofalowe dokonania amerykańskiej formacji Blondie, która w tym samym czasie opublikowała swoją debiutancką płytę. Nawet brzmienie głosu Karin Töppig mogło kojarzyć się z Debbie Harry i Patti Smith, która zaledwie rok wcześniej przebojem wdarła się na salony muzyczne, wydając fenomenalny album „Horses”. O progresywnych korzeniach Arktis przypominały zaś głównie partie gitar i rasowe solówki Manniego Dicka. W podobnej, niemal bliźniaczej konwencji, utrzymany jest numer „Since You’ve Been Gone”. Ponownie mamy w nim do czynienia z motorycznym, ale i melodyjnym uszlachetnionym pop-rockiem, podrasowanym punkową zadziornością i kolejną, przywodzącą na myśl zespołowe dokonania Davida Gilmoura czy Steve’a Hacketta partią gitary.  | |
W „Never Come Back” Niemcy nieznacznie zmieniają nastrój. Bluesowa gitara wprowadza słuchaczy w balladowy, soft-rockowy klimat spod znaku AOR. Smaczku dodają, pojawiające się w tle, partie organów Hammonda Axela Maurera, który „ściga” się na solówki z Dickiem; ten z kolei brzmi tak, jakby nazywał się… Gary Moore. Zamykający stronę A albumu utwór „Please, Call Me” to powrót do wcześniejszych, nowofalowych brzmień. Na plan pierwszy znów wybijają się wpadająca w ucho melodia grana na gitarze oraz mocny, przykuwający uwagę głos Töppig; za tło robią natomiast Hammondy. Po przełożeniu longplaya na drugą stronę otrzymujemy dwudziestominutową kompozycję „Loneliness” – najbardziej, choćby z racji długości, progresywną na całym wydawnictwie. Jest też ona najbardziej zróżnicowana; fragmenty lżejsze, mogące kojarzyć się z nastrojowymi dokonaniami Renaissance, sąsiadują z bardziej garażowym heavy progiem, któremu Arktis pozostawało wierne w pierwszych latach kariery. W partiach solowych po raz kolejny na przemian przekonują o swoich talentach Dick i Maurer, między którymi – co słychać wyraźnie – mocno iskrzyło (i to w jak najlepszym znaczeniu tego słowa).  | |
Mimo dużego potencjału komercyjnego, „On the Rocks” przepadło. I trudno nawet dziwić się temu, skoro – spośród wszystkich trzech albumów grupy – ten ukazał się w najmniejszej liczbie egzemplarzy (muzyków było stać na wytłoczenie zaledwie dwustu pięćdziesięciu krążków!). Nie zmienia to jednak faktu, że zawarta na albumie muzyka broni się po dziś dzień. Głównie dlatego, że wyprzedziła swój czas. To, co dla kwintetu z Bonn, okazało się podzwonnym dla kariery, Conny’emu Plankowi pozwoliło wejść na zupełnie nową ścieżkę. Doświadczenia zdobyte podczas pracy z Arktis spożytkował on bowiem już niebawem, produkując płyty takich wykonawców z pogranicza punku, nowej fali i synthpopu, jak Killing Joke, Ultravox, Eurythmics czy A Flock of Seagulls. Każdy kto zna ich dokonania z końca lat 70. i początku lat 80. XX wieku, a sięgnie po „On the Rocks”, z miejsca zrozumie, o czym mowa. Niestety, Harry’emu Kottkowi i jego współpracownikom nie było już dane popłynąć na tej fali. Grupa rozpadła się i na długie lata uległa zapomnieniu. Przypomniano ją dopiero po prawie dwóch dekadach, najpierw wydając regularne albumy, a następnie składanki z wcześniej niepublikowanymi materiałami, jak „More Arktis Tapes” (1999) i „Last Arktis Tapes” (2006), na których zebrano utwory (często w wersjach demonstracyjnych) zarejestrowane w latach 1973-1975, a więc jeszcze w pierwszym składzie, z Blachutem na gitarze i Göllnerem na basie. Skład: Karin Töppig – śpiew Manni Dick – gitara elektryczna Axel Maurer – syntezatory, organy Hammonda Bernd Kolf – gitara basowa Harry Kottek – perkusja
Tytuł: On the Rocks Wykonawca / Kompozytor: ArktisData wydania: 1978 Nośnik: CD Czas trwania: 40:45 Gatunek: rock Utwory Winyl1 1) Dangerous Love: 04:31 2) Since You’ve Been Gone: 05:35 3) Never Come Back: 05:00 4) Please, Call Me: 05:26 5) Loneliness: 20:01 Ekstrakt: 70% |