Ziemia zadrżała. Ravken zamarł. Devi zasyczał cicho, podejrzliwie. Rozległ się łoskot, a zaraz po nim cichy szmer osypującego się piasku. I kolejny łoskot, wraz z którym między domami przebiegł czarny zygzak szczeliny, pożerającej złote ziarna jak przewężenie klepsydry. Łowca usadowił się pewniej na grzbiecie smoka. – Wynośmy się stąd jak najszybciej – powiedział Devi, wybijając się ostro w górę. – Chcę zobaczyć, co to. – Masz dziecko na rękach. – Mimo wszystko chcę. Czuł, że krew rozgrzewa mu się w żyłach. Tam, pod piachem i skałami, poruszało się jakieś stworzenie. Ogromna bestia, zdolna do destrukcji. Na samą myśl o polowaniu na takiego potwora Ravken czuł dreszcze podniecenia. I fakt, że o żadnych łowach nie może być mowy teraz, gdy musieli zająć się dzieckiem, nie mógł tego uczucia stłumić. Devi zawisł nad dachami domów, tłukąc skrzydłami. Ziemia pękła z hukiem. Szczelina rozwarła się jak wielka paszcza, a z niej wyłoniły się głowy. Z kłapiącymi paszczami pełnymi kłów. Osadzone na masywnych, wężowych szyjach. Za nimi łapska, które zmiażdżyły domy i grunt, dźwigając okryte brązowymi łuskami cielsko. Jedna z wielkich głów wystrzeliła w kierunku Deviego. Ravken machnął ręką, którą do tej pory trzymał się jego grzbietu. Zaklął dżiny ognia i cisnął magiczny płomień w rozwartą gardziel. Łeb cofnął się, a wszystkie pozostałe ryknęły boleśnie. Dziewczynka w ramionach Ravkena wrzasnęła jeszcze głośniej niż to robiła dotąd, nie dając zagłuszyć się gigantycznej bestii. Devi gwałtownie uderzył skrzydłami. Ravken ledwo zdążył uchwycić się jego obroży. Smok zakręcił ostro w powietrzu i jak strzała pomknął na północ, zostawiając potwora daleko za sobą. – Co to było? – spytał Ravken po długiej chwili, oglądając się za siebie, na majaczącą wśród wydm wioskę i sylwetkę trójgłowego stwora. – To, przed czym uciekli tutejsi – odrzekł Devi. Jego skrzydła miarowo zagarniały powietrze, płuca pracowały jak miechy, łapy trzymał skulone pod tułowiem. – Mam nadzieję, że nie pójdzie za nimi. – Pomożemy tym uciekinierom – zdecydował Ravken. W tym momencie dziewczynka na jego rękach umilkła. Spojrzał na nią z rosnącą nadzieją, przemieszaną z lekkim niepokojem, ale ona tylko łapała oddech. Chociaż zakrawało to na niemożliwość, rozdarła się jeszcze głośniej. – Pomożemy im, gdy tylko uwolnią nas od tego bachora – sprecyzował Łowca. Z dołu długa kolumna wędrujących ludzi wyglądała jak rząd barwnych owadów, niosących pokarm dla swej królowej. Piasek uciekał im spod stóp, bezlitosne słońce prażyło okryte materiałami jasnych szat ciała. Beże, pomarańcze, żółcie, biel. Długa, rozciągnięta w marszu kolumna barw. Dookoła pustynny wiatr niestrudzenie popychał wydmy, ziarnko po ziarnku. Węże i skorpiony przemykały po jego rozpalonej powierzchni, spłoszone dźwiękiem ludzkich kroków, nawet wytłumionym przez niestabilne podłoże. Zapach potu i pędzonych kóz, jedynych prawdziwych perfum pustyni, spowijał idących. Devi łagodnie zniżył lot, nie chcąc budzić paniki wśród uciekinierów, którzy początkowo, z odległej ziemi, wzięli go prawdopodobnie za sępa. Udało się tylko tak sobie. W kolumnie bardzo szybko rozbrzmiały wrzaski. Mężczyźni utworzyli ochronny krąg wokół kobiet i dzieci, wznosząc włócznie i naciągając proce. Smok wylądował miękko kilka kroków od zwartego szyku i złożył skrzydła, mierząc wszystkich obojętnym, przenikliwym spojrzeniem żółtych ślepi. Ravken zsunął się z jego grzbietu. Dziecko, które wyło przez całą drogę, teraz umilkło i wtuliło się jak istne wcielenie słodyczy w zakurzone ubranie Łowcy. – Dzień dobry! – zawołał Ravken i raźno ruszył ku lśniącym grotom, awangardzie podejrzliwych. – Jesteście z tamtej oazy? – Wskazał wolną ręką na południe. – Zapomnieliście dziecka. Zatrzymał się o krok od jednego z mężczyzn i spojrzał w jego czarne oczy. Tamten oddychał szybko, jego nozdrza łopotały. Na skroni pojawiła się kropla potu, spłynęła po policzku. Przeniósł wzrok na śpiące niemowlę i wyrzucił z siebie: – To dziecko jest przeklęte. Trzeba je było zostawić. – Że co? – prychnął Ravken. – Przeklęte, jasne. Jestem wzruszony. Kto jest tatusiem? – Jego ojcem jest hydra. – Nie próbuję sobie nawet wyobrazić poczęcia – stwierdził kpiąco Devi, siadając na piasku obok Ravkena jak wielki pies. Mężczyźni nieco wyżej unieśli włócznie, wyraźnie niezadowoleni z jego bliskości. – Zaraz, zaraz – powiedział Łowca. – W porządku, widziałem jakąś hydrę, tak. Zniszczyła wam osadę. Rozumiem, że nie jesteście zaskoczeni. – Do Deviego powiedział: – To znaczy, w zasadzie wyglądało to raczej na smoka dziwnej rasy, bo nie ma brązowych hydr. – Tak, ale oszczędź im wykładu. Klasyfikacja gatunkowa jest dla nich równie pasjonująca jak dla kobiet opowieści o formacjach skalnych, uwierz mi na słowo. – Czego od nas chcesz? – wycedził mężczyzna, który dotąd z nimi rozmawiał, wyraźnie rozdrażniony. – Pozwól nam odejść bezpiecznie, demonie. Ravken zrobił urażoną minę. – Dlaczego zawsze wyzywają mnie właśnie od demonów? – spytał Deviego. – Znasz moją teorię. To dlatego, że jesteś czarny. I brzydki. – Sam jesteś brzydki. – Nie jestem demonem – powiedział Ravken cierpliwie. – Nazywam się Ravken Łowca Plugastwa. – Jesteś poszukiwany przez ludzi faraona! Ravken zamrugał. – Ciągle? – zdziwił się. Później machnął ręką. – To stara sprawa. Poza tym, nie jesteście chyba ludźmi faraona? Mężczyzna, z którym rozmawiał dotąd, roześmiał się kpiąco i opuścił włócznię. Pozostali poszli jego śladem, również zniżając broń. – Nie wiem, jakim cudem, ale zdobyłeś sobie ich przychylność – powiedział Devi. – Ja też nie wiem, jakim cudem. – W czepku urodzony, ot co. – Faraon może sobie być synem bogów i władcą całej Złotej Pustyni – rzekł spokojnie przywódca gromady. – Ale każdy wie, że jego boży bicz nie sięga poza Dolinę Harmaku. Jesteśmy tylko swoimi ludźmi. Na imię mam Sadik. Sadik z Oazy Uhak. Jak przyjaciel przyjacielowi radzę ci, żebyś zostawił to przeklęte dziecko. – Najpierw powiedz mi, dlaczego miałbym to zrobić – zażyczył sobie Ravken. Sadik machnął ręką na swoich. – Idźcie dalej! Ja mu wyjaśnię! – A gdy jego towarzysze niechętnie podjęli marsz, zwrócił się do Ravkena: – Miłosierdzie i współczucie to dobre cechy. Rozumiem, dlaczego nie chcesz zostawić niemowlęcia na środku pustyni. Niestety, tak trzeba. – Otarł pot, lejący mu się spod strzechy czarnych włosów do oczu. – Jedna z młodych, próżnych dziewczyn z naszej oazy, niech jej imię pochłoną piaski, została nawiedzona przez demona, który powiedział jej, by przybyła o ustalonej porze na pustynię. Przyjął piękną postać, uznała więc to za znak od dobrych bogów. Nic nikomu nie mówiąc, trzy noce później, gdy gwiazdy stały na niebie, wymknęła się na umówione miejsce. Tam spotkała demona czy może raczej kapłana złych sił, w którego wniknął demon. Obcowali wśród wydm, później dziewczyna powróciła do domu. Miesiącami ukrywała swą ciążę pod szatami, bardzo zmyślnie i ostrożnie, ponadto umysły zmąciły jej rodzicom złe siły. Gdy wreszcie doszło do porodu… Cóż, dziecko było przeklęte, całe jakby ulepione ze złotego piasku. – Wskazał śpiące w ramionach Ravkena maleństwo. – Później pojawiła się hydra. To było… dwa dni temu. Wynurzyła się z ziemi na skraju osady, a jej głowy ryknęły zgodnym głosem: „Oddajcie mi moje dziecko! Zostawcie je i uciekajcie, bowiem zrównam wasze domy z ziemią za tę kradzież!”. Uczyniliśmy tylko to, czego zażądał demon. – Przedtem mówiłeś, że dziewczyna obcowała z hydrą. – Dusza hydry to nie dobry duch, lecz zły. Czyli demon. Ravken skinął głową. Przygryzł lekko wargę, namyślając się. Oczywiście, w ani jedno słowo z tej historii nie wierzył. – Czy w czasie, gdy ta dziewczyna obcowała z demonem, w waszej osadzie była jakaś kupiecka karawana albo…? – Wiem, do czego zmierzasz – stwierdził Sadik chłodno. – To, co ci powiedziałem, to nie są plotki zmyślone przez stare kobiety. Masz nas za ciemnych? |