powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CXLIV)
marzec 2015

Anomalia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zaprowadziła nas do domu. Jego wnętrze wyglądało tak, jak się spodziewałem. Parter był nieumeblowany, zaś schody na piętro – świeżo odremontowane i wyłożone drewnem dębowym, z charakterystycznymi, wbudowanymi po bokach stopni lampkami.
– Jak napisałam w ogłoszeniu, nakręcimy wspólnie krótką scenę filmową – powiedziała, wyciągnęła z teczki arkusze i je rozdała. Zawierały dialog z podziałem na role. Miałem odgrywać Władimira.
– Mamy się rozebrać? – spytała nieco spłoszona Ewa po przejrzeniu niezbyt długiego tekstu.
– W ogłoszeniu było napisane, że nie kręcisz porno – wtrącił się Joao.
– Bo nie kręcę. To film artystyczny dla celów akademickich. Jak spojrzycie w tekst, nie ma tam nic o seksie.
– Nie uprzedzałaś o nagości – kręciła nosem Ewa.
– Czy tysiąc uso za kilkusekundowy pokaz nagiego ciała to mało? – Lena odpowiedziała jej pytaniem.
– Dla mnie w porządku – stwierdził Joao.
Po krótkiej chwili namysłu Ewa również zgodziła się na zaproponowane warunki.
– Świetnie – podsumowała Lena. – Godzina powinna wam wystarczyć na nauczenie się kwestii. Zaraz wam przyniosę ubrania i rekwizyty.
– Kiedy zjawi się reszta ekipy? – wtrąciłem się.
– Wystarczę ja. Nie potrzebuję pomocy do obsługi dwóch kamer.
Przez następną godzinę kręciłem się po pomieszczeniu, które niegdyś służyło za kuchnię, gdy w salonie Joao głośno ćwiczył swoją kwestię. Również usiłowałem nauczyć się swojej roli, co nie było łatwe, zważywszy na odczuwane podekscytowanie. Trafiłem na jakąś bardzo dziwną historię. I rola, którą miałem odegrać w tym „filmie” tylko to potwierdzała. Na koniec przebrałem się. W białą koszulkę polo z pierwszorzędnego, drogiego materiału. Do kompletu włożyłem czarne sztruksy ze skórzanym paskiem i pantofle, trochę za małe, ale za to ręcznie wykonane w pracowni A&A, jak zdradził podpis na wewnętrznej stronie języka. Jako rekwizyt dostałem bukiet białych i purpurowych orchidei.
– Dobrze. – Lena oceniła bez nuty sympatii wygląd naszej trójki po przebraniu się w kostiumy. – Zaczynamy.
• • •
[Mąż cicho przekręca klucz w zamku. Wchodzi do mieszkania. Jest zmęczony, a zarazem podekscytowany. Wrócił z podróży służbowej bez zapowiedzi, chcąc zrobić niespodziankę żonie. Trzyma bukiet kwiatów. Spodziewa się, że kobieta śpi. Ku swojemu zaskoczeniu słyszy dolatującą z piętra cichą, nastrojową muzykę wygrywaną na fortepianie. Skrada się po schodach. Słyszy prowadzoną półszeptem rozmowę.]
Hektor: Podobało ci się?
Amelia: [śmieje się krótko, z wyraźną satysfakcją. Jej głos zdradza stan lekkiego upojenia.] – Co za pytanie. Nie słyszałeś?
Hektor: [przekomarzając się] Może udawałaś?
Amelia: Z tym, co tam masz, nie da się udawać.
[Władimir wchodzi na piętro. Bukiet kwiatów ściska mocno, jak pałkarz kij bejsbolowy.]
Władimir: [jego głos drży ze złości] Ty szmato!
Amelia: [gwałtownie siada na łóżku, jest przerażona] Władimir!
[Hektor zrywa się na równe nogi, potrąca stolik, z którego spada kieliszek z winem. Czerwony płyn rozlewa się po dywanie. Hektor jest nagi. Władimir stoi, dysząc ze złości jak byk.]
Władimir: Z ochroniarzem? Ty kurwo! Jak mogłaś?!
Hektor: Nie nazywaj jej tak!
Władimir: [bliski łez] Zapierdolę was!
Hektor: [do Amelii] Schowaj się za mną. [Do Władimira] Nie podchodź! Ona już cię nie chce!
[Amelia siedzi w miejscu jak sparaliżowana. Nie wie, co ma robić.]
Władimir: [kręci z niedowierzaniem głową] Z ochroniarzem?! [powtarza]
Hektor: [zaciskając pięści] Ona nie jest już twoja. Wynoś się!
Władimir: To mój dom!
Amelia: Przestańcie!
Władimir: Stul pysk!
Hektor: [stanowczo] Przegiąłeś!
[Hektor rzuca się na Władimira. Wywiązuje się bójka. Mężczyźni przewracają się na podłogę.]
Amelia: [wrzeszczy] Nnniiiiiiieeeeeeee!!!!!!!!!!
[Amelia zasłania twarz rękoma i płacząc, wybiega z pokoju. Nagle słychać niezrozumiały krzyk, po czym rozbrzmiewa głuchy huk spadającego ze schodów ciała. Mężczyźni przestają się bić. Spoglądają na siebie przerażeni.]
Hektor i Władimir: Ewa?! [wołają jednocześnie]
• • •
Ewa złamała rękę i nogę. Zaplątała się we własne nogi i spadła ze wspaniałych schodów z lampeczkami. Dostała od Leny dodatkowe pięćset uso na leczenie i za trzymanie gęby na kłódkę. Joao też wpadł do kieszeni napiwek w zamian za podwiezienie poszkodowanej do szpitala. Pani reżyser odmówiła wzywania karetki pogotowia, tłumacząc, że nie chce żadnych kłopotów. Ale ja znałem prawdę. Tak naprawdę chodziło o dom.
Postanowiłem się upewnić w moich podejrzeniach i zebrać dodatkowe dowody. Przeleciałem monolotem na najbliższy parking publiczny, po drodze zahaczając o aptekę, gdzie kupiłem środek na komary i kleszcze. Wstąpiłem też do sklepu ze sprzętem turystycznym, gdzie nabyłem gaz na jaguary i woreczek nasączony feromonami odstraszającymi jadowite węże. Niestety, nigdzie nie dostałem niczego na pająki. I to one były moim największym zmartwieniem, gdy siedziałem w krzakach i zza płotu obserwowałem dom, w którym po raz pierwszy zagrałem w filmie.
Zapadł zmrok, a ja wciąż czekałem, schowany w dżungli, nie lada przejęty dochodzącymi z niej niepokojącymi dźwiękami – syknięciami, powarkiwaniami, popiskiwaniami, chrupotami, stęknięciami. Naprawdę bałem się, że pomimo przedsięwziętych środków zapobiegawczych coś zaraz spróbuje mnie zjeść. Wieszcz twierdził, że szansa spotkania z jaguarem tej nocy wynosiła jedną dziesiątą procenta. Z dusicielem boa dwa procent, z żararaką urutu, najniebezpieczniejszym wężem tych lasów, o procent więcej. Z którymś z zabójczych pająków – aż dziesięć. Mogę powiedzieć, że ze stuprocentowym prawdopodobieństwem już dawno bym stąd uciekł, gdyby nie fakt, że wówczas musiałbym się po ciemku przebijać przez dżunglę, co byłoby jeszcze gorszym rozwiązaniem. Gdzie podziewał się mój rozum, gdy opracowywałem ten głupi plan?
Moje lęki ustąpiły, gdy w świetle latarni palących się nad murem dostrzegłem zarys sylwetki mężczyzny. Wyszedł z dżungli i oprócz maczety przytaszczył ze sobą kanister z benzyną. Pomajstrował chwilę przy zamku bramy wjazdowej, po czym zniknął na terenie posiadłości. Pośpiesznie przesunąłem się bliżej bramy – tak by móc dobrze przyjrzeć się mężczyźnie, gdy będzie wracał. Nagle w niebo wystrzeliły płomienie. Dom ogarnął pożar. W blasku ognia żniwiarz uchwycił twarz podpalacza, mężczyzny o atletycznej budowie i długiej, gęstej brodzie. Znałem go.
• • •
W redakcji „Dekonspiratora” znajdowały się pewne drzwi. Dwuskrzydłowe, wykonane z taniego drewna brezylki ciernistej, opatrzone klamkami z aluminium. Ilekroć się otwierały, budziły nieopisaną grozę wśród dziennikarzy. Wisiała na nich tabliczka z napisem:
„Redaktor naczelny – R. Lizot”.
R było skrótem od Roland. W rzeczywistości naczelny nazywał się zupełnie inaczej, ale jego oryginalne imię należało do kategorii tych niełatwych do wymówienia, a jeszcze trudniejszych do zapamiętania. To dlatego, że urodził się dżungli, w maleńkim plemieniu Indian Janomamów.
Nieszczęśliwie jego rodzinna wioska leżała na złożu ropy naftowej, o czym tubylcy nie mieli zielonego pojęcia. Konflikt interesów doprowadził do trwającej około minuty wojny pomiędzy najemnikami zatrudnionymi przez koncern naftowy i Indianami. Spośród tubylców przeżył ją tylko pewien młodzieniec, który akurat w czasie, gdy doszło do walk, polował w lesie. Gdy powrócił do domu, odkrył, że został sierotą. Z braku lepszego pomysłu na życie przybrał nowe imię, zaadaptował się do warunków życia w mieście, wyuczył perfekcyjnie języka najeźdźców i założył gazetę. Od tej pory atakował publicznie establishment przy byle sposobności, za to z zajadłością wściekłego psa. Z podobną sympatią traktował swoich pracowników i dlatego w kontaktach z dziennikarzami wyręczał się Diną.
– Stary niecierpliwi się. Pyta, kiedy dostanie coś na jedynkę – powiedziała, zatrzymując się przy moim zawalonym notatkami biurku.
– Wkrótce – odparłem wymijająco.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.