Choć wielu historyków nie zgadza się z tą tezą, amerykański odkrywca i podróżnik Robert Edwin Peary powszechnie uważany jest za pierwszą osobę, której udało się dotrzeć na biegun północny. Trwająca miesiącami wyprawa to z pewnością wymarzony materiał na film, ale w „Nobody Wants the Night”, który właśnie otworzył 65. edycję Berlinale, reżyserka Isabel Coixet skupia się nie tyle na sukcesie Peary’ego, ile na frustracjach jego żony.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Arktyka przyciąga niewielu ludzi. Ale przyciąga naprawdę mocno. Ilona Wiśniewska W 1908 roku Josephine Peary (zmagająca się z wiatrem i akcentem Juliette Binoche) opuszcza Nowy Jork, by sprawić niespodziankę swojemu przebywającemu gdzieś w środku Arktyki mężowi. Josephine chce być u jego boku, gdy po latach nieudanych prób wreszcie postawi swoją stopę na biegunie północnym - opętany tym pragnieniem Robert podczas 23 lat małżeństwa tak naprawdę spędził z żoną zaledwie... 3. Byli współpracownicy męża i doświadczony przewodnik Bram (Gabriel Byrne) odradzają jej niebezpieczną wyprawę, Josephine za wszelką cenę postanawia jednak go odnaleźć. Isabel Coixet już po raz 7 trafiła do Berlina, jest też dopiero drugą reżyserką, której film wybrano na otwarcie festiwalu. Dlaczego? Nie wiadomo. „Nobody Wants the Night” to męcząca, tradycyjna w najgorszym tego słowa znaczeniu historia, która tak naprawdę ma tylko jedną sporą zaletę; mimo że zapowiada się na kolejną opowieść z cyklu „dzikus i ułożona dama” - grający tu Byrne ma nawet tatuaże à la Harvery Keitel w „Fortepianie” – nie dochodzi tu do narodzin niespodziewanej więzi przekraczającej społeczne bariery. A przynajmniej nie takiej, jakiej można by się spodziewać po pierwszych minutach filmu. Josephine Peary rzeczywiście towarzyszyła mężowi w jego wyprawach na północ – podczas jednej z nich na świat przyszła zresztą jej córka. O swoich podróżach napisała kilka książek, „Nobody Wants the Night” nie stanowi jednak adaptacji żadnej z nich. Najnowszy film Coixet to wariacja na temat tego, co mogło spotkać Josephine i historia niezwyklej przyjaźni; prawdziwa opowieść zaczyna się wtedy, gdy opuszczona przez obawiających się zimy tubylców Amerykanka zostaje z jedyną osobą, która postanawia jej towarzyszyć - wywodzącą się z Inuitów młodą kobietą o imieniu Allaka (Rinko Kikuchi). Jak się wkrótce okaże, ona też ma powód, dla których postanawia zaryzykować życie czekając na cudzego męża. Podczas konferencji prasowej nieprzebierająca w słowach Coixet (rada dla początkujących producentów – Norwegię lepiej omijać szerokim łukiem) krzywiła się na dźwięk jakiegokolwiek słowa nawiązującego do kwestii płci czy, broń Boże, gender. „Naprawdę musimy teraz o tym rozmawiać? To takie nudne. Tak, mamy piersi, nie mamy penisa. Wciąż rozmawiamy o gender i zapominamy o innych ważniejszych rzeczach. Nie twierdzę, że nie powinniśmy o tym rozmawiać, ale przypomina to trochę krążenie w kółko. Ja chcę więcej czynów, a mniej słów.” Można zrozumieć jej irytację, ale w żaden sposób nie tłumaczy to, dlaczego film jest tak szowinistyczny. „Nikt nigdy nie opowiedział o biegunie północnym z innej perspektywy – z perspektywy kobiety, której nigdy nie pytano, co na ten temat myśli. Ani na żaden inny temat” - powiedziała dziennikarzom Juliette Binoche. „Nobody Wants the Night” też tego nie robi - historię relacjonuje męski narrator, a postaci obu kobiet raczej nie wychodzą poza stereotyp. We francuskiej do szpiku kości Binoche trudno zobaczyć pionierkę – Josephine zdarza się wprawdzie strzelić do głodnego misia, ale w podróż na koniec świata zabiera butelkę czerwonego wina i gramofon. W czasach, kiedy nawet królewny Disneya nie czekają już na przybycie księcia z bajki, jej usychająca z miłości do wiecznie nieobecnego męża postać wydaje się wyjęta z innej epoki. Rinko Kikuchi radzi sobie trochę lepiej, nie da się jednak ukryć, że przypadła jej niewdzięczna rola dziewczyny Piętaszka; Allaka to typowa prosta, ale jednocześnie mądra mądrością ludu kobieta, która jak na bardzo ograniczone słownictwo wygłasza zaskakująco głębokie spostrzeżenia. „Nie jestem uduchowiona – w końcu jestem z Hiszpanii! Ale filmy to przygoda i tak do nich podchodzę” - zadeklarowała w Berlinie reżyserka. Szkoda, że tego poczucia przygody nie udało się choć w części przekazać widzom. Po zobaczeniu „Nobody Wants the Night” i wysłuchaniu kilku litanii o czystości i dyktującej warunki naturze zamiast na Arktykę chciałoby się raczej pojechać na Teneryfę. I to jak najszybciej.
Tytuł: Nobody Wants the Night Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: Bułgaria, Francja, Hiszpania Czas trwania: 118 min Gatunek: dramat Ekstrakt: 20% |