Reżyser i scenarzysta Bill Condon bardzo lubi, gdy bohaterowie jego filmów wracają myślami do minionych wydarzeń; tak było w przypadku nagrodzonego Oscarem dramatu „Bogowie i potwory”, na planie którego prawie 17 lat temu Condon po raz pierwszy pracował z Ianem McKellenem. „Mr. Holmes”, opowiadający o najsłynniejszym detektywie wszech czasów i powstały na podstawie powieści Mitcha Cullina „A Slight Trick of the Mind”, to już ich drugi wspólny film opowiadający o przeszłości.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
93-letni Sherlock Holmes (Ian McKellen ze sztucznym nosem) opuszcza w 1947 roku Londyn, by zamieszkać w nadmorskiej wiosce w Sussex wraz z prowadzącą mu dom gospodynią (Laura Linney) i jej małym synkiem, Rogerem. Dni upływają mu spokojnie – spędza je głównie zajmując się swoimi ukochanymi pszczołami. Choć coraz częściej zawodzi go pamięć, Sherlock postanawia po raz pierwszy samodzielnie opowiedzieć swoją historię i w przeciwieństwie do popularnych książek doktora Watsona, tym razem zamierza przedstawić prawdziwą wersję wydarzeń. Spisując wymykające mu się z dnia na dzień wspomnienia ponownie wraca do prześladującej go wciąż zagadki, która sprawiła, że postanowił ostatecznie porzucić swoje zajęcie. Zajęcie, które do niedawna stanowiło całe jego życie. Jak przystało na syna nowojorskiego detektywa, Condon od dziecka uwielbiał Sherlocka Holmesa. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, żeby w najnowszym filmie pozbawić ukochanego bohatera wszystkich charakterystycznych atrybutów czyniących z niego rozpoznawalną na pierwszy rzut oka ikonę popkultury. W „Mr. Holmes” nie pojawia się zatem ani kaszkiet, ani peleryna w kratę, a o nieodłącznej fajce można zapomnieć, bo okazuje się, że Holmes tak naprawdę… woli cygara. Zamiast Watsona towarzyszy mu prosta pani Munro, nie ma też spektakularnych popisów sztuki dedukcji, w które obfituje popularny ostatnio serial z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej. Krótko mówiąc, w swoim filmie Condon poddaje postać Sherlocka dekonstrukcji i, po raz pierwszy w historii, ukazuje go jako zwykłego człowieka. „Mr. Holmes” do złudzenia przypomina klasyczny film biograficzny. Oglądając go bardzo łatwo zapomnieć o tym, że tak naprawdę opowiada o fikcyjnej postaci. Sherlock McKellena w niczym nie przypomina chłodnego psychopaty, który emocje wyraża z rzadka i tylko poprzez grę na skrzypcach – w jego żyłach z całą pewnością płynie krew. Bez swojego niezawodnego umysłu legendarny detektyw jest tylko starym, uzależnionym od innych mężczyzną – pozwala sobie na słabość i popełnia poważne błędy. Holmes zastanawia się nad tym, co przeżył i okazuje się, że najważniejsza nie jest już sama zagadka, ale ludzie, których bezpośrednio dotknęła. Sprzedające się jak ciepłe bułeczki książki jego wieloletniego towarzysza, doktora Watsona, zamieniły go w symbol. Zupełnie jak wcześniejsi bohaterowie filmów Condona, filmowiec James Whale, seksuolog Alfred Kinsey i Julian Assange, Holmes pozostaje rozdarty pomiędzy swoim publicznym wizerunkiem a tym, kim jest naprawdę. „Jako ludzie musimy wciąż zmagać się z tym, co pokazujemy na zewnątrz i z tym, co ukrywany w środku” – zauważył Ian McKellen podczas konferencji w Berlinie. „Napięcie pomiędzy tymi dwoma sferami naszego życia jest dla aktora bardzo interesujące.” Ludzie, których Sherlock spotyka na swojej drodze spodziewają się detektywa znanego im dobrze z książkowych ilustracji i z poświęconych mu filmów, ale on sam się w nim nie rozpoznaje. Ta wewnętrzna walka to najciekawszy wątek filmu i brytyjski aktor doskonale sobie z nim radzi. Choć rola McKellena stanowi z całą pewnością wielkie osiągnięcie, Condon niepotrzebnie komplikuje prostą w gruncie rzeczy fabułę dodając dwa równolegle poprowadzone wątki. Zarówno przewidywalna i mało interesująca historia ostatniej zagadki, której rozwiązania Holmes podejmuje się na krótko przed przejściem na emeryturę, jak i jego podróż do wciąż odczuwającej skutki ataku na Hiroszimę Japonii w poszukiwaniu antidotum na zawodzącą go pamięć, wydają się doklejone na siłę i zupełnie niepotrzebne. Ostatecznie przesądzają też o tym, że „Mr. Holmes” jest dziełem zaledwie poprawnym. Jak większość filmów Condona, „Mr. Holmes” to dobrze zrealizowany, dobrze zagrany film. W przeciwieństwie do głównego bohatera jest też niestety dość nudny. To elegancki dramat, który wprawdzie ma w sobie ciepło, ale brak mu głębi.
Tytuł: Mr. Holmes Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Gatunek: dramat, kryminał Ekstrakt: 40% |