„Terror” Dana Simmonsa wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom – podobnie jak to, co też autor chciał nam w niej naprawdę przekazać. Elementy fantastyczne walczą tu o naszą uwagę z realistycznym odzwierciedleniem jednej z najsłynniejszych wypraw arktycznych w historii. Jaki jest efekt?  |  | ‹Terror›
|
Punktem wyjścia powieści jest wyprawa Sir Johna Franklina na dwóch okrętach, „Erebusie” i „Terrorze”, w celu odkrycia niesławnego Przejścia Północno-Zachodniego. Bez dwóch zdań Simmons odrobił lekcję historii, przedstawiając wszystko w najdrobniejszych szczegółach i, co zasługuje na jeszcze większą pochwałę, prezentując ówczesnych ludzi jako postaci z krwi i kości, charaktery o zupełnie innym światopoglądzie, podejściu do życia czy ideałach. Dla dzisiejszego czytelnika są oni równie obcy co tajemniczy, polujący na nich potwór czy, pojawiający się epizodycznie, rdzenni mieszkańcy tamtych regionów. Opisana przez Simmonsa wyprawa Franklina z roku 1845 nie była ani pierwszą tego typu misją w historii, ani też pierwszym podejściem samego Franklina do odnalezienia Przejścia Północno Zachodniego. Urodzony w 1786 brytyjski admirał brał udział najpierw w nieudanej wyprawie morskiej Johna Buchana (1818), a następnie (w latach 1819-1822) w tzw. Coppermine Expedition, lądowej misji mającej na celu dokładne zbadanie północnych wybrzeży Kanady. Choć większość członków tej ekspedycji zmarła z głodu (a sam Franklin wraz z grupą ocalonych był zmuszony jeść gotowane porosty, a nawet podejmować próby zjedzenia własnych butów, co nadało mu przydomek „człowieka, który zjadł własne buty”), nie powstrzymało to jego apetytów na dalsze odkrycia. W roku 1825 wyruszył ponownie do Kanady, by dotrzeć do ujścia rzeki Mackenzie. Do Anglii powrócił w 1827, by dwa lata później otrzymać tytuł szlachecki. Przez krótki czas (1836-1843) Franklin pełnił stanowisko gubernatora Ziemi Van Diemena (Tasmania). Jednak to właśnie jego ostatnia wyprawa z roku 1845, choć nieudana, przysporzyła mu najwięcej sławy. To jednak nie Sir John Franklin jest głównym bohaterem „Terroru”. Ten zaszczytny tytuł przypadł bowiem Francisowi Rawdon Moira Crozierowi (1796–1848), Irlandczykowi i kapitanowi tytułowego okrętu. W latach 20. XIX wieku Crozier towarzyszył Williamowi Edwardowi Parry’emu w jego arktycznych ekspedycjach 1), a w kolejnej dekadzie dołączył do kilku misji Jamesa Clarka Rossa, służąc po raz pierwszy (od 1839) na „Terrorze”. Objął on dowództwo tego statku w wyprawie prowadzonej przez Franklina. Dla Simmonsa to właśnie Crozier jest tym dobrym, kompetentnym i realistycznym dowódcą, dbającym bardziej o dobro swoich ludzi niż o sławę i powodzenie wyprawy. Wydaje się on wręcz postacią nie przystającą zanadto do ówczesnych realiów, pomimo tego, że to właśnie jemu chciano powierzyć dowództwo całej misji (odmówił, uważając Franklina za bardziej kompetentnego). W tym świetle postać głównego dowódcy wyprawy wydaje się całkowicie odrealniona i Simmons zadbał o to, by właśnie w takim, nieprzychylnym świetle przedstawić Franklina, człowieka niezdolnego do trzeźwej oceny sytuacji. Kiedy jego okręt flagowy („Erebus”) doznał poważnych uszkodzeń i najrozsądniejszym rozwiąziem wobec otaczającej oba statki grubej warstwy lodu było zawrócenie i poszukanie schronienia w lepiej znanych rejonach arktyki, Franklin odrzucił propozycje Croziera i postanowił płynąć dalej: „…oczywiście nie porzucimy »Erebusa«. Ani »Terroru«, gdyby twój okręt doznał jakichś drobnych uszkodzeń. (…) Płyniemy dalej. Po pierwsze tak mówią rozkazy, a po drugie (…) będziemy bezpieczniejsi, jeśli zbliżymy się do stałego lądu”. Z drugiej jednak strony ta bądź co bądź wyjątkowo rozbudowana powieść nie koncentruje się tylko i wyłącznie na losach Franklina i Croziera, przedstawiając życie i historie szeregowych członków załogi. Także w tym przypadku autor postarał się o realistycznych bohaterów, oferując bardzo bogaty wybór dziewiętnastowiecznych archetypów: ludzi cwanych, głupich, oddanych swojej pracy czy też gotowych do buntu. Czasami można odnieść wrażenie, że Simmons z trochę zbyt dużym oddaniem poświęca czas i miejsce na opisywanie postaci, które (w większości) pełnią zaledwie marginalną rolę w samej fabule. Oczywiście służy to konkretnemu celowi, czyli przedstawieniu wybuchowej i przede wszystkim realistycznej mieszanki charakterów, bohaterów, którzy w różny sposób reagują na to, co dzieje się wokół nich. Szybko wychodzi na jaw, że całe poświęcenie Simmonsa jest sztuką dla sztuki i jedynie kilka postaci prezentuje się na tyle charakterystycznie, by można je zapamiętać lub w jakikolwiek sposób przejmować ich losami: sporo uwagi poświęcone zostaje bowiem zarówno Crozierowi i Franklinowi, jak i kilku ich oficerom i zwykłym marynarzom. Oczywiście, wszystko to przykuwa uwagę, napisane bowiem zostało pierwszorzędnie i każdy, najdrobniejszy epizod oferuje nowe spojrzenie na całą historię. Taki stan rzeczy około połowy książki zaczyna dawać się we znaki, szczególnie kiedy akcja posuwa się naprzód nad wyraz powoli i bez, wydawać by się mogło, konkretnego celu. W tym wszystkim właśnie wątki fantastyczne stanowią dodatek, nawet jeśli należy je uznać za jeden z głównych elementów napędowych fabuły. I jest to zarówno zaleta, jak i wada. Całe historyczne i do bólu realistyczne tło z takim pietyzmem odmalowane przez Simmonsa do samego końca nie znika z kart powieści, nadając tym zmaganiom człowieka z naturą iście tragiczny (w świetle końcowych rozdziałów) ton. Jednocześnie właśnie to trzymanie w odwodzie całej nierealnej strony opowieści, bez słowa wyjaśnienia i z bardzo nielicznymi (i wyjątkowo trudnymi w interpretacji) poszlakami, skłania do jeszcze szybszego przedzierania się przez kolejne strony z nadzieją, że wreszcie coś się wyjaśni. W efekcie można stracić z oczu cały trud włożony w stworzenie przez autora iście klaustrofobicznego klimatu, wierność detalom z epoki oraz (może nie tak liczne jak w „ Hyperionie”) nawiązania do innych twórców (w szczególności iście surrealistyczny karnawał oparty na „Masce Czerwonego Moru” Poego). Co nie znaczy, że nie warto się przez „Terror” przegryźć, nawet jeśli zachwycałby o wiele bardziej odchudzony o dobrych kilkaset stron. 1) Crozier, wbrew temu, co sugeruje Simmons, musiał jednak wiedzieć, że jego wkład w odkrycia dokonane przez Parry’ego nie pozostał niedoceniony i za jego życia przynajmniej dwa miejsca zostały nazwane jego nazwiskiem.
Tytuł: Terror Tytuł oryginalny: The Terror Data wydania: 3 marca 2008 ISBN: 978-83-60192-50-4 Format: 596s. 148×234mm Cena: 39,– Ekstrakt: 80% |