Miałem coraz więcej pracy. Kryzys. Firmy, jedna po drugiej, redukowały personel i każda chciała skorzystać z naszych usług. Jesteśmy liderem rynku. Zwolnienia grupowe są przez nas przeprowadzane tak dyskretnie, że pozostali pracownicy dowiadują się o nich dopiero następnego dnia, podczas obowiązkowego w każdym zakładzie pracy porannego apelu. Likwidujemy też przy okazji stanowiska pracy. Biurka, szafy, telefony, laptopy, segregatory i wszystkie inne atrybuty pracownicze. Zleceniodawcy zawsze chcą, żebyśmy pozbywali się wszystkiego tak, aby ślady po zwolnionych nie wpływały źle na morale załogi. Mamy więc, oprócz samych zwalniających, specjalne Oddziały Transportowe. I Oddziały Czyszczące. Do mnie należy opracowanie precyzyjnego planu działania i koordynacja tych wszystkich ekip. Kończę raportem, którego jeden egzemplarz idzie do zleceniodawcy, jeden do Ministerstwa Pracy i Zasiłków, a jeden zostaje u nas w archiwum. To wyczerpująca praca, ale przywykłem. Przez dziesięć lat wyrobiłem sobie w firmie opinię niezawodnego. Zawsze byłem i będę lojalny w stosunku do pracodawcy, bo praca jest rzeczą, której poświęciłem całe swoje życie. Pozwalam sobie jeszcze tylko na obserwowanie. Takie hobby. Coraz częstsze wyjazdy spowodowały, że nie mogłem być z tobą tak często jak chciałem. Gdy wracałem, najpierw kierowałem lunetę na ciebie. Widziałem jak odwiedzają cię w domu koleżanki, jak rozprawiacie się z kolejnymi butelkami wina, których nazwy spisywałem cierpliwie w notatniku. Preferowałaś czerwone, a twoim ulubionym było Pinot Noir z małej winnicy w Langwedocji. Skrzynki tego wina dostarczał ci w każdy pierwszy czwartek miesiąca kurier. Widziałem, jak od czasu do czasu gościłaś w domu mężczyzn, z których nigdy żaden nie został do rana. Przynajmniej kiedy ja byłem z tobą. Byłem trochę zazdrosny o te dni, gdy nie mogliśmy być razem, ale wytłumaczyłem sam sobie, że powinienem ci ufać. Mnie ufać mogłaś na pewno. Na cotygodniowych firmowych szkoleniach poświęconych radzeniu sobie ze stresem puszczałem mimo uszu natrętnie powtarzane informacje o tym, że powinniśmy skupiać się tylko i wyłącznie na pracy. Że to, co robimy, jest usankcjonowane prawem. Żebyśmy nie mieli wyrzutów sumienia. Ja nie miałem. Byłem w pracy szczęśliwy, a i życie osobiste, odkąd poznałem ciebie, układało mi się wspaniale. Do piwnicy weszli jacyś nieznani mi ludzie. Rozglądają się, ale wzrok Svena, Olgi i barmana nie zachęca do pozostania. Dorzucam kawałek lodu do tych spojrzeń. Nie spodobało im się i wychodzą mijając w drzwiach Mikołaja. Mikołaj jest wysokim, chudym mężczyzną z rozwianymi siwymi włosami. To muzyk. Pianista. Wolny zawód. W młodości był obiecujący i tak mu pozostało do dzisiaj. Jak zwykle siada na stołku przy barze i zamawia dwie wódki. Codziennie wypija trzy takie podwójne nie popijając niczym, a potem przenosi się z piwem do stolika Svena. Siedzą obaj i milczą popijając piwo. Sven z wodą, Mikołaj bez. Każdy z nich zanurzony w swoim świecie. Układało się nam dobrze, Lauro. Nawet powiedziałbym – świetnie. Jak w dobrym małżeństwie. Byłem wyrozumiały. Cierpliwie znosiłem umizgi twojego kierownika, tego łysawego bruneta w tanim garniturku. Widziałem, jak na ciebie patrzy, jak siada w fotelu usiłując zajrzeć ci pod spódnicę. Jak przypadkowo muska ręką twoje pośladki pod pretekstem zajrzenia w ekran monitora. Luneta widzi wszystko. Widziała jego rękę pod spódnicą młodej praktykantki, którą często zapraszał do swojego gabinetu. Kiedyś, zanim wyjechałem z tobą do domu, jego wsadzanie ręki skończyło się niezdarnym seksem na biurku, wśród spadających papierów i segregatorów. Obserwowałem te kilka spazmatycznych ruchów zakończonych jego wniebowzięciem, a jej zakłopotanym i nieporadnym wciąganiem majtek. Wiedziałem, że do ciebie ten biurowy lowelas dostępu mieć nie będzie. Zaufanie. Tak było jeszcze do końca zeszłego tygodnia. W poniedziałek na odprawie dostałem nowe zlecenie. Mieliśmy pracować dla Trade Inc. Cała krew musiała mi odpłynąć z twarzy, bo prezes firmy zapytał, czy dobrze się czuję. Kiwnąłem tylko głową i zacząłem przerzucać listę osób przeznaczonych do grupowego zwolnienia. Pozycja numer siedemdziesiąt cztery. Laura Ellert. Dział Manipulacji szedł do redukcji cały. Potakiwałem słuchając prezesa, ale wewnątrz byłem jak sparaliżowany. Dlaczego właśnie mnie musiało to spotkać? I to kiedy? Kiedy nasz związek zaczynał rozkwitać. Gdy już przyzwyczaiłem się do twoich wszystkich zachowań i nie musiałem patrzeć przez lunetę, żeby wiedzieć co robisz i gdzie jesteś. Szedłem do domu jak otępiały. Po raz pierwszy od dwóch lat pozwoliłem ci samej wyjść z biura. Siedziałem w domu i usiłowałem ułożyć plan działania. Wiedziałem, że każde słowo zapisane na białej kartce przybliża mnie do rozstania z tobą. Nie mogłem na to nic poradzić. Jestem zawodowcem. Nigdy, przenigdy, nie zaniedbam obowiązków służbowych, choć musiałem przyznać, że po raz pierwszy taka myśl przyszła mi do głowy. Plan przesłałem rano do centrali. Po południu dostałem akceptację mojego prezesa, Ministerstwa Pracy i Zasiłków oraz zleceniodawcy. Wczoraj po raz ostatni byłem z tobą w twoim mieszkaniu. Jak co wieczór otworzyłaś butelkę Pinot Noir, którą wypiłaś do połowy. W skrzynce pozostały jeszcze dwie butelki. Widziałem cię, jak w przezroczystej jak mgiełka koszuli nocnej stałaś na tarasie wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Czekałem aż zgaśnie światło i położyłem się spać. Boląca dusza pozwoliła mi zasnąć dopiero nad ranem. Poprosiłem prezesa, żeby pozwolił mi osobiście wziąć udział w zwalnianiu. Nie robiłem tego od co najmniej pięciu lat. Zełgałem coś o konieczności przypomnienia sobie podstaw w celu poprawienia wydajności pracy. Trochę kręcił nosem, ale pozwolił. Założyłem mundur zwalniającego, zabrałem ze sobą niezbędne wyposażenie i o godzinie szesnastej czterdzieści pięć zameldowałem się wraz z pozostałymi zwalniającymi przy tylnym wejściu do budynku. To było duże zwolnienie. Sto dwadzieścia sześć osób. Cztery działy. Szefostwo Trade Inc. wydało dzisiaj polecenie, żeby wszyscy pracownicy tych działów zostali w pracy o pół godziny dłużej. Na szczęście nikt nie był chory. Oszczędziło to nam wysyłania ekipy zwalniającej do domu. Mniejsze koszty. Mieliśmy tylko piętnaście minut dla stu dwudziestu sześciu osób. Piętnaście, bo piętnaście minut zajmowało pozostałym pracownikom opuszczenie budynku. Mierzyłem ten czas kilkakrotnie. Jestem zawodowcem. Ekipę miałem sporą, ale i tak należało się śpieszyć. Punktualnie o siedemnastej piętnaście wpadłem z grupą zwalniających do budynku. Każdy z nich wiedział, co ma robić. Każdy dostał listę z numerami pokoi i zdjęciami osób przeznaczonych do zwolnienia. Ja nie miałem listy. Od razu pojechałem na szóste piętro. Wysiadło nas tam kilkunastu, ale ja pewnie podążyłem w kierunku twojego biura. Zapukałem. Zwalniający tak nie robią. Ja musiałem. Przecież znaliśmy się prawie dwa lata. Usłyszałem – proszę – i pchnąłem drzwi. Podniosłaś oczy znad ekranu komputera. W pierwszej chwili zobaczyłem w nich zdziwienie, które po chwili zmieniło się w rezygnację. Wyciągnąłem z kabury pistolet z tłumikiem i strzeliłem prosto w twoje serce. Tak jak nas uczono na szkoleniach. Wtedy serce natychmiast przestaje tłoczyć krew do tętnic. A to oznacza mniej roboty dla Oddziału Sprzątającego. Wiadomo, koszty. W całym biurowcu słychać było ciche pufnięcia, a ja stałem nad twoim ciałem i po raz pierwszy dotykałem twoich włosów i twojej skóry. Była aksamitna, taka jak ją widziałem w szkłach lunety. Wyszedłem z budynku i przez chwilę wdychałem rześkie popołudniowe powietrze wolne od zapachu prochu. Przy drzwiach pojawił się już Oddział Sprzątający. Zaraz podjadą samochody transportowe. Do rana w budynku nie pozostanie żaden ślad po zwolnionych. Trade Inc., po obcięciu kosztów personelu, znowu zacznie przynosić zyski właścicielom, a zwolnieni pracownicy nie zwiększą wydatków kraju na zasiłki dla bezrobotnych. Zwykle czekam, aż ostatni człowiek z Oddziału Sprzątającego opuści budynek i sam sprawdzam jakość wykonanej pracy. Dzisiaj jednak zostawiłem wszystko i przyszedłem tutaj. To stary bar. Pamięta czasy Pierwszej Unii Europejskiej. Mieści się w piwnicy pod budynkiem Ministerstwa Pracy i Zasiłków. Nad wejściem wisi neon z końca dwudziestego wieku, pieczołowicie odrestaurowany przez właściciela. Kłuje w oczy różowymi literami splatającymi się w słowo „Pokusa”. Sven, Olga, ja, Mikołaj i jeszcze kilku innych bywalców nazywamy to miejsce inaczej – „Piwnica Pod Baranami”. Mniej poetycko, ale chyba bliżej prawdy. Po raz pierwszy w życiu zaczynam się zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Może zawdzięczam to chwilom przeżytym z tobą, Lauro. A może to przez ten szkocki napój. Stoi przede mną ta samonapełniająca się szklanka, a obok leży mały brylantowy kolczyk. Kolczyk, który miałaś ostatniego dnia w pracy. Nie mnie polemizować z decyzjami na wysokim szczeblu. Ja jestem tylko pracownikiem. Cholernie dobrym pracownikiem. Muszę być dobry, żeby nie zostać zwolniony. |