William Faulkner i Gabriel García Márquez nie napiszą już żadnej książki, ale ich spuścizna pozostanie z nami jeszcze bardzo długo. Podobnie powinno być z twórczością Michaela Crummeya, którego najnowsza powieść – „Sweetland” – udanie wpisuje się w tradycje wielkich poprzedników, dodając równocześnie kilka własnych elementów.  |  | ‹Sweetland›
|
Choć przytaczanie przynajmniej zarysu fabuły jest dla recenzentów kuszące, w przypadku Crummeya mija się z celem – to nie jest pisarz, którego twórczość śledzi się dla zwrotów akcji czy zawiłości wątków. Wystarczy więc wspomnieć, że ci, którzy znają dotychczasowy dorobek Kanadyjczyka, odnajdą w nowej powieści znajomy klimat Nowej Funlandii, wypełnionej tak zwanymi bohaterami charakterystycznymi – kreślonymi grubą kreską, zbudowanymi przy pomocy przemawiających do wyobraźni historii i anegdot. Zatem skoro nie fabuła, to co? Na pewno styl, sposób opowiadania i konstruowania bohaterów. Pociągnięte kilkoma zaledwie zdaniami oszczędne, nieco konturowe, ale trafiające w sedno opisy; dykteryjki rzucone pozornie od niechcenia, niby pojedyncze kleksy farby kapnięte na płótno przez malarza. Ale też szersza forma, jaką te pisarskie „chlapnięcia” wypełniają – dwie warstwy fabularne z zupełnie różnych okresów i ta trzecia, magiczna, dająca szansę na połączenie obu poprzednich. W pewnym, zaskakująco wczesnym momencie książki, Crummey wykonuje niezwykle interesującą woltę, nawet nie tyle gwałtownie zawraca fabułę z wydawałoby się utartego i pewnego szlaku, ale właściwie rozpoczyna pisanie od nowa, porzucając znaczną część dotychczasowego świata przedstawionego. W tym momencie wyraźnie (bo oznaki mieliśmy już wcześniej) powieść skręca w stronę estetyki postapokaliptycznej, przywołując nieodparte skojarzenia z „Drogą” Cormacka McCarthy’ego, dokładając bardzo ciekawe przepracowanie schematu mężczyzna-chłopiec. To, co odróżnia Crummeya od autora „Rączych koni”, to dodanie elementów realizmu magicznego, ale reszta pozostaje niezmienna. Mamy więc postępujący rozpad otoczenia, eksplorację opuszczonych miejsc, narastające poczucie bezcelowości, wreszcie także retrospekcje. Te ostatnie stały się już właściwie znakiem firmowym Crummeya. Pisarz, co widać wyraźnie, jest bardzo zainteresowany tematyką czasu, zwłaszcza przeszłością, która próbuje znaleźć drogę do teraźniejszości. Jakby chciał nam powiedzieć: nic nie odchodzi, wszystko żyje dalej obok nas – choć nie zawsze namacalne, to zawsze na ścieżce równoległej do naszej. To samo mówił nam zresztą przywoływany na początku Faulkner, czy to w „Requiem dla zakonnicy”, gdy opowiadał o determinizmie, u podstaw którego jest przeszłość, czy to w „Kiedy umieram”, gdzie owa przeszłość obecna była w postaci zupełnie namacalnej trumny z ciałem matki, którą transportowała rodzina Budrenów. Wszystkie powyższe elementy, wsparte niezwykle sugestywną narracją, tworzą klimat przesycony, przesiąknięty nostalgią – czego zresztą należy się spodziewać, gdy rozważamy problematykę czasu, przeszłości i wspomnień z punktu schyłkowego, metaforycznego końca w skali mikro i makro jednocześnie (tytułowy Sweetland to zarazem imię głównego bohatera, jak i będącej tłem zdarzeń wysepki). Uderzające są zwłaszcza króciutkie retrospektywy, przy których nie od razu domyślamy się, że jesteśmy właśnie świadkami wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. Ale gdy już ta świadomość się pojawia, przychodzą także refleksje odnośnie natury ludzkich losów, wyborów, straconych szans. Życie w pigułce, nieco poetyckiej, ale przede wszystkim nienachalnej, bez użalania się nad sobą, bez rozterek, które tylko odebrałyby tej prozie moc. A jest co odbierać – kończący w tym roku 50 lat Kanadyjczyk nie pisze często, ale gdy już zabiera głos kolejną powieścią, brzmi donośnie. Nie jest przy tym powtarzalny, choć niewątpliwie najbardziej nurtującym go literacko problemem jest zagadnienie przeszłości i jej wpływu na teraźniejszość, która również jednocześnie jest przecież przeszłością dla tego, co dopiero nadejdzie. Może stąd narracyjne splątanie warstw czasowych, rozmywanie rzeczywistości w metafizyce. Owa rzeczywistość w ujęciu autora „Dostatku” nie jest, mam wrażenie, chaosem, jak często postulują współcześni pisarze. Raczej mnogością wątków, ścieżek i wyborów. Ogromem kontekstów, z których poznamy tylko niewielką część – i na tej, tak kruchej podstawie, będziemy musieli oprzeć swoje decyzje, poglądy, uczucia. Wierząc (lub nie), że do najważniejszych faktów zostaliśmy dopuszczeni. To istota życia i zarazem pisarstwa Crummeya, bez wątpienia jednego z najwybitniejszych obecnie autorów, którego miejsce widzę gdzieś między Jonathanem Franzenem, Julianem Barnesem a przywołanymi we wstępie klasykami.
Tytuł: Sweetland Tytuł oryginalny: Sweetland Data wydania: 11 maja 2015 ISBN: 978-83-936653-7-2 Format: 384s. Cena: 40,– Gatunek: obyczajowa Ekstrakt: 90% |