„Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit” to po trosze pamiętnik, a po trosze reportaż, spisany przez amerykańską dziennikarkę i pisarkę Suki Kim w czasie jej pobytu w Phenianie. Przeczytajmy, jak można uczyć angielskiego ludzi, dla których ćwiczenie „napisz podanie o pracę” jest niezrozumiałe, podobnie jak pojęcie eseju, gdzie trzeba przytaczać argumenty na poparcie swojej tezy.  |  | ‹Pozdrowienia z Korei›
|
„Pozdrowienia z Korei” w oryginale noszą tytuł, który można przełożyć jako „Bez ciebie nie ma nas. Czas spędzony z synami północnokoreańskiej elity”, lecz najwyraźniej do wydawnictwa Znak dotarła zaraza panująca dotychczas tylko wśród dystrybutorów kinowych, a każąca zmieniać wszystkie tytuły na jak najbardziej banalne i łopatologiczne. W dodatku ten jest mylący: „uczenie dzieci” sugeruje zajęcia w szkole podstawowej, tymczasem autorka prowadziła wykłady na uniwersytecie. Suki Kim to amerykańska dziennikarka koreańskiego pochodzenia, która w roku 2011 została zatrudniona w Korei Północnej jako lektorka angielskiego na uniwersytecie technicznym – pierwszej niepaństwowej szkole wyższej w tym kraju. Pyongyang University of Science and Technology ufundowano między innymi przy wsparciu amerykańskich kościołów ewangelickich. Kilkoro z ich członków podjęło się tam pracy nauczycielskiej, z myślą o szerzeniu chrześcijaństwa – choć jak zamierzali to czynić przy całkowitym zakazie mówienia o religii, pozostaje niejasne. Pani Kim miała własną misję: przemycenie informacji o zachodnim świecie i zdobyczach techniki. Przy okazji gromadziła materiały do książki, spisując notatki na pilnie strzeżonym przez siebie pendrivie i nigdy nie zostawiając niczego na laptopie, który wolno jej było mieć, ale dość oczywistym było, że zawartość dysku przy każdej okazji będzie przeszukiwana. Znając opowieści z innych reżimów totalitarnych, można by pomyśleć, że tytułowe dzieci elit to rozwydrzona złota młodzież, niepodlegająca ograniczeniom systemu. Nic z tych rzeczy. Studenci są co prawda wyżsi i wyraźnie lepiej odżywieni, niż inni mieszkańcy Phenianu i okolic, ale poza tym robią dokładnie to, co wszyscy: niezależnie od pogody godzinami stoją na warcie przed lokalnym muzeum Wodza, pielą trawniki, szorują uczelniane posadzki i bywają wysyłani do pracy na budowie. Podobnie jak nauczycielom, nie wolno im opuszczać terenu kampusu bez zezwolenia, a widywanie się z rodzicami jest ograniczone do specjalnych okazji, na przykład urodzin. Suki Kim pisze o swoich uczniach z niezwykłym ciepłem, wręcz czułością, natomiast nie ukrywa przygnębienia wszechobecną szarzyzną i nudą. Na uczelni jedyną rozrywką jest gra w piłkę oraz nieliczne wycieczki poza teren, oczywiście starannie wyreżyserowane przez „opiekunów”. Monotonia mijających dni oraz konieczność starannego kontrolowania wszystkiego, co mówi i robi (a nawet w jakim kierunku i jak długo patrzy) jest tak przejmująco opisana, że można się wręcz dziwić, że autorka nie przypłaciła pobytu załamaniem psychicznym. Co ciekawe, autorka nie krytykuje reżimu jako takiego (wspomina o istnieniu obozów pracy, ale w taki sposób, jakby dla czytelnika to było coś oczywistego), za to dzięki precyzyjnemu opisaniu życia codziennego maluje przejmujący obraz narodu pozbawionego jakichkolwiek wyobrażeń o samodzielnym myśleniu. Studenci wszystko robią w grupach lub parami, a podział następuje na podstawie stopni, więc choć traktują się jak bliscy przyjaciele, w kolejnym semestrze mogą mieć kolejnych przyjaciół… z rozdzielnika. Ich niewiedza o świecie bywa czasami rozbrajająca, do tego kłamią naiwnie jak dzieci („w piątej klasie sklonowałem królika…”) i mając 19-20 lat ekscytują się możliwością obejrzenia filmu o Harrym Potterze. A jednocześnie śpiewają pieśni zagrzewające do wojny, wydają się być autentycznie przekonani o wyższości północnokoreańskiej techniki, jedzenia, stylu życia i tak dalej nad całą resztą świata; nie widzą też nic absurdalnego w opowieściach o geniuszu i dokonaniach Kim Ir Sena, graniczących niekiedy z baśniowością. To wszystko, w połączeniu z ograniczeniami w poruszaniu się po kraju i komunikowaniu nawet z najbliższą rodziną sprawia, że Korea Północna przypomina sektę religijną. W dodatku Suki Kim dyskretnie przemyca swoje obserwacje na temat pewnych podobieństw w zachowaniu młodych Koreańczyków oraz nauczycielek-misjonarek (na przykład jedna święcie wierzy, że uniwersytet zbudowano w miejscu ukrycia dzwonu z pierwszego koreańskiego kościoła). Styl Suki Kim jest płynny i przyjemny w czytaniu, choć – jak wiele, nawet dobrych, tłumaczeń z angielskiego – wydaje się nieco oschły w porównaniu z dokonaniami polskich mistrzów reportażu. Autorka oszczędnie, lecz przekonująco dawkuje informacje z historii swojej rodziny (jeden z braci jej matki zaginął w czasie wojennej ewakuacji), natomiast dziwnie chybione są opisy jej tęsknoty do pewnego mężczyzny, którego nie nazywa inaczej jak „moim kochankiem”, co brzmi bardzo sztucznie – jeśli nie chciała zdradzać jego imienia, mogła przecież wymyśleć fałszywe, jaka to różnica? Przecież w posłowiu wyjaśnia, że personalia studentów oraz wykładowców również zmieniła.
Tytuł: Pozdrowienia z Korei Tytuł oryginalny: Without You, There Is No Us Data wydania: 15 czerwca 2015 ISBN: 978-83-240-2744-6 Format: 336s. 144×205mm Cena: 37,90 Gatunek: non-fiction, podróżnicza / reportaż Ekstrakt: 70% |