powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CXLVII)
lipiec 2015

Łazarz
Leonid Andriejew
ciąg dalszy z poprzedniej strony
V
I oto sam wielki, boski August wezwał do siebie Łazarza.
Znowu przyodziano go uroczyście, we wspaniałe szaty weselne, jakby Czas przypisał mu je na zawsze i jakby do samej śmierci miał pozostać oblubieńcem nieznanej oblubienicy. Wyglądało to tak, jak gdyby stara, butwiejąca trumna, co poczęła się już rozsypywać, została na nowo pozłocona i ozdobiona nowymi, radosnymi frędzlami. Poprowadzono go uroczyście, wszyscy w olśniewających strojach galowych, jak gdyby to rzeczywiście poruszał się orszak weselny, a ci, którzy otwierali pochód głośno dęli w trąby, dając znak, by zrobiono przejście dla wysłanników cesarza. Ale drogi przemierzane przez Łazarza były bezludne: cały ojczysty kraj przeklinał już znienawidzone imię cudownie wskrzeszonego, a ludzie pierzchali na samą wieść o jego budzącym grozę nadejściu. Dźwięk miedzianych trąb rozlegał się samotnie, i tylko pustynia odpowiadała swym przeciągłym echem.
Potem zabrano go przez morze na najbardziej strojnym i smutnym korabie, jaki kiedykolwiek odbijał się w lazurowych falach Morza Śródziemnego. Wielu ludzi znajdowało się na pokładzie, lecz statek był milczący i cichy jak grobowiec, a woda zdawała się płakać, ogarnięta rozpaczą, rozstępując się pod naporem jego ostrego, pięknie zagiętego dziobu. Łazarz siedział samotnie, wystawiając nienakrytą głowę na słońce, i w milczeniu słuchał szmeru fal, podczas gdy z dala od niego, niczym niewyraźny tłum przygnębionych cieni, leżeli bądź siedzieli marynarze oraz posłańcy, bezwładni i ociężali. Gdyby wówczas uderzył grom lub wiatr szarpnąłby czerwonymi żaglami, statek zapewne uległby zagładzie, gdyż nikt ze znajdujących się na pokładzie nie miał sił ani chęci, by walczyć o życie. Ostatnim wysiłkiem niektórzy podchodzili do burty i chciwie wpatrywali się w lazurową, przejrzystą otchłań: azali nie błyśnie wśród fal różowym ramieniem najada, azali nie przemknie, wzbijając bryzgi ogonem, szaleńczo wesoły, pijany tryton. Ale morze było bezludne, a morska bezdeń niema i pustynna.
Z zupełną obojętnością postawił Łazarz stopę na ulicach Wiecznego Miasta, tak jakby całe jego bogactwo, cały majestat gmachów, które zdawały się wzniesione przez olbrzymów, cały blask, piękno i muzyka wyrafinowanego życia były jedynie odgłosem wiatru na pustyni, odbiciem martwych, ruchomych piasków. Mknęły rydwany, kręciły się tłumy silnych, pięknych, wyniosłych ludzi, budowniczych Wiecznego Miasta, będących dumnymi uczestnikami jego tętniącego życia; rozbrzmiewały pieśni; rozlegał się perłowy śmiech fontann i kobiet; pijani filozofowali, a trzeźwi słuchali ich z uśmiechem; i stukały końskie podkowy, stukały podkowy o kamienny bruk. Otoczony zewsząd wesołym zgiełkiem, niby zimny obłok milczenia sunął przez miasto otyły, ociężały mężczyzna, siejąc na swej drodze irytację, złość i niejasny dojmujący smętek. „Kto ośmiela się być smutny w Rzymie?” – z oburzeniem pytali obywatele, marszcząc brwi. A dwa dni później już całe plotkarskie miasto wiedziało o cudownie wskrzeszonym i unikało go trwożliwie.
Lecz również w stolicy żyło wielu odważnych ludzi, pragnących wypróbować swą siłę, i Łazarz przychodził posłusznie w odpowiedzi na ich nierozważne wezwanie. Zajęty sprawami państwa, cesarz przekładał audiencję, i przez całe siedem dni cudownie wskrzeszony składał ludziom wizyty.
Oto przyszedł do wesołego pijaka, a pijak powitał go śmiechem czerwonych warg.
– Pij, Łazarzu, pij! – krzyczał. – Ależ będzie się śmiał August, gdy zobaczy cię pijanego.
I śmiały się nagie, pijane kobiety, płatkami róż obsypując sine ręce Łazarza. Ale pijak spojrzał w oczy wskrzeszonego – i jego radość skończyła się na zawsze. Pozostał pijany na całe życie; nie pił już nic, lecz był pijany przez cały czas, a zamiast radosnych rojeń, jakie wywołuje wino, jęły go nawiedzać straszne sny. Przerażające widziadła stały się jedynym pokarmem jego złamanego ducha. Dniem i nocą pozostawał pod urokiem potwornych kreacji swych koszmarów, i nawet sama śmierć nie wydawała się straszniejsza od tego, czym jawiły się jej okrutne zwiastuny.
Oto przyszedł Łazarz do młodzieńca oraz jego wybranki, którzy kochali się nawzajem i byli piękni w swej miłości. Pełen współczucia, dumnie i mocno obejmując ramieniem swą ukochaną, młodzieniec wziął swego gościa na świadka:
– Spójrz na nas, Łazarzu, i raduj się z nami. Czy istnieje coś silniejszego niż miłość?
I Łazarz spojrzał. I nie przestali kochać się całe swe życie, lecz ich miłość stała się smutna i ponura niczym owe cmentarne cyprysy, których korzenie karmią się gniciem wewnątrz grobu i które swymi czarnymi, ostrymi wierzchołkami na próżno szukają nieba w czasie spokojnego wieczoru. Rzucani sobie w objęcia przez niewiadomą siłę życia, pocałunki mieszali ze łzami, rozkosz z bólem, i w dwójnasób czuli się niewolnikami: pokornymi niewolnikami surowego życia i potulnymi sługami groźnie milczącej Nicości. Na wieki złączeni, na wieki rozdzieleni, rozbłyskiwali jak iskry i, jak iskry, gaśli w bezgranicznej ciemności.
Oto przyszedł Łazarz do dumnego mędrca, a mędrzec rzekł:
– Wiem już o wszystkich okropieństwach, o których możesz mi powiedzieć, Łazarzu. Czy jest jeszcze coś, czym mógłbyś mnie przerazić?
Ale upłynęło kilka chwil i mędrzec poczuł, że wiedza o okropieństwie nie jest jeszcze samym okropieństwem, a widok śmierci nie jest jeszcze samą śmiercią. I poczuł, że mądrość i głupota są równe w oczach Nieskończonego, albowiem nie zna ich Nieskończone. Zniknęła granica między wiedzą i niewiedzą, prawdą i kłamstwem, górą i dołem, a bezkształtne myśli mędrca zawisły w pustce. Wtedy chwycił się za siwą głowę i wykrzyknął w szale:
– Nie mogę myśleć! Nie mogę myśleć!
Tak oto ginęło pod obojętnym spojrzeniem cudownie wskrzeszonego wszystko, co służy umacnianiu życia, jego sensu i radości. I zaczęto mówić, że niebezpiecznie byłoby dopuścić go do cesarza, że lepiej będzie go zabić i, pochowawszy w tajemnicy, ogłosić, iż przepadł gdzieś jak kamień w wodę. Ostrzono już gladiusy, a młodzieńcy ofiarnie oddani dobru narodu szykowali się, by go zgładzić, gdy August nieoczekiwanie zażądał, by nazajutrz przybył do niego Łazarz – i tym samym zniweczył owe okrutne plany.
Skoro nie można było pozbyć się go zupełnie, przeto chciano chociaż trochę złagodzić to przykre wrażenie, jakie wywierała jego twarz. W tym celu wezwano wytrawnych malarzy, cyrulików i artystów, którzy przez całą noc trudzili się nad głową Łazarza. Podstrzygli mu brodę i ufryzowali ją, by wyglądała schludnie i miło dla oka. Nieprzyjemna była trupia siność jego rąk i twarzy, usunęli ją zatem przy pomocy farb: pobielili mu ręce i uróżowali policzki. Wstrętne były bruzdy cierpienia, żłobiące jego starczą twarz, więc je zamazali, zamalowali, wygładzili zupełnie, by na owym ujednoliconym tle cienkimi pędzelkami zręcznie nakreślić zmarszczki dobrodusznego śmiechu i przyjemnej, dobrotliwej wesołości.
Łazarz poddał się obojętnie wszystkiemu, co z nim robiono, i niebawem zmienił się w „naturalnie grubego” starca o miłej aparycji, wyglądającego jak dobroduszny dziadek licznych wnuków. Na jego ustach błądził jeszcze uśmiech, z jakim opowiadał śmieszne bajki, a w kącikach oczu kryła się łagodna tkliwość, towarzyszka sędziwego wieku – taki się teraz wydawał. Ale stroju weselnego nie ośmielono się z niego zdjąć; i nie można było zmienić jego oczu – ciemnych, strasznych szkieł, poprzez które patrzyło na ludzi samo niepojęte Tam.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.