Czasem miło jest wrócić do starych i lubianych gier z dzieciństwa, nie wszystkie z nich warte są jednak odświeżania. „Rzymianie do domu” przypominają klasyczną karcianą wojnę, w którą grał swego czasu chyba każdy. Czy to dobrze? Dziękujemy wydawnictwu Trefl za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.  |  | ‹Rzymianie do domu!›
| W maleńkim kwadratowym pudełku znajduje się kilkadziesiąt kart. Każdy z maksymalnie czterech graczy otrzymuje niewielką talię z wojownikami, poza tym w grze są jeszcze karty fortów, o których zdobycie walczymy. Każdy z naszych wojów ma inną moc: Qween kradnie moc od swoich przeciwników, Arch`r zawsze wygrywa remisy, a Horsie przy przegranej wpada w szał i obraca się przeciwko własnemu dowódcy. Na początku odrzucamy losowo dwie karty z naszej talii, a potem jeszcze jedną, wybraną przez nas. Zostajemy z sześcioma – każdą z nich układamy zakrytą przy jednym forcie. Podobnie czynią pozostali, tak że przy każdej karcie fortu powinno się znaleźć tyle kart z wojownikami, ilu jest zawodników. Cały element strategiczny zawiera się w tym, aby przy fortach, na których najbardziej nam zależy ułożyć tych wojowników, którzy pozwolą nam na ich zdobycie. Brzmi prosto i takie jest, inna sprawa, że rozgrywka praktycznie nigdy nie przebiega wedle tego, co sobie na początku zaplanowaliśmy. Gra przypomina klasyczną karcianą wojnę, którą z dzieciństwa pamięta chyba każdy. Jest to najprostsza gra świata, w której jedynym naszym zadaniem jest odsłanianie kolejnych kart ze stosu – wyżej punktowana wygrywa. „Rzymianie do domu” zawierają wprawdzie pewne elementy dodatkowe: poszczególni wojownicy mają indywidualne moce, a karty fortów wywołują jakieś działania. Niestety nie sprawia to, że taktyka przyjęta przez zawodników ma realny wpływ na grę, bo przecież nie mamy pojęcia, jak rozłożyli karty pozostali. To sprawia, że rozgrywka jest całkowicie losowa, bo nawet najbardziej przemyślany układ kart absolutnie niczego nie gwarantuje. Z mojego doświadczenia wynika nawet, że zupełnie przypadkowe rozkładanie wojowników daje nie mniejszą szansę na zwycięstwo niż zdawałoby się przemyślana strategia. Zwycięzcą zostaje ten, kto w trzech rundach zbierze więcej punktów lub zdobędzie trzy forty specjalne, tak zwane Forthece. Plusem „Rzymian” jest elastyczne podejście do liczby graczy – gdy ich brakuje, można „zatrudnić” graczy neutralnych, czyli po prostu samemu losować dla nich karty. Co z tego jednak skoro nad wszystkim wisi losowość psująca radość z gry. Zwrócić też trzeba uwagę na opisy karty, na których znajduje się tylko część ważnych informacji. Reszty trzeba szukać w instrukcji, która delikatnie mówiąc nie należy do najczytelniejszych – drobny druk i nieodparte wrażenie, że wszystko to można było opisać krócej, nie pomagają. Przez to z początku trudno zrozumieć zasady gry (a przecież są banalne) i trzeba wracać do tekstu instrukcji. To dziwne, w końcu „Rzymianie…” przeznaczeni są raczej dla młodszych odbiorców. Być może miałem do „Rzymian” zbyt mało cierpliwości, ale gdy po raz kolejny widziałem jak wygrywa gracz, który dokłada karty na ślepo, a moje próby kombinowania spalają na panewce, poddałem się. Jeśli ktoś gustuje w grach totalnie losowych, chaotycznych, w których wynik jest nie do przewidzenia i nie zależy wcale od umiejętności grających, być może zagustuje w grze Erica B. Vogela. Mnie autor nie przekonał, a przy tylu ciekawszych tytułach dostępnych na rynku może mieć problem z przekonaniem do siebie również dzieci. Zresztą zawsze można wyciągnąć klasyczne karty i rozegrać partię w wojnę – emocje na podobnym poziomie gwarantowane.
Tytuł: Rzymianie do domu! Tytuł oryginalny: Romans Go Home! Data produkcji: maj 2015 EAN: 5904262950156 Info: 1 - 4 osoby; od 13 lat Ekstrakt: 40% |