W okresie gimnazjum, czyli znów nie tak dawno, uważałem Muse za szczyt muzycznego wysublimowania i artyzmu. Śmieszne czasy… Z uwagi na tę młodzieńczą miłość do „Drones” podchodziłem z nutką sympatii. Cóż można rzec o tej płycie? Przyjemne słuchadło do jazdy tramwajem. Tylko tyle i aż tyle.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Rozpolitykowani jak zawsze (wojna jest zła!) i hard rockowi jak nigdy (za produkcję odpowiada Robert John Lange, gość kojarzony z albumami AC/DC czy Def Leppard), Muse porzucili eksperymenty z „The 2nd Law”. Zapewne wyczuli, że to jednak zbyt drastyczne wycieczki stylistyczne, by mogli je zaakceptować je fani. Dostajemy więc płytę wypełnioną klasycznie brzmiącymi riffami, elektronika, zamiast dominować, jedynie lekko podbarwia brzmienie całości, Bellamy znów testuje naszą wytrzymałość swoimi patetycznymi i kiczowatymi wokalami, a bas jak zawsze stanowi najjaśniejszy punkt tego zespołu. Całkiem sympatyczny zestaw kawałków, gdyby tylko nie ta drażniąca aura sugerująca, że słuchając „Drones” uczestniczymy w czymś podniosłym i ważnym. Ale to od zawsze był znak rozpoznawczy Muse, trzeba to po prostu zaakceptować. Co do tej podniosłości - mamy do czynienia z concept albumem. O koncepcie niestety niezbyt porywającym, mimo że porusza ważne kwestie. Teksty są w większość infantylne i nie ma się co specjalnie nad nimi rozwodzić. Jestem zdziwiony, jak miło słucha mi się tych piosenek. Takie „Dead Inside” już na samym wstępie ustawia sytuację. Typowy radiowy singiel informuje nas, że będzie przebojowo i wysyła sygnał głowie, by zaczęła się kiwać. „Mercy” to kolejny singlowy pewniak, przywołujący mi na myśl „Starlight”. Nic specjalnego, ale nikt nie spodziewa się chyba po Muse totalnych sztosów. Obok nich stoją te „ostrzejsze” kawałki, jak „Psycho” z najbardziej tradycyjnym mostkiem jaki można sobie wyobrazić albo „Reapers” z vanhalenowym tappingiem we wstępie. Pojawiają się też eksperymenty, rzecz jasna "eksperymenty" z perspektywy dotychczasowej twórczości Muse. Część z nich jest trafiona, część niekoniecznie. Niezłe jest „Revolt”, popowy prawie-szlagier. Fani mogą się zżymać, że zdrada ideałów, jakieś rozwodnione plumkanie, ale przykro mi – to całkiem udany numer, w przeciwieństwie do wielu uwielbianych przez psychofanów kawałków zespołu Bellamy′ego. Z drugiej strony barykady jest „The Globalist”. Oblany patosem moloch ugina się pod własnym ciężarem, poszczególne części kompozycji w żaden sposób ze sobą nie współgrają, a całość jest zwyczajnie nudna. Pomimo pewnych mankamentów nowy album Muse to solidny zbiór równie solidnych utworów. Nie zapominajmy jednak o odpowiedniej perspektywie – to nie jest zespół wybitny, jak chcieliby niektórzy, umiejętności techniczne nie wystarczą, a te kompozycje wciąż w większości są mocno średnie. To krążek w stylu „wybierz swoje ulubione kawałki i zgraj na iPoda”. Niekoniecznie podoba mi się fakt, że niestety w ten sposób obecnie wygląda większość mainstreamowych albumów… Ale akurat po Muse nie oczekiwałem niczego więcej. Jak ktoś nie ma nic ważnego do roboty to może przesłuchać, czemu nie.
Tytuł: Drones Wykonawca / Kompozytor: MuseData wydania: 5 czerwca 2015 Nośnik: CD Czas trwania: 52:40 Gatunek: rock EAN: 825646121250 Utwory CD1 1) Dead Inside: 4:22 2) [Drill Sergeant]: 0:21 3) Psycho: 5:16 4) Mercy: 3:51 5) Reapers: 5:59 6) The Handler: 4:33 7) [JFK]: 0:54 8) Defector: 4:33 9) Revolt: 4:05 10) Aftermath: 5:47 11) The Globalist: 10:07 12) Drones: 2:49 Ekstrakt: 40% |