powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CXLVIII)
sierpień 2015

Tu miejsce na labirynt…: Uniwersalni Indianie z dwóch kontynentów
Joe McPhee, Universal Indians ‹Skulduggery›
Wychodzi na to, że ubiegły rok był bardzo pracowity dla norweskiego kontrabasisty Jona Runego Strøma, który nie dość, że wziął udział w nagraniu nowych płyt tria Frodego Gjerstada i zespołu All Included, to na dodatek zagrał trasę koncertową z formacją Universal Indians i towarzyszącym jej amerykańskim saksofonistą Joem McPhee. Jej efektem okazał się album „Skullduggery”.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Skulduggery›
‹Skulduggery›
Norweski kontrabasista Jon Rune Strøm udziela się na potęgę. W ostatnich kilku latach można go było usłyszeć w nagraniach tria Frodego Gjerstada oraz freejazzowych big-bandów Large Unit Paala Nilssen-Love’a i NU Ensemble Matsa Gustafssona; pojawił się także w składzie grup All Included, Friends & Neighbors oraz Saka. Ale i tego było mu mało, dlatego też wraz ze swoim przyjacielem, perkusistą Tollefem Østvangiem, powołał przed czterema laty do życia kolejny projekt – trio Universal Indians. Skoro trio, musieli do współpracy zaprosić jeszcze jednego muzyka. Okazał się nim amerykański saksofonista John Dikeman. Choć urodził się on w Nebrasce, od wielu już lat mieszka poza Stanami Zjednoczonymi; obecnie zaś rezyduje w Amsterdamie, gdzie – do spółki z muzykami holenderskimi – udziela się w formacji Cactus Jack (znanej między innymi z wydanego w ubiegłym roku przez krakowską wytwórnię NotTwo Records albumu „Seizures Palace”). Universal Indians zadebiutowali w 2012 roku płytą „Nihil is Now”, która ujrzała światło dzienne nakładem – należącej do Strøma i Østvanga – firmy Stone Floor Records; pod tym samym szyldem pojawił się też zresztą debiut All Included.
Najciekawsze jednak jest to, że wkrótce kontrakt z obiema grupami podpisała renomowana portugalska – rodem z Lizbony – wytwórnia Clean Feed i kolejne ich produkcje („Satan in Plain Clothes” oraz „Skullduggery”) ukazały się już z jej logiem na okładkach. Nowy krążek Universal Indians, który jest zapisem koncertu zagranego 15 czerwca ubiegłego roku w antwerpskiej sali Zuiderpershuis, pojawił się w sprzedaży niemal dokładnie po roku. I jest dziełem zasługującym na szczególną uwagę! Z jakiego powodu? Ponieważ na tej samej scenie, obok artystów młodego pokolenia, pojawiła się legenda światowego free jazzu – saksofonista i trębacz Joe McPhee, urodzony w Miami na Florydzie w roku, w którym wybuchła druga wojna światowa. Mimo siedemdziesięciu pięciu lat na karku, Amerykanin, który zapisał się na trwałe w historii muzyki improwizowanej takimi albumami, jak „Nation Time” (1971) czy „Black Magic Man” (1975), poczynał sobie znakomicie, w niczym nie ustępując równie wiekowemu i nie mniej do dzisiaj aktywnemu niemieckiemu saksofoniście i klarneciście Peterowi Brötzmannowi (rocznik 1941).
Warto jeszcze wyjaśnić genezę nazwy zespołu. Dwaj Norwegowie i Amerykanin zaczerpnęli ją z tytułu utworu Alberta Aylera – kolejnego klasyka free jazzu – który opublikowany został w 1968 roku na longplayu „Love Cry”. I nie jest to przypadek. Przeciwnie. Universal Indians w dużym stopniu inspirują się bowiem w swoich dokonaniach twórczością Aylera, chociaż natchnienia szukają także w nagraniach Ornette’a Colemana, Johna Coltrane’a i Cecila Taylora. Już z tych nawiązań można wysnuć wniosek, że choć grają muzykę improwizowaną, robią to w sposób bardzo klasyczny. Co jednak wcale nie musi oznaczać, że zachowawczy. Wystarczy przecież sięgnąć po płyty Aylera z lat 60. ubiegłego wieku (jak na przykład nieśmiertelną „Spiritual Unity”), aby przekonać się, jak bardzo artysta ten wyprzedził swoją epokę i jak duży zakres wolności dał swoim współwykonawcom (w tym przypadku Gary’emu Peacockowi i Sunny’emu Murrayowi). Dikeman, Strøm i Østvang podążyli tą samą drogą, a obecność gościa specjalnego zza Oceanu wzmocniła jedynie siłę przekazu.
Pierwsza kompozycja, która otrzymała tytuł „Yeah, and?”, zaczyna się długą introdukcją, która jest zarazem ekspozycją McPheego. Amerykanin przedstawia się publiczności, sięgając po trąbkę kieszonkową; z czasem dołącza do niego sekcja rytmiczna, aż w końcu pojawia się również Dikeman. Od tego momentu panowie zaczynają się przekomarzać, co szybko prowadzi do prawdziwej kakofonii dźwięków; ta w pełni świadoma „nerwowość” udziela się też Østvangowi, który swą arytmiczną grą z jednej strony rozsadza od środka konstrukcję utworu, ale z drugiej mimo wszystko wyznacza jego granice. Poza które pozostali się nie zapuszczają. Bo nie muszą – wewnątrz również mają mnóstwo możliwości, by się wykazać. W końcowej fazie utworu ścieżki całej czwórki się zbiegają, co owocuje energetycznym, pulsacyjnym finałem. Po takiej dawce mocy każdy musi, choć przez chwilę, odpocząć – i muzycy na scenie, i publiczność na widowni. Temu służy „Dewey’s Do”, w którym przez ponad pięć minut mamy do czynienia z bardzo delikatną (niemal czułą) partią sekcji rytmicznej i stonowaną – prawie że balladową – improwizacją saksofonu.
Po krótkim oddechu następuje kolejne mocne uderzenie w postaci numeru tytułowego – „Skullduggery”. Dikeman i McPhee prowadzą pełen zadziorności dialog, a Strøm i Østvang starają się, aby nie zabrakło im paliwa do dalszych „pogaduszek”. Choć jest i taki moment, kiedy na placu boju pozostaje jedynie sekcja rytmiczna. Najciekawsze dzieje się jednak w drugiej części (wyraźnie oddzielonej od pierwszej kilkoma sekundami wyciszenia), w której instrumenty dęte grają spokojną, rzewną, bez wątpienia wzruszającą melodię. Jak widać, z improwizacji mogą rodzić się też rzeczy piękne. Ostatni fragment „Skullduggery” zaskakuje natomiast potężną porcją energii. Pewnie dlatego następny, wieńczący płytę, utwór „Wanted” rozpoczyna stonowana partia kontrabasu; przez dłuższy czas pozostaje on instrumentem wiodącym, nie pozwalając nawet saksofonowi zepchnąć się na drugi plan. Muzycy, nie rezygnując z poszukiwań, starają się jednak dość konsekwentnie budować strukturę kompozycji – więcej tu wpływów Coltrane’a i Colemana, niż Aylera. Dikeman i McPhee wspierają się i wzajemnie napędzają – wszystko po to, by całość zamknąć mocnym akordem. I to im się udaje. „Skullduggery” to porcja świetnego free jazzu, szytego jednak na miarę tych, którzy nie lubią, gdy artystom puszczają wszelkie hamulce. W czym pewnie największa zasługa najstarszego z całej czwórki McPheego.
Skład:
Joe McPhee – saksofon altowy, trąbka kieszonkowa
John Dikeman – saksofon tenorowy, saksofon barytonowy
Jon Rune Strøm – kontrabas
Tollef Østvang – perkusja



Tytuł: Skulduggery
Wykonawca / Kompozytor: Joe McPhee, Universal Indians
Data wydania: 3 czerwca 2015
Nośnik: CD
Czas trwania: 53:16
Gatunek: jazz
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Yeah, and?: 19:05
2) Dewey’s Do: 05:21
3) Skullduggery: 17:29
4) Wanted: 11:20
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

104
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.