„Klucz do wieczności” to sprawnie zrealizowany film fantastyczno-sensacyjny. Raczej nie ma szansy zapisać się w pamięci widzów na dłużej, ale jego obejrzenie jest przyjemnym sposobem na spędzenie dwóch godzin. Skąd więc tak wysoka (7/10) ocena?  |  | ‹Klucz do wieczności›
|
Pomysł, że świadomość człowieka zostaje przeniesiona do innego ciała lub do komputera, to w fantastyce lubiany motyw. Podobnie jak przeszczepianie pamięci, klonowanie i ogólnie wszelkie zabawy z tożsamością. Ciekawie zaczyna się robić wtedy, kiedy Coś Idzie Nie Tak. Na przykład pamięć okazuje się zmanipulowana albo nadmiarowy klon upomina się o swoje miejsce w życiu. W „Self/less” – bo tak pomysłowy jest tytuł w oryginale (przy tym dużo głębszy, niż wymysły polskiego dystrybutora) mamy pomysł znany już z innych filmów: przeniesienie umysłu umierającej osoby w młodsze ciało. Ciało ma być, według zapewnień firmy zajmującej się przenoszeniem, sztucznie wyhodowane, jednak już w zwiastunie filmu widać, że bohater zaczyna mieć przebłyski wspomnień poprzedniego „właściciela”. Kiedy migawkowe obrazy stają się na tyle wyraźne, że jeden z nich umożliwia poszukanie konkretnego obiektu w internecie, rusza właściwa fabuła (nieco opóźniona długimi ujęciami cieszenia się nowym życiem), pełna strzelanin, walk wręcz i efektownych pościgów samochodowych. Starszą wersję Damiana Hale’a gra Ben Kingsley, przy którego charyzmie Ryan Reynolds (młodsza wersja) nieco blednie, ale scenariusz napisany jest na tyle przekonująco, że można się wczuć w sytuację kogoś, kto nagle uświadamia sobie, że jego szczęście powstało na ruinach cudzego. 62-letni Damian, jakiego poznajemy na początku filmu, ma kompletnie spaprane relacje z córką i najwyraźniej jest bezwzględnym rekinem biznesu, nie jest jednak człowiekiem z gruntu złym. A że Mark, którego ciało przejął, zostawił młodą żonę i słodką, małą córeczkę, ciągu dalszego dość łatwo się domyślić. Na szczęście rodzinna część fabuły została poprowadzona zręcznie, bez przesadnego lukrowania czy wyciskania łez, a uwaga widza skupia się raczej na rozgrywkach ze Złą Firmą. Bardzo zgrabnie zostały w filmie rozegrane drobne elementy: to, że firma ma siedzibę akurat w Nowym Orleanie, wisiorek jednej z postaci, tik nerwowy drugiej, jedno nierozważnie wypowiedziane słowo w konwersacji… Rzucona pozornie bez związku z fabułą uwaga techniczna okazuje się mieć kluczowe znaczenie, zaś miotacz ognia powraca w najmniej spodziewanym momencie. Zły naukowiec zostaje oczywiście pokonany, w pewnym sensie własną bronią. Mimo nieco rozwlekłego początku oraz dość przewidywalnej w sumie fabuły, „Klucz do wieczności” trzyma w napięciu. Zasłonięte lustra w łazience urastają w pewnym momencie do szczegółu niemal rodem z horroru, a efektowny montaż scen (szczególnie tej z dziewczynką idącą korytarzem) podkręca i tak nerwową atmosferę. Jednak ważniejsze od efektów specjalnych i montażu są relacje międzyludzkie, które tutaj rozegrano całkiem wiarygodnie, i to w wielu kierunkach: rodzinnym (córka), przyjacielskim (stary przyjaciel, nowi znajomi), opiekuńczym (rodzina Marka). Zważywszy, że nie jest to w końcu dramat psychologiczny, tylko film sensacyjno-przygodowy, można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że na wysokim poziomie. A że każdy film bohaterami stoi, to i „Klucz…” zasłużył na solidne esensyjne 7 punktów.
Tytuł: Klucz do wieczności Tytuł oryginalny: Self/less Data premiery: 24 lipca 2015 Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: USA Gatunek: SF, thriller Ekstrakt: 70% |