Zważywszy, że „Piksele” to film z Adamem Sandlerem, nie ma co się spodziewać szczególnie wyrafinowanego humoru. W kategoriach absurdalnej komedyjki z dużą ilością demolki film sprawdza się nieźle. Pod warunkiem, że akcent postawimy na „absurdalnej” i przymkniemy oko na gigantyczną lukę logiczną.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pomysł, na którym oparto fabułę, ma niezły komediowy potencjał: Ziemia zostaje zaatakowana przez obcą cywilizację za pomocą… postaci ze starych gier komputerowych. Wszystko, czego dotkną, zmienia się w kolorowe, lekko migoczące sześciany – takie same, z jakich zbudowana jest armia najeźdźców. Łatwo zgadnąć, że najlepiej w obronie naszej planety sprawdzi się dawny mistrz gier i jego kumple. Bo przecież wiadomo, że nie ma żadnej różnicy między prztykaniem w przyciski automatu w salonie, a osobistym udziale w szaleńczym pościgu samochodowym po ulicach Nowego Jorku. Trzeba przyznać, że sporo scen jest całkiem zabawnych (spory ładunek komediowy kryje się też w minach i spojrzeniach niektórych postaci, na przykład niezwykle urodziwej gwiazdy tenisa, przymuszonej do randki z jednym z bohaterów), a że twórcy powstrzymali się przed humorem klozetowym i obscenicznym, efekt jest lepszy, niż można by się spodziewać. Oczywiście najlepiej będą bawili się ci widzowie, którzy w dzieciństwie sami grali w takie gry jak „Pac-Man” czy „Galaga”, a więc obecni czterdziestoparolatkowie. Dla znawców popkultury amerykańskiej dodatkowym źródłem zabawy będzie to, że kosmici wszystkie swoje komunikaty przedstawiają ustami gwiazd z lat 80., choć przeciętny Polak rozpozna pewnie tylko Madonnę i Reagana. W zagranicznych recenzjach „Pikseli” przewija się określenie „mokry sen nerda” i jest to dość dobre podsumowanie. Podtatusiali mistrzowie konsoli są przedstawieni niezwykle stereotypowo (włącznie z mieszkaniem u babci i ekscytowaniem się najgłupszymi teoriami spiskowymi), a jednak zostają dowartościowani wprost niebotycznie: mogą sobie postrzelać z wielkich miotaczy, wyrywają obłędnie urodziwe laski, i do tego jeszcze są po imieniu z samym prezydentem USA. Który zresztą jest jednym z nich. I w momencie krytycznego zagrożenia ot, tak wymyka się swoim ochroniarzom, aby wziąć udział w bezpośredniej walce. Jest to radośnie sztubackie, i zarazem dość zabawnie nawiązujące do innych filmowych prezydentów walczących na pierwszej linii ognia w innych filmach fantastycznych. Wszystko to składa się na niemądrą, ale sympatyczną komedyjkę, szkoda tylko, że twórcy scenariusza oparli całą fabułę na bardzo dużej dziurze logicznej (nie mogę zdradzić, jakiej bo może mimo wszystko ktoś zechce ten film obejrzeć), właściwie do tego stopnia, że całość lepiej traktować jako zapis zwariowanego snu albo jakieś z lekka surrealistyczne dzieło (w takim przypadku rzeczona luka miałaby nawet wielki urok!) niż jako film fantastyczny. Ponieważ nawet filmy fantastyczne muszą być wewnętrznie spójne. Tak, interpretacja oniryczna nadałaby „Pikselom” sporo sensu. W szczególności ostatniej scenie, tej z małymi Q*bertami. Bo ta scena byłaby szalenie zabawna w kreskówce z Królikiem Bugsem, ale w filmie z żywymi ludźmi… ojej.
Tytuł: Piksele Tytuł oryginalny: Pixels Data premiery: 24 lipca 2015 Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: USA Gatunek: akcja, komedia, SF Ekstrakt: 40% |