„Dying Light: Aleja koszmarów” Raymonda Bensona to błaha, choć krwawa młodzieżówka, wprowadzająca w świat opanowanego przez zombie Harranu.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Techland to jedna z kilku polskich firm, które zdołały przebić się ze swoimi grami komputerowymi na światowy rynek. Największe sukcesy odniosły jak dotąd dwie serie jej produkcji – „Call of Juarez” i „Dead Island”. W styczniu bieżącego roku światło dzienne ujrzało zaś ich najmłodsze dziecko – „Dying Light”. A ponieważ globalną dystrybucją gry zajął się Warner, jej pojawieniu się na rynku towarzyszył szeroki wachlarz działań marketingowych, w tym na przykład wydanie powieści osadzonej w realiach świata przedstawionego w grze. Skutek? W tydzień od premiery w „Dying Light” grało w samym USA sporo ponad milion graczy, a półtora miesiąca później liczba graczy na całym świecie przekroczyła trzy miliony. Akcja tak gry, jak i książki, jest umiejscowiona w opanowanym przez zombie fikcyjnym tureckim mieście Harran, położonym gdzieś na północnym wschodzie kraju, w pobliżu gruzińskiej granicy. Jednak jeśli gra koncentruje się na wypełnieniu przez gracza konkretnej misji i ocaleniu przy okazji grupy wciąż jeszcze żywych ludzi, to książka stara się przybliżyć genezę samej plagi, stanowiąc coś w rodzaju wprowadzenia do realiów gry. Bohaterką opowieści jest Mel, nastolatka, która przyjechała do Harranu z rodzicami i cierpiącym na lżejszą odmianę autyzmu bratem, by wziąć udział w rotariańskich młodzieżowych Światowych Igrzyskach Lekkoatletycznych. I gdy ona przygotowuje się do startu w rozgrywanych na sam koniec Igrzysk zawodach w parkourze, na harrańskiej starówce zaczynają mnożyć się wśród mieszkańców przypadki czegoś, co początkowo brane jest za wściekliznę. Niestety, wszystkie te zdarzenia – początki plagi, start w zawodach, rzeźnia na arenie, pierwsze dni w zabarykadowanym hotelu – są podawane przez autora w formie retrospekcji, i to w dodatku rozrzuconych w losowej kolejności, w związku z czym stanowią ledwie ułamek narracji. I to tej ciekawszej narracji, bo pisanej na ogół żywo, dynamicznie, a do tego niekoniecznie z punktu widzenia naiwnej, wychowanej w purytańskiej rodzinie nastolatki. Reszta, czyli zdarzenia „bieżące”, koncentruje się na działaniach dziewczyny, która – ugryziona przez szturmujące hotel zombie – błąka się po ulicach odciętego kordonem kwarantanny Harranu, z jednej strony próbując dotrzeć do miejsca, gdzie ponoć dokonywane są zrzuty serum, z drugiej zaś szukając brata, z którym straciła kontakt podczas ucieczki z hotelu. Naturalnie od czasu do czasu dopadają ją ataki rozprzestrzeniającej się po organizmie choroby, odbierającej jej kawałek po kawałku człowieczeństwo. Uczynienie bohaterką zarażonej już dziewczyny jest – i owszem – dość oryginalnym pomysłem, jednak sam sposób poprowadzenia narracji jest już mocno przeciętny i wyraźnie skrojony pod amerykańskiego gimnazjalistę. Zahukanego, grzecznego, wychowanego w bogobojnej rodzinie. Właśnie dlatego dominują w książce prościutkie przemyślenia bohaterki, rzuca się w oczy jej niechęć do podnoszenia broni nawet na najbardziej odrażającego truposza, a także notorycznie trafiają się rozmaite naiwne zachowania i nie do końca zrozumiałe motywacje. Jednak w całym tym młodzieżowym melanżu błyska od czasu do czasu i poważniejszy okruszek, obnażający mroczniejsze tereny ludzkiej duszy i wprowadzający do fabuły odrobinkę prawdziwego życia. Oczywiście całość do kompletu jest zalana metrami jelit, galonami krwi i hałdami zwłok. Jest to więc trochę dziwna książka, usiłująca z jednej strony spełnić oczekiwania twórców gry, pragnących mieć eleganckie wprowadzenie do krwawej, morderczej historii, z drugiej zaś starająca się trafić spłyconą narracją i tombakowymi życiowymi poradami w gusta niezbyt wyrobionej intelektualnie młodzieży. Szczęśliwie powieść jest napisana na tyle gładko i mimo wszystko ciekawie, że czyta się ją szybko i chwilami nawet przyjemnie. Zapewne zaważyło tu doświadczenie Raymonda Bensona, pisarza, który od szeregu lat specjalizujące się w beletryzacjach zarówno scenariuszy filmowych, jak i growych. To właśnie spod jego ręki wyszły książkowe wersje trzech „Bondów” z Brosnanem („Jutro nie umiera nigdy”, „Świat to za mało” i „Śmierć nadejdzie jutro”, przy czym dwa pierwsze tytuły zostały nawet u nas wydane), a także powieści osadzone w realiach popularnych gier komputerowych – „Splinter Cell” (dwa tomy), „Metal Gear Solid” (dwa tomy) i „Hitman”. A ponieważ Benson jest dość płodny jako autor i potrafi wydać w roku nawet i pięć tytułów, nie ma się co dziwić, że „Dying Light: Aleja koszmarów” jest niegruba, błaha i napisana w modnej dzisiaj manierze nowoczesnych seriali, w których wydarzenia aktualne są przemieszane z płynnie wprowadzanymi retrospekcjami.
Tytuł: Dying Light. Aleja koszmarów Tytuł oryginalny: Dying Light: Nightmare Row Data wydania: 7 kwietnia 2015 ISBN: 978-83-7785-656-7 Format: 279s. 135×205mm Cena: 32,90 Gatunek: fantastyka, groza / horror Ekstrakt: 50% |