Trudno stwierdzić, co konkretnie miał na myśli Bruce Dickinson płodząc scenariusz do „Chemical Wedding”. Bo jeśli chciał w ten sposób złożyć hołd Alesteirowi Crowleyowi, to bardzo mu to nie wyszło.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Są filmy złe, ale o tych na ogół się nie mówi. Są filmy dobre, choć trzeba sporo szczęścia i uporu, żeby na nie trafić. Jest niezmierzony ocean filmów nijakich, dominujących w ofercie kin, telewizji i sklepów. No i są wreszcie takie, które ni w piszczałkę, ni w kindziuk… Filmy dające się skwitować jedynie za pomocą popularnego za oceanem skrótu WTF. Jak na przykład „Chemical Wedding”. Ni to horror, ni to dramat, ni to sf na krawędzi cyberpunku. Raz z niezłymi zdjęciami, a kiedy indziej przywodzący na myśl tanie produkcje telewizyjne. Raz na krawędzi wyuzdanego porno, innym razem zwyczajnie obrzydliwy. I gdy się trafia taka niesmaczna scena – nie wiadomo, czy przerwać seans i wywalić płytkę do kosza, czy może dać filmowi jeszcze jedną szansę. Bo przecież chyba nie może być gorzej? A figę z makiem. Oczywiście, że może. Autorem pierwotnej idei „Chemical Weddings” (swoją drogą ciekawe, czemu nie przetłumaczono na polski tytułu) był Bruce Dickinson. Tak, właśnie ten Bruce Dickinson, wokalista Iron Maiden. Główna intryga została opleciona wokół postaci słynnego okultysty, Aleistera Crowleya, nie wiadomo jednak, jakie tak naprawdę intencje przyświecały Dickinsonowi podczas twórczego uniesienia. Crowley został tu bowiem przedstawiony jako odstręczający, obleśny typ mający inklinacje do seksualnych dewiacji oraz do czynów, za które normalnie dostaje się po mordzie. Początkowo nic nie wskazuje na taki obrót sprawy. Do uniwersytetu przyjeżdża młody fizyk, zamierzający kontynuować prace nad pancernym skafandrem pozwalającym na swobodną i wyjątkowo realistyczną interakcję z wirtualną rzeczywistością, wykreowaną w uczelnianym komputerze. Pech polega na tym, że mający mu służyć pomocą miejscowy technik zamiast dbać o prawidłowy przebieg eksperymentu, podczas pierwszego testu – przeprowadzonego zresztą bez wiedzy fizyka – postanawia aktywować tajemniczy program, a w zasadzie komputerowy wirus, zawierający mieszankę wiedzy dotyczącej czarnej magii, alchemii i Crowleya. W efekcie jąkający się profesor od literatury pięknej zostaje opętany przez cyfrowego Aleistera Crowleya, co kończy się wyraźną zmianą osobowości. A ponieważ Crowley w ciele profesora zaczyna od tego momentu dążyć praktycznie po trupach do sfinalizowania swojej reinkarnacji, fizyk – zaniepokojony, że owa reinkarnacja odbędzie się kosztem rudowłosej studentki, w której się zabujał – zaczyna opracowywać plan odkręcenia całej sprawy z opętaniem. Zaprezentowane powyżej streszczenie brzmi może grzecznie, ale zaręczam, że to tylko pozory. Dużo tu golizny, seksualnych ekscesów i niewłaściwego korzystania z niewieścich wdzięków – co akurat sporej części męskiej widowni zapewne w najmniejszym stopniu nie zaniepokoi, bo i niby czemu? W końcu nie co dzień w filmie będącym w normalnej dystrybucji można trafić na taką dawkę mrocznej erotyki. Jest jedno ale. Crowley w ciele profesora. To nic, że sobie ogolił głowę. Że przestał się jąkać i nagle zaczął zdumiewająco dobrze grać w szachy. Gorzej, że twórcy postanowili pokazać widzowi kilka innych sekwencji, najwyraźniej niezbędnych dla całokształtu wizji Dickinsona. Na przykład zakończenie uniwersyteckiego wykładu skąpaniem całego audytorium w strugach moczu. Albo zostawienie komuś na biurku kupy w ramach wizytówki. Obowiązkowo jeszcze ciepłej i parującej. Że o detalach masturbacji wspomaganej laniem drewnianą lagą po tyłku nie wspomnę. Film buja się więc od scen podnoszących libido po sceny powodujące żołądkową rewoltę, a ponieważ finał jest po prostu piramidalną bzdurą (wszystko, co się wtedy dzieje, jest generalnie bez sensu), trudno uznać obcowanie z „Chemical Wedding” za szczególnie dobrze spędzone półtorej godziny. Muszę jednak przyznać, że przez większość czasu film ogląda się nawet nieźle, choćby z tego względu, że doprawdy trudno przewidzieć posunięcia bohaterów. Próżno tu też szukać klasycznych zagrywek kina sf czy grozy. Ostrzegam jednak, że wbrew zapewnieniom dystrybutora obraz nie ma nic wspólnego z horrorem, a wspomniane przeze mnie ohydne scenki potrafią plątać się po głowie jeszcze długo po seansie.
Tytuł: Chemical Wedding Tytuł oryginalny: Chemical Wedding Data premiery: 15 stycznia 2009 Rok produkcji: 2008 Kraj produkcji: Wielka Brytania Czas trwania: 109 Gatunek: groza / horror, SF EAN: 5908312533078 Ekstrakt: 40% |