powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CXLIX)
wrzesień 2015

Węgierscy artyści przed trybunałem
Jarmark Jagielloński odbył się po raz dziewiąty. Fala upałów nie przeszkodziła lublinianom (i przyjezdnym) w udziale w atrakcjach jednej z większych lubelskich imprez. Niech Kura będzie z wami!
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Od paru lat Jarmarki mają jakiś temat przewodni; w poprzednich latach były to między innymi wycinanki, tym razem – rękodzieło zdobnicze i obrzędowe. Hasło imprezy brzmiało „Spotkajmy się pod pająkiem”. Pająki ze słomy i bibułek można się zresztą było nauczyć wytwarzać. Oprócz tego uczono robienia plecionek z siana, słomy i liści kukurydzy, malowania na szkle, fotografii na szkle, śpiewu tradycyjnego i mnóstwa innych rzeczy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W tym roku było mniej koncertów niż zwykle, na przykład ulubiony przez bywalców Jarmarku węgierski zespół Holloenek Hungarica – mimo obecności – nie został w ogóle ujęty w oficjalnym programie (a co za tym idzie, trzeba było mieć szczęście, żeby trafić na ich występy w różnych punktach starego miasta, głównie przed budynkiem trybunału). Oprócz węgierskich dudziarzy-bębniarzy, klasycznym elementem Jarmarku jest wielka, miedziana kura, często kryjąca w środku foldery z programem, rozdawane przez Oficjalnego Trefnisia, który przemieszcza się na jej grzbiecie. Uliczni grajkowie korzystali z okazji, by zarobić parę groszy; szczególnie spodobał mi się występ młodego mężczyzny pięknie grającego na cymbałach. Z kolei miłośnicy instrumentów dętych mogli w sobotę wysłuchać konkursu hejnalistów miejskich, a także całej orkiestry górniczej.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kramy ustawiono nie tylko na starym mieście, ale także przed ratuszem i dalej, aż do połowy długości deptaka, choć w tych najodleglejszych sprzedawano już paskudne odpustowe badziewie z plastiku. Z rzeczy tradycyjnych jak zwykle w największym wyborze pojawiły się: ceramika, koszyki, sery i wędliny. Niektóre wyroby, na przykład naszyjniki z fragmentów skorupek strusich jaj, można kupić na każdym Jarmarku, chociaż organizatorzy twierdzą, że co roku zapraszają innych wystawców. W tym roku było ich ponad 300 i to niekiedy z tak odległych krajów jak Palestyna.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W ramach Jarmarku zawsze organizowane są bezpłatne spacery z lubelskimi przewodnikami, ubranymi w stroje historyczne. Można było dowiedzieć się pikantnych szczegółów z historii niektórych kamienic, a także zajrzeć do skarbca klasztoru Dominikanów. Poza zwiedzaniem starego miasta i Muzeum Wsi Lubelskiej, zorganizowano także trzy „spacery z cadykiem”, po jednym każdego jarmarkowego dnia. Pierwszy nie był zbyt porywający, ale dowiedziałam się paru rzeczy o swoim mieście oraz o ruchu chasydzkim. Przewodniczka przeprowadziła nas po dzielnicy Wieniawa. W XIX wieku było to miasteczko żydowskie z gminą odrębną od lubelskiej; przez pewien czas mieszkał tam cadyk zwany Widzącym z Lublina. Przy okazji usłyszeliśmy, że górka, na której stoi kapliczka w pasie ogrodzenia Ogrodu Saskiego, to kurhan neolityczny, a zarośnięty drzewami i krzakami pagórek niedaleko stacji benzynowej to dawny kirkut (zrównany z ziemią w 1940 roku, razem z całym sztetlem Wieniawa). Spacer sobotni koncentrował się na najbliższej okolicy zamku, gdzie przed wojną znajdowała się dzielnica żydowska z rekordowo wielką synagogą. Obecnie jedynymi śladami przeszłości są tablica pamiątkowa oraz wiecznie paląca się latarnia uliczna.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W niedzielę zbiórka była wyznaczona przy drugim, nadal istniejącym kirkucie, jednak ze względu na odległość i upał zrezygnowałam ze spaceru.
Wystawa malarstwa Karoliny Matyjaszkiewicz w galerii Gardzienice została niezwykle efektownie zaaranżowana: barwne, inspirowane ludowymi motywami obrazy powieszono w całkowicie ciemnym pomieszczeniu o czarnych ścianach i każdy oświetlono małym reflektorem, przez co wydawały się świecić niczym witraże. Zwiedzający mogli sobie zabrać na pamiątkę bardzo starannie wydany katalog twórczości malarki.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na błoniach zamkowych jak zwykle zorganizowano plac zabaw z motywami ludowymi i tradycyjnymi. Dzieci mogły zagrać na przykład w kapsle, domino albo w rozmaite „przedwojenne” gry zręcznościowe. Występowali szczudlarze, brzuchomówcy i artyści teatralni ze spektaklem o małym Julku Tuwimie, który z powodu dwói z matematyki zapragnął uciec do Ameryki („…ale niestety, z Kaliskiej Łodzi do Ameryki nic nie odchodzi”). Czego tam nie było! Żywe aktorki, elementy lalkowe, strzelanie błyszczącym confetti, rozwijanie planszy z ilustracją… Natomiast dorośli z pewnym rozbawieniem czytali umieszczone na jasnozielonych planszach wyliczanki i wierszyki z czasów swojego dzieciństwa. Aby dać zwiedzającym ulgę w upale, tu i ówdzie postawiono kurtyny wodne, co okazało się znakomitym pomysłem.
Moja relacja nie przedstawia nawet jednej dziesiątej atrakcji jarmarkowych, ale zgodnie z zasadą opisywania tylko tego, co się samemu widziało, muszę ograniczyć się do tych paru rzeczy.



Organizator: Warsztaty Kultury
Miejsce: Lublin
Od: 14 sierpnia 2015
Do: 16 sierpnia 2015
powrót; do indeksunastwpna strona

107
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.