Obok niej zabrzęczały łańcuchy i jakaś posiwiała, pomarszczona, drobna Strażniczka zawisła na wysokości Raeve. – Gdzie byłaś? – spytała głosem Oolong. – Znów ominęłaś śniadanie. – Bibliotekarz mnie wezwał – skłamała gładko Raeve, dziwiąc się, że to ta chuderlawa, ledwie żywa kobieta była zmorą wszystkich Strażników. – W porze śniadania? – Nie wiem, dlaczego, Oolong – odrzekła, wciąż z hałasem pnąc się w górę. – Czego chciał? – Nie mogę powiedzieć. Strażniczka ruszyła za nią. – Sądzę, że kłamiesz – rzuciła. – A ja sądzę, że jesteś zazdrosna – warknęła Raeve. – A co gorsza, negujesz wolę Bibliotekarza. Daj mi spokój. Zobaczyła strach na twarzy Oolong, gdy ta zawisła nieruchomo wśród łańcuchów. Nic dziwnego, wśród Strażników niewyobrażalne byłoby powołanie się na imię Bibliotekarza na próżno, a sprzeciw wobec niego stanowił najwyższy grzech. Raeve szła dalej, hałasując. Ośmionóg wspinał się za nią. Minął Oolong, ta go nie zauważyła. Pięli się w górę, wśród zajętych codziennymi obowiązkami Strażników. Dlaczego go nie słyszą? – zastanawiała się Raeve, próbując stwierdzić, co zmieniło się w Ośmionogu. Nagle zrozumiała. Nie oddycha. Poruszał się zaś cicho jak zwykle. Dotarli na parter. Raeve pomogła Ośmionogowi dostać się ze sznurowej drabinki na podłogę. Legł tam i wciągnął powietrze. Zaświszczało mu w lewym płucu. Raeve cicho zamknęła klapę. – Nie wiem, co teraz – wyznała cicho. Ośmionóg uśmiechnął się półgębkiem. – Proponuję zacząć od otwarcia drzwi – szepnął czule. Raeve pomogła mu wstać, a potem rzeczywiście otwarła drzwi. Osłoniła oczy, olśnione światłem. Brunatne pustkowie było… piękne. Wszystko było piękne. I wszystko widziała po raz pierwszy, bo jej pamięć nie sięgała poza czasy wiecznego mroku. Razem weszli w światło. Noce na pustkowiu były chłodne, a ciało Ośmionoga nie grzało. Raeve spędziła pierwszy nocleg poza Biblioteką, dygocząc w ramionach ukochanego. Co chwilę zapadała w niespokojny sen, ale budziły ją odgłosy przyrody, chłód albo nadmiar świeżego powietrza. Uspokajał ją nieco nierówny oddech Ośmionoga i jego bliskość. Umarły nie spał, nie potrzebował tego. Ale był okaleczony. O tym również nie mogła zapomnieć. Zresztą, on jej nie pozwolił. Gdy tylko zrobiło się widno i poczuł na twarzy dotyk słońca, usiadł. Wyciągnął wbitą w rękaw igłę, odwinął z niej długą nić. – Musisz zszyć moje rany, Raeve – powiedział cicho. – Wszystkie. Odgryzaj nitkę albo urywaj, nieważne. I proszę, oszczędzaj ją. Wystarczy, że to się będzie jako tako trzymało. – Dobrze – powiedziała nieco drżącym głosem. Uśmiechnął się lekko. – To okropne być kobietą umarłego, co? – rzucił. – Może dlatego ich nie mają. – Czy to boli? – spytała, wbijając igłę w jego policzek. – Szycie czy rany? Zawahała się. – Jedno i drugie. – Teraz już nie bardzo. Jestem pewnie blady, prawda? Kiedy robię się głodny, ból słabnie, nerwy tępieją. – A gdy jesteś syty, bolą cię cały czas? – Mhm. Raeve milczała chwilę. – Przepraszam, że nigdy się tym nie zainteresowałam – szepnęła w końcu. – Cierpisz, a ja myślałam tylko o sobie. – Daj spokój. – Bardzo cię kocham. Roześmiał się ochryple, zmuszając ją, by na chwilę przerwała szycie. – Tak, ja ciebie też – powiedział, przesuwając dłońmi po jej udach. Objął ją w talii i pocałował jej szyję, a potem wargi. – No – szepnął prosto w jej usta. – Musisz szyć dalej. Odsunęła go lekko i skupiła się na tym zajęciu. Zszyła pobieżnie rany, odrywając lub odgryzając nitkę. Najgorsze były oczodoły. Starała się pocerować je jak najstaranniej, ale nie starczyło nici. Gdy wreszcie skończyła, musnęła szwy palcami. – Chyba musiałyby się zagoić, żebyś mógł odzyskać wzrok – stwierdziła, rozmyślając nad tym, dlaczego nie zdołała przywrócić mu oczu. – To niemożliwe. – Wiem. Przykro mi. Milczał chwilę. – To bardzo duża strata – przyznał w końcu, nieco łamiącym się głosem. – Ale potraktuję to jako zapłatę za posiadanie ciebie. Nagle zesztywniał. – Ośmionóg? – szepnęła Raeve. Odsunął się od niej, wstał i mechanicznie ruszył przed siebie. – Ośmionóg? Ośmionogu, nie strasz mnie! – krzyknęła za nim. – Ośmionóg! Nawet się nie odwrócił. Raeve klęczała chwilę nieruchomo, z igłą w ręce. Wbiła ją w rękaw, gwałtownie poderwała się na nogi i pobiegła za umarłym, nic nie rozumiejąc. Przez cały dzień Ośmionóg potykał się, a nawet przewracał, ale potem wstawał i szedł przed siebie. Jego twarz była pusta, stężała jak u trupa. Raeve szarpała go, zaklinała, błagała. Wreszcie dała sobie spokój. Po prostu podążała za ukochanym. Łzy płynęły jej po policzkach. Nic nie rozumiała, dopóki także do jej uszu nie dotarła pieśń. Było w niej ponaglenie i wezwanie. W zapadającym szybko mroku weszli na brunatne wzniesienie. Raeve ujrzała sylwetkę w dole, w siodle między pagórkami. Umarłą o wypranych z koloru skórze, włosach i oczach, w czarnej skórzanej kurtce i wysokich buciorach. Siedziała w kucki i śpiewała. Gdy Ośmionóg stanął przed nią, urwała. Umarły drgnął. – Raeve… – zaczął. – Miło, że przyprowadziłeś sobie dziwkę, Ośmiogu – powiedziała Koszmar. – Szkoda, że nie masz mojej księgi. Ośmionóg sapnął. – Zostaw ją. Raeve, uciekaj! – A kto mnie powstrzyma? – spytała Koszmar, wstając. – Ty? Raeve nie drgnęła. Obserwowała wszystko z napięciem. Koszmar runęła na Ośmionoga, a Raeve na nią. Ale umarła była szybka. Podcięła jej nogi i siadła na niej. W jej dłoni błysnął nóż, wyjęty z buta. Ośmionóg skoczył także. Koszmar kopnęła go, aż poleciał na ziemię. Później przycisnęła nóż do karku Raeve, przemocą obróciła jej głowę i nachyliła się do ust. – Nie! – wrzasnęła Raeve, ale poczuła już, jak jej dusza zaczyna opuszczać ciało. Ośmionóg zacharczał, zbierając się na nogi. Nie zdążył nic zrobić. Z ciemniejącego nieba opadł kłąb czerni. Ogromne szpony wbiły się w ciało Koszmar. Krzyknęła, krew bryzgnęła z jej ust na policzek Raeve. Bibliotekarz szarpnął, wyrywając jej przez plecy żebra z kawałkiem kręgosłupa. Koszmar bezwładnie upadła na Raeve, która wrzasnęła, przerażona, gdy Bibliotekarz zwlókł z niej rzężącą umarłą. Raeve dopełzła do Ośmionoga, wczepiając się w jego odzienie, rozpaczliwie szukając ochrony. Objął ją, sam zmartwiały ze strachu. Bibliotekarz przycupnął na ziemi. Był ogromny, dwukrotnie wyższy od przeciętnego mężczyzny. Jego biała twarz wisiała wśród wijących się wstęg absolutnej czerni, tworzących ciało i skrzydła. Blade tarcze oczu zwrócił na Koszmar, trzymanej w jednej pazurzastej łapie. – Ghaaaa… – zacharczała umarła. – Nie wolno mnie okradać, nawet pośrednio – rzekł spokojnie Bibliotekarz. Kłapnął dziobem, zrywając twarz Koszmar. Zawyła. Raeve sapnęła, wciskając się w Ośmionoga i zaciskając z całych sił powieki. Dygotała, słuchając mlaskania Bibliotekarza i gasnących odgłosów agonii. Wiedziała, kto będzie następny. Wiedziała, że oboje nie mają już siły uciekać. Bibliotekarz skończył. Raeve spojrzała na niego, gdy odgłosy pożywiania się umilkły. Siedział wśród kości. Jego twarz była wciąż tak samo śnieżnobiała, jakby krew nie mogła jej splamić. Zastukał szponem o ziemię i postąpił ku nim. – Nie! – wrzasnęła Raeve. – Zostaw go! Zostaw go, słyszysz? Weź mnie… ale jego zostaw! – Nie, Raeve – sapnął Ośmionóg. – Tak! Tak! Ja… Uciszył ją, kładąc palec na ustach. Raeve nie wytrzymała. Rozpłakała się, czepiając rozpaczliwie Ośmionoga. – Dziecko. Drgnęła na ten łagodny ton i uniosła głowę, patrząc w księżycowe, okrągłe oczy. – Chroniłem cię od lat przed grozą tego świata, dziecko. Dlaczego miałbym cię zabijać? – Uciekłam – wydusiła. – Zdradziłam. Bibliotekarz roześmiał się ochryple. Raeve nie wytrzymała i krzyknęła gniewnie: – I nie chroniłeś mnie! Zabrałeś mi oczy… pamięć… Pochylił się i złapał ją ostrym szponem pod brodę. Ośmionóg syknął, jednak uspokoiła go, kładąc dłoń na mostku. Czuła nacisk bezlitosnych pazurów Bibliotekarza na skórze, ale nie sprawiały jej one bólu. – Muszę chronić zgromadzoną przeze mnie wiedzę – powiedział cicho Bibliotekarz. – Odebrałem ci wzrok, tak. Odebrałem ci pamięć, byś nie tęskniła za dawnym życiem. Ale też ocaliłem cię od głodu, chłodu i niebezpieczeństw. – Wiem – szepnęła słabo, czując się pokonana, złamana. – Ktoś, kto posiadł tak ogromną wiedzę jak ja, musi znać siłę miłości, dziecko, nawet jeśli nigdy jej nie doświadczył, jeżeli nie jest w stanie jej doświadczać. – Czy możesz przywrócić Ośmionogowi wzrok? – szepnęła Raeve. – Proszę. Bibliotekarz pokręcił głową. – Nie mogę, a nawet gdybym mógł, nie zrobiłbym tego. Daruję mu życie. Przez wzgląd na ciebie, dziecko, i wasze uczucie. Jest jedynym złodziejem, który mi umknął. Może szczycić się tym do końca życia, lecz spędzi je w ciemności. Odebrał mi ciebie i bezprawnie wdarł się do Biblioteki. To niewielka kara. – Dziękuję – rzuciła z wahaniem Raeve. Bibliotekarz ją puścił. Chwilę górował nad nią, milcząc. – Nie zawiedźcie – powiedział w końcu. – Jesteście pierwszymi istotami, jakie znam, które troszczą się na tym świecie o coś innego niż o siebie. Chcę to zobaczyć. Dajcie mi chociaż wiedzę z pierwszej ręki w zamian za łaskę, którą wam okazuję. Wzbił się w górę, bijąc skrzydłami i wkrótce rozmył się w czerni nieba. – Poszedł? – spytał Ośmionóg bardzo, bardzo cicho. – Tak. Powoli przygarnął ją do siebie. – Co, jeśli zawiedziemy? – spytała Raeve z wahaniem. – Dopuszczasz do siebie tę myśl? – zagadnął Ośmionóg. Popatrzyła na niego. Przesunęła palcami po jego zniszczonej twarzy, a potem wtuliła się w jego pierś. – Nie – przyznała. – Nie dopuszczam. |