Dr Strange znany jest wszystkim czytelnikom komiksów. Nie doczekał się jednak do tej pory w naszym kraju wydawnictwa, w którym byłby postacią pierwszoplanową. Sytuację tę zmienia pięćdziesiąty szósty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela „Dr Strange: Przysięga”.  |  | ‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #56: Doktor Strange: Przysięga›
|
Nie czekałem na ten komiks. Dr Strange nie jest moją ulubioną postacią ze świata Marvela. Denerwuje mnie, że scenarzyści często traktują go niczym Deus ex machina i gdy brakuje im pomysłu na sprawne rozwikłanie kabały, w jakiej umieścili swoich bohaterów, wyciągają Strange′a jak z kapelusza, który przy pomocy magicznych sztuczek znajduje cudowne wyjście z sytuacji. W ramach WKKM też mieliśmy taką sytuację w „Fantastycznej Czwórce: Niepojęte”, gdzie pojawienie się mistrza sztuk mistycznych było żenującym pójściem na skróty i zabiciem najciekawszego wątku. Obawiałem się również, że komiks, w którym Strange będzie grał pierwsze skrzypce utonie w magicznym bełkocie, o który łatwo, kiedy opowiada się historię człowieka potrafiącego przybierać postać astralną i podróżować między wymiarami. Niezmiernie cieszę się zatem, że wszelkie moje obawy okazały się bezzasadne. „Przysięga” to bardzo przyjemna pozycja, która z jednej strony hołduje tradycji, a z drugiej pokazuje, że postać Stephena Strange′a jest bardzo plastyczna, dająca spore pole do popisu scenarzystom. Głównym wątkiem historii jest próba odnalezienia przez czołowego mistyka Marvela zamachowca, który dybie na jego życie. Do tego dochodzi wiadomość, że jego wierny sługa Wong choruje na złośliwy nowotwór. W celu znalezienia lekarstwa, które mogłoby mu pomóc, doktor odwiedza nie tylko rubieże odległych wymiarów, ale także jak najbardziej ziemskie, zapyziałe zaułki Nowego Jorku. Owszem, fabuła nie wydaje się przesadnie interesująca i oryginalna, ale akurat w tej prostocie tkwi jej siła. Zwłaszcza, że pomysłodawca miniserii Brian K. Vaughan poprowadził akcję w bardzo ciekawy sposób, tak, że połykamy każda kolejną stronę, nie mogąc się doczekać co będzie dalej. Wplótł również w opowieść sporo smaczków, które znacznie ją ubarwiają, jak chociażby postać lekarki, która prowadzi charytatywną, tajną przychodnię dla superbohaterów pokiereszowanych w walce (w końcu nie każdy ma przy sobie Alfreda, który nie tylko poda ciepłą herbatę, ale i nastawi pogruchotane kości, tudzież Mary Jane, która wymasuje siniaki). Dla polskiego czytelnika spore znaczenie ma również to, że między główne wydarzenia wpleciono retrospekcje, które pozwalają poznać początki działalności Strange′a i motywy, jakie kierowały nim, by zainteresować się magią. W ten sposób wypełniła się kolejna czarna plama w świadomości rodzimych fanów komiksu, którzy nie mieli okazji zapoznać się z oryginalnymi zeszytami sprowadzanymi zza Wielkiej Wody. Pozytywne wrażenie robi również strona wizualna „Przysięgi”. Odpowiada za nią niezbyt znany u nas Javier Rodriguez, który postarał się, by dr Strange posiadał fizjonomię aktora Vincenta Price′a, na którym jawnie wzorowali się twórcy tej postaci w 1963 roku – Stan Lee i Steve Ditko. Ponadto jego kreska jest bardzo czytelna i, że tak się wyrażę, przyjazna czytelnikowi. To ten rodzaj rysunku, o którym można powiedzieć, że jest pozornie niedbały – niby prosty, ale jak się przyjrzeć, widać, że artysta się nad nim napracował. „Przysięga” nie jest wielkim komiksem, ale i do takowego nie aspiruje. Jest to po prostu ciekawa miniseria, którą miło przeczytać dla relaksu. Co ważniejsze jednak, sprawia, że po zapoznaniu się z nią zupełnie inaczej patrzy się na postać dr Strange′a i w tym tkwi jej największa siła.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #56: Doktor Strange: Przysięga Tytuł oryginalny: Doctor Strange: The Oath Data wydania: 14 stycznia 2015 ISBN: 978-83-7849-305-1 Format: 128s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: przygodowy, superhero Ekstrakt: 70% |