W siódmym tomie „Jeremiaha” Hermann Huppen podejmuje temat, który wcześniej obchodził szerokim łukiem. I raczej nie z powodu politycznej poprawności, o której na początku lat 80. ubiegłego wieku jeszcze mało kto słyszał. W albumie zatytułowanym „Afromeryka” postanowił postawić naprzeciw siebie dwie zwaśnione rasy: białych i czarnych. A pomiędzy nimi umieścił tytułowego bohatera i jego niesfornego przyjaciela, Kurdy’ego Malloya.  |  | ‹Jeremiah #7: Afroameryka›
|
Do tej pory belgijski scenarzysta i rysownik Hermann Huppen nie eksponował w „Jeremiahu” w aż tak poważnym stopniu kwestii rasowych. Owszem, w czwartej odsłonie serii, czyli „ Oczach płonących żelazem” (1980), pokazani są – dodajmy, że w niezbyt pozytywnym świetle – Indianie. Ale dziwić mógł fakt, że w Ameryce Północnej spustoszonej przez katastrofę nuklearną, która była wszak skutkiem… wojny rasowej, problem ten znalazł się na dalszym planie. Czyżby został on w jakiś przedziwny sposób rozwiązany dzięki strasznemu kataklizmowi? To raczej mało prawdopodobne. Dlatego z pewną ulgą można przyjąć to, co Belg zaproponował – od strony fabularnej – w „Afromeryce”, w której ponad wszystkie inne wątki wybija się ten dotyczący walki o prymat na kontynencie pomiędzy białymi a czarnymi mieszkańcami Nowego Dzikiego Zachodu. Album otwiera scena skonstruowana według recepty mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka. Uciekający przez sawannę mężczyzna zostaje zaatakowany przez gepardy, które dopadają go, zagryzają i zjadają. Jak się jednak okazuje, nie są to wcale dzikie koty. Tak zostały wytresowane przez swojego właściciela, który pojawia się chwilę później, by nasycić wzrok okrucieństwem pupili. Kim jest – nie wiadomo. Widać tylko jego nienagannie skrojony jasny garnitur. Huppen oczywiście rozwiązuje tę zagadkę, ale na to – na szczęście – trzeba będzie trochę poczekać. Początek robi kapitalne wrażenie. Kto wie, czy to nie najlepsze otwarcie spośród wszystkich dotychczasowych albumów cyklu – krótkie, dosadne, przejmujące i na dodatek wielce znaczące w kontekście tego, co pojawia się w dalszym ciągu. Nie zapominajmy jednak, że najważniejszymi postaciami komiksu są Jeremiah i Kurdy Malloy. Prędzej czy później, to oni muszą wybić się na plan pierwszy. I tak też się dzieje. Młodzi mężczyźni mieszkają razem z ciotką Jeremiaha, Marthą, w starym wagonie kolejowym. Wydaje się, że w końcu po wielu mniej lub bardziej makabrycznych przygodach (przedstawionych w „ Laboratorium wieczności” i „ Sekcie”), zaznają trochę spokoju. Nic z tych rzeczy! W okolicy robi się bowiem coraz niebezpieczniej. Kolejni osadnicy opuszczają teren, bojąc się zarówno dzikich zwierząt, jak i jeszcze dzikszych ludzi. Jeremiah, Kurdy i Martha dziwią się uciekającym (nikt przecież nie może mieć pewności, że trafi w bardziej przyjazne miejsce), ale wkrótce sami znajdą się w sytuacji bez wyjścia, co stanie się początkiem ich dalszej wędrówki. W „Afromeryce” Hermann wprowadza do fabuły cyklu dwa nowe elementy. Z jednej strony są to skrajnie fanatyczni biali rasiści, skupieni w organizacji Survival (bez wątpienia wzorowanej na Ku Klux Klanie), z drugiej – mocno zróżnicowane społeczeństwo czarnych, wśród których również nie brakuje osób (vide psychopatyczny Mungalia), które marzą o dominacji tylko jednej rasy. Których celem jest doprowadzenie do stworzenia na kontynencie tytułowej Afromeryki. Malloy i Jeremiah w charakterystyczny dla siebie sposób trafiają w sam środek konfliktu, czego efekt może być taki, że oberwą z obu stron. Chyba że wcześniej uda się zawrzeć porozumienie (choćby nawet oparte na kruchych podstawach). Iluzoryczna szansa na to istnieje. Problem w tym, że pojawiają się tacy, którym zależy na storpedowaniu jakichkolwiek rozmów pomiędzy zwaśnionymi stronami. Belgijski scenarzysta umiejętnie miesza wątki; tym samym aż do końca można mieć wątpliwości, jakie są rzeczywiste intencje poszczególnych „graczy”. Podział na dobrych i złych nie przebiega tu bowiem zgodnie z kolorem skóry; pojawiają się odcienie szarości, zacierają się granice. Ba! Huppen tak kieruje akcją, że w pewnym momencie zaczyna się nawet współczuć rasistom z Survivalu. A to, przyznacie, wielka sztuka. Graficznie natomiast wciąż mamy do czynienia z tym samym – starym i dobrym – Hermannem. Zaskakiwać może jedynie to, że świat spustoszony przez wojnę jądrową skrzy się taką paletą wyrazistych i ciepłych barw, na dodatek skąpany jest w promieniach wyjątkowo przyjemnie grzejącego – takie przynajmniej odnosi się wrażenie – Słońca. Możemy to uznać za komiksową licentia poetica belgijskiego autora, dzięki której „Afromeryka” prezentuje się od strony wizualnej doskonale. Niemal hipnotyzująco.
Tytuł: Jeremiah #7: Afroameryka Data wydania: październik 2015 Cena: 38,00 Gatunek: sensacja Ekstrakt: 80% |