– Wasze zdrowie, poruczniku. W kwadrans rozprawili się z całą butelką. – Robota czeka, towarzysze – Kreft rzucił hasło kończące popijawę. – Wróg nie śpi! Wszyscy zarechotali. Pół godziny później Kamil kończył wypisywać wniosek o założenie sprawy operacyjnego rozpracowania, kryptonim „Absolwent”. Za oknem śpiewały ptaki. Ciepły wietrzyk, wpadający do środka przez lufcik, poruszał delikatnie firanką i przynosił ze sobą słodki zapach polnych kwiatów, niezawodną oznakę wiosny. Kamil zamknął uchylone okno i poprawił firankę. Wcześniej musiał wpuścić do środka trochę świeżego powietrza, bo po wczorajszej bibce z okazji urodzin Stawowego jeszcze nie w pełni doszedł do siebie. Rzucił okiem na lekko zapuszczone mieszkanie. Kwiatowe wzory na dywanie były wyblakłe, a tapety na ścianach zaczynały odłazić. Na seryjnie produkowanej meblościance stał zakurzony telewizor marki Rubin. Kamil podszedł do przykrytego ceratą stołu, na którym stało pół litra wódki oraz trzy szklanki i słoik kiszonych ogórków. Usiadł naprzeciwko mężczyzny w powyciąganym, pocerowanym, szarym swetrze. Odbił butelkę, odkręcił zakrętkę i porozlewał alkohol. – No to chlup w ten głupi dziób. – Wychylili szklanki. Kamil poczęstował mężczyznę papierosem, za popielniczkę służyła im trzecia szklanka. – Pogadajmy, Franek. – Gówniarze namazali CWKS Legia chuje na haśle propagandowym. Wiem, którzy to. – Nie pierdol mi tu o takich bzdetach. Jak chcesz, zgłoś to dzielnicowemu. Masz coś na Wilczyńskiego? Franek rzucił błagalne spojrzenie w stronę otwartej flaszki. Kamil nalał mu kolejną szklankę, której zawartość tamten chciwie pochłonął. Porucznik rzucił pogardliwe spojrzenie na tego niestarego jeszcze, ale zniszczonego mężczyznę, z łupieżem na mocno przerzedzonych, siwiejących włosach. Mimo wszystko facet był dozorcą w domu, w którym mieszkali rodzice Arka i istniała szansa, że zauważył coś istotnego. – Jego praktycznie nikt nie odwiedza – kontynuował Franek po ugaszeniu pragnienia. – W kulki grasz? To nie są żadne informacje. – Szansa, na którą liczył Kamil okazywała się iluzoryczna. – No mówię co wiem – powiedział urażonym tonem konfident. – Gość nie awanturuje się, nie sprowadza towarzystwa, żadnych pijatyk, dziewczynek. Czasem gdzieś znika na dłużej, ale nie wiem gdzie. Próbowałem podpytać starą Wilczyńską, ale powiedziała tylko: „Oj, panie Węglarski, co to się porobiło. Dziewczynę by sobie znalazł, pracę normalną, ale ten mój Aruś to tylko napyta sobie biedy. Lepiej niech pan już o nic nie pyta”. Westchnęła i sobie poszła. Na mój nos, ona naprawdę martwi się o syna. – Już dobra, Franek. Niepotrzebnie się uniosłem. – Kamil poufale uszczypnął starego w policzek. Następnie sięgnął do marynarki po portfel i wyciągnął pięćset złotych. – To dla ciebie. – Dziękuję, panie oficerze – w mętnych oczach mężczyzny pojawił się żywszy błysk. – Od pana to zawsze coś skapnie. – Napisz pokwitowanie – Kamil wyjął z aktówki zeszyt i długopis. – Powiedzmy na dwa tysiące. – Róża miała rodzić lada dzień i potrzebował kasy. – Tylko nie zapomnij podpisać się jako „Czujny”. Franek nabazgrał co mu kazano na wyrwanej z zeszytu kartce. Kamil sprawdził, czy wszystko się zgadza, po czym stwierdził: – To tyle na dzisiaj. Esbek odprowadził Węglarskiego do przedpokoju. Wyjrzał przez judasza i upewnił się, że nikogo nie ma akurat na schodach. – Możesz spadać. Franek wymknął się na klatkę, a Kamil zamknął za nim drzwi. Wrócił do pokoju, gdzie z powrotem zasiadł przy stole. Musiał jeszcze trochę popracować. Zaczął pisać notatkę ze spotkania: …odnośnie zleconego mu zadania tajny współpracownik przekazał, że w rozmowie z matką figuranta potwierdził jego udział w bliżej nierozpoznanej grupie opozycyjnej… – musiał trochę podkręcić treść notatki, żeby móc uzasadnić wypłatę wynagrodzenia z funduszu operacyjnego. – Aktualne zadania dla tajnego współpracownika: nadal rozpoznawać działalność i kontakty figuranta w miejscu zamieszkania… tajny współpracownik ps. „Czujny” jest związany z naszą służbą od wielu lat, jest to jednostka sprawdzona i lojalna… za przekazane informacje oraz z okazji zbliżających się imienin wypłaciłem „Czujnemu” kwotę 2000 zł… Spotkanie odbyłem w Lokalu Kontaktowym krypt. „Ostoja”, oznak dekonspiracji nie stwierdziłem. Kamil jeszcze raz przeczytał napisany dokument, dokonał kilku drobnych poprawek i zadowolony z efektu schował brulion do teczki. Zapalił papierosa i zaciągnął się dymem, lepiej mu się wtedy myślało, a miał materiał do przemyśleń. Sprawa „Absolwent” szła jak po grudzie. Informacje uzyskane z Lublina osadzały Arkadiusza Wilczyńskiego w kręgu tamtejszych struktur opozycyjnych, wskazywały na kontakty z Warszawą, jednak odnośnie celu jego powrotu do N. nie zawierały absolutnie nic. Arek zamieszkał u rodziców, którzy nie mieli telefonu, więc nie można było założyć podsłuchu. Kamil w planie przedsięwzięć operacyjnych wnioskował o przyspieszenie przyznania Wilczyńskim numeru telefonicznego, o który wystąpili już kilka lat wcześniej, jednak sprawa ugrzęzła gdzieś w biurokratycznym bezwładzie. Nieoficjalnie dowiedział się, że nie ma w tej chwili takiej technicznej możliwości i rzecz może być sfinalizowana dopiero za kilka miesięcy. Początkowo przydzielono „Absolwentowi” stałą obserwację, która nie potwierdziła, żeby utrzymywał jakiekolwiek podejrzane kontakty. Niepokojące było, że śledzony kilka razy potrafił niespodziewanie zgubić ogon. Chłopcy z obserwacji twierdzili, że robił to celowo. W końcu naczelnik się wściekł i odwołał ludzi do innych zadań. Podobnie żadnych efektów nie dała kontrola korespondencji. Na adres figuranta przychodziły tylko kartki świąteczne i dobre rady od cioci z Krakowa. Na wszelki wypadek Kamil potwierdził autentyczność krewnej, a także polecił przeanalizować listy pod kątem ukrytego szyfru, oczywiście bez rezultatu. Ponieważ Wilczyński nie podjął pracy i nie prowadził życia towarzyskiego, nie można było wykorzystać posiadanej siatki konfidentów. W kartotekach udało się wyłuskać jedynie dozorcę, którego Kamil przejął na swój kontakt. Jednak „Czujny” przekazywał prawie bezwartościowe informacje i tak naprawdę sprawdzał się jedynie jako przykrywka do drobnych defraudacji na funduszu operacyjnym. W tym czasie doszło na terenie N. do kolportażu dysydenckich ulotek. Nie było żadnych dowodów, lecz Nowacki był przekonany, że to sprawka Arka. Nie miał jednak żadnego punktu zaczepienia, żeby odkryć co knuje i w czym dokładnie siedzi Absolwent. Nad Kamilem zaczynały gromadzić się ciemne chmury. Podpułkownik Wójcik telefonował z Warszawy i dopytywał się o postępy. – Trzy miesiące pracy i wszystko jak krew w piach – mruknął do siebie i ze złością zdusił niedopałek. Zrozumiał, że jeśli chce osiągnąć sukces, musi zagrać bardziej ofensywnie. Uprzątnął stół i poszedł do kuchni pozmywać. Wypłukał szklanki i wytarł je ściereczką. Właściciel mieszkania udostępnionego na miejsce spotkań z tajnymi współpracownikami wymagał, żeby funkcjonariusze zostawiali po sobie porządek. – Jola!? Blondynka o smutnym wyrazie twarzy wydawała się całkowicie zaskoczona. Przez moment wyglądało na to, że przyspieszy kroku i po prostu odejdzie. Jednak przystanęła, a ściągnięte brwi świadczyły o próbie przypomnienia sobie, kim jest mężczyzna, który ją zaczepił. – Kamil? – spytała w końcu niepewnie. – Jednak mnie pamiętasz. Zapraszam na kawę. – Trochę nie mam czasu… – Nalegam – powiedział Kamil z uśmiechem i ujął ją pod ramię. Tak się złożyło, że do spotkania doszło o dwa kroki od kawiarni „Bałałajka” ulokowanej na parterze kamienicy zajmowanej przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Wnętrze zatłoczonego o tej porze lokalu spowijały kłęby papierosowego dymu. Wystrój był typowy dla podobnych przybytków: pożółkłe od nikotyny firanki, dawno nie odmalowywane, pokryte zaciekami ściany w kolorze jajecznicy, koślawe stoliki, twarde, skrzypiące krzesełka, na półce nad barem wystawa pustych butelek po importowanych alkoholach. W powietrzu mieszały się śmiechy, gwar głośnych rozmów oraz brzęk naczyń i sztućców. |