Szefostwu Domu Pomysłów spodobało się mieszanie w swoim uniwersum i co chwilę pojawiają się potężne crossovery, obejmujące swym zasięgiem wiele serii. Jednym z najbardziej imponujących jest „Tajna inwazja”, prezentowana w pięćdziesiątym piątym tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela.  |  | ‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #55: Tajna Inwazja›
|
W absolutnie genialnym „48 stron” spółki Adler/Piątkowski jest absurdalna (w zasadzie same takie tam są) scena, kiedy główni bohaterowie poszukujący sensu komiksu udają się do mrocznego budynku z początku wieku. Po drodze rozmawiają o prześladującym ich łosiu z hakiem zamiast ręki, ale ostatecznie ustalają, że coś wymyślą, jak ten już się pokaże. Kiedy prześladowca wreszcie się pojawia, ni stąd, ni zowąd spada na niego sześciotonowy odważnik, zabijając go na miejscu. Skwitowane zostaje to pełnym dezaprobaty stwierdzeniem: „a żeś wymyślił”. I ta złota myśl kołatała mi się po głowie podczas lektury „Tajnej inwazji”. Atak zmiennokształtnej rasy Skrulli na ziemię w przebraniu superbohaterów wydaje mi się równie irracjonalny jak pojawienie się owego łosia. Plan kosmitów był taki, by po kolei podszywać się pod najpopularniejszych obrońców ludzkości i w ten sposób rozstawić swoich agentów. W kulminacyjnym momencie mieli się oni ujawnić, by doprowadzić do ostatecznego uderzenia. Brian Michael Bendis, scenarzysta i pomysłodawca przedsięwzięcia, rozpisał tę sagę na wiele serii, a pojedyncze wydarzenia miały złączyć się w miniserii, jaką otrzymaliśmy w Kolekcji Hachette. Niestety, w Polsce nie mieliśmy okazji zapoznać się z tymi wszystkimi pobocznymi wątkami, które na pewno sprawiłyby, że całość nabrałaby większej mięsistości. Otrzymaliśmy za to komiks, w którym wszyscy tłuką się ze wszystkimi i nie bardzo wiadomo, o co chodzi. Szczerze mówiąc, jestem już trochę zmęczony tymi wielkimi wydarzeniami, które maja zmieniać świat bohaterów, a sprowadzają się do bezemocjonalnej naparzanki. Ostatnio tak było przy okazji „Wielkiej wojny Hulka”, gdzie epickie pojedynki były tak rozbuchane, że kolejne strony przeglądało się z coraz większym znużeniem. Pod tym względem o wiele lepiej wypadły „Wojna domowa” i „Ród M”, ale tam, poza heroicznymi bataliami, działo się coś jeszcze. Niestety, „Tajnej inwazji” bliżej do poczynań Hulka i wcześniejszej „Tajnej wojny” (na dobrą sprawę również ze scenariuszem Bendisa), albowiem natłok trykociarzy na jeden obrazek kwadratowy jest tak ogromny, że nic dziwnego, iż muszą walczyć ze sobą, by się nie zadeptać. Ideą całego przedsięwzięcia było to, by zasiać w czytelnikach ziarno niepewności, byśmy nie wiedzieli, który z naszych ulubionych herosów jest prawdziwy, a który agentem Skrulli. Szkoda, że tej atmosfery nie utrzymano do końca. Zamiast tego dość prostacko wyjaśniono, czemu przy okazji poprzednich crossoverów niektórzy postępowali tak, a nie inaczej. Dotyczy to głównie Tony′ego Starka, który stał się głównym motorem rewolucji pod postacią ustawy o rejestracji superbohaterów. Niestety, innym postaciom biorącym udział w pojedynkach odbywających się w plenerach wszelakich nie poświęcono równie dużo miejsca. To największy ból „Tajnej inwazji”. Nawet jeśli pozycja ta miała jedynie podsumowywać zdarzenia z innych serii, to jednak przedmiotowe potraktowanie lwiej części przewijających się w kadrach bohaterów nie ułatwia odbioru całości. Trudno bowiem nazwać istotnym wkładem w walkę rzucanie zwyczajowych greapsów przez Spider-Mana. W ogóle nie kupuję pomysłu Bendisa, a zwłaszcza jego rozwiązania. Jedynym, co ratuje tę pozycję, są świetne, dynamiczne i szczegółowe rysunki Leinila Yu, dla których faktycznie warto po nią sięgnąć. Jeśli chodzi o resztę, to pozostaje mi tylko westchnąć obojętnie w stronę scenarzysty: „A żeś wymyślił”.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #55: Tajna Inwazja Tytuł oryginalny: Secret Invasion Data wydania: 31 grudnia 2014 ISBN: 978-83-7849-304-4 Format: 228s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: przygodowy, superhero Ekstrakt: 50% |