Grabek wstał i zakrzątnął się koło barku ukrytego w ścianie. Wlał do kieliszków po pięćdziesiątce wódki. – Zdrówko! Spełnili toast i pożegnali się. Kamil życzył miłego dnia sekretarce i opuścił budynek dyrekcji. Przeszedł między halami naszpikowanymi mnóstwem wentylatorów i świetlików, wypełnionymi hukiem pracujących maszyn, i dotarł do niepozornego baraku krytego dachem z papy. Nad wejściem wisiał blaszany szyld z napisem „Agatex”. Kamil pchnął skrzypiące drzwi, otrzepał buty na wycieraczce, przeszedł krótkim, ciemnym korytarzem i wszedł do małego pokoju. Podłogę przykrywała zielona wykładzina upstrzona dziurkami wypalonymi przez papierosy, w oknie wisiały zaciągnięte do połowy, popsute żaluzje. Za zwykłym szkolnym biurkiem zawalonym papierzyskami siedziała ładna, młoda kobieta, zupełnie nie pasująca do tego obskurnego miejsca. Miała pełne usta pociągnięte karminową pomadką, ciemne włosy upięte w kok, czerwone zadbane paznokcie. Pachniała perfumami Chanel i papierosami Marlboro. Obie te rzeczy można było kupić tylko w Peweksie. – Dzień dobry, pani Agatko. Szef mnie przysyła… – Och, panie Kamilu – dziewczyna wzniosła oczy do nieba. – Co ja mam z tym pana szefem? Jak zwykle nie miał czasu i wysługuje się młodszym kolegą. – To chyba nie problem? – Nie, skąd. Pan jest o wiele przystojniejszy – zaśmiała się lekko. Wstała i podeszła do przenośnego sejfu stojącego w kącie. Przez chwilę Kamil mógł podziwiać jej zgrabny tyłeczek ciasno opięty dżinsową mini. Agata otworzyła sejf i wyjęła z niego metalową kasetkę. Wróciła do biurka i zaczęła przekładać banknoty z podobizną Chopina do koperty. Kamil nawet nie próbował liczyć, ale musiało tego być kilkadziesiąt tysięcy. Agata podała wypchaną kopertę porucznikowi, mówiąc: – Tylko proszę nie zgubić. – Postaram się. Pogrzebała w torebce i wyjęła paczkę Marlboro. – Zapalimy? Poczęstował się papierosem. Nieczęsto miał okazję palić importowane, nie było go stać na tak drogie fajki. – Masz ogień? – spytała. Włożyła papierosa do ust ruchem, w którym było coś bardzo zmysłowego. Kamil znalazł w kieszeni zapalniczkę i usłużył dziewczynie lekko drżącą dłonią. Agata zawsze trochę go onieśmielała, bo miał świadomość, że jest kobietą z zupełnie innej ligi. Oficjalnie była prezesem spółki „Agatex”, a tak naprawdę kochanką dyrektora Kombinatu. Formalnie celem spółki było poszerzanie rynku zbytu na produkty Kombinatu, które i tak trafiały do tych samych kontrahentów co zawsze, a „Agatex” doliczał tylko swoją prowizję. Spółka posiadała prezesa, telefon oraz ten pokoik wynajmowany za grosze od Kombinatu, a jej jedyna działalność ograniczała się do wystawienia faktury. Takie prywatne spółki powstawały jak grzyby po deszczu przy państwowych molochach na fali drugiego etapu reformy gospodarczej. Rzecz jasna bezpieka dobrze wiedziała o całym procederze, który służył jedynie wyprowadzaniu pieniędzy z państwowej firmy do prywatnej spółki, stąd stała dola dla naczelnika Wydziału V, który pewnie odpalał odpowiedni udział samemu Szefowi WUSW. Pensje w SB nadal były stosunkowo wysokie, ale na skutek inflacji stopniowo zostawały coraz bardziej w tyle w porównaniu do tego, co oferował sektor prywatny. Obecnie największą wartością była posiadana wiedza i sieć kontaktów. Palili i żartowali o wszechobecnych kolejkach za wszystkim i jak fajnie jest mieć dojścia, żeby móc je ominąć. Później Agata opowiadała o wczasach, na które planowała pojechać do Turcji lub Grecji. Kamil zapewnił ją, że z pewnością otrzyma paszport. Tak dobrze im się gadało, że został jeszcze na kawę. Położył dłoń na jej kolanie, jednak ona cofnęła nogę i poprawiła spódniczkę. Nie była zła, przeciwnie, uśmiechała się kokieteryjnie. Pomyślał o żonie, zaczerwienił się, zerknął na zegarek i oświadczył, że musi już iść. – Niech pan wpada częściej – pożegnała go Agata. Wychodząc, Kamil zacisnął dłoń na grubej kopercie w kieszeni marynarki. Dobrze rozumiał, jakie możliwości stwarza jego służba. W tej chwili był tylko młodym porucznikiem, ale miał nadzieję, że jego wejście do układu jest tylko kwestią czasu. W gabinecie Szefa WUSW unosiła się chmura papierosowego dymu, która w strumieniach światła z wielkiego, kryształowego żyrandola przybierała fantastyczne kształty. Gabloty i witryny ozdabiały pamiątkowe puchary i wspólne fotografie szefa z najwyższymi dostojnikami PRL-u oraz dygnitarzami z bratnich krajów, a także komplet dzieł Marksa i Lenina w okładkach ze świńskiej skóry. – Towarzyszu generale, porucznik Nowacki melduje się na rozkaz. – Spocznij poruczniku, siadajcie – generał Kreft wskazał wolne miejsce przy stole konferencyjnym. – Znany wam zapewne major Konopka, a to podpułkownik Wójcik – dokonał prezentacji pozostałych zebranych. – Towarzysz Wójcik przyjechał do nas z Warszawy. Kamil przyjrzał się uczestnikom narady. Generał Kreft sprawiał wrażenie kanciastego, jakby cały był topornie wykuty z jednego bloku kamienia. Czerwona, nalana twarz Konopki – naczelnika Wydziału III – zdradzała kogoś, kto nie wylewa za kołnierz albo ma problemy z nadciśnieniem. Obie te dolegliwości występowały w służbie bardzo często. Gość z Warszawy był jakiś taki nijaki, można rzec zupełnie niepozorny, za wyjątkiem złowieszczo przenikliwych, inteligentnych oczu węża. Co jednak zwykły porucznik robił w tym gronie? – Zapewne zastanawiacie się, po co was tutaj wezwaliśmy, towarzyszu Nowacki? – zapytał domyślnie Kreft. – Otóż dostaniecie zupełnie nowe zadanie, co wiąże się z przeniesieniem was do Wydziału III. Stąd obecność majora Konopki, który wprowadzi was w zagadnienie. Kamil starał się zachować kamienną twarz. Z jednej strony czuł ulgę, bo wezwanie na dywanik do szefa mogło oznaczać poważne kłopoty, z drugiej strony rozczarowanie, bo nie uśmiechał mu się nowy przydział. W Wydziale V, który zajmował się nadzorem nad zakładami pracy i działaczami byłej „Solidarności”, jasno widział swoją ścieżkę pięcia się w górę i był pewien, że jeśli nie zaliczy większej wpadki, to zdoła dobrać się do konfitur, jakie ofiarował Kombinat. Trójka to był wydział stricte polityczny, o ile Piątka zajmowała się bazą, to Wydział III miał w swoich kompetencjach szeroko rozumianą nadbudowę – zarówno wszelkie legalne organizacje społeczne, związki twórcze, jak i nielegalną opozycję. Można się było zasłużyć, ale tematyka o wiele bardziej śliska i możliwości dorobienia na boku mniejsze. Myśli te przemknęły przez umysł Kamila w ułamku sekundy, bo musiał skupić uwagę na wywodzie majora: – Koledzy z Lublina przesłali nam materiały dotyczące pewnego studenta. Wyjechał stąd studiować na KUL-u, tam nawiązał kontakty z elementami antysocjalistycznymi. Obecnie zakończył naukę i powrócił na nasz teren. Nie podjął żadnej pracy, a z rozpoznania operacyjnego z Lublina wynika, że otrzymał polecenie zbudowania komórki opozycyjnej u nas. Założycie na niego sprawę i sprawdzicie co knuje. – Wyznaczyliśmy was do tego zadania, bo znacie figuranta osobiście – wtrącił szef i strącił popiół z papierosa palcami pożółkłymi od nikotyny. Palił tylko sporty bez filtra. – To Arkadiusz Wilczyński, wasz szkolny kolega. O kurwa! Kamil nie potrafił ukryć zaskoczenia. On i Arek chodzili do jednej klasy w technikum i nawet się kolegowali. Później Wilczyński wyjechał na studia i kontakt się urwał. Szczerze mówiąc Kamil dopiero teraz dowiedział się, że Arek wrócił do N. Czy to ma być jakiś test lojalności? – Chyba nie będziecie mieli oporów? – wtrącił milczący dotąd Wójcik. – Lepiej od razu powiedzcie, zrozumiemy – mogło się zdawać, że rzuca Kamilowi koło ratunkowe. – Nie będzie z tym problemu – odparł porucznik i przełknął ślinę. Dobrze wiedział, że gdyby się zawahał, jego kariera znalazłaby się na ślepym torze, być może już na zawsze. – To dobrze. Centrala również się nim interesuje, dlatego kopie sprawozdań będziecie przesyłać do mnie. Poza tym pamiętajcie, że szukamy inteligentnych, rzutkich, młodych ludzi. – Ostatnie zdanie było niemalże obietnicą, co wywołało kwaśną minę na twarzy Konopki. – Tak jest, towarzyszu podpułkowniku – Kamil zaczynał widzieć w tej sprawie szansę dla siebie. Swoją drogą Wilczyński nie był takim zwykłym harcerzykiem, skoro interesowała się nim Centrala. – No, na początek wiecie już wszystko co trzeba. Major Konopka przekaże wam materiały z Lublina – podsumował generał. Zatarł ręce. – Trzeba oblać wasze przeniesienie, które powinniście traktować jako wyraz szczególnego zaufania. – Sięgnął pod stół i wydobył stamtąd butelkę bursztynowego płynu. – Najlepszy mołdawski koniak. Podarunek od towarzyszy radzieckich z ostatnich wczasów w Soczi. – Skinął na Konopkę, który z jednej z gablot wydobył cztery ciężkie szklanki rżnięte z kryształu. Generał ponalewał trunek: |