Jeśli w samym prologu twórcy „Spectre” przybijają piątkę z Orsonem Wellesem, kłaniają się Hitchcockowi, otwierają widzom usta, kilkakrotnie puszczają oczko do bondomaniaków, a na końcu pozostawiają oglądających z mocnym postanowieniem zmiany antyperspirantu na skuteczniejszy – to wyobraźcie sobie, co się dzieje później.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Rzeczonym prologiem Sam Mendes i jego operator (absolwent łódzkiej filmówki) Hoyte Van Hoytema wspinają się na realizatorskie Himalaje. Szczyt zdobywają. Scena otwierająca „Spectre” wytrzymuje porównania z pamiętnym otwarciem „Dotyku zła” Wellesa. Miłośnicy czarnego kryminału pamiętają pewnie, że ów techniczny majstersztyk polegał na pełnym suspensu kilkuminutowym balecie kamery przez różne wysokości, między przeszkodami za bombą, której wybuch rozpętywał w widzu dalsze emocjonalne piekło. W „Spectre” jest jeszcze lepiej. Pozbawiona cięć montażowych seria obrazów sprawdza się jako osobny teledysk na cześć maksykańskiej egzotyki (bo to Meksyk wygrał konkurs na promocję miasta w pierwszych fragmentach filmu). Poruszająca się do taktu uderzeń bębnów, śledzona przez kamerę zamaskowana para, która przedziera się przez tłum świętujących Dzień Zmarłych kościotrupów, stanowi także zapowiedź głównego konfliktu – w którym umarli powstaną z grobów, by ukazać swoje prawdziwe oblicza. Oceniając – jak wszystko na to wskazuje – ostatni już film z Danielem Craigiem w roli 007, trzeba zadać sobie pytanie, jakiego Bonda wypadałoby oczekiwać – po trzech stosunkowo realistycznych odsłonach serii i bezpośrednio po na poły kanonicznie figlarnym, na poły zaś egzystencjalnym „Skyfall”, w którym agent Jej Królewskiej Mości okiełznywał demony przeszłości. Trudno jednoznacznie powiedzieć, na której szali plasuje się „Spectre”. Bez wątpienia mamy do czynienia z sensacją najwyższej realizatorskiej próby, zjawiskową w sensie rozrywkowym i myślowo aktualną (inwigilujący Wielki Brat patrzy, lecz my sami nie wiemy, gdzie się ukrywa). Z drugiej strony, pełen uproszczeń i kliszy scenariusz w całokształcie zaskoczyć ani olśnić nie potrafi. Paradoksalnie, w tym cały jego urok. Choć film, jak sam bohater, nie zdejmuje nogi z gazu – od początku znamy wyznaczony przez Bondowską konwencję rozkład jazdy. Każda odsłona tych przygód przypominała zresztą o chlubnej zasadzie rządzącej gatunkową rozrywką: kino należy odbierać na sposób rytualny – celebrować znany przepis i cieszyć się płynącą z niego energią. Jeśli więc tropimy konspiracyjną siatkę – musi być ona rozpięta na całym globie i, wedle zasad zimnowojennej szpiegowszczyzny, musi być szyta „po obu stronach barykady”. Jeśli główny bohater prowadzi śledztwo – to jest to nieskomplikowane śledztwo prowadzone w prostej linii, zgodnie z prawidłami znanymi już od Seana Connery’ego. Jeśli oglądamy zło – to niemal ezoteryczne. Jeśli patrzymy na Złego – mamy do czynienia z tym, który swoją niegodziwością kompromituje szwarccharakterów z zeszłych odsłon serii. Sam Bond, mimo że nie zdejmuje maski cynicznego ironisty, jego stosunki z kobietami nie noszą już znamion seksistowskiej igraszki. 007 potrafi prowadzić śledztwo, walczyć o życie i flirtować równocześnie i może dlatego nietrudno uwierzyć, że jest gotów zasłonić (bądź co bądź dzielne) kobiety własną piersią. Takiego Bonda nietrudno pokochać. Nietrudno szczególnie wtedy, gdy ten libertyn-zabijaka w walce tradycji z nowoczesnością opowiada się za zdrowym rozsądkiem. Tak jak w „Skyfall”, Bond reprezentuje tu stare dobre wartości – trzeźwą moralność wolnego człowieka, tak obcą pozbawionej osobowości, chaotycznej technologii przyszłości, która chce zająć jego miejsce w wyścigu o bezpieczeństwo ludzkości. Reszta niech pozostanie milczeniem. Największy urok „Spectre” polega bowiem na tym, że umiejętnie pogrywa sobie z widzami, bawi się z nimi na wszelkich możliwych poziomach. Dlatego właśnie najbardziej trafiona w przypadku „Spectre” wydaje się fanowska strategia odbiorcza. Kompilacja znanych klocków i przekładanie ich w nowe miejsca daje szerokie pole do popisu dla zmyślniejszych widzów. Cytatów jest tu w bród. Postacie i ich charaktery, stroje i charakteryzacje, rekwizyty, środki transportu (a nawet nieprzypadkowe choreografie kaskaderów), miejsca i szerokości geograficzne, motywy muzyczne i relacje między poszczególnymi bohaterami – wszystko tu iskrzy miłością do poprzednich części, wszystko tu składa się na zachwycający wciąż młodzieńczą energią hołd domykający tetralogię z Craigiem. Odejść z taką klasą – marzenie.
Tytuł: Spectre Data premiery: 6 listopada 2015 Rok produkcji: 2015 Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania Czas trwania: 148 min Gatunek: akcja, przygodowy, thriller Ekstrakt: 80% |