powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CLII)
grudzień 2015

Dymek jednak szkodzi
John Terlesky ‹Ognisty przybysz›
Rządowa agencja, strażak wyznający spiskową teorię i żywiący się kurzem ognisty smok ze Słońca – to kwintesencja „Ognistego przybysza”.
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kto by się spodziewał, że tyle chały lądującej na ogół w podrzędnych kanałach TV i przynoszącej mnóstwo uciechy miłośnikom obciachowego kina sf może trafić u nas na DVD. Kolejnym z takich knotów – bo już kilka swego czasu recenzowałem na łamach „Esensji” – jest „Ognisty przybysz”, wyprodukowany w Kanadzie przez specjalizujący się w tandecie Cinetel. Na dzień dobry widza witają biedne napisy początkowe, a w nich perełka – otóż pomysł na film zrodził się w głowie samego Williama Shatnera, pamiętnego Jamesa T. Kirka ze „Star Treka”. On też był jednym z producentów wykonawczych filmu. Ci jednak, którzy kiedykolwiek zetknęli się z płodami wyobraźni Shatnera, mogą poczuć w tym momencie dreszcz grozy, bowiem praktycznie wszystko, czego Shatner się tknął jako scenarzysta czy reżyser, potrafiło setnie umordować tak głupotą, jak i nudą. Tak było z piątą częścią kinowego „Star Treka”, tak było z „Groom Lake”, tak też było z rozmaitymi pełnometrażowymi odpryskami serialu „TekWar”. Innymi słowy – mariaż Cinetela z Williamem Shatnerem nie wróży nic dobrego.
I rzeczywiście. Pierwsza istotna dla fabuły scena to wyrzucona ze Słońca, prująca przestrzeń kosmiczną kula ognia, ciągnąca za sobą kłęby najprawdziwszego, tłustego dymu. Już pal licho, że dla dymu potrzeba jakiejkolwiek atmosfery. Gorzej, że w świetle finału i w ogóle zgodnie z wewnętrzną logiką historii, w której kula, żeby przeżyć, musi STALE mieć styczność z czymś palnym, jest to bzdura nawet nie do kwadratu, a co najmniej do sześcianu. Jak by jednak nie było, kula – a w rzeczywistości ognisty ni to wąż, ni to smok – trafia na Ziemię, gdzie z radością podpala las. Ponieważ jednak dzielni amerykańscy strażacy pożar gaszą, istota wnika w plączącą się po dymiącym jeszcze lesie strażaczkę (były w ogóle takie w 1966 roku?), która – na bodaj dość krótką chwilę, nim stwór nie wypali jej od środka – zyskuje umiejętność rzygania czystym ogniem. Za pośrednictwem oczu. Bo niby czemu nie. W końcu tak jest oryginalnie, prawda? Podobnie logiczne jest to, że stojąca w żywym ogniu dziewoja ma absolutnie niepalną bawełnianą koszulkę i takież spodnie, jak również to, że ogień, stroniący od wody i dążący do konsumpcji jakichkolwiek łatwopalnych substancji, ot tak wnika w istotę zbudowaną w większości z wody…
Następnie akcja przeskakuje w obecne czasy, kiedy to znowu płonie jakiś las, i znowu strażacy likwidują zagrożenie. W tym czasie (chyba inny) ognisty wąż, skurczony do rozmiarów kuleczki średnicy jednego (JEDNEGO) centymetra, wskakuje przygodnemu strażakowi do plecaka, a następnie – już w obozowisku – przenosi się na przyczepę campingową. Którą wysadza. Następnie chwyta ognistą macką „swojego” strażaka, spopiela go i… eee… wysadza przyczepę jeszcze bardziej.
Wówczas to okazuje się, że głównym bohaterem historii jest inny strażak, kolega spopielonego. Nie dowierzając własnym zmysłom, próbuje szukać zrozumienia w butelkach wysokoprocentowych płynów – do czasu, gdy w barze przysiada się do niego obcy strażak-weteran, najwyraźniej mający już sporo do czynienia z ognistymi stworami, i zaczyna przekonywać bohatera, że oczy go nie myliły. Że inteligentne, ogniste stwory, lubujące się w sianiu pożogi, jak najbardziej istnieją.
I tu główna nić intrygi zdycha, ustępując miejsca dziwacznemu, mocno mętnemu śledztwu, w którym przedstawiciel jakiejś rządowej agencji (niby FBI, ale tak nie do końca) wmawia lokalnej urzędniczce agencji leśnej, że strażak-weteran jest groźnym podpalaczem i trzeba go bezwzględnie ująć. I to z użyciem czterech ludzi uzbrojonych w broń maszynową. Mija 40 minut, i nadal nie wiadomo, o co chodzi. Jest jakaś agencja, jest szemrane śledztwo, w którym nic się kupy nie trzyma, i jest w końcu ognisty przybysz, który… no… na ogół jest w postaci kulki ognia i śmiga sobie po kablach, drutach, metalowych płotach i… grzybach, pojawiając się wyłącznie wtedy, gdy widza już krew zalewa ze względu na zbaczanie głównego wątku na nudne manowce. W ramach rekompensaty twórcy dorzucili ekipę reporterską w postaci upierdliwej, noszącej się na jasnofioletowo dziennikarki i jej szczupłej, sympatycznej kamerzystki, ledwo będącej w stanie upchnąć swój zauważalnych rozmiarów biust w wyraźnie przyciasną haleczkę. Niestety, kamerzystka zostaje dość szybko zepsuta przez scenarzystę (znaczy się przecięta na pół) i w ofercie zostaje głównie strażak, raczej średnio pociągający dla męskiej części widowni.
Dopiero w okolicach 50-tej minuty widz doczekuje w końcu podstawowej puli informacji. Ale wtedy zostaje wręcz lawinowo zasypany szczegółami – podanymi literalnie kawa na ławę, bez grama finezji, w postaci długiego, okraszonego retrospekcjami wykładu strażaka-weterana. I to wykładu zahaczającego o urwane z innej bajki biblijne nawiązania. Na szczęście później jest już czysta, goła akcja, dzięki czemu przynajmniej przestaje uwierać nuda, choć chwilami mogą pojawić się nudności. Kamerzysta uznał bowiem, że kadr statyczny źle świadczy o jego robocie i za punkt honoru postawił sobie chwianie kamerą bądź lekkie nią podrzucanie, byle był jakiś ruch, byle obraz jeździł w tę i nazad. Bo inaczej pewnie nikt by nie uwierzył, że zdjęcia były kręcone z ręki.
„Ognisty przybysz” potrafi więc w ten czy inny sposób przynieść trochę rozrywki, choć muszę przyznać, że zapewne lepiej będą się na nim bali sympatycy kinowej tandety niż miłośnicy sensownego kina grozy czy sf.



Tytuł: Ognisty przybysz
Tytuł oryginalny: Fire Serpent
Dystrybutor: IDG
Reżyseria: John Terlesky
Zdjęcia: Patrick McGowan
Muzyka: Chuck Cirino
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: Kanada, USA
Czas trwania: 89
Gatunek: groza / horror, SF
EAN: 5907583191581
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 30%
powrót; do indeksunastwpna strona

55
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.