powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLIII)
styczeń-luty 2016

Jedyna taka mitologia
Quentin Tarantino ‹Nienawistna ósemka›
Jak u Felliniego, symbolizująca nieskończoność i doskonałość cyfra w tytule nowego filmu Tarantino odnosi się do ilości pozycji w filmografii, jak i do samej drogi twórczej. Po zgoła romantycznym „Django” reżyser zmienia tonację i wraca do korzeni. „Nienawistna ósemka” to dowód na to, że przez dwie dekady z górką kino niedoścignionego mistrza kreatywnego recyklingu znacznie wyewoluowało technicznie i zarazem pozostało niezmienne w swej istocie.
ZawartoB;k ekstraktu: 90%
‹Nienawistna ósemka›
‹Nienawistna ósemka›
Większy budżet, lepszy sprzęt, bezkompromisowość ta sama. Patrzcie, ósmy film, a ja wciąż jestem przede wszystkim kinomanem, pasjonatem, nie jakimś zblazowanym Autorem przez duże A; bardziej jednym z was, niż jednym z Hollywood – zdaje się mówić Tarantino. Ma przy tym ten komfort, że jak mocno by się nie dystansował od branży, ta i tak będzie darzyć go estymą przez wzgląd na osiągnięcia artystyczne i finansowe.
Mało kto z Fabryki Snów mógłby sobie pozwolić na trzygodzinny film oparty nie na spektakularnych efektach, jak u Jamesa Camerona, tylko na dialogach, do tego umiejscowiony w jednej lokacji. Mało kto byłby w stanie namówić Ennio Morricone do napisania pierwszej ścieżki dźwiękowej do westernu od czterdziestu lat, mimo że legendarny kompozytor zarzekał się, że już nigdy tego nie zrobi. Mało kto uzyskałby fundusze na nakręcenie filmu na taśmie Ultra Panavision 70, użytej ostatnio w 1966 roku przy „Chartumie” z Charltonem Hestonem. Co za tym idzie, producenci „Ósemki” musieli się zmierzyć z doposażeniem ponad stu znaczących amerykańskich kin w retroprojektory.
Najważniejsze jednak, że to wszystko nie są tylko fanaberie dużego dzieciaka, ciekawostki w służbie pustej ornamentyki. Quentin wie, co robi. Wie też, komu w odpowiednim czasie zawierzyć. Morricone bezbłędnie odczytał intencje reżysera i przygotował kompozycje bardziej właściwe giallo niż westernowi. Wykorzystał przy tym fragmenty starych partytur z… „Egzorcysty II: Heretyka”. Efekt? Najciekawszy soundtrack Włocha od dekad.
Już kilkuminutowa uwertura w prologu wbija w fotel. Bas narasta złowrogo, smyki szaleją. Kamera niezawodnego Roberta Richardsona pokazuje w tym czasie przydrożny krzyż z wyżłobionym obliczem Jezusa, jakby proroczo posępnym i zrezygnowanym wobec wydarzeń, które tu się rozegrają. Perspektywa powoli się poszerza. W kadr wjeżdża dyliżans. Chwilę potem rzut śnieżnego krajobrazu Gór Skalistych z miejsca uzmysławia zasadność użycia taśmy 70 mm. Wrażenie przestrzenności obrazu nie jest nachalne jak w przypadku modnego dziś trójwymiaru i teoretycznie szybko przestaje się je w ogóle zauważać, aczkolwiek gdzieś tam w podświadomości wciąż tkwi. Cudo.
Plenerowe atrakcje to jednak raptem promil całego show. Niemal lwia część akcji toczy się w zajeździe, w którym tytułowa ósemka obcych sobie ludzi (plus woźnica) przeczekuje zamieć. Wszyscy mają coś na sumieniu, wszyscy od początku skaczą sobie do gardeł. Sytuacja trochę jak ze „Wściekłych psów”, trochę jak ze „Skamieniałego lasu” z Bogartem, a najbardziej jak z Agathy Christie w klimatach „Coś” Carpentera, które to poczucie potęguje jeszcze obecność Morricone i Kurta Russella na liście płac.
Tarantino robi thriller, nie zapominając jednakowoż o liście miłosnym do westernu. Fani gatunku bez trudu dopatrzą się odniesień do klasyków, jak Leone, Sturges, John Ford, Anthony Mann, Peckinpah – ale i np. „Bonanzy”.
Tradycyjnie imponuje przywiązanie do detalu; każdy mimochodem sfilmowany rekwizyt czy pozornie dygresyjny strzępek dialogu może z czasem nabrać znaczenia.
Nie byłby to też film twórcy „Jackie Brown” bez szeregu zapadających w pamięć ról, bez dawnych gwiazd wyciągniętych z niebytu, bez mniejszych nazwisk przyćmiewających te renomowane. Każdy ma swoje pięć minut, ale na pewno wyróżnia się jowialny łowca nagród Russella, dla którego to drugi występ w ostrogach z rzędu, po kapitalnym westernie-horrorze „Bone Tomahawk” S. Craiga Zahlera. Wyróżnia się cyniczny dżentelmen grany przez Tima Rotha po trosze z całą wspaniałą timrothowością, a po trosze (przypadek? nie sądzę!) z manierą Christopha Waltza. Zdecydowanie wyróżnia się Jennifer Jason Leigh jako socjopatka o dzikim ni to uśmiechu, ni grymasie, przez większość czasu unurzana we krwi niczym Carrie na balu maturalnym, nieprzerwanie szydząca ze stosowanego wobec niej prawa pięści; bez wątpienia postać o największym ładunku dyskomfortu wymierzonym w widza.
Rewelacyjnie wypada najmniej utytułowany z obsady, kojarzony dotąd głównie z serialami Walton Goggins, tym razem w jeszcze lepszej, bardziej zniuansowanej roli niż bezwzględny treser niewolników w „Django”. Jego gogusiowaty konfederat potrafi w jednym momencie być czarująco uprzejmy i obrzydliwie rasistowski. To typowa u Tarantino kreacja otwierająca wiele drzwi.
Film należy jednak do Samuela L. Jacksona. Major Marquis Warren ma charyzmę rozsadzającą ekran, elektryzuje monologiem godnym Julesa z „Pulp Fiction”, jest głównym katalizatorem napięć pomiędzy bohaterami. To wokół postaci Warrena, byłego niewolnika dyscyplinarnie wydalonego z Armii Federalnej za zbrodnie popełnione podczas wojny secesyjnej, Tarantino buduje swoje ulubione tematy zemsty, przemocy, rasy. Jak w „Django” i „Bękartach…”, tak i tutaj twarde fakty historyczne reżyser traktuje jak budulec własnej mitologii, krwawej fantazji oddającej sprawiedliwość ofiarom. Katartyczna moc eksploitacji znów działa – tak w fabule, jak na sali kinowej.



Tytuł: Nienawistna ósemka
Tytuł oryginalny: The Hateful Eight
Dystrybutor: Forum Film
Data premiery: 15 stycznia 2016
Reżyseria: Quentin Tarantino
Scenariusz: Quentin Tarantino
Rok produkcji: 2015
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 187 min
Gatunek: western
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 90%
powrót; do indeksunastwpna strona

93
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.