powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLIII)
styczeń-luty 2016

Oblicze Temi
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Mieliśmy z Martą po jedenaście lat, gdy wpadł do nas wujek Wojtek. Wtedy też była jesień; chyba wszystkie istotne zmiany w moim życiu zachodzą o tej porze roku. Wujek był zdyszany, roztrzęsiony i zakrwawiony, lecz wyraźnie zadowolony z siebie. Szeptał coś ojcu, aż ten podszedł do szafki, wyciągnął butelkę pigwówki – tej samej, której kosztowali z mamą dzień przed jej śmiercią, a którą przechowywał jak relikwię, zaledwie raz do roku, w dniu urodzin jego kochanej Eli, wypijając jeden kieliszek. A teraz wyciągnął ją ot tak, po prostu, i przelał zawartość do dwóch szklanek na whisky. Usiedli z wujkiem naprzeciw siebie i pili w milczeniu, a ja i Marta obserwowaliśmy ich z rozdziawionymi buziami. W końcu, po dość długim czasie wujek zauważył nas, choć przecież byliśmy tuż obok. Podszedł i przytulił nas tak mocno, że aż bolało, a Marta się rozpłakała.
– Od teraz już wszystko będzie dobrze – powiedział. – W końcu jest tak, jak być powinno.
Na Wojtka, kiwając w milczeniu głową, patrzyła też Ona.
Policja przyjechała kilka dni później. Wujek nie bronił się, nie uciekał, sam wyciągnął ręce, by ułatwić skucie. Był cholernie dumny z tego, co zrobił temu gnojowi. A zrobił wszystko, o czym mówili przez lata. I jeszcze trochę. Wkrótce życie najlepszego przyjaciela mojego taty zamknęło się za kratami, zaś w naszym domu wujek został bohaterem i ojciec z każdym dniem coraz silniej pielęgnował kult zarówno jego osoby, jak i samodzielnego wymierzania sprawiedliwości. Dorastaliśmy więc wciśnięci między slogany:
Pamiętaj, by brać sprawy we własne ręce. W tym państwie nikt ci nie pomoże, jeśli sam tego nie zrobisz. Nie daj się poniżać. Wujek Wojtek pokazał, jak załatwia się problemy. Ucz się i bądź twardy. Nigdy nie odpuszczaj. Nie musisz ciągle wygrywać, najważniejsze, abyś nigdy nie przegrał. Licz tylko na siebie i dbaj o najbliższą rodzinę. Broń siostry, a ty, Marto, też nie pozwalaj sobą pomiatać, masz przecież ręce. Jeśli ktoś cię zaczepi, to lej po ryju, niech wie, że nie warto z tobą zadzierać. Jeśli ktokolwiek skrzywdzi któreś z was, zabiję…
Jeśli ktokolwiek skrzywdzi któreś z was, zabiję.
Jeśli ktokolwiek skrzywdzi któreś z was, zabiję.
Jeśli ktokolwiek skrzywdzi któreś z was, zabiję – powtarzane setki razy, do upadłego, przy każdej okazji i bez okazji.
Nasze rodzinne motto.
Ojciec wierzył w to, co mówił. Zaczął chodzić na siłownię, a wieczorami okładał wór bokserski. Codziennie powtarzał, że jeśli ktokolwiek skrzywdzi kogoś z jego rodziny, to on go zatłucze własnymi rękami; jakby to mogło wskrzesić matkę. Po takich naukach nie miałem innego wyjścia, niż wyrosnąć na twardego nastolatka. Kilka razy co prawda mnie obito, lecz potem, odpowiednio zmotywowany, dawałem tym, którzy to zrobili, taki wycisk, że w końcu stałem się postrachem szkoły i nikt mnie nie zaczepiał; nawet ci więksi i starsi, bo wszyscy sądzili, że mam nie po kolei w głowie. Nikt też nie śmiał źle spojrzeć na Martę, bo miałby do czynienia ze mną. Poza tym ona sama, choć cicha i wiecznie zamyślona, ciągle coś czytająca lub pisząca w swoim już chyba setnym pamiętniku, pokazała kiedyś pazur. Pamiętam to doskonale; w pierwszej klasie ogólniaka, na samym początku zaczepiła ją – oczywiście w ramach gnębienia kotów – taka jedna gwiazda z trzeciej klasy i rzuciła pod adresem siostry kilka niewybrednych uwag, popychając przy okazji. Marta uśmiechnęła się, po czym gwałtownym ruchem chwyciła dziewczynę za włosy i grzmotnęła jej twarzą o ścianę. Następnie zbliżyła usta do ucha, wysyczała coś i spokojnie udała się na zajęcia. Nie wiem, co powiedziała tamtej, lecz zapewne coś wyjątkowo szczerego, skoro żadna skarga nie wpłynęła do dyrekcji.
Z gęstej atmosfery rodzinnej wyrwała mnie Karolina. Pojawiła się w moim życiu gwałtownie – wpadliśmy na siebie podczas jednej z wielu imprez, na których wtedy często bywałem. Zawładnęła mną; zostałem błogo opętany, zniewolony delikatnością, upojony odwzajemnionym uczuciem. Weekendami zasypiałem w środku dnia, kojony jej szeptem; oczy śmiały się spod półprzymkniętych powiek, a słodki uśmiech zarażał radością. W objęciach Karoliny stałem się mężczyzną, jej obecność wydobywała ze mnie utraconą łagodność. Ona sprawiła, że pielęgnowane latami, podsycane przez ojca, żal i gniew – umarły.
Byliśmy jednością przez prawie trzy lata, gdy nagle Karolina zniknęła.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dosłownie – przepadła bez śladu, jak kamień w wodę. Szukali jej wszyscy. Na próżno. Policja przesłuchiwała mnie tyle razy, że w końcu straciłem rachubę. Z początku najbardziej irytowała mnie świadomość, że śledczy zakładali, iż to ja mogę stać za zniknięciem Karoli. Idioci. Dla tej dziewczyny świat bym podpalił, a oni jak zwykle po schemacie… ech. Analizowałem wszystko tysiące razy, przetrząsałem wspomnienia, starając się dokopać do jakichkolwiek wskazówek, dotrzeć do jakiejś pozornie nieistotnej informacji. Szczerze? Wypatrywałem znaków. Jednak im intensywniej myślałem, tym mniej odsłaniała przede mną pamięć. Po jakimś czasie w ogóle nie byłem sobie w stanie uzmysłowić, co właściwie robiłem w dniu, gdy miłość mojego życia zniknęła; jak gdyby świadomość chciała pozbyć się nierozwiązywalnego kłopotu, odrzucić w końcu ten cholerny ciężar.
Cóż, najwyraźniej świadomość sobie nie poradziła, więc jakiś czas musiałem spędzić w zamkniętym zakładzie leczniczym. Z tego okresu kojarzę niewiele, lecz to chyba dlatego, że piguły działały tak, jak powinny.
Gdy w końcu wypuszczono mnie do domu, ugrzęzłem w pułapce apatii, a na ojca i siostrę spadł ciężar opiekowania się mną. Chodzili więc obok, przejęci, milczący, spowici smutkiem. Ojciec tłukł w worek jeszcze mocniej i jeszcze żarliwiej zapewniał, że zabije każdego, kto skrzywdzi któreś z nas. Dziwne, prawda? Przecież tak naprawdę to jemu już lata temu odjęło część rozumu, a na psychotropach wylądowałem ja.
Oparciem okazała się Marta. Siadała często obok, obejmowała mnie i mówiła o zwykłych rzeczach, codziennych sprawach. Gdy z nią rozmawiałem, czułem się tak, jak gdybym nabierał powietrza po bardzo długim nurkowaniu. Tylko bliźnięta mogą się tak rozumieć.
Kolejna złota polska jesień uśmierciła lato. Marta była na zajęciach, ojciec w pracy, a ja, jak zwykle, siedziałem przed komputerem, przepuszczając życie bokiem; a niech sobie płynie, niech inni się w nim topią. Wtedy ponownie zobaczyłem Ją. Stała opierając się o szafkę, w której siostra trzymała zeszyty ze swoimi zapiskami. Oczy spowite mgłą, obojętność na twarzy, postawa emanująca spokojem. W pewnym momencie postać poruszyła się, a drzwiczki, o które się opierała, zaskrzypiały lekko. Kobieta obróciła się, musnęła palcem niedomkniętą szafkę i wyszła z pokoju. Podążyłem za nią jedynie po to, by upewnić się, że jak zwykle rozpłynęła się w powietrzu. Gdy wróciłem do pokoju, chciałem zamknąć drzwiczki. Chciałem, naprawdę… Przynajmniej przez chwilę.
Zapiski siostry wprowadziły mnie świat dziwnych wynurzeń i smutku. Chłonąłem je, gdy tylko zostawałem sam w domu. Świadomość, że robię coś niewłaściwego, była podniecająca, sprawiała, że nie mogłem oderwać myśli od zakazanych pamiętników. Z rozrzewnieniem czytałem o sobie, o tym, jak Marta mnie widzi. Zanurzyłem się w nasze dzieciństwo i wraz z kolejnymi zeszytami wędrowałem śladami dorastania, buntu i bolesnych przemian. Po jakimś czasie dostrzegłem, że czułość, z jaką pisze o mnie siostra, staje się coraz bardziej zmysłowa. Im bliżej ostatnich lat, tym dziwniej się robiło. Przyznam, że najnowsze zeszyty doczytałem z wypiekami zażenowania, ale też fascynacji. Fascynacji, która zniknęła, gdy Marta pierwszy raz wspomniała o Karolinie.
Nienawiść buchnęła z zapisanych drobnym pismem stron. Czytałem, a ręce trzęsły mi się, jak gdybym wyskoczył z lodowatej wody. W końcu dotarłem do opisu chwili, w której gniew mojej siostry znalazł ujście.
Teraz już wiem, co stało się z Karoliną.
• • •
Wyobraźcie sobie scenę zatrzymaną niczym na zdjęciu; najlepiej czarno-białym, bo na takich wyraźniej widać grę kontrastu, a zbędne barwy nie odwracają uwagi od emocji.
Wyobraźcie sobie pokój, w którym na podłodze leży młoda kobieta. Na jej głowie widzicie ciemną plamę. Fotografia jest czarno-biała, więc barwa krwi nie przykuwa wzroku, nie odciąga spojrzenia od zdziwienia i żalu malujących się na zastygłej w pośmiertnym chłodzie twarzy. Przy kobiecie, która zupełnie nieprzypadkowo jest moją siostrą, klęczę ja. Wspomnę, że wcześniej byłem wstrząśnięty i uderzyłem Martę bardzo, ale to bardzo mocno, a ona, upadając, trafiła głową prosto w kant szafki, po czym osunęła się na podłogę, zastygając z tym dziwacznym spojrzeniem i ciemną plamą powoli pożerającą włosy.
Klęczę więc przy siostrze tak naprawdę już od wielu godzin, lecz na potrzeby sceny nie ma to znaczenia.
Nade mną, wahając się, stoi ojciec. Gniew błyszczący w jego oczach walczy ze łzami niedowierzania. Dłonie trzyma zaciśnięte w pięści i trwa tak, zawieszony w bezczasie zdjęcia. W głowie zapewne toczy się walka. Czyż nie powinien teraz zatłuc własnego syna? Czy nie to obiecywał przez ostatnie lata? Czy nie o tym, kurwa, słuchałem przez pół życia?
Dobrze, zostawmy ojca, w którego pięściach gromadzi się właśnie gniew, i spójrzmy za jego ramię, tam bowiem jest Ona. Ślepa. Jeden kącik ust unosi się delikatnie, a drugi opada, nadając kobiecej twarzy nieludzki, nienaturalny wyraz; jak gdyby smuciła się i radowała jednocześnie. Postać, w ukrytej w cieniu, ledwo widocznej dłoni, trzyma miniaturową librę, której szale są na tym samym poziomie.
Wszyscy milczą. Silne emocje nie lubią słów.
Gdyby wyjść poza przedstawioną na wyobrażonej fotografii scenę, gdyby naznaczyć ją wymiarem czasu, zauważylibyście z pewnością, że szale poruszają się. Podobnie jak pięści ojca.
• • •
Przyznam się wam do czegoś: widziałem już kiedyś tę wagę, widziałem szale w ruchu. Widziałem, a później przyszedł do nas wujek Wojtek. I to właśnie tamtego dnia pierwszy i ostatni raz usłyszałem Jej głos:
– Nie bój się – powiedziała wówczas. – Nazywam się Temi. I tak naprawdę nie istnieję, bo nie mam ani początku, ani końca.
powrót; do indeksunastwpna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.