Początek pierwszej serii Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela przyniósł nam genialną sagę o Mrocznej Phoenix. W trzecim tomie jej kontynuacji (czyli łącznie w sześćdziesiątym trzecim) dostajemy preludium do tamtych wydarzeń: „Uncanny X-Men: Druga geneza”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Choć z dzisiejszego punktu widzenia, kiedy mutanci Marvela są jednym z jego czołowych produktów, trudno uwierzyć, że początkowo tytuł ten borykał się z potężnymi problemami. Doprowadziły one nawet do tego, że po 66 zeszytach zapadła decyzja o jego zamknięciu. Był rok 1970 i wydawało się, że na tym kariera grupy X-Men się zakończy. W sumie nic dziwnego, bo choć pod koniec żywota złapała drugi oddech, to jednak w formie, jaką prezentowała w latach 60., niczym specjalnym się nie wyróżniała na tle pozostałych komiksów o superbohaterach. Ot, grupka młodocianych herosów o nadnaturalnych zdolnościach tłucze równie wymyślnych przeciwników. Problem polegał jednak na tym, że składała się ona ze stosunkowo mało ciekawych postaci, które nawet po latach nie są wymieniane na pierwszym miejscu pod względem popularności (no, może poza Cyclopsem i Jean Grey – ale to dlatego, że ten pierwszy był w grupie niemal non stop, a postać tej drugiej bardzo ewoluowała). Po pięciu latach przedruków archiwalnych zeszytów zapadła decyzja o reaktywowaniu tytułu. Jego odświeżenia podjął się scenarzysta Lein Wein, który wprowadził szereg nowych, obecnie kultowych postaci. Przedsięwzięcie na tyle zaintrygowało czytelników, że wkrótce X-Meni powrócili na stałe i komiksy o ich przygodach ukazują się do dziś , a nawet doczekały się całej rzeszy wydawnictw odpryskowych w postaci „The New Mutants”, „X-Force”, „X-Factor”, „Excalibur” i wielu, wielu innych. Pomimo pierwotnego zaangażowania Weina, tak naprawdę za sukcesem serii stał inny scenarzysta – Chris Claremont, który nieprzerwanie kierował nią przez kolejne 16 lat (to on m.in. odpowiada za wspomnianą „Mroczną Phoenix”). W „Drugiej genezie” zebrano pierwsze zeszyty o przygodach zreinkarnowanych mutantów. Zaczyna się od tego, że Profesor X, zrozpaczony po stracie dotychczasowych podopiecznych, których pochłonęła żyjąca wyspa Krakoa, podejmuje decyzję o zebraniu drugiego składu X-Men, który ruszyłby na ratunek porwanym. Nawiązuje więc kontakt z mutantami z całego świata i namawia ich do przystąpienia do drużyny. W ten sposób rodzi się bardzo egzotyczny skład, zarówno pod względem pochodzenia jej członków (Kanada, Niemcy, Kenia, ZSRR, Irlandia, Japonia, USA), jak i osobowości (Wolverine, Nightcrawler, Storm, Colossus, Banshee, Sunfire, Thunderbird), albowiem trudno tę zbieraninę nazwać zgraną drużyną. Choć pierwsza akcja, polegająca na odnalezieniu starego składu, wychodzi grupie jeszcze jako tako, to potem dają znać o sobie animozje i starcia silnych charakterów. Co ważniejsze, weterani po uratowaniu idą w odstawkę, a z nowymi pozostaje jedynie Cyclops. Wątki zostały zatem zakończone, a twórcy mieli otwartą furtkę dla swoich pomysłów. Właśnie to wszystko sprawiło, że odrodzony X-Men odniósł tak oszałamiający sukces. Wizja Claremonta zawierała w sobie to, czego zabrakło komiksom z lat 60.: międzynarodowy skład, ciekawych bohaterów i interesujące wykorzystanie drzemiącego w nich potencjału, a także uwypuklenie społecznej niechęci, z jaką przyszło się zmierzyć mutantom. „Druga geneza” co prawda stanowi dopiero wprowadzenie, ale już świadczy o zmianie jakościowej. Nawet jeśli nie mamy do czynienia z arcydziełem, to komiks ten po prostu bardzo dobrze się czyta, w przeciwieństwie do wielu pozycji z lat 70. Co prawda nie da się ukryć, że widać upływ czasu, jaki minął od premiery tych zeszytów (chociażby w momencie, kiedy nasi bohaterowie zaczynają spadać – w locie, rozpisanym na kilka kadrów, mają czas, by omówić, kto kogo ma chwytać i jak się mają ratować), ale dzięki temu nabierają swoistego rodzaju szlachetności. Oczywiście scenariusz to nie wszystko. Równie istotne dla odbioru całości są świetne rysunki Dave′a Cockruma. Nie tylko potrafił tworzyć bardzo dynamiczne kadry, ale także odpowiadał za ikoniczne stroje nowych X-Menów, które z pewnymi modyfikacjami będą obowiązywały przez dziesięciolecia, jak czarno-czerwony Nightcrawlera, ten ze sterczącymi naramiennikami Colossusa czy bardzo wyzywający Storm. Nie będę ściemniał, że „Druga geneza” jest pozycją genialną. To raczej ciekawe przypomnienie historii X-Men, zwiastujące reinkarnację jednego z najważniejszych komiksowych tytułów na świecie. Sporo w nim naiwności (jak w momencie werbowania drużyny, której członkowie z miejsca godzą się na propozycję pojawiającego się znikąd łysego profesora), ale takie były czasy. Grunt, że nie przeszkadza to w odbiorze całości.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #63: Uncanny X-Men: Druga Geneza Tytuł oryginalny: Uncanny X-Men: Second Genesis Data wydania: 22 kwietnia 2015 ISBN: 978-83-2820-304-4 Format: 232s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: przygodowy, superhero Ekstrakt: 70% |