powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLIII)
styczeń-luty 2016

Tu miejsce na labirynt…: Kontrola nad chaosem
Fred Lonberg-Holm, Paal Nilssen-Love ‹You Can Be Mine›
Muzycy jazzowi – zwłaszcza spod znaku jazzu awangardowego – lubują się w duetach. W tej najmniejszej z możliwych form gry zespołowej potrafią osiągnąć znakomite efekty. Co na wielu swoich płytach udowadnia przede wszystkim norweski perkusista Paal Nilssen-Love. W ubiegłym roku polska firma Bocian Records opublikowała jego album „Yuo Can Be Mine”, który powstał we współpracy z amerykańskim wiolonczelistą Fredem Lonberg-Holmem.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Norwega Paala Nilssen-Love’a czytelnikom „Esensji” specjalnie przedstawiać nie trzeba; to stały bywalec rubryki „Tu miejsce na labirynt…”, co spowodowane jest dwiema przyczynami: po pierwsze – jego pracowitością, po drugie – talentem, który sprawia, że większość projektów, w jakie się angażuje, prezentuje bardzo wysoki poziom artystyczny. Dotyczy to zarówno duetów z Amerykaninem Kenem Vandermarkiem („Lightning Over Water”, „The Lions Have Eaten One of the Guards”) czy Szwedem Stenem Sandellem („Jacana”), jak również tercetów Norwega Frodego Gjerstada („Russian Standard”, „At Constellation”) i Niemca Petera Brötzmanna („Krakow Nights”). Do tego doliczyć należy jeszcze występy u boku Szweda Matsa Gustafssona („Hidros6 – Knockin’”, „Shake”) oraz Japonki Michiyo Yagi („Angular Mass”, „Soul Stream”). A to i tak zaledwie wierzchołek góry lodowej jego aktywności twórczej. By zobaczyć, co znajduje się pod powierzchnią wody, dzisiaj nurkujemy i przyglądamy się kolejnemu duetowi stworzonemu przez sympatycznego Skandynawa – tym razem z amerykańskim wiolonczelistą i specem od efektów elektronicznych, Fred(ricki)em Lonberg-Holmem.
Panowie znają się od wielu lat, a połączyła ich przede wszystkim kooperacja pod kierownictwem Kena Vandermarka. Choć z czasem zdołali wybić się na niepodległość i do spółki z innym saksofonistą, Dave’em Rempisem, powołali do życia trio Ballister. Od 2011 roku opublikowało ono sześć płyt. Poza tym Lonberg-Holm i Nilssen-Love sygnowali swoimi nazwiskami krążek „The Cliff of Time” (2014), w powstaniu którego udział mieli także grający na instrumentach dętych Japończyk Akira Sakata oraz norweski gitarzysta Ketil Gutvik. Pomiędzy tymi projektami Fred i Paal postanowili nagrać coś tylko w duecie; 31 sierpnia 2012 roku zamknęli się więc w studiu Rattlesnake w Chicago (rodzinnym mieście Amerykanina) i zarejestrowali „na żywo” kilkadziesiąt minut muzyki. Nie wiedzieć czemu, bo na pewno nie z powodu niskiej jakości artystyczne utworów, materiał ten czekał na publikację prawie trzy lata. Aż ulitowała się nad nim polska firma Bocian Records, która ma w swoim katalogu same tego typu awangardowe dzieła.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Projekt zyskał tytuł „You Can Be Mine” i ujrzał światło dzienne w postaci limitowanej (do dwustu egzemplarzy) płyty winylowej. Której dodatkową wartością jest znakomita i bardzo sugestywna okładka zaprojektowana przez artystę rodem z Katowic, Pawła Garwola. Album nie jest długi; zamyka się w (niespełna) trzydziestu ośmiu minutach. Jednak intensywność doznań, jakie serwuje muzyka tego niecodziennego amerykańsko-norweskiego tandemu, jest odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania płyty. Na „You Can Be Mine” chwile przestoju czy momenty wytchnienia zdarzają się rzadko, raczej – oczywiście stwierdzamy to z pewną przesadą – jako wypadek przy pracy; dominują za to pełna gwałtowności, bardzo gęsta gra perkusji, rozhisteryzowane dźwięki wiolonczeli i niekiedy przyprawiające o ból głowy elektroniczne szumy i zgrzyty. Wbrew obawom, jakie mogą się zrodzić, wszystko to układa się w pełni przemyślaną całość, w kontrolowany chaos, z którego, jeśli tylko na tym zależy muzykom, rodzą się żywiołowe – i pozytywne – emocje.
Muzyka Freda i Paala nie wywołuje agresji, prędzej pozwala pozbyć się nadmiaru stresu. Wszystkiego tego doświadczamy już od pierwszych sekund otwierającej wydawnictwo kompozycji „The Pleasure Principle”. Duet perkusji (o niezwykle gęstej fakturze) i wiolonczeli (traktowanej jak gitara) tworzy tak potężną kakofonię, że trudno byłoby komukolwiek przebić się przez tworzoną przez oba instrumenty ścianę dźwięku. Tym samym otrzymujemy odpowiedź na potencjalne pytanie o to, dlaczego Lonberg-Holm i Nilssen-Love nie zaprosili do studia kogoś jeszcze. Po prostu: nie byłoby dla niego miejsca. W dalszej części utworu Fred katuje swój instrument z takim zapamiętaniem, że można obawiać się o to, czy przetrwał on w ogóle sesję. Kiedy zaś odstawia wiolonczelę na bok, bierze się za swoje elektroniczne zabawki. I także nie po to, by generować sympatyczne, wprawiające w nostalgiczny nastrój dźwięki. Wręcz przeciwnie! Stara się wspomagać Paala, grającego pełną dynamiki i agresji solówkę. Aż do nagłego zatrzymania rytmu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W drugim w kolejności „Control” wkraczamy w bogaty w brzmienia świat współczesnej awangardy podrasowanej najklasyczniejszym noise’em. Dopiero po kilku minutach utwór nabiera rozmachu, na co wpływ ma przede wszystkim Lonberg-Holm. Amerykanin rozkręca się powoli, stopniowo przechodząc od dźwięków mrocznych i niepokojących do nieokiełznanego free jazzu. W finale ustępuje jednak pola perkusiście, a sam usuwa się na plan drugi. Strona B albumu dostarcza nie mniejszych emocji. Tytułowy „You Can Be Mine” zaczyna się od świdrującej uszy partii wiolonczeli, do której nieśmiało podłącza się perkusja. I to na tyle nieśmiało, że zachęca Amerykanina do odważniejszego wystąpienia. Kolejne minuty to jego popis pod hasłem: show no mercy! Kiedy wreszcie Fred postanawia chwilę odpocząć, wcale nie oznacza to, że odpoczną również słuchacze. W tym samym momencie bowiem do ataku przystępuje Nilssen-Love, przy okazji swoją wirtuozerią udowadniający, że nie bez powodu jest jednym z najbardziej rozchwytywanych bębniarzy w świecie jazzu improwizowanego.
Na zakończenie albumu muzycy umieścili kompozycję zatytułowaną „Nasty”. Jej tytuł mówi tyle, że w zasadzie nie trzeba już nic więcej dodawać. Gwoli dziennikarskiej rzetelności przyjrzymy się jednak i jej. Tym bardziej że nieco różni się ona od utworów wcześniejszych. Lonberg-Holm postanawia bowiem „wyskoczyć” na chwilę w świat muzyki industrialnej, tym razem generując zgrzyty z pomocą wiolonczeli, którą nieco później zaczyna traktować jak gitarę. Paal z początku przygląda się tym zabiegom, by następnie – symbolicznie i dosłownie – podłączyć się do gry ze zdwojoną siłą. Powoli też wypiera Freda na plan drugi, ten zaś, niezrażony, zaczyna układnie współpracować z kolegą, oplatając charakterystycznymi dźwiękami swego instrumentu arytmiczną partię bębnów. I tak do samego finału! Prawdą jest, że „lektura” „You Can Be Mine” nie należy do łatwych. Bywają chwile, kiedy słuchaczowi mniej obytemu z free jazzem może zwyczajnie zabraknąć cierpliwości. Co wtedy? Najlepiej zrobić sobie przerwę i dokończyć za godzinę czy dwie. A potem – z dnia na dzień – zwiększać dawkę. Opłaci się – bez dwóch zdań.
Skład:
Fred Lonberg-Holm – wiolonczela, efekty elektroniczne
Paal Nilssen-Love – perkusja



Tytuł: You Can Be Mine
Wykonawca / Kompozytor: Fred Lonberg-Holm, Paal Nilssen-Love
Data wydania: kwiecień 2015
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 37:51
Gatunek: jazz, rock
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
Winyl1
1) The Pleasure Principle: 11:14
2) Control: 09:18
3) You Can Be Mine: 09:17
4) Nasty: 08:01
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

195
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.