powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLIII)
styczeń-luty 2016

Wzgórze H 224
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Przepraszam za spóźnienie, kochanie. Poszedłem na wojnę i musiałem dopilnować, żeby wszyscy zginęli – powie sierżant w domu.
Ciekawe, czy żona sierżanta też jest sierżantem? I czy jego dzieci są sierżantami?
Młody szeregowiec nie mógł się już śmiać, dlatego zaczął płakać. Kiedy nie mógł dłużej płakać, zamknął oczy. Popadł w stan półsennego odrętwienia. Ocknął się, słysząc chichot jednego z kaprali. Wieczór zapowiadał się rozrywkowo. Kapral, nieustannie chichocząc, wołał sierżanta i chłopak uznał, że warto zobaczyć, o co chodzi. Oto zbliżał się wódz. Kapral stał odwrócony do niego plecami, ale chłopak widział, że w ręku trzyma pistolet. Wódz zatrzymał się dwa kroki za nim. Kapral błyskawicznie włożył do ust lufę – to, co zostało z jego mózgu, bryznęło w twarz sierżanta.
– Kurwa mać. – Sierżant odskoczył o wiele za późno. – Kurwa mać. – Wytarł rękawem twarz, lecz lepka maź ochlapała również jego włosy, a stamtąd nie dało się jej tak łatwo usunąć. Przybiegł zaalarmowany hukiem drugi z kaprali.
– Co się stało? – zapytał, przecierając przekrwione oczy.
– Śmierć się stała – odparł szeregowiec.
Sierżant nie zauważył go wcześniej i teraz nadrabiał zaległości, przeszywając chłopaka drapieżnym spojrzeniem.
– Sprzątnij to – rozkazał.
– Jestem zbyt zmęczony. – Szeregowiec ziewnął i wycofał się do okopu.
Wódz na moment zaniemówił.
– Proszę to sprzątnąć – zwrócił się uprzejmiej do kaprala z przekrwionymi oczami.
– Nic z tego – odpowiedział tamten bezczelnie. – Jestem zmęczony i głodny. Idę coś zjeść.
Szeregowiec pomyślał, że żarcie przed snem jest niezdrowe. Postanowił, że powie o tym kapralowi później, na razie sam musiał się trochę przespać. Noc upływała w spokoju, burza przeszła bokiem, zaś artyleria wroga nie wtrącała się w ogólną zmowę milczenia. Jedynie chrapanie szeregowca łamało pakt, którego sygnatariuszami były wojna, niebo oraz H 224. Rano chłopak obudził się ze świadomością oczyszczoną z ostatnich złudzeń prowadzonego na egzekucję skazańca. Nadchodził kres jego wojny – finałowy akt farsy dobiegał upragnionego końca. Autor sztuki czekał w loży na klęskę aktorów, a oni przekręcali idiotyczne kwestie, pomstując w duchu na niewidzialnego fuszera. Porównanie do teatru zawsze musi wypaść banalnie…
Najedzony kapral wyszedł przed szaniec w slipkach i podkoszulku.
– Wracaj! – wołał sierżant bez przekonania.
Kapral ułożył mundur w regulaminową kostkę, dorzucił na wierzch bieliznę, a potem kopniakiem posłał całość w dół. Kapral tańczył. Z trudem utrzymywał równowagę na stromiźnie, mimo tego obracał się coraz szybciej, usiłując uchwycić rytm skocznego walczyka. Upadł i wstał. Przeprosił widzów za przerwę w występie i ponownie ruszył do tańca. Miał poobcierane do krwi kolana, z lewego biodra zwisały pasemka skóry.
– On nie wróci – powiedział szeregowiec.
Sierżant pokiwał głową. W jego niskiej, masywnej sylwetce było coś odpychającego. Wyglądał tak, jakby natura chciała w jednym osobniku zamanifestować możliwość skrajnie złego doboru proporcji ludzkiego ciała.
– Trzech to i tak za mało do brydża – stwierdził ze stoickim spokojem.
– Chyba że gra się z dziadkiem – zripostował chłopak.
Sierżant roześmiał się. Rozbawiła go karciana konwersacja w obliczu nieuchronnej klęski. Toporna konstrukcja składająca się z króciutkich nóg, zwalistego korpusu i głowy z nienaturalnie rozwiniętą szczęką ożywiła się na chwilę odrobiną wewnętrznego ciepła. Były jeszcze ręce, które sierżantowi służyły wyłącznie do kontaktowania się z karabinem. Te ręce nie nadawały się do pieszczenia kobiet. Wszystko u sierżanta było za duże albo za małe i do tego nieludzko wykoślawione. A w środku znajdowało się podobno serce…
Padł strzał. Kapral dostał w brzuch. Zaczynał akurat łapać właściwy rytm, gdy snajperska kula poprosiła go do ostatniego tańca. Nie mógł odmówić. Upadł na plecy i tym razem nie wstawał. Podrygiwał niczym olbrzymia ryba wyrzucona na brzeg przez kapryśną falę. Stękał. Trwało to już parę minut.
– Dlaczego pan go nie dobije? – zapytał szeregowiec.
– A może ty to zrobisz? – Sierżant spojrzał z ironią na chłopaka.
Kapralowi udało się odwrócić głowę w ich stronę. Wywracał oczami, rzęził. Cierpiał. Dlaczego by nie zabić ryby, która cierpi? Ranny wydał z siebie najzupełniej ludzki skowyt. Bolało. Chłopak wycelował w skroń kaprala. Miał nadzieję, że ręka nie drgnie mu w najważniejszym momencie.
– Zostaw to – usłyszał. Seria z karabinu wprawiła w ruch ciało konającego żołnierza. Zdawało się, że ołów posiadał cudowną moc wskrzeszania. Czar prysnął, kiedy sierżant zdjął palec ze spustu. Magiczna moc działała przecież odwrotnie.
– Kiepski z niego tancerz – powiedział cicho sierżant.
Nie odkładał broni. Patrzył przed siebie ponad polem walki i ponad dalekimi, nierzeczywistymi wzgórzami. Czego tam szukał?
Zapadła cisza. Dwaj żołnierze na H 224 byli teraz sobie równi. Obaj jeszcze żyli i nic poza tym nie miało znaczenia.
– I co dalej? – zapytał młody szeregowiec, ale nie dosłyszał odpowiedzi. Sierżant powoli odwracał się w jego stronę. Nie odłożył broni, grał swoją rolę do samego końca. Chłopak zrozumiał, że na H 224 poza śmiercią i ułudą życia istniało wciąż ludzkie szaleństwo.
Z całej siły uderzył pistoletem w środek twarzy sierżanta. Coś pękło, jednak potężny mężczyzna zaledwie się zachwiał. Szeregowy poprawił i dopiero wtedy sierżant runął na ziemię, wypuszczając z rąk karabin. Próbował wstać, lecz chłopak rąbnął kolbą w jego szeroką pierś. Sierżant znieruchomiał. Szeregowy przystawił lufę między otwarte, pełne nienawiści oczy. Nie potrafił zdobyć się na strzał, chociaż wiedział, że w odwrotnej sytuacji sierżant nie miałby skrupułów.
– Jesteś zwykłym gnojem – wychrypiał ranny, spluwając krwią.
Na jego głowę spadł miażdżący cios. Rozległ się głośny trzask.
– W piekle także potrzebują dowódców. – Szeregowiec odrzucił broń.
Bał się nawet spojrzeć na dzieło swoich rąk. Było zresztą mało prawdopodobne, aby sierżant zdołał przeżyć uderzenie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Obrona H 224 przeszła do historii. Młody żołnierz opuszczał niegościnne miejsce z ulgą, która pozwalała mu znieść niepewność i strach. Co teraz? Wiedział przynajmniej, że odchodzi stąd na zawsze. Znajdował się już całkiem blisko obozu nieprzyjaciół i nikt nie starał się go dotychczas zabić. Jak zachowają się zwycięzcy? Czy będą tak samo okrutni jak wystrzeliwane przez nich pociski? Żołnierz odczuwał coraz większe napięcie. Na dodatek pęcherz moczowy wyczerpał limit pojemności. Nieszczęście zaczęło się w nefronach, następne były kielichy nerkowe, miedniczka nerkowa i moczowód. Pęcherz wypełnił się maksymalnie, na szczęście zewnętrzny zwieracz cewki moczowej był mięśniem zależnym od woli. Parcie ciągle rosło, podczas gdy wola słabła. Szeregowiec nie miał wyboru. Zresztą w szkole nie był prymusem w dziedzinie fizjologii, a chyba i tak nie miało to obecnie większego znaczenia. Nie mógł ośmieszyć się zmoczeniem spodni na oczach swoich pogromców. Odwrócił się, rozpiął zamek i ze wstydem opróżnił pęcherz. Tamci w okopach musieli mieć ubaw.
Starsze kobiety mdleją z wrażenia, ich mężowie są dziwnie zażenowani, córki wytężają wzrok, a córeczki zadają kłopotliwe pytania. Ludzie wskazują ekshibicjonistę palcami, komentują, gorszą się, drwią… Show na żywo!!! Brawo!!!
Tamci w okopach byli chyba żołnierzami – mogli go najwyżej pojmać albo zabić.
Chłopak dotarł do wysuniętych stanowisk nieprzyjaciela. Zanim uszedł kilka metrów, pierwsza linia umocnień przestała istnieć. Każdy następny krok unicestwiał kolejne fragmenty oblężniczej architektury. Za plecami pozostawała jałowa równina, doskonałe tło dla sennego koszmaru. Szeregowiec przyśpieszył. Zaczął biec, lecz pustka podążała wraz z nim. Gdy gwałtownie zawrócił, równina wycofała się, oddając przestrzeni utracone kształty. A więc to tak. Czy podobnie czuła się Alicja, odkrywając świat po drugiej stronie lustra? Być może. Skomplikowana maszyneria przeznaczona do zadawania śmierci i cierpienia okazała się marnym śmieciem, odpadem chorej wyobraźni albo nieznanym rodzajem wojennej halucynacji. Co w takim razie było prawdą? Szeregowiec zatrzymał się przed nieprzeniknioną białą ścianą. Znalazł się w punkcie zero, dalej pustka nie miała już czego pożerać. Ściana mogła być pułapką – wyrafinowanym lepem na ludzkie insekty.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.