powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLIV)
marzec 2016

Małe wcale nie musi być piękne
Hermann Huppen ‹Jeremiah #9: Zima błazna›
Chociaż seria Hermanna Huppena nosi tytuł „Jeremiah”, od pierwszego albumu równorzędnym jej bohaterem był Kurdy Malloy – sympatyczny zawadiaka, który niejednokrotnie ratował swego przyjaciela z poważnych opresji. Tym większym zaskoczeniem dla wielbicieli cyklu może być fakt, że na kartach „Zimy błazna” Kurdy’ego nie uświadczymy. Zamiast niego na plan pierwszy wybija się Lena Toshida.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zarówno Jeremiaha, jak i Kurdy’ego Malloya poznaliśmy w albumie otwierającym serię belgijskiego scenarzysty i rysownika Hermanna Huppena, czyli w wydanej w 1979 roku „Nocy drapieżców”. Od tamtej pory obaj młodzi mężczyźni, podróżujący przez zniszczone w wyniku wojny atomowej Stany Zjednoczone, byli motorem napędowym kolejnych epizodów. Stali się nierozłącznymi przyjaciółmi, niejednokrotnie ratowali sobie skórę, wyciągając z najpoważniejszych nawet opresji. I chociaż od czasu do czasu iskrzyło między nimi, ostatecznie zawsze potrafili dojść do porozumienia i przebaczyć sobie – zwłaszcza Jeremiah Kurdy’emu – drobne przewiny. Aż do wydarzeń opisanych w „Gniewnych wodach”, kiedy to Malloy przekroczył Rubikon, porywając Lenę, córkę Sama Toshidy, bajecznie bogatego potentata na rynku paliwowym. Co prawda dziewczyna, krnąbrna i rozkapryszona, mogła irytować, ale postępek Kurdy’ego i tak był nie do zaakceptowania. W efekcie drogi starych kompanów rozeszły się.
Odłożywszy na półkę ósmy tom serii, można było zastanawiać się, na ile Huppen okaże się konsekwentny i czy rzeczywiście odsunie Malloya na boczny tor. Po lekturze „Zimy błazna” wątpliwości nie ma już najmniejszych – Kurdy musiał zapłacić za swoją niesforność i samowolę karnym wygnaniem! Zamiast niego na równorzędną postać u boku Jeremiaha – przynajmniej w tym albumie – wyrosła Lena Toshida. Jak to możliwe? Wyjaśnienie tej zagadki znalazło się już w finale „Gniewnych wód” – po uwolnieniu z rąk porywacza i śmierci ojca dziewczyna nie miała już po co wracać do motelu Lark’s, postanowiła więc ruszyć dalej z Jeremiahem. Nie bacząc na to, że w drodze czyhać może na nich wiele niebezpieczeństw (tak przynajmniej było do tej pory). I rzeczywiście, bohaterowie nie muszą na nie długo czekać. Docierają bowiem na północ, gdzie śnieg zasypuje szlaki, a mróz okazuje się morderczy dla wszystkich istot żywych. Na dodatek Lena, nieprzyzwyczajona do takich warunków, słabnie z godziny na godzinę.
Zagubieni pośród zaśnieżonych bezdroży, Jeremiah i Lena tracą orientację. W oddali, z wysokiego drzewa, widać jedynie zamarznięte morze. Marsz w tym kierunku wydaje się bezsensowny. By choć trochę ogrzać zmarznięte ciała i napić się gorącej herbaty, chłopak rozpala ognisko. I wtedy ma miejsce zaskakujące zdarzenie: pojawia się obcy – przemarznięty do szpiku kości, bez wierzchniego okrycia. Grozi Jeremiahowi zabranym mu karabinem i żąda od niego kurtki. Na nic się to zdaje, ponieważ chwilę później umiera. Dla strudzonych wędrowców jest to jednak bardzo przydatna informacja – nieznajomy nie mógł w takim stroju przebyć w tych warunkach pogodowych dalekiej drogi, a więc gdzieś w pobliżu, w promieniu kilku, może kilkunastu kilometrów musi być jakaś ludzka osada. A skoro tak, należy jak najszybciej do niej dotrzeć. Tą „osadą” ostatecznie okazuje się stojący w porcie dawny wycieczkowiec. I chociaż daleko mu do luksusów, jakie kiedyś oferował podróżnikom, Lenie i jej towarzyszowi jawi się jako raj. Mogą zjeść ciepły posiłek, wziąć gorący prysznic, spędzić noc w ogrzewanej kajucie.
Jakby tego było mało, mieszkańcy wycieczkowca – rodzina karzełków – sprawiają zaskakująco sympatyczne wrażenie. Są trochę niesforni, ale przynajmniej można pośmiać się z ich zabaw. Zupełnie inaczej jest z mężczyzną nazywanym przez nich Mistrzem. To ponury starzec, który wyraźnie coś przed przybyszami ukrywa. Z biegiem czasu prawda oczywiście zaczyna wychodzić na wierzch i wtedy okazuje się, że to, co na pierwszy rzut oka wydawało się niosącym spokój i bezpieczeństwo azylem, może stanowić śmiertelną pułapkę. Tym sposobem wracamy do niejednokrotnie wykorzystywanego już przez Hermanna schematu, zgodnie z którym Jeremiah i Kurdy Malloy – a teraz, w jego zastępstwie, Lena Toshida – muszą ratować się przed dybiącymi na ich życie degeneratami. Tak było zarówno w „Dzikich spadkobiercach”, jak i „Laboratorium wieczności” oraz bliskiej stylistyce horroru „Sekcie”. Zmieniały się tylko dekoracje i źródło zagrożenia.
I stopień napięcia! Nie zawsze bowiem Huppen potrafi równie mocno przykuć uwagę czytelnika. Na szczęście „Zima błazna” pod tym względem wykazuje tendencję zwyżkową. Graficznie także trudno cokolwiek temu albumowi zarzucić. Belg konsekwentnie buduje wizję nieprzyjaznego postapokaliptycznego świata. Wychodzi mu to tak samo dobrze, gdy pokazuje spaloną w promieniach słońca pustynię, jak i zaśnieżone bezdroża. Bo tak naprawdę autor ani przez chwilę nie daje nam zapomnieć, że największym zagrożeniem dla bohaterów nie jest natura, ale inni ludzie – nieodmiennie brzydcy, naznaczeni kataklizmem, wykolejeni przez życie. Ich należy się strzec przede wszystkim. Choćby mieli tylko niewiele ponad metr wzrostu!



Tytuł: Jeremiah #9: Zima błazna
Scenariusz: Hermann Huppen
Data wydania: luty 2016
Wydawca: Elemental
Cykl: Jeremiah
Cena: 38,00
Gatunek: sensacja
Wyszukaj w: MadBooks.pl
Wyszukaj w: Selkar.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

105
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.