Borys: Tutaj się zgadzamy. Chociaż w tle przewijają się intrygujące koncepcje uosabiane przez wspomnianego O’Malleya, scenariusze odcinków mitologicznych wołają o pomstę do nieba. Ja nie chcę porównywać ich do takich gigantów napięcia jak „Nisei”+”731” albo „Tempus Fugit”+”Max”, ale, do licha, nawet „The Erlenmeyer Flask”, stareńki finał pierwszego sezonu wypada lepiej o cały rząd fajności. Tamten odcinek był starannie zaplanowanym thrillerem, natomiast finał dziesiątego sezonu to jakieś nieudolne kino apokaliptyczne z długimi sekwencjami dialogowymi, sceną walki à la Bourne i prymitywnym cliffhangerem. To napisał ten sam Chris Carter? Zamienił się na łeb z tasiemcem? Moje nastawienie do obu odcinków spiskowych jest najwyraźniej zdecydowanie gorsze niż twoje… Marcin: Nie z tasiemcem, tylko z przerośniętą motylicą wątrobową z drugiego sezonu. O ile wykonanie było kiepskie, doceniam próbę dogonienia rzeczywistości przez TXF. Natomiast pozostałe cztery odcinki to stare, dobre TXF. Były współczesne problemy i lęki tego świata, był autoironiczny humor, który tobie się nie podobał, dziwne zjawiska i chwile wzruszenia. Borys: Autoironiczny humor lubię, pod warunkiem, że nie walimy nim widza po głowie, w szczególności w serialu, który, było nie było, jest poważny. Charakterystyczna melodyjka w telefonie Muldera grała trochę za długo. Wcześniej serial nigdy też nie korzystał z estetyki porno, nawet pomimo specyficznych zainteresowań agenta Muldera. Marcin: Może mam niskie wymagania, ale melodyjka mnie rozbawiła niesamowicie. Były już różne żarty, więc dlaczego te miałyby być gorsze? Naprawdę nie rozumiem, jak komuś mógł się nie podobać rzeczony trzeci odcinek, czyli „Mulder and Scully Meet the Were-Monster”. Ponoć jedna połowa Internetu go kocha, a druga nienawidzi. Borys: Ja jestem dokładnie pośrodku. To mógł być jeden z najlepszych odcinków w historii TXF. Mógłby, ale nie jest. Doceniam (genialną!) metamyśl w nim zawartą, ale na poziomie realizacji coś niestety nie wyszło. Reżyseria i scenariusz nie udźwignęły ambicji, erudycja bulgocze gdzieś pod cienką powierzchnią żenady, i wybija na powierzchnię tylko w scenie rozmowy z psychiatrą. Choć to zapewne kwestia gustu i każdy fan musi ocenić ten wyjątkowy odcinek samemu. Ja jednak zauważę – obiektywnie i statystycznie – że na sześć odcinków dziesiątego sezonu aż dwa, „Were-Monster” właśnie oraz „Babylon”, są epizodami humorystycznymi. Jedna trzecia dziesiątego sezonu jest nie na serio! Ogromny odsetek. Odcinki humorystyczne pojawiały się wielokrotnie wcześniej, lecz były to dwa, góra trzy odcinki na przynajmniej dwadzieścia. Zwróćmy też uwagę, że twórcy strzelają sobie tutaj w stopę. W „Babylonie” pojawia się agentka Einstein, pomyślana – tak sądziłem – jako komiczna jednorazówka. Ale powraca ona w finałowym odcinku pomyślanym na serio, i w rezultacie Scully toczy długie rozmowy o „obcym DNA” z Einstein. Ręce opadają. Marcin: „Babylon” nie jest humorystycznym odcinkiem. Jedynym lżejszym momentem jest tam tripujący Mulder… Borys: …tylko że ten moment trwa dość długo. Marcin: Cała reszta jest aktualna, ponura i smutna. Natomiast co do agentów Einstein i Millera, to ja ich nawet polubiłem, do tego szybciej niż agentów Reyes i Dogberta, znaczy się Doggeta. Chodzą plotki, że Einstein i Miller mogliby dostać własny serial. Natomiast długie rozmowy i monologi to faktycznie bolączka tych wszystkich odcinków. Jakby nie mogli tego pokazać, tylko musieli opowiadać. I retrospekcje – nie pamiętam, żeby w sezonach 1–9 było tyle retrospekcji. Kilka pojawiło się jako otwierające odcinki teasery, ale poza nimi wiele nie było. Borys: Ilość szkolnych błędów popełnionych przez doświadczonych przecież scenarzystów musi niechybnie być wynikiem eksperymentów genetycznych. Marcin: Z całą pewnością winne jest obce DNA. Pomijając jednak te mankamenty, była tam najważniejsza rzecz pod słońcem: tandem Mulder i Scully. Nie ma takiej drugiej pary w telewizji. Mogliby przeprowadzać inspekcję sanitarna hamburgerowni, a i tak bym się dobrze bawił. Borys: Tutaj również się zgadzamy. Duchovny i Anderson grają jak z nut, jest wciąż między nimi ta niesamowita chemia, której stare sezony tak wiele zawdzięczały. Mulder sypie one-linerami jak z rękawa, Scully starzeje się jak wino. Oboje są bardzo przekonujący jako agenci FBI po przejściach. Szkoda tylko, że na tle tej pary wszyscy pozostali bohaterowie wypadają raczej blado. Marcin: Skinner pojawia się na chwilę, Samotni Strzelcy na chwilę (choć tym akurat można wybaczyć), Reyes na chwilę. Za mało było czasu, zdecydowanie za mało. Nikt nie miał okazji się popisać. Zauważyłeś jednak, jak dużo udało się zrobić w tych sześciu odcinkach? Nadgoniono mitologię, zaktualizowano świat, rozegrano istotny wątek osobisty matki i brata Scully, wrócił CSM, a O’Malley został nowym sojusznikiem Muldera (choć pewnie wykręci jakiś numer, jestem tego pewien). Poruszono też wątek syna Muldera i Scully, Williama. I tego boję się najbardziej. Nie niskiego humoru, melodyjek i „obcego DNA”, tylko złego rozwiązania chyba największej po uprowadzeniu traumy w życiu Scully. Jeśli będą kolejne odcinki, William zapewne zostanie odnaleziony i ten moment w „The Truth”. kiedy załamana Dana przytula się do Foxa ze łzami w oczach, mówiąc, że oddała ich dziecko i że Mulder jej nigdy nie wybaczy, straci swoją moc. Borys: Cóż, dobrze, że twórcy zmierzyli się z tym tematem, bo przecież nie mogli udawać, że William nigdy się nie urodził. Owszem, podobało mi się, że do odcinków typu „potwór tygodnia” są przemycane wątki mitologiczne, chociaż nie zapominajmy, że swojego czasu TXF zdobyło popularność za zabieg dokładnie odwrotny, czyli za wyraźne oddzielenie kryminalno-paranormalnych fabuł od pełnej rozmachu opowieści o Obcych i Spisku. Rozczarowało mnie, że w dziesiątym sezonie nie ma ani jednego odcinka, który byłbym takim zwyczajnym, nieżartobliwym „potworem tygodnia”. Każdy z nowych epizodów próbuje robić dwie rzeczy naraz i chyba właśnie to uważam za główną wadę nowych TXF. Marcin: Za duży bagaż, za mało czasu. No dobra, dośc tego narzekania. Popuśćmy teraz wodze fantazji i zastanówmy się, co mogłoby sie pojawić w 11. sezonie, jeśli takowy powstanie. Borys: Zabluźnię: Nie chcę, żeby powstawał. Po stokroć wolałbym, żeby ONI wymyślili nowy, dobry serial dla Davida Duchovny’ego, inny nowy, dobry serial dla Gillian Anderson, oraz, niezależnie od tych aktorów, wykoncypowali zupełnie nową produkcję telewizyjną poświęconą paranormalnym zagadkom i teoriom spisku. Marcin: Wiesz, co powiem, prawda? Czekam na kolejny sezon. Po prostu potrzebuję Muldera i Scully. Dawno, naprawdę dawno nie czułem takich emocji, zasiadając do kolejnych odcinków, mimo że nie do końca spełniły moje oczekiwania. To nadal jest jeden z paru seriali, które mogę oglądać na okrągło. W zalewie nastoletnich wampirów i wojowników z sianem w głowie potrzebny jest ktoś, kto ich wszystkich zakołkuje i rozbroi. Tego może dokonać tylko mój ulubiony duet. Tu nie poradzi nikt inny, nawet agenci Einstein i Miller. Poza tym Duchovny jakoś moim zdaniem nie ma szczęścia do własnych seriali, nic z jego udziałem mi nie podeszło. Co do Gillian, polecam „The Fall”. Borys: Gdyby jednak jedenasty sezon rzeczywiście powstał, powinien mieć więcej niż sześć odcinków, powiedzmy 10–15. Mulder i Scully muszą oczywiście grać pierwsze skrzypce, bo bez nich całe przedsięwzięcie nie ma najmniejszego sensu. Motywem przewodnim niech będą poszukiwania Williama. Wśród „potworów tygodnia” z wielką przyjemnością ujrzałbym kontynuacje klasyków. Najciekawszymi kandydatami wydają mi się tutaj wspomniana motylica wątrobowa z „The Host”, Zło z „The Calusari” (pamiętamy przecież przestrogę, jakiej egzorcysta udzielił wtedy Mulderowi!) oraz rodzina Peacocków z „Home”. Marcin: A co ja chciałbym zobaczyć w 11 sezonie? Oczywiście kolejną warstwę konspiracyjnego kłamstwa (bo to nie może być nic innego), powrót czarnego oleju i starych, dobrych, szarych ufoków. No i Samotnych Strzelców – jeśli nie zmartwychwstałych, niech chociaż będzie to wizja po grzybach, byle wrócili. Z „potworami tygodnia” mam problem, bo chyba większośc moich ulubionych postaci nie żyje, np. Robert Patrick Modell i Eugene Tooms. Powrót do „Home” i „The Host” byłby faktycznie mile widziany, podobnie jak coś w stylu „The Post-Modern Prometheus”. A skoro twórcy tak ochoczo korzystają z retrospekcji, może znalazłoby się trochę miejsca na odcinki o perypetiach naszych ulubionych bohaterów podczas tych 14 „zaginionych lat”? Takie „Unusual Suspects” z Mulderem, Scully i Skinnerem. I zapewne ucieszy cię wiadomość, że sam Carter stwierdził, że na pełne, długie sezony nie ma już siły, ale na cos krótkiego – bardzo chętnie. Borys: Więc ty czekaj cierpliwie, a ja w międzyczasie odświeżę sobie stare sezony. Uwierzę, żeby zrozumieć. Marcin: A jak już uwierzysz i zrozumiesz, to zaprzeczysz wszystkiemu? |