Stan Lee i Jack Kirby to legendy amerykańskiego komiksu. Ich wpływu na rozwój tego medium nie da się przecenić. Siedemdziesiąty trzeci tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, „Fantastyczna Czwórka: Nadejście Galactusa”, zawiera próbkę ich możliwości.  |  | ‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #73: Fantastyczna Czwórka: Nadejście Galactusa›
|
W zeszłym tygodniu przyglądaliśmy się dziełu autorstwa Stana Lee z innym gigantem komiksu – Steve′em Ditko – „Dr Strange: Bezimienna Kraina Poza Czasem” i trzeba przyznać, że pomimo pięćdziesięciu lat od jego powstania, całkiem nieźle wytrzymało upływ czasu. Teraz możemy porównać je z kolejną klasyczną pozycją z początku lat 60., którą Lee stworzył wraz z Jackiem Kirbym. Niestety tu już nie jest tak dobrze. W przeciwieństwie do przygód przeżywanych przez Strange′a, te Fantastycznej Czwórki nierozerwalnie związane są z epoką, w jakiej powstały. Na album składa się kilka historii, z których samo „Nadejście Galactusa” wcale nie zajmuje większości. Poza nim mamy jeszcze naszpikowany akcją ślub Reeda Richardsa z Sue Storm, pojawienie się Inhumans i epizod dotyczący kradzieży tożsamości Bena Grimma. Z tego też powodu ciężko jest dokonać całościowej oceny tej pozycji, ponieważ obok ewidentnych wpadek, mamy całkiem niezłe zeszyty, które wpłynęły na rozwój uniwersum Marvela. Całość zaczyna się jednym z najbardziej istotnych wydarzeń w życiu samej Fantastycznej Czwórki – wspomnianym ślubem Reeda z Sue. Oczywiście ceremonia nie ma prawa przebiec spokojnie. Dr Doom, przy pomocy urządzenia pieszczotliwie nazwanego wzmacniaczem emocji, wywołuje agresję u wrogów naszych bohaterów, którzy odczuwają nagłą i niepohamowaną potrzebę ich zaatakowania. A ponieważ na ceremonię zaproszeni są liczni superbohaterowie pokroju Avengers, X-Men, agentów S.H.I.E.L.D., Daredevila czy Spider-Mana, rozpoczyna się prawdziwa wojna. Niestety jest to najsłabsza historia zawarta w „Nadejściu Galactusa”, która nawet nie powoduje ironicznego uśmieszku politowania nad infantylnymi rozwiązaniami fabularnymi Stana Lee, a najzwyczajniej w świecie drażni. Nawet rysunki Jacka Kirby′ego w tym odcinku wypadają mniej efektownie i wyglądają, jakby były robione na kolanie. Na szczęście każdy kolejny zeszyt, jaki dostajemy w tym tomie WKKM, wypada lepiej od poprzedniego, odchodząc coraz bardziej od kopaniny przeznaczonej dla młodszej młodzieży w stronę psychologicznego rozwoju postaci. Pierwszym krokiem w tę stronę jest potyczka Czwórki z przedstawicielami Inhumans. Przy jej okazji poznajemy postacie, które na stałe wejdą do marvelowskiego panteonu sławy, jak Crystal i Black Bolt. Na razie jest to jednak zbieranina dość malowniczych jegomościów, często odzianych w wyjątkowo komiczne stroje. Jack Kirby miał niewątpliwie smykałkę do kreowania efektownych wdzianek superbohaterów, czego dowodem jest właśnie Black Bolt, ale również jemu zdarzały się wpadki, jak wygląd Karnaka. Nie dość, że biedak ma wodogłowie, to jeszcze w swoim kostiumie przypomina przerośniętego plemnika. Jednak prawdziwym popisem umiejętności duetu Lee/Kirby jest tytułowa historia poświęcona Galactusowi. Pożeracz planet obrał sobie za cel Ziemię i przy jej pomocy zamierza zaspokoić swój niepohamowany głód. Warto dodać, że nasz glob wskazał mu nie kto inny, jak Silver Surfer. Ponieważ potężny kosmita nie jest wdzięcznym sparringpartnerem nawet dla The Thinga, całą sytuację należało rozwiązać w mniej konwencjonalny sposób. I to właśnie w tym tkwi siła tego komiksu, który w mniejszym stopniu nastawiony jest na prostacką nawalankę, a bardziej na dialogi i ukazanie siły charakterów poszczególnych bohaterów. Oryginalnym pomysłem było również ukazanie samego potężnego antagonisty. W czasach, kiedy podział na dobro i zło był wyjątkowo dobrze widoczny, sporą rewolucją było ukazanie go jako istoty spoza tego tradycyjnego podziału. To prawda, że miał apetyt na Ziemię i nie przejmował się jej mieszkańcami, ale też taki był jego los. Musiał pożerać planety, by przeżyć, tak jak ludzie, którzy spożywając hamburgera nie myślą o tym, że kiedyś był niezbyt rozgarniętym, ale w gruncie rzeczy sympatycznym zwierzątkiem. Omawiając tę pozycję, nie mogę nie wspomnieć o elementach, które mocno osadzają tę pozycję w mentalności lat 60. Trudno robić z tego konkretny zarzut, ponieważ takie były czasy, a jednak z dzisiejszego punktu widzenia szokujące jest przedstawienie płci pięknej. Sue nie tylko jest najmniej aktywnym członkiem Fantastycznej Czwórki, ale do tego nie raz ukazano ją jako infantylny ozdobnik dla swoich męskich towarzyszy. Weźmy chociaż scenę, kiedy bohaterowie skradają się do siedziby Inhumans. Nie wiedzieć czemu Sue uznała, że jest to najlepszy moment do tego, by w spektakularny sposób chwalić się nową fryzurą (swoją drogą o wiele ładniejszą niż hełmofon, w którym paradowała na początku). To jednak jeszcze nic w porównaniu z tym, w jaki sposób Reed traktuje swoją świeżo poślubioną małżonkę. Stale ją strofuje, ignoruje i z dzisiejszego punktu widzenia najnormalniej w świecie terroryzuje psychicznie. Pełnię obrazu dopełniają typowe dla lat 60. grzechy, jak dialogi w hurtowych ilościach zasypujące obrazki, irytujący narrator tłumaczący to, co widzimy, nieprawdopodobne zwroty akcji, pompatyczne dialogi (w tym notorycznie powtarzane „ogniu płoń” i „czas na lanie”) i występowanie tych wszystkich skomplikowanych urządzeń o rozbrajających nazwach. Moje ulubione to: rower odrzutowy, uniwersalny pręt kontrolny, rejestrator osobistych cząsteczek ciepła, atmodziało i niebiańskie bariery antyżycia. Ale chyba nic nie przebije pipsztyka ekonometrycznego. A jednak pomimo wszystkich tych zarzutów nie da się ukryć, że „Nadejście Galactusa” jest pozycją stosunkowo bezbolesną, którą czyta się lekko i szybko. Warto też zauważyć, że pomimo iż w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela otrzymaliśmy już kilka historii poświęconych Fantastycznej Czwórce, także z czasów nam jak najbardziej współczesnych, to jednak właśnie ten zbiór archiwaliów jak dotychczas jest najlepszym albumem poświęconym najbardziej znanej rodzinie superbohaterów.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #73: Fantastyczna Czwórka: Nadejście Galactusa Tytuł oryginalny: Fantastic Four: The Coming of Galactus Data wydania: 9 września 2015 ISBN: 978-83-2820-314-3 Format: 200s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 60% |