Nastawienie przeciwko sobie herosów w „Kapitanie Ameryce: Wojna bohaterów”, najnowszej odsłonie uniwersum Marvela, nie wynika z faktu, iż grono adwersarzy – po jakby nie było obijaniu ich niemiłosiernie w dwunastu filmach z cyklu – niebezpiecznie zeszczuplało. W końcu największe zagrożenie to te pochodzące ze środka, tym bardziej, jeśli mowa o zwartej grupie ratujących na co dzień świat zamaskowanych pół-bogów.  |  | ‹Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów›
|
Podział wśród Avengers wisiał w powietrzu. Utarczki słownie pomiędzy Iron Manem a resztą ekipy stanowiły do tej pory zabawne rozluźnienie, ciosy między bohaterami sypały się już wcześniej przy większych bądź mniejszych sporach. Zawsze jednak priorytetem dla całej grupy stanowiła obrona ludzkości przed czyhającymi zagrożeniami, czy to zewnętrznymi(Loki), czy sprowadzonymi na nią przez ich samych(Ultron). Wdzięczność za taszczenie na swoich barkach bezpieczeństwa ogółu ma jednak u społeczeństw swoje granice, dlatego te chce się wyznaczyć także superbohaterom. Po bolesnym upadku T.A.R.C.Z.Y, operującym na całym świecie bez żadnej transparentnej jurysdykcji. Odpowiedzialność za własne czyny to zresztą motyw aktualny w większości komiksowych światków. Całkiem niedawno Batman chciał zdyscyplinować samego Supermana, a pytanie, o to kto pilnuje tych, którzy mają za zadanie doglądanie całej reszty stanowiło jedną z głównych osi w wizjonerskim i niemal wybitnym „Watchmen: Strażnicy”. Notoryczna kontrola to zresztą jedna z głównych potrzeb współczesnego świata, ogarniętego wymogiem stałej informacji, danych i wiadomości, kontroli i weryfikacji w zgodzie z tezą, że zagrożenie czai się niemal wszędzie. Organizacją dobrą na wszystko w „Wojnie bohaterów” uosabia się w postaci ONZ, która zamierza przyjąć rezolucję o wciągnięciu Avengers pod swoją pieczę, aby decydować o ich losie i przyszłej przydatności. Część bohaterów jest skłonna poddać się nowym ograniczeniom, chcąc aby świat dalej widział w nich obrońców słusznej sprawy. W opozycji do nich stają jednak Ci mniej posłuszni, którym nie w smak działania według agendy innej niż własna. Odpowiedzialni za reżyserię bracia Russo na tej kanwie snują opowieść o rozłamie, ale też przeobrażeniu, bo z Tony’ego Starka, zblazowanego miliardera rzucającego buńczucznie w stronę prasy deklaracje o byciu superbohaterem zostało niewiele. Podobnie jak ze Steve’a Rogersa, wyjętego z innej epoki super żołnierza, wykonującego posłusznie wydane mu rozkazy. Mocne przeżycia, wojny i dotychczasowe starcia odcisnęły na każdym z nich inne piętno. Stark widząc przypadkowe ofiary i straty wynikające z własnych działań pragnie im zapobiec w przyszłości, składając broń na zasłużony odpoczynek. Dla Kapitana są one koniecznym kosztem w imię większego i wspólnego dobra. Tym bardziej, że będąc sparzonym zepsuciem i zainfekowanych fałszem kierujących nim wcześniej elit, reprezentuje momentami nieco zarozumiałą parafrazę słów jednego z X-Menów: „Superhero and Proud”, choć daleko mu do chwytania się narzędzi, które sprawiłyby aby z Magneto mógł podać sobie ręce. Bracia Russo wyważając racje w trudnym sporze miedzy swoimi głównymi protagonistami konsekwentnie wykorzystali sprawdzony w „Zimowym Żołnierzu” rytm kina szpiegowskiego. Z imponującym bondowskim otwarciem i dynamicznym skakaniem po interkontynentalnych lokacjach, by w odpowiednim momencie ustąpić widowiskowej i rozbuchanej rozrywce, która jest przecież solą całego cyklu. Płynna równowaga stylu idzie w parze z emocjami bohaterów, szczególnie, że dopisując im osobistą motywację podkręcają umiejętnie temperaturę, i tak już mocno rozgrzanego, superbohaterskiego konfliktu.  | |
Udana żonglerka postaciami sprawia, że szyld „Kapitan Ameryka” jest tu tylko wyłącznie dla utrzymania wrażenia kontynuacji serii. Nie przez przypadek na plakacie zamaskowane alter ego Steve Rogersa niknie gdzieś pod literami o wiele mocniejszego podtytułu. Pierwszy Avenger czas ekranowy musi dzielić z tyloma kolegami po fachu, że tylko brak Hulka i Thora przypomina nam o tym, że nie jest to kolejna odsłona ultra bombastycznych „Avengers”. Główny show w rzeczywistości jednak kradnie ten, którego paradoksalnie mamy w „Wojnie bohaterów” najmniej. Odnaleziony gdzieś wśród nowojorskiego Queens Peter Parker w interpretacji Toma Hollanda to strzał w nerdową dziesiątkę. Zwyczajny chłopak, nastolatek z sąsiedztwa wrzucony w samo oko superbohaterskiego cyklonu czuje się w nim jak fan wśród idoli z dzieciństwa, dopiero co oderwany od śledzenia z wypiekami na twarzy ich przygód. Biorąc w nich udział niejako personifikuje marzenia conajmniej połowy widzów, którzy stanęliby ramię w ramię z herosami po jednej lub po drugiej stronie konfliktu. Jeśli dodamy do tego ciotkę May, potrafiąca zawrócić odrobinę w głowie nawet samemu Starkowi, nie ma już wątpliwości: o takiego Człowieka-pająka i przed wszystkim ciotkę May walczyliśmy. W światku Marvela już dawno nie było tak elektryzującej zapowiedzi przygód nowego bohatera.  | |
Znakomita i wybijająca się przed szereg kolejna inkarnacja Spider-Mana nieco tuszuje wiele niedostatków, od których nie jest wolna „Wojna bohaterów”. Akcję dawkuje tu się w sposób hamulcowy. Raz spowalnia do nazbyt leniwego tempa by dać wybrzmieć nieco poważniejszym tonom filmu. Aby następnie ruszyć do widowiskowego pędu, do jakiego uniwersum Marvela zdążyło już nas wielokrotnie przyzwyczaić. Orbitujący wokół konfliktu bohaterów tajemniczy pułkownik Zemo sprawia wrażenie dodanego na siłę, tak aby skłóceni wewnętrznie bohaterowie mieli argument aby się przeciw komuś ostatecznie zjednoczyć. Braciom Russo nie można jednakże zarzucić konstruowanie obrazu w sposób nierównomierny. Trzecia odsłona „Kapitana Ameryki” spogląda konsekwentnie na bohaterów w maskach z innej, krytycznej perspektywy. Bacznym okiem bada nadludzi, którzy balansują na granicy społecznego altruizmu i arogancji wywołanej własnymi możliwościami i przeświadczeniem o potrzebie niesienia światu nieustannej pomocy. „Wojna bohaterów” odmalowuje także alegoryczny portret podziałów z pogranicza polityki i socjologii. Roztoczona przed widzem, i skutecznie przekuta na kino popularne wizja współczesności, wypełnionej różnicami kulturowymi, społecznymi i poglądowymi wykracza poza kinowy ekran. Spełnia rolę wskazówki i swoistej lekcji pokory dla tych, którzy w dyskusjach w obliczu aktualnych konfliktów, wyzwań i problemów nie widzą potrzeby porozumienia i dialogu. Bo nawet zamaskowanym nadludzkim mścicielom nie jest obce hasło, że na tyle są silni na ile są zjednoczeni, i na tyle słabi, na ile podzieleni.
Tytuł: Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów Tytuł oryginalny: Captain America: Civil War Data premiery: 6 maja 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Gatunek: akcja, SF, thriller Ekstrakt: 70% |