powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CLVI)
maj 2016

S.E.N.
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
– Mu­sisz uwa­żać, cór­ciu – po­wie­dzia­ła Urwiela, wy­ci­na­jąc skle­jo­ne włosy. – Na­stęp­nym razem nie baw się je­dze­niem. A te plam­ki na skó­rze same zejdą i potem bę­dziesz ślicz­nie opa­lo­na. I nikt nawet nie po­my­śli, że po­cho­dzisz z Wy­ro­bi­ska.
Nie­ste­ty, oka­za­ło się, że cera dziew­czyn­ki uparcie od­rzu­ca do­bro­czyn­ne dzia­ła­nie pro­mie­ni sło­necz­nych. Nie­zmien­nie blada Keiri bar­dzo rzad­ko od­wie­dza­ła po­dwór­ko szkol­ne, a zmu­szo­na do wyj­ścia na ze­wnątrz, ucie­ka­ła w cień. Ina­czej co­dzien­nie wra­ca­ła­by do domu upstrzo­na czer­wo­ny­mi punk­ci­ka­mi.
Nie opa­li­ła się, za­wio­dła mamę. Sta­ra­ła się nad­ro­bić to do­bry­mi oce­na­mi, lecz nie po­tra­fi­ła zmyć z sie­bie pięt­na po­raż­ki. Wy­śmia­na i od­rzu­co­na przez dzie­ci z po­wierzch­ni czuła, że osza­le­je, jeśli nie znaj­dzie przy­ja­cie­la. Kogoś, kto wes­prze ją w trud­nych chwi­lach i nigdy nie na­zwie „błę­dem”.
Jej pra­gnie­nie zi­ści­ło się, jed­nak cena za to była bar­dzo wy­so­ka.
Tam­ten wie­czór, jak sen, pa­mię­ta­ła tylko frag­men­ta­rycz­nie. Sły­sza­ła w gło­wie krzyk do­strze­ga­ją­cej ją z da­le­ka są­siad­ki i pisk suw­ni­ka, któ­rym do­je­cha­ły pod lecz­ni­cę. Wi­dzia­ła za­czer­wie­nio­ne oczy mamy oraz ciem­ny ko­ry­tarz po­cze­kal­ni. Czuła cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach szpi­ta­la.
Miała świa­do­mość, że tata może umrzeć, a z dru­giej stro­ny nie do­pusz­cza­ła do sie­bie tej myśli. Sie­dzia­ła, ści­ska­jąc dłoń roz­hi­ste­ry­zo­wa­nej Urwieli, sama nie­zdol­na do pła­czu. Czy na­stał ko­lej­ny dzień, czy wciąż trwa­ła noc? Czy wra­ca­ły z matką do domu, czy spę­dzi­ły wszyst­kie te go­dzi­ny w po­cze­kal­ni? Nie pa­mię­ta­ła. Do­pie­ro nie­zna­jo­my ko­bie­cy głos wy­rwał ją z otę­pie­nia:
– Mo­żesz teraz zo­ba­czyć się z tatą.
We­szła do peł­nej łóżek sali, wo­dzi­ła wzro­kiem po ob­cych twa­rzach, wi­dzia­ła ból, sły­sza­ła jęki. Leżał tam, jedno oko prze­sła­niał mu ban­daż, spoj­rze­nie dru­gie­go utkwił w córce. Od­dech uno­sił spo­wi­tą bia­łym ma­te­ria­łem pierś, po­kry­te ze­schłą krwią palce po­ru­szy­ły się lekko.
– Keiri… – wy­chry­piał oj­ciec. – Moje ko­cha­nie. Wiesz, że cię ko­cham, praw­da? Po­wi­nie­nem ci to czę­ściej mówić.
Łzy po­de­szły jej do gar­dła, wci­snę­ły się do oczu i spły­nę­ły po po­licz­kach. Ke­irian­na po­cią­gnę­ła nosem, wy­tar­ła buzię w rękaw.
– Też cię ko­cham, tato.
Pró­bo­wa­ła pro­sić go, by nie umie­rał, by nie zo­sta­wiał jej samej, ale słowa nie chcia­ły przejść przez ści­śnię­tą krtań. Spo­mię­dzy warg wy­do­by­wał się je­dy­nie szloch. Czemu teraz? Dla­cze­go, skoro do­tych­czas była taka spo­koj­na?
– Nie płacz, dro­gie dziec­ko, nie płacz. – Duar uniósł się na po­dusz­kach. – Nie ścią­gną­łem cię tutaj, by się że­gnać…
Wtedy za­uwa­ży­ła, że przy­szła bez matki. Tknię­ta na­głym im­pul­sem, do­sko­czy­ła do łóżka szpi­tal­ne­go i wtu­li­ła po­li­czek w ramię ojca.
– Nie chcę zo­stać sama z mamą.
Tata skrzy­wił się lekko, jakby z bólu, ale nie od­su­nął Keiri od sie­bie.
– Wiem, ko­cha­nie… – Przy­mknął na chwi­lę po­wie­ki i po­wtó­rzył: – Wiem. Kie­dyś twoja mama była inna, ale z na­sta­niem trud­nych cza­sów zmie­ni­ła się. Pod­czas oku­pa­cji spo­tka­ło ją… wiele złego – do­koń­czył z wa­ha­niem. – Mu­sisz zro­zu­mieć. Mu­sisz być silna za was obie.
Keiri od­su­nę­ła się nie­znacz­nie, mam­ro­cząc pod nosem, że bę­dzie od­waż­na, choć łzy upar­cie pcha­ły jej się do oczu. Od­ru­cho­wo prze­tar­ła twarz i wła­śnie wtedy za­uwa­ży­ła, że ma na sobie krew. Nie wła­sną, a ojca. Czer­wo­ne smugi zna­czy­ły jej po­li­czek i palce, pa­li­ły skórę żywym ogniem, prze­że­ra­ły się przez ma­te­riał rę­ka­wa.
Za­czę­ła krzy­czeć. Rap­tem po­czu­ła na ra­mio­nach cię­żar ob­cych dłoni, usły­sza­ła swoje imię po­wta­rza­ne przez tatę. I w tej se­kun­dzie świat uto­nął w bez­dź­więcz­nym mroku.
Potem po­ja­wił się głos. Cichy, słod­ki i cie­pły, szep­tał słowa uko­je­nia pro­sto do jej ucha. Nie wie­dzia­ła, do kogo na­le­żał, ale po­czu­ła się bez­piecz­na. A gdy na po­wrót wszyst­ko od­zy­ska­ło ko­lo­ry, z za­sko­cze­niem od­kry­ła, że znaj­du­je się we wła­snym łóżku.
Wy­ję­ła ręce spod koł­dry i przyj­rza­ła się im uważ­nie. Nie do­strze­gła śladu po­pa­rzeń, jej ubra­nie też po­zo­sta­ło nie­na­ru­szo­ne. Czyż­by wszyst­ko, do czego do­szło tego okrop­ne­go dnia, było kosz­ma­rem? Wy­two­rem jej wy­bu­ja­łej wy­obraź­ni?
Na­dzie­ja pry­sła jak bańka my­dla­na, a w za­mian po­ja­wił się lęk. Keiri pod­wi­nę­ła nogi i pi­snę­ła, do­strze­gł­szy ruch z boku. Zmu­si­ła się, by spoj­rzeć w tamtą stro­nę, za­mar­ła z dłoń­mi unie­sio­ny­mi do ust. Po­my­śla­ła, że znowu śni.
Drob­na isto­ta o pło­ną­cej rdza­wo grzy­wie i osza­ła­mia­ją­co bia­łych zę­bach za­krę­ci­ła się w po­wie­trzu, zo­sta­wia­jąc za sobą ślad ze szkar­łat­nych smug. Ete­rycz­ne skrzy­dła to po­ja­wia­ły się, to zni­ka­ły za ple­ca­mi zjawy, ma­leń­kie wargi wy­krzy­wiał gry­mas smut­ku.
– Hej, Keiri… – po­wie­dział du­szek, zanim dziew­czyn­ka zdą­ży­ła otrzą­snąć się z pierw­sze­go szoku. – Przy­kro mi, że twój tata umarł.
• • •
Ze wscho­du w stro­nę Sza­rzy­zny dął po­ry­wi­sty, chłod­ny wiatr, w po­wie­trzu uno­sił się za­pach smogu, a ciem­ne chmu­ry prze­sła­nia­ły niebo. Jakby na­tu­ra chcia­ła po­twier­dzić słusz­ność nada­nej po­nu­re­mu mia­stecz­ku nazwy.
Gor­nor stał na dachu szko­ły, spo­glą­da­jąc na za­to­pio­ne w ciem­no­ści po­dwór­ko, a myśli swo­bod­nie prze­la­ty­wa­ły mu przez głowę. Z cza­sem zła­pał się nawet na roz­wa­ża­niu, czy nie sko­czyć. Nie chciał umie­rać, ale jakaś cząst­ka jego jaźni już wy­obra­ża­ła sobie krót­ki, za­koń­czo­ny bo­le­snym upad­kiem lot. Jakby w mózgu tkwił prze­łącz­nik do dez­ak­ty­wo­wa­nia pod­sta­wo­wych in­stynk­tów, w za­mian uwal­nia­ją­cy skry­tą w pod­świa­do­mo­ści fa­scy­na­cję śmier­cią.
Czy to wła­śnie stało się z małym sa­mo­bój­cą? Czy coś od­wró­ci­ło bieg im­pul­sów prze­ska­ku­ją­cych po siat­ce neu­ro­no­wej, prze­ni­co­wa­ło umysł i spra­wi­ło, że za­miast dążyć do prze­trwa­nia, chło­piec po­sta­no­wił skoń­czyć ze sobą?
Na pod­sta­wie na­gra­nia można było osza­co­wać, że do­tar­cie na dach szko­ły zaj­mo­wa­ło ja­kieś je­de­na­ście minut. In­da­ga­tor w po­dob­nym cza­sie prze­cho­dził z sali na szczyt bu­dyn­ku, co ozna­cza­ło, że uczeń cze­kał ponad kwa­drans, zanim sko­czył. Naj­wy­raź­niej chciał, by ró­wie­śni­cy oglą­da­li upa­dek. Mimo to nie po­zo­sta­wił listu ani żad­nej, naj­drob­niej­szej cho­ciaż­by wia­do­mo­ści su­ge­ru­ją­cej, dla­cze­go to zro­bił. Teo­re­tycz­nie znaj­do­wał się na dachu sam, co spra­wia­ło, że jego przy­pa­dek pa­so­wał do po­zo­sta­łych. Choć też nie­zu­peł­nie. A prze­cież fala prze­ta­cza­ją­cych się przez kraj sa­mo­bójstw była zja­wi­skiem upo­rząd­ko­wa­nym i wręcz nie­na­tu­ral­nie spo­koj­nym. Do ofiar na­le­że­li prze­waż­nie zbrod­nia­rze wo­jen­ni lub znane oso­bi­sto­ści uwi­kła­ne w po­li­ty­kę mo­car­stwa, co summa sum­ma­rum ozna­cza­ło jedno i to samo.
Ale dziec­ko?
Zresz­tą zja­wi­sko trwa­ło nie od de­ka­dy, a od ośmiu lat, i ni­czym ma­so­wy wy­rzut su­mie­nia do­pro­wa­dzi­ło ty­sią­ce osób do ode­bra­nia sobie życia. Za­wsze w ten sam spo­sób – po wy­zna­niu swych win świa­tu ska­ka­li z dużej wy­so­ko­ści na zie­mię. Nigdy do wody. Jed­nak­że wśród naj­młod­szych sta­ty­sty­ka sa­mo­bójstw utrzy­my­wa­ła się na sta­łym, mar­gi­nal­nym po­zio­mie.
Wobec tego trzy ele­men­ty nie pasowały do schematu – wiek ofia­ry, brak jed­no­znacz­nej spo­wie­dzi i czas wy­da­rze­nia.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

5
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.