Siedemdziesiąty ósmy tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela przynosi zbiór krótkich przygód Hulka z okresu Srebrnej Ery Komiksu pod wspólnym tytułem „Hulk: Potwór na wolności”. Jest też kolejnym dowodem na to, jak bardzo odbiór opowieści obrazkowych zmienił się przez lata.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Lubię stare komiksy, ale niektóre, wyciągnięte z odległej przeszłości, pozycje prezentowane w ramach WKKM zupełnie do mnie nie trafiają. I nie wiem z czego to wynika. Być może najlepsze historie z tego okresu znałem wcześniej i idealizowałem sobie klimat tamtej epoki. A może po prostu chodzi o niefortunny wybór konkretnych opowieści. W końcu, jak udowodniły takie dzieła, jak „Dr Strange: Bezimienna Kraina Poza Czasem” czy „Avengers: Narodziny Ultrona” nawet w latach 60. trafiały się perełki, które i dziś doskonale się czyta. Tym razem otrzymujemy odcinek w całości poświęcony Hulkowi i niestety mam co do niego mieszane uczucia. Z jednej strony prezentuje on Sałatę Marvela, takiego, jakiego wszyscy kochają, czyli współczesnego odpowiednika Dr. Jekylla i Mr. Hyde′a; z drugiej jednak infantylność i brak precyzyjnej wizji całości wyjątkowo przeszkadza w odbiorze. Przez lata Hulk przechodził liczne metamorfozy, ale tym wcieleniem, które najbardziej się z nim kojarzy jest to, kiedy naukowiec Bruce Banner pod wpływem nagłego wzrostu adrenaliny, zamienia się we wściekłą bestię o ogromnej sile i wytrzymałości, ale dość skromnych zdolnościach intelektualnych. Przerażeni ludzie widzą w nim zagrożenie i zmierzają do jego szybkiej eksterminacji, natomiast sam Hulk pragnie tylko spokoju i nawet chciałby się z kimś zaprzyjaźnić, gdyby tylko znalazła się choć jedna przyjazna dusza, która wykazałaby choć odrobinę współczucia wobec niego. Tymczasem od samego początku „Potwora na wolności”, nieświadomy niczego niezniszczalny osiłek pakuje się w same tarapaty. Najpierw demoluje Asgard, gdzie przeniósł go podstępny Loki, następnie, już na ziemi, musi zmierzyć się z coraz potężniejszymi przeciwnikami, jak Kosmiczny Pasożyt, Rhino, zrzuconym na Stany Zjednoczone przez wojska Mao Tse Tunga niejaki Brakujące Ogniwo (takie rzeczy tylko w latach 60.!), czy Mandaryn. A wszystko po to by trafić w sam środek wewnętrznego sporu w krainie Inhumans. Do tego porzucają go jedyne osoby, na które mógł do tej pory liczyć Rick Jones i Betty Ross. Kiedy się o tym czyta, może nie wygląda to tak strasznie, ale niestety wykonanie całości cechuje znacznie posunięta archaiczność. Można wybaczyć Hulkowi, że wciąż gada do siebie, co w zamyśle ma tłumaczyć czytelnikom akcję, ale już jego niekonsekwentne zachowania stają się na dłuższą metę irytujące. Na ten przykład, z jednej strony jest uosobieniem brutalnej siły, która wszystko niszczy, by po chwili dojść do wniosku, że nie może pozwolić, by coś się stało ludziom w jego otoczeniu, nawet tym nieprzychylnie nastawionym. Konsekwencja zresztą nie jest najmocniejszą stroną scenarzystów, np. przemiany Bannera w Hulka są nagłe i uzależnione bardziej od ich widzimisię, niż koncepcji postaci. Również dziwne wydaje się, że Zielony kuleje po tym, jak jego ludzka forma została zraniona w nogę, tymczasem w innym momencie Banner dotyka parzącej skóry Brakującego Ogniwa i nie odnosi większych obrażeń, mimo, że przed chwilą sam Hulk ledwo to wytrzymał. Ogromną zaleta komiksu są natomiast rysunki. Choć widać, że pochodzą z innej epoki, to jednak kreska jednej z nielicznych pań w branży komiksowej, Marie Severin, sprawia, że całość czyta się stosunkowo przyjemnie i nawet największe głupoty scenarzystów mogą im ujść na sucho. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to jej wersja Hulka jest ta najbardziej ikoniczną, jaka utrwaliła się w zbiorowej świadomości. Niestety jej ciepły styl, dzięki któremu od razu lubi się Sałatę, jest nieco niszczony przez niefrasobliwość kolorystów, którzy dość swobodnie potraktowali swoją pracę, dzięki czemu nie tylko tło z kadru na kadr zyskuje inną barwę, ale nawet ubiory postaci. Dla kolekcjonerów na pewno „Potwór na wolności” jest istotną publikacją i to do nich jest głównie kierowana. W końcu to z publikowanego w zbiorze „The Incredible Hulk Annual #1” pochodzi słynna okładka, na której nasz bohater dźwiga ogromny ciężar na barkach, niczym Atlas sferę niebieską. Z drugiej strony na okładce WKKM widzimy go jedynie z czterema palcami u nogi. A zatem albo akceptuje się ten klimat i przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza, albo omija wielkim łukiem.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #78: Hulk: Potwór na wolności Tytuł oryginalny: The Incredible Hulk: This Monster Unleashed Data wydania: 18 listopada 2015 ISBN: 978-83-2820-319-8 Format: 224s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,90 Gatunek: superhero Ekstrakt: 60% |