powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CLVII)
czerwiec 2016

Vice fabuła
Brian A Miller ‹Vice: Korporacja zbrodni›
„Vice: Korporacja zbrodni” to niebezpieczny dla widza melanż „Świata Dzikiego Zachodu”, „Blade Runnera”, Bruce’a Willisa i relatywnie niskiego budżetu.
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
‹Vice: Korporacja zbrodni›
‹Vice: Korporacja zbrodni›
Kto by pomyślał, że Bruce Willis aż tak desperacko potrzebuje pieniędzy… Można jeszcze zrozumieć jego udział w produkcjach kiepskich, ale przynajmniej drogich, gdzie da się uszczknąć spory kawałek finansowego tortu, ale co też takiego mogło go skusić do wystąpienia w kosztującym „zaledwie” 10 milionów dolarów „Vice: Korporacja zbrodni”? Bo przecież nie scenariusz… No chyba że miał jakieś zobowiązanie wobec reżyserującego obraz Briana A. Millera, u którego już występował w starszym o rok „Księciu”? Tyle że w tamtej tandecie partnerował mu chociaż John Cusack…
W „Vice: Korporacji zbrodni” Willis jest (z naciskiem na „jest”, bo do grania wiele tu nie dostał) szefem korporacji, która wykroiła sobie kawałek miasta i urządziła na jego terenie coś w rodzaju raju dla psychopatów, ludzi z nadwyżką adrenaliny i ogólnie wszystkich tych, którym nie odpowiadają społeczne hamulce. Innymi słowy – każdy, kto dysponuje większą gotówką, może tam sobie wejść i do woli gwałcić, zabijać czy napadać, bowiem mieszkańcy tego terenu są androidami przeznaczonymi do zapewniania rozrywki klientom korporacji. Wyglądają jak ludzie, zachowują się jak ludzie, krwawią jak ludzie, ale w razie czego łatwo dają się naprawić, a na dokładkę co dzień mają resetowaną pamięć, więc szaleć można bez większych wyrzutów sumienia.
Jak nietrudno zauważyć, ten kawałek fabuły został oparty na „Świecie Dzikiego Zachodu”, z tą różnicą, że westernowe realia zastąpiono współczesnymi. Reszta to spłycona, zbarbaryzowana i utopiona w taniej sensacji koncepcja żywcem przeniesiona z „Blade Runnera”. Oto bowiem jeden z androidów – obowiązkowo płci żeńskiej – po nieco zbyt pospiesznym resecie ma nazajutrz niespodziewane przebitki z poprzedniego dnia. Gdy trafia do laboratorium, gdzie zostaje poddany zabiegowi diagnostycznemu, przypomina sobie i poprzednie zgony, jeden za drugim, a każdy z nich brutalny. Przerażony wyrywa się z krępujących go pasów i ucieka z placówki, postanawiając odszukać budynek ze swoich snów.
W tym czasie firmą, której udało się obejść zakaz produkcji i wykorzystywania androidów (społeczeństwo obawiało się, że mogą zacząć zabijać normalnych ludzi), interesuje się jakiś „nieszablonowy” detektyw, czyli niedogolony facet w czarnej, skórzanej kurtce i z długimi, niechlujnie powiewającymi włosami, obowiązkowo jeżdżący czarnym autem z potężnym silnikiem. Uważa, że Vice jest wylęgarnią świrów i zboczeńców, którzy po wizycie tam zabierają się za gwałcenie i mordowanie kobiet w świecie zewnętrznym. Wbrew zaleceniom szefa ciągle nachodzi siedzibę korporacji i aresztuje jej klientów.
Androidka ucieka, policjant tropi, a szef firmy zaciera ręce na myśl o rosnących słupkach dochodów. Z biegiem czasu do głównego tria dochodzi konstruktor androidów, starający się dać uciekinierce namiastkę prawdziwego życia. Co nie będzie łatwe, bo na ich tropie są wysłannicy korporacji. Jak nietrudno zgadnąć, zbliża się konfrontacja. A zaraz za nią napisy końcowe.
Opowieść zawodzi tak naprawdę na wielu poziomach. Przede wszystkim proponuje mikrą, irytująco linearną intrygę, łatwą do przewidzenia dla tych z widzów, którym kino sf jest nieobce, na dokładkę zakończoną uproszczonym, dalekim od prawdopodobieństwa finałem, doskonale wpisującym się w popularne w ostatnich latach młodzieżowe historie antyutopijne. Do tego dochodzą niemal zupełnie płaskie, schematycznie skonstruowane postaci, mocno umiarkowane emocje i dziwaczne, wyczuwalnie niedrogie walki i strzelaniny, toczące się – jak przystało na niedrogi film – wyłącznie po zmroku. Twórcy zaprzepaścili też kilka obiecujących wątków (kwestia wgrywanego oprogramowania oraz Mityczna Kraina Bez Syntetyków i Bez Powszechnej Kontroli), a w kilku innych pojechali po bandzie (elektroniczna zmiana osobowości nawet w dzisiejszej dobie wygląda na szytą grubymi nićmi, a co dopiero mówić o dalekiej przyszłości; rysunek niekształtnej kostki od razu jest rozpoznawany jako szkic kościoła; nabrzeże ze „statkiem”, i to pływającym do innego kraju – puste, ciemne, bez terminalu i bez ewentualnych pasażerów).
Film ma jednak jedną niezaprzeczalną zaletę – szybko się ogląda. Ani się spostrzec, a półtorej godziny seansu właśnie finiszuje. Ciężko mi jednak osądzić, czy wyłącznie na tej podstawie powinienem podnosić ocenę całości…



Tytuł: Vice: Korporacja zbrodni
Tytuł oryginalny: Vice
Dystrybutor: Monolith
Data premiery: 20 lipca 2015
Reżyseria: Brian A Miller
Zdjęcia: Yaron Levy
Muzyka: Hybrid
Rok produkcji: 2015
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 96 min
Dźwięk (format): angielski, polski
Napisy: angielskie, polskie
Parametry: Dolby Digital 5.1
Gatunek: akcja, przygodowy, SF
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 30%
powrót; do indeksunastwpna strona

64
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.