Osiemdziesiąty pierwszy tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela przynosi kontynuację opowieści „Życie i śmierć Kapitana Marvela” i jak łatwo się domyślić, tym razem to właśnie śmierć będzie najważniejszym elementem całości.  |  | ‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #81: Życie i śmierć Kapitana Marvela. Część 2›
|
Najpierw jest jednak życie, czyli zamknięcie historii, w której potężny tytan Thanos w wyniku misternego spisku zdobywa Kosmiczną Kostkę. Dzięki niej może w dowolny sposób zakrzywiać rzeczywistość i ostatecznie przy jej pomocy sam staje się wszechświatem. Posiadając nieograniczoną moc, prostą drogą zmierza ku największemu celowi, jaki sobie wyznaczył, czyli złożeniu Układu Słonecznego w ofierze swojej oblubienicy Śmierci. By go powstrzymać, do dzieła będzie musiała wkroczyć awangarda Avengers, choć szansę na pokonanie szaleńca mają tylko obdarzony w poprzednim tomie kosmiczną świadomością Kapitan Marvel i Drax Niszczyciel, którego życiowym celem jest zabicie Thanosa. Trzeba przyznać, że zakończenie tej kosmicznej sagi jest równie imponujące jak jej początek, prezentowany w 77. zeszycie WKKM. Dzięki wyobraźni i talentowi Jima Starlina, który objął pieczę nad serią przygód o Kapitanie Marvelu, z podrzędnego, niezbyt wyróżniającego się superbohatera ze stajni Domu Pomysłów, wyrósł on na jedną z ciekawszych postaci uniwersum. I choć ostatecznie nie dorobił się tak rozpoznawalnej marki jak Iron Man czy Hulk, z dzisiejszego punktu widzenia jego przygody czyta się o wiele lepiej od współczesnych mu historii poświęconych bardziej znanym kolegom po fachu. Następnie otrzymujemy jednoodcinkowy pojedynek z niejakim Nitro (tym samym, który wiele lat później doprowadził do przełomowej „Wojny domowej”). Spotkanie z nim okaże się brzemienne w skutkach i prostą drogą zaprowadzi nas do albumu, który pierwotnie ukazał się w 1982 roku jako pierwszy odcinek nowej serii „Marvel Graphic Novel” z podtytułem „Śmierć Kapitana Marvela”. Dzieła wyjątkowego, które odcisnęło piętno na opowieściach obrazkowych. Oto bowiem okazało się, że jedna z czołowych postaci może nie tylko umrzeć, ale na domiar tego zrobić to tradycyjnie, jak zwykli ludzie. Nie w wyniku heroicznej walki z kolejnym megapotężnym superłotrem, poświęcając się dla dobra ludzkości, ale po prostu w wyniku przerzutów rakowych. Choć Kapitan Marvel jest przedstawicielem obcej rasy Kree, także on mógł zachorować na złośliwy nowotwór. Co gorsza, nie są mu w stanie pomóc nie tylko najwięksi mózgowcy naszego świata z Hankiem Pymem, Beastem, Strange′em i Reedem Richardsem na czele, ale także superkomputer z Tytana. Kapitanowi pozostaje więc pogodzić się ze losem i póki ma jeszcze czas, pożegnać się z przyjaciółmi, których ma naprawdę sporo. Chociaż Jima Starlina chwaliłem za opowieść o Thanosie, to za tę historię będę go wychwalał pod niebiosa. Bez przesadnego patosu pokazał ludzki dramat umierania w świecie superbohaterów, a to wcale nie jest takie łatwe, że przytoczę w tym miejscu nie do końca przekonującą miniserię „Poległy syn: Śmierć Kapitana Ameryki” (WKKM-42). Marvel oczywiście boi się tego, co ma nadejść, ale zachowuje godność do końca. Osobą, która najbardziej miota się ze swoimi uczuciami, jest wybuchowy Rick Jones, który przez pewien czas nierozerwalnie związany był z Kapitanem. Wszystko to jednak zostało pokazane bardzo sugestywnie i nawet kiedy dochodzi do symbolicznego spotkania Marvela z Thanosem, który ma przeprowadzić go na drugą stronę, niczym Charon przez Styks, całość została tak umiejętnie przedstawiona, że nie wyczuwa się w tym banału. A już scena, kiedy nasz bohater spotyka samą Śmierć i wypowiada znamienne słowa „chodzi o to, że już nie potrzebuję iluzji”, jest jedną z najbardziej wstrząsających w dziejach komiksu superbohaterskiego. Poza scenariuszem Starlin rewelacyjnie sprawdził się jako rysownik. Już we wcześniejszych pracach pokazał się z jak najlepszej strony, ale to, co zaprezentował w „Śmierci Kapitana Marvela”, to klasa sama w sobie. Widać, że przez osiem lat, jakie minęły od opowieści o starciu z Thanosem do czasu publikacji tej pozycji, popracował nad swym stylem. Wciąż jest on szczegółowy i w specyficzny sposób futurystyczny, ale już nie tak pogodny jak na początku. Mocniej zaznaczone kontury i zwiększenie roli cieni doskonale oddają atmosferę przygnębienia i skupienia. Bez wątpienia mamy tu do czynienia z najlepszą opowieścią, jaka pojawiła się w drugiej serii kolekcji Hachette i jedną z najciekawszych pozycji, jakie ukazały się na naszym rynku. Niestety, przed wystawieniem temu wydawnictwu maksymalnej oceny powstrzymuje mnie to, że jednak pomiędzy zeszytami genialnymi i bardzo dobrymi, trafił się dość przeciętny epizod poświęcony Nitro, a także mało wciągający 125. zeszyt „Avengers”, stanowiący fragment walki najpotężniejszych bohaterów Ziemi z armią Thanosa. Choć został wyśmienicie zilustrowany przez Johna Buscemę, to jednak odpowiedzialny za jego scenariusz Steve Englehart nie do końca wyczuł klimat Starlina i zaprezentował dość zwyczajną bijatykę wszystkich ze wszystkimi, bez specyficznego klimatu, jaki cechuje reszta albumów. To jednak drobnostki, które nie przysłaniają wielkiego wrażenia, jakie robi całość.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #81: Życie i śmierć Kapitana Marvela. Część 2 Tytuł oryginalny: The Life and Death of Captain Marvel: Part Two Data wydania: 30 grudnia 2015 ISBN: 978-83-2820-322-8 Format: 172s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 90% |