powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLVIII)
lipiec-sierpień 2016

Bez życia
Paul Feig ‹Ghostbusters. Pogromcy duchów›
Problemem „Ghostbusters. Pogromców duchów” nie jest nadmiar estrogenu: kobiety ganiają za złośliwymi duchami równie przekonująco, co mężczyźni. Niestety, komedia Paula Feiga okazuje się nieświeżym towarem poddanym nieprzekonującemu liftingowi – kolejną nową wersją niewolniczo przywiązaną do starej formuły, pozbawioną własnego charakteru.
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
‹Ghostbusters. Pogromcy duchów›
‹Ghostbusters. Pogromcy duchów›
Kiedy tylko ogłoszono, że w nowej wersji „Pogromców duchów” żeńska obsada zastąpi starych bohaterów, w internecie wybiło mizoginistyczne szambo, którego odór przebił nawet rasistowską reakcję wielu fanów „Gwiezdnych Wojen” na czarnego szturmowca w „Przebudzeniu Mocy”. Kobiety z miotaczami cząsteczek rzekomo miały zrujnować bezcenne wspomnienia z dzieciństwa, gdy to Bill Murray, Harold Ramis, Dan Aykroyd i Ernie Hudson rozprawiali się ze zjawiskami nadprzyrodzonymi straszącymi nowojorczyków w jednej z najbardziej kultowych komedii lat osiemdziesiątych. Tymczasem wystarczyłoby wrócić po latach do filmu Reitmana i okazałoby się, że wcale on taki zabawny; w dodatku obciążony ładunkiem seksizmu, który może nie przeszkadzał trzydzieści lat temu (a i pewnie późniejszym ośmiolatkom, oglądającym „Pogromców” po raz pierwszy w telewizji lub na wideo), ale w XXI wieku, przy całym sentymencie do oryginału, powoduje jednak spory dyskomfort. Z tej perspektywy powierzenie głównych ról w reboocie kobietom – skądinąd znakomitym aktorkom komediowym – jawić się powinno raczej jako dziejowa sprawiedliwość.
Bardziej uzasadnione wątpliwości pojawiły się przy okazji kolejnych zwiastunów, w których trudno dopatrzeć się było odkrywczej fabuły i udanych żartów, a warstwie wizualnej i efektom specjalnym niebezpiecznie blisko było do kiepskich gier komputerowych. Teraz, gdy „Ghostbusters. Pogromców duchów” obejrzeć można w kinach (swoją drogą, ciekawe czemu polski dystrybutor nie przetłumaczył tytułu na „Pogromczynie duchów”), widać, że o ile obawy co do szkodliwości estrogenu były zupełnie bezzasadne, o tyle film Paula Feiga cierpi na tyle innych poważnych przypadłości, że trudno ostatecznie uznać go za udany.
Zaczyna się jednak znakomicie – gdy przewodnik wycieczki (bezbłędny Zach Woods z „Doliny Krzemowej”) po dziewiętnastowiecznej posiadłości pewnego arystokraty opowiada o jej luksusowym wyposażeniu, w którego skład wchodziły m.in. bidet do twarzy i ogrodzenie przeciw Irlandczykom, można uwierzyć, że ktoś tu jednak się wysilił i napisał kilka niezłych scen i linijek dialogowych. Niestety, podobnie zabawnych momentów jest w filmie bardzo niewiele. Wina w tym głównie marnego scenariusza, który, po błyskotliwym początku, bez większej finezji zaczyna recykling pomysłów z oryginału z 1984 roku, ślepo wierząc, że vis comica i umiejętność improwizacji Kristen Wiig, Melissy McCarthy, Kate McKinnon i Leslie Jones wystarczą dla odświeżenia starej formuły.
Szybko orientujemy się, że choć płeć bohaterów uległa zmianie w stosunku do produkcji Reitmana, to nowe postacie charakterami zostały obdzielone bardzo podobnie co „starzy” pogromcy. Wiig wnosi do filmu sceptycyzm Billa Murraya, McCarthy cielęcy entuzjazm Dana Aykroyda, McKinnon, tak jak wcześniej Harold Ramis, gra nerda, którego naukowego żargonu nikt nie rozumie (ma za to szaloną fryzurę, jakby jej palec wiecznie tkwił w gniazdku elektrycznym). Wyjątkiem jest tu Leslie Jones, która, w przeciwieństwie do Erniego Hudsona, nie jest jedynie „elementem etnicznym”, bez którego „Pogromcy” swobodnie by się obyli (i którego po latach mało kto będzie pamiętać) – jej bohaterka, eks-pracownica nowojorskiego metra znająca historię miasta na wyrywki, stanowi esencjalną część nowego składu, a charyzma i ekranowa prezencja komiczki sprawiają, że częstokroć to jej udaje się rozbawiać najskuteczniej.
Niewiele nowego oferuje też sama fabuła: bohaterki tracą pracę na uniwersytecie, bo świat akademicki nie chce być kojarzony z dziwakami zajmującymi się zjawiskami paranormalnymi; zakładają prywatną działalność gospodarczą i niecierpliwie czekają na pierwszych klientów (którzy jakimś cudem nie walą drzwiami i oknami). W końcu okazuje się, że Nowy Jork jednak potrzebuje pogromców, bo niezbyt przyjaźnie nastawione istoty z innego wymiaru zamierzają zatrzymać się w mieście na dłużej. Największe pretensje do Feiga (i jego współscenarzystki, Katie Dipold) można mieć właśnie o to, że zamiana płci bohaterów to jedyny oryginalny pomysł na reboot – a i tak zupełnie niewygrany w filmie. Na dobrą sprawę wystarczyłoby kilka kosmetycznych poprawek w scenariuszu i w główne role z powodzeniem mogliby wcielić się mężczyźni.
„Pogromczynie” opowiedziane są bez pasji, odhaczają kolejne punkty obecne w filmie Reitmana, ale same nie wnoszą wiele nowej jakości – nie ma tu scen, do których będzie się wracać po seansie. Komedia Feiga jest kolejnym – po „Terminatorze: Genisys”, „Jurassic World”, czy nawet „Przebudzeniu Mocy” – przykładem przesadnego przywiązania do pamiętnego oryginału. Tak jakby ponowne opowiedzenie dokładnie tej samej historii miało gwarantować, że widzowie pokochają nową wersję równie mocno jak ulubione produkcje sprzed lat. To nie będzie przypadek „Ghostbusters. Pogromców duchów”, którym odważniejsze poprzestawianie starych klocków wyszłoby tylko na zdrowie.
Humor dawnych „Pogromców” nie należał do zbyt wyszukanych, ale i tak broni się lepiej niż większość żartów z nowej wersji: oczywiście, jeśli masz na planie tak uznane komediowe aktorki, od czasu do czasu coś musi zagrać (obok Jones wyróżnić należy kreskówkową rolę McKinnon), ale niestety średni poziom dowcipu wyznaczany jest tu przez powracającą stanowczo zbyt wiele razy skargę Melissy McCarthy dotyczącą zawartości wontonów w chińskiej zupie. Chwilowych przebłysków dostarcza Chris Hemsworth obsadzony w roli Kevina, bosko przystojnej, acz niezbyt rozgarniętej sekretarki bohaterek – wydaje się jednak, że nawet ten pomysł lepiej wyglądał na papierze (choć niestosowne umizgi granej przez Wiig Erin Gilbert do podwładnego miło kojarzą się z rolą, jaką aktorka odgrywała w skeczach „Around the Town” z „Saturday Night Live”). Epizody gwiazd filmów Reitmana, które powinny pełnić rolę wisienek na torcie, też sprawiają wrażenie przypadkowych i wysilonych. Cover słynnej piosenki Raya Parkera Jr. w wykonaniu Fall Out Boy i Missy Elliot chciałbym jak najszybciej wymazać z pamięci. O tym, że oglądamy produkcję, która, mimo wszystko, nominalnie jest komedią, najłatwiej zapomnieć w ostatnim akcie – bałaganiarskim, przeładowanym akcją, pełnym komputerowych efektów, ale pozbawionym wdzięku.
W „Zombielandzie” Rubena Fleischera jest cała sekwencja stanowiąca hołd dla „Pogromców duchów” – po włamaniu do domu Billa Murraya podekscytowany bohater nakłania małolatę, która o istnieniu aktora nigdy nie słyszała, do obejrzenia komedii Reitmana. Gdy za ćwierć wieku nakręcą reboot „Zombielandu” i dokonają genderowej podmianki, kto wie, może nowi bohaterowie włamią się do domu Kristen Wiig. Jeśli jednak będą chcieli obejrzeć którąś z kultowych ról aktorki, pomyślą raczej o „Druhnach” niż o „Ghostbusters”. I to będzie dużo lepszy wybór.



Tytuł: Ghostbusters. Pogromcy duchów
Tytuł oryginalny: Ghostbusters
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 15 lipca 2016
Reżyseria: Paul Feig
Rok produkcji: 2016
Kraj produkcji: USA
Gatunek: akcja, komedia, SF
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 30%
powrót; do indeksunastwpna strona

64
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.