– Samuel, do mnie! Tu może być coś ciekawego – powiedziałem. – Mam tu szufladę, zamkniętą na klucz. – Daj sobie spokój z szufladą. – Samuel odwrócił się do mnie. Wyglądał na załamanego. – Tutaj, tutaj jest sejf! – Sejf? – Pewnie! Na pewno tam są wszystkie tajne dokumenty. W sejfie, rozumiesz? – Samuel, kompletnie załamany, usiadł na podłodze i schował twarz w dłoniach. – Wiedziałem, że za dobrze nam idzie… Wszystko, co może być ważne, na pewno jest tam. W życiu się do nie dostaniemy do środka. W życiu! Sejf wyglądał poważnie, solidnie, tak, jak powinien wyglądać sejf w generalskim gabinecie w kwaterze głównej. Ze szkolenia pamiętałem, że był to typ otwierany na szyfr, produkowany w Gorremorze. Reklamowany jako nie do przejścia dla włamywaczy. – Chyba nie myślisz, że damy radę przebić się przez ścianę? – biadolił Samuel. – Tyle starań, i wszystko na nic… I kiełbasę też psu daliśmy, a mogliśmy sami zjeść… – Przestań. Przecież jesteśmy skrzatami, zapomniałeś? – dodałem mu otuchy. – Przynosimy szczęście. Ja tobie, a ty mi. Wystarczy, że pokręcę na chybił trafił tymi gałkami i zaraz trafię właściwy kod, zobaczysz. Niestety, Samuel nie zobaczył. Po piętnastu minutach kręcenia siedzieliśmy obaj zrezygnowani na dywanie przed solidnie wyglądającym sejfem z Gorremory. Dobrze, więc liczenie na szczęście nic nie daje, pomyślałem. Co nam zostaje w takim razie? I wtedy przyszło mi do głowy, że zostaje nam jeszcze liczenie na ludzką głupotę. Ilu generałów w cesarsko-królewsko-wieloksiążęcej armii dostaje nominację, bo posiada kwalifikacje, a ilu dlatego, że ich ojciec, dziadek i pradziadek też byli generałami? A jeżeli mamy generała, który – jak wskazuje rachunek prawdopodobieństwa – otrzymał swoje stanowisko tylko dzięki temu, że pochodzi z szacownej rodziny, to jaka jest szansa na to, że generał pamięta szyfr do swojego sejfu? A jeżeli nie pamięta, to gdzie trzyma szyfr, żeby był pod ręką? Podniecony wyjaśniłem swoją teorię Samuelowi i rzuciliśmy się do poszukiwań. Nie trwały długo – Samuel odkrył karteczkę z rządkiem cyfr w pierwszej niezamkniętej szufladzie biurka. – No, bracie – powiedziałem, kiedy otwarty sejf bezwstydnie zaprezentował nam swoje wnętrze. – Awans i pochwałę mamy jak w banku. Co bierzemy? – Wszystko? Krytycznym wzrokiem oceniłem zawartość. Opasłe akta, jakieś rulony, notesy. Skrzaty są silne, niewiarygodnie silnie jak na swój rozmiar. Ale nie aż tak silne. – Nie żartuj. Trzeba wziąć coś w miarę małego, jakąś ważną, wojskową tajemnicę. Samuel wskoczył na półkę i podniósł róg jakiejś koperty. – Może to? Zalakowana koperta, bez odbiorcy. Są jeszcze trzy takie. Bierzemy? Zrzucił kopertę na dół, a ja obejrzałem ją uważnie. Pieczątka „tajne!” i odręczny podpis „nie ruszać bez mojej wiedzy. Gen. Gibarian.” – To musi być to – zadecydowałem. – Bierzemy wszystkie trzy. Skutwiński wpadnie w euforię, a Szyler osobiście wręczy nam ordery. Stary, udało się! Odtańczyliśmy taniec na dywanie, a Samuel wyjątkowo pozbył się swojego pesymizmu. Już mieliśmy wyskoczyć, gdy cofnął się i zamknął sejf. Potem zasunął szufladę i uporządkował papiery na biurku. – Fachowa robota – oceniłem zadowolony. – Samciu, masz wielką przyszłość w wywiadzie. A teraz wio do domu, sława i zaszczyty czekają. Z samego rana wezwał nas kapitan Skutwiński. Natychmiast przywołałem chłopaków i w znakomitych nastrojach pomaszerowaliśmy korytarzem. Po drodze napotkaliśmy Jaskrawą. Była ponura, podrapana i brakowało jej wstążeczek na źle rozczesanej brodzie. – Uprzedzałam ciebie, Bury – zaczęła groźnie, ujmując się rękoma pod boki. – Ale ty wolisz ze mną zadzierać i teraz zobaczysz… Nie miałem zamiaru niczego zobaczyć. Ukłoniłem się nisko i zaintonowałem swoim najbardziej przymilnym tonem: – Jaskrawo Błękitna Różo Północy, zapomniałem złożyć ci podziękowania za twój współudział w zdobyciu dokumentów! Osłupiała koboldzianka wytrzeszczyła oczy, szeroko otwierając usta. – Wszak gdyby nie ty i twoi cudowni bracia, wartownicy dopadliby nas na trawniku. Twoja akcja odwróciła od nas uwagę, walnie przyczyniając się do sukcesu naszej misji. Jaskrawa zamknęła usta. Na jej twarz wypełzł kompletnie do niej nie pasujący wyraz zamyślenia. – Powiesz o tym kapitanowi? – upewniła się. – Że działałaś zgodnie z wymyślonym przeze mnie planem? – zastrzegłem. Koboldzianka mierzyła mnie chwilę spojrzeniem. Wreszcie parsknęła śmiechem i pacnęła mnie dłonią, aż przysiadłem. – Niech ci będzie, skrzacie. Byle Skutwiński zatwierdził powrót koboldów do służby w sekcji saperskiej. Pamiętaj! Jaskrawa odeszła, a moi chłopcy wiwatując porwali mnie na ramiona. Sukces, zdobyte tajne dokumenty, a na dokładkę koboldzianka i jej rodzinka będzie nam wdzięczna, zamiast czyhać na nasze tyłki! W radosnym nastroju wkroczyliśmy do pokoju Skutwińskiego. – Co was tak, do jasnego czorta, cieszy? – zgasił nas kapitan zmęczonym głosem. – Co wyście wczoraj nawyprawiali? – Pełen sukces, panie kapitanie – zameldowałem, wskakując na biurko i wyprężając się na baczność. – Misja uwieńczona pełnym sukcesem! – Jakim znowu sukcesem, Bury? – Skutwiński spojrzał na mnie swoim smutnym wzrokiem i westchnął. Nałożył okulary i podniósł jakiś dokument. – Nieznani sprawcy zniszczyli doniczkę na parapecie kwatery głównej. Na trawniku dół, wpadł do niego porucznik Hoselhoff – znakomity oficer, wielka przyszłość przed nim, chociaż Szkierb. Następnie nieznani sprawcy ukradli mu buty, poszarpali spodnie i napluli do skarpetek. Napluli do skarpetek, Bury? – Skutwiński spojrzał na mnie z wyrzutem. – To ma być sukces? Do tego w kwaterze od trzech dni nie działa kanalizacja. Też wasza sprawka? – Dywersja mając na celu odwrócenie uwagi, panie kapitanie – wypaliłem szybko. – Oraz obniżenie morale przeciwnika. Dwa w jednym. Sam pan nas tego uczył, kapitanie. Aby zwiększyć szanse na powodzenie misji, należy odwracać uwagę wroga od jej głównego celu. – Pluciem do skarpetek, Bury? – Skutwiński zdjął okulary i westchnął melancholijnie. Dałem znak chłopakom, którzy cierpliwie czekali pod biurkiem. Uroczyście złożyliśmy nasz łup pod nosem kapitana. Skutwiński nałożył okulary i obejrzał jedną z kopert, obrócił ją w dłoniach. Spojrzał na nas niedowierzającym wzrokiem i obejrzał kopertę jeszcze raz. Potem bez jednego słowa poderwał się z krzesła i skoczył do drzwi. – Awans, chłopaki. Podwyżka. Pochwała do akt – powiedziałem wesoło. – Zaraz nas wezwie Szyler i pogratuluje. Biedziłem się nad raportem, kiedy na kwaterę wpadł Samuel. Był blady i przerażony, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Samuel często biega blady i przerażony. W przeszłości potrafił zinterpretować brudne gacie leżące na trawniku jako niechybny znak, że następuje likwidacja całego oddziału. Nie wspomnę już o tym, co się działo, gdy ktoś zażartował, że cały PWTOL to lipa i skrót rozwija się naprawdę jako Przerabianie W Tatara Odmiennych Ludzi. Oczywiście, najpierw trzeba było wyjaśnić Samuelowi, co to jest tatar i dlaczego ma być robiony ze skrzatów, zamiast z wołowiny. Od tego czasu w oddziale panuje niepisany zwyczaj nie robienia żartów z Samuela. – Wyluzuj, braciszku – powitałem go wesoło, widząc, że nie może złapać oddechu. – Pułkownik Szyler nas wzywa. Natychmiast! – wydusił z siebie wreszcie. Wzruszyłem ramionami, odłożyłem rysik na miejsce i podążyłem za Samuelem. Szedł jak na skazanie. Ja pogwizdywałem. W środku gabinetu Szylera opuścił mnie dobry humor. Wystarczył rzut oka na czerwoną twarz Skutwińskiego. A Szyler… Szyler się pienił. – To wy jesteście ten idiota, którego kapitan Skutwiński wysłał na misję do Gibariana? – zapytał zimno, a mnie zatkało. To jest jedno z tych pytań, które trudno skwitować regulaminowym „tak jest, panie pułkowniku” albo „nie, panie pułkowniku”. Szyler jednak nie czekał na odpowiedź. Wyszedł zza biurka i stanął nade mną, patrząc pogardliwie z wysokości swoich prawie dwóch metrów. Zaraz rozdepcze, przemknęło mi przez myśl. – Kretyn – wycedził pułkownik, a ja poczułem ulgę. Czyli najpierw gadka, rozdeptywanie później. – Debil. Szczur kanałowy. Co ja gadam; szczur. Skrzyżowanie szczura ze świnką morską. Świnioszczur. Pułkownik zapewne zamierzał być obraźliwy, ale mi na dźwięk jego głosu robiło się coraz raźniej. Świnioszczur? – Wysyłamy wywiadowców do kwatery głównej piątej armii, żeby przynieśli tajne dokumenty – kontynuował pułkownik. – I jaki efekt? Co czytam? Awaria kanalizacji w budynku generalicji, czytam. Pies nie ruszył dzisiaj podanego żarcia, tylko się oblizuje i merda ogonem. Brzuch wzdęty, weterynarz podejrzewa otrucie. Dziura głębokości pół metra na środku generalskiego trawnika. Rozbita doniczka z kwiatami, podarunek od jego żony. – Pułkowniku, za pozwoleniem – wtrąciłem, zadzierając głowę do góry. – To była tylko dywersja. Dostarczyliśmy w końcu tajne dokumenty z sejfu generała… Szyler tupnął nogą. Ja przerwałem, a Samuel zbladł. Widziałem kątem oka, że jest o krok od omdlenia. Pułkownik tymczasem wrócił wolnym krokiem za biurko. – Panie pułkowniku… – podjąłem, ale ryk pułkownika nie pozwolił mi dokończyć. – Milczeć! Tajne dokumenty! Najlepsi wywiadowcy! Ja was! Ja wam! – pienił się, uderzając pięścią w biurko. Złapał za jeden z papierów i wymachiwał nim w powietrzu, jakby się oganiał od muchy. – Co ja mam z tym zrobić!? – Może jednak dałoby się przekonać generała – wtrącił kapitan pośpiesznie. – Te listy podobno były w sejfie. Może jest w nich coś ważnego… – W jakim, cholera, sejfie! Pewnie wzięli pierwsze, co leżało na biurku, zasrańcy! – wrzeszczał Szyler. Opadł na krzesło i otarł chusteczką czerwoną twarz. Oddychał chwilę ciężko, a potem pochylił się do przodu. – Skutwiński, osobiście odniesiesz listy generałowi. Razem z tymi swoimi, pożal się Boże, wywiadowcami. Przeprosisz i powiesz, że działałeś z własnej inicjatywy, a ja nic o tym nie wiedziałem. Milcz! Tu nie chodzi o mnie, ale o przyszłość naszego programu! Może da się coś uratować! A teraz odmaszerować! Skutwiński w milczeniu zasalutował. Ja i Samuel przytknęliśmy dłonie do czapek i skoczyliśmy do wyjścia. Już przy drzwiach zatrzymał nas głos pułkownika. – Skutwiński! Nie zapomnij tych papierów. Super ważnych, tajnych dokumentów. I zabezpiecz dokładnie, jeszcze przechwyci je wrogi szpieg. I dowie się, że, cytuję – pułkownik nałożył okulary, złapał jeden z listów i czytał z wyraźną kpiną w głosie – Droga Luizo! Nie mogę się doczekać chwili, w której będę mógł całować twoje piersi. Niedługo możemy się spotkać. Ta stara szpachla, moja żona, wyjeżdża do uzdrowiska piętnastego, więc już wieczorem… – Szyler zamilkł i usiadł, przebiegając wzrokiem resztę listu. – Czy mam odejść, panie pułkowniku? – zapytał Skutwiński sztywno. Szyler podniósł głowę. – Zostań. A wy dwaj, won do kwater. Wyszliśmy pośpiesznie. Samuel westchnął i położył mi rękę na ramieniu. – No, to tyle z kariery w armii. Przyjdzie nam znowu polować na szczury. – Jeszcze nas nie zwolnili – zwróciłem uwagę, ale humor też miałem nie najlepszy. Praca w PWTOL-u może nie była szczytem moich marzeń, ale przynajmniej miałem zawsze dach nad głową, ciepłe posiłki i wyprane ciuchy. A na dodatek mogłem się łudzić, że ktoś mnie do czegoś potrzebuje. To ostatnie dla skrzata jest nawet ważniejsze niż żarcie i ubrania. – Ale zwolnią – odparł smętnie Samuel. – Słyszałeś Szylera. Pokpiliśmy sprawę. Myślisz, że generał teraz poprze PWTOL? Po cholerę mu zwiadowcy, którzy zamiast planów wojskowych wykradają liściki miłosne? Eeech, stary, trza iść się pakować. Ale wiecie co? Okazało się, że Samuel nie miał racji. Na zebraniu Cesarsko-Królewsko-Wieloksiążęcej Komisji ds. Bezpieczeństwa i Szerzenia Pokoju generał Gibarian gorąco poparł projekt PWTOL i bardzo wysoko ocenił przydatność programu do celów wojskowych. Szyler dostał awans, a my dużo dodatkowych funduszy. Najwidoczniej w tych listach jednak były jakieś ściśle tajne, wojskowe informacje. |