Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Odwaga. Poświęcenie. Chwiejna logika. Fantastyczna scenografia. Optymistyczne przesłanie. Łagodny humor. „Star Treka” można lubić albo nie, ale należy wiedzieć, czego się spodziewać.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Całą serię „Star Trek” można uznać za konwencję samą w sobie. Zapoczątkowała ona szczytne tradycje space-oper, w których 90% mieszkańców galaktyki mówi tym samym językiem i wygląda, że tak zacytuję, jak „człowiek oklejony plastikiem powyżej oczu”. W tym aspekcie przypomina ona „Gwiezdne wojny”, które jednak mają klimat bardziej mistyczny, podczas gdy przygody załogi „Enterprise” są… jakby to ująć? pozytywistyczne? Z tego powodu trzeba być przygotowanym na sierioznym tonem podawane wypowiedzi w rodzaju „jedność jest naszą siłą”. Muszę jednak przyznać, że kapitan Kirk (Chris Pine) umie je wypowiadać w całkiem wiarygodny sposób. Może dlatego, że ma w twarzy jakąś – niechby i naiwną – szczerość, coś jak młody Mark Hamill w roli Luke’a. Skoro już jesteśmy przy skojarzeniach: zachwyciła i rozbawiła mnie pierwsza scena, gdzie Kirk jest ambasadorem w mrocznej siedzibie jakiejś goblinowatej rasy: po prostu toczka w toczkę Luke u Jabby, włącznie z oświetleniem (snop światła z góry), tonacją głosu, a nawet wypowiedziami („w dowód dobrej woli ofiarowuję wam ten podarunek…”). Z kolei białoskóra i białowłosa Jaylah (Sofia Boutella) przypomniała mi Milvę: prosta, dzielna dziewczyna, która biega po lesie z bronią i mówi ciut dziwnie. Jak to w space-operach, nie należy zbytniej wagi przywiązywać do logiki zdarzeń w stylu „czemu nieznana planeta ma nazwę” albo „skąd Krall wziął tylu żołnierzy”, ani marudzić, że fabuła jest przewidywalna. Mocną stroną filmu powinny być relacje między postaciami, wyjaśniające, dlaczego są w stanie zaryzykować życie dla siebie nawzajem – przecież nie każdy widz zna już bohaterów. Dla mnie były one nieprzekonujące i skrótowe, wolałabym, żeby scenarzysta poświęcił nieco więcej czasu na ich pogłębienie, zamiast przydługiej sceny abordażu. Może zresztą tylko dla mnie jest ona przydługa, a to z tego powodu, że nie udało mi się zobaczyć niemal NIC. Nakręcone z prędkością Warp 9 rozmazane smugi, w których gdzieniegdzie miga ludzka sylwetka, ale trudno określić, czyja konkretnie. Ktoś goni, ktoś ucieka, ktoś się ostrzeliwuje, jakieś osoby wskakują do kapsuł ratunkowych… no przecież liczne przykłady z historii kina wskazują, że można pokazać dynamiczne sceny tak, aby patrzącemu nie łzawiły oczy z wysiłku. Zgrabnie natomiast wypalają wszystkie strzelby Czechowa (nie mylić z Chekhovem z załogi); szczególnie podobało mi się wykorzystanie pozornie nieistotnego nagrania wideo. No i scenografia robi wrażenie, zwłaszcza iście escherowska stacja kosmiczna oraz poszarpane skały na nieznanej planecie. W kategoriach tej serii – bardzo przyjemny film. Long live and Prosper!
Tytuł: Star Trek: W nieznane Tytuł oryginalny: Star Trek Beyond Data premiery: 22 lipca 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Gatunek: akcja, przygodowy, SF Ekstrakt: 60% |