powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLVIII)
lipiec-sierpień 2016

Non omnis moriar: Po zachodniej stronie „żelaznej kurtyny”
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecki zespół Jazz & Rock Machine Klausa Lenza.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gdy wschodnioniemiecki trębacz i lider big bandów Klaus Lenz zdecydował się, do czego doszło mniej więcej w połowie lat 70. XX wieku, na zwrot w kierunku jazz-rocka, był już muzykiem bardzo doświadczonym. By nie rzec „po przejściach”. Mimo że nie angażował się politycznie, coraz bardziej zaczął doskwierać mu, obecny także w kulturze, gorset narzucany przez władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Mając więc takie możliwości – artystom jednak, co by nie mówić, było łatwiej – postanowił „aksamitnie” (względnie „po angielsku”) przenieść się na drugą stronę „żelaznej kurtyny”. Wykorzystał do tego kontrakt płytowy podpisany z firmą działającą w zachodniej części Niemiec. Album „Aufbruch” (1976) nagrał jeszcze w Berlinie Wschodnim dla enerdowskiego monopolisty Amigi; materiał opublikowany rok później na longplayu „Wiegenlied” powstał w większości w Berlinie Zachodnim i tam też ujrzał światło dzienne (nakładem Vinyl Records), natomiast omawiany dzisiaj „Fusion” jest pierwszą produkcją zrealizowaną po przenosinach Lenza na Zachód.
Rozstanie muzyka z Niemiecką Republiką Demokratyczną oznaczało także kres istnienia dotychczasowych formacji, na czele których stał, czyli Big Bandu (sygnującego „Aufbruch”) oraz Bandu (odpowiedzialnego za powstanie „Wiegenlied”). Jako że natura nie zna jednak próżni, na ich miejsce artysta powołał nową orkiestrę, której nadał nad wyraz atrakcyjnie brzmiącą nazwę – Klaus Lenz Jazz & Rock Machine. Znaleźli się w niej głównie muzycy zza Łaby (choć nie tylko, był przynajmniej jeden wyjątek, o którym za chwilę); z całej dziesiątki Lenz miał okazję wcześniej współpracować jedynie z perkusistą Detlevem Keßlerem, którego słychać w dwóch nagraniach z albumu „Wiegenlied”. Dla polskiego słuchacza najistotniejszy jest fakt, że w składzie Jazz & Rock Machine znalazł się nasz rodak – saksofonista Zbigniew Namysłowski. W tamtym czasie Namysłowski był duszą i sercem oddany muzyce fusion, o czym świadczą nie tylko jego albumy solowe („Winobranie”, „Kujaviak Goes Funky”), ale również te nagrane w Szwecji – pod szyldem Pop Workshop – z Włodzimierzem Gulgowskim („Vol. 1”, „Song of the Pterodactyl”) czy z Michałem Urbaniakiem („Urbaniak”).
Porównując „Fusion” – nagrane w ciągu zaledwie dwóch dni, 29 i 30 października 1978 roku, i wydane jeszcze w tym samym roku przez hanowerską wytwórnię GeeBeeDee – z poprzednimi produkcjami Lenza, dostrzec można wiele podobieństw. Także tutaj króluje bowiem zaaranżowany na orkiestrę jazz-rock, który powinien przypaść do gustu wszystkim wielbicielom takich formacji, jak Weather Report, Return to Forever czy Passport Klausa Doldingera. Na płytę trafiło sześć utworów, spośród których dwa są kompozycjami klawiszowca Wolfganga Fiedlera (bliskiego współpracownika Lenza z czasów enerdowskich), dwa Zbigniewa Namysłowskiego i po jednym saksofonisty Friedemanna Graefa oraz samego lidera. W sumie złożyło się to na longplay trwający prawie czterdzieści cztery minuty – jak na tamte czasy, wcale nie tak mało.
Płytę otwierają kompozycje Fiedlera, które Lenz zabrał ze sobą – należy założyć, że za zgodą samego zainteresowanego – opuszczając NRD. Tytuł pierwszego utworu definiuje zawartość całego albumu – „Fusion”. I tak jest w rzeczywistości. Początek jest zaskakująco dynamiczny (choć może nie aż tak, jak w przypadku „Blow Out” z „Aufbruch”), o co stara się nie tylko sekcja rytmiczna, ale także dęta. Później grupa jednak spuszcza z tonu, stawia przede wszystkim na nastrojowe melodie, eksponując przy tym duety bądź partie solowe poszczególnych instrumentów (fortepian akustyczny z saksofonem, syntezator, kolejne dęciaki). Brzmi to bardzo rasowo, nieco cooljazzowo, by nie rzec – romantycznie. W podobnym klimacie utrzymany jest „Spring Song”, w którym w ciągu jedenastu minut tempo zmienia się nieznacznie, zmieniają się za to instrumenty na pierwszym planie. Siła tej kompozycji tkwi w aranżacji (także autorstwa Fiedlera), dzięki której mamy do czynienia z przeróżnymi konfiguracjami dęciaków – od solówek po grającą unisono całą siedmioosobową sekcję. Tym bardziej należy zaznaczyć, że znalazło się tam także miejsce na klasycznie jazzrockową partię gitary elektrycznej Ralpha Blahy. W finale Maszyna Lenza powraca zaś do punktu wyjścia, ponownie wprowadzając słuchaczy w nastrój kontemplacyjny.
„Equinox” to pierwsza z kompozycji Namysłowskiego, którą Polak użyczył swemu niemieckiemu koledze po fachu. Nie jest nowością; wcześniej została już zarejestrowana chociażby przez Pop Workshop i wydana w Skandynawii na albumie „Vol. 1” (1973). W wersji Jazz & Rock Machine nie brzmi może tak energetycznie, choć oczywiście nie zatraciła swego pulsującego, funkowego groove’u. Jeśli dobrze się wsłuchać, można usłyszeć w niej również elementy muzyki ludowej, co nie powinno dziwić, albowiem polski saksofonista chętnie przecież sięgał do skarbnicy rodzimego folkloru. Wartością dodaną, w porównaniu z rejestracją dokonaną parę lat wcześniej w Szwecji, jest natomiast funkująca sekcja dęta (w Pop Workshop był to jedynie sam kompozytor). Otwierające stronę B winylu „Reminiszenz an D.E.” (autorstwa Lenza) to już najklasyczniejszy jazz-rock z ciągotkami, zwłaszcza w pierwszych minutach, ku transowej psychodelii. Z czasem utwór zmienia charakter, robi się dużo bardziej kołysząco, skocznie, a nawet radośnie. Duża w tym zasługa kapitalnie spinającego całość basu Hansa Hartmanna, który to artysta miał już w tym czasie za sobą współpracę między innymi z kwintetem Tomasza Stańki („Purple Sun”, 1973) oraz krautrockową formacją Guru Guru („Wiesbaden 1973”).
Następnie głos ponownie zabiera Namysłowski. „Stray Sheep” to utwór nieco nowszy od „Equinox”, choć również nie powstał z myślą o płycie Lenza; rok wcześniej ukazał się bowiem na opublikowanym w Stanach Zjednoczonych, a nagranym w Szwajcarii, albumie „Urbaniak” Michała Urbaniaka. Polski saksofonista daje w nim chyba pełen przegląd swoich ówczesnych fascynacji muzycznych – od fusion, poprzez modern jazz, aż po folk (wtręt góralski brzmi zresztą bardzo godnie). Całość zamyka „Don’t Run Around with the Ashtray”, kolejny nastrojowy numer (tym razem spod ręki Friedemanna Graefa) idealnie wpisany w konwencję fusion. Co ciekawe, choć jego twórcą jest saksofonista, daje tu pograć także innym – gitarzyście i pianiście. Eksperyment Lenza z Jazz & Rock Machine okazał się na tyle udany, że dwa lata później przygoda ta miała swój ciąg dalszy, ukazała się bowiem druga płyta formacji – „Sleepless Nights” (z kolejnymi utworami Namysłowskiego). Grzechem byłoby więc i o niej nie napisać paru słów. Za tydzień.
Skład:
Klaus Lenz – lider, trąbka
Eddie Hayes – skrzydłówka
Zbigniew Namysłowski – saksofon
Friedemann Graef – saksofon
Bernhard Mergner – puzon
Paul Gebauer – puzon
Thomas Wiedermann – puzon
Johannes Rohloff – fortepian elektryczny, fortepian, syntezator
Ralph Blaha – gitara elektryczna
Hans Hartmann – gitara basowa
Detlev Keßler – perkusja, instrumenty perkusyjne



Tytuł: Fusion
Wykonawca / Kompozytor: Klaus Lenz Jazz & Rock Machine
Data wydania: 1978
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 43:42
Gatunek: jazz, rock
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
Winyl1
1) Fusion: 06:47
2) Spring Song: 11:03
3) Equinox: 04:53
4) Reminiszenz an D.E.: 07:11
5) Stray Sheep: 05:55
6) Don’t Run Around with the Ashtray: 07:51
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

120
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.