Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj powrót do początków kariery (zachodnio)niemieckiej grupy Guru Guru (Groove Band).  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zaprawdę nie spodziewaliśmy się, że tak szybko przyjdzie nam wracać do historii zachodnioniemieckiej krautrockowej formacji Guru Guru. I to na dodatek do jej dziejów najwcześniejszych – do końca lat 60. ubiegłego wieku. A wszystko za sprawą niespodzianki, jaką – za pośrednictwem działającej w Los Angeles amerykańskiej wytwórni Purple Pyramid (będącej częścią koncernu Cleopatra Records) – sprawił perkusista Mani Neumeier, jedyny muzyk pozostający w składzie grupy od początku jej istnienia. Otóż w swym przepastnym domowym archiwum odnalazł on najstarsze istniejące nagrania zespołu. Powstały one krótko po rozpadzie działającego w Szwajcarii freejazzowego tria pianistki Irène Schweizer, w którym po raz pierwszy przecięły się artystyczne drogi Maniego i kontrabasisty Ulego Trepte. Uli wyjechał wtedy do Berlina i latem 1968 roku z gitarzystą Eddim Nägelim powołał do życia The Guru Guru Groove. Skład formacji ulegał częstym zmianom, przynajmniej do momentu kiedy z odsieczą z kraju Helwetów przybył Neumeier. W tym momencie, a był to już 1969 rok, zapadła decyzja o skróceniu nazwy do prostego – i tym samym dużo łatwiejszego do zapamiętania – Guru Guru. Chwilę później muzycy, do których dołączył jeszcze gitarzysta Ax Genrich, zarejestrowali materiał na debiutancki album zatytułowany „ UFO” (1970).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przez lata wydawało się, że „UFO” oraz wydany po ponad trzech dekadach archiwalny album koncertowy „ Essen 1970” (2002) to najdawniejsze z zachowanych nagrań formacji. Tymczasem okazało się, że wcale nie. Mani Neumeier otworzył którąś z dawno nie ruszanych szaf bądź szuflad i znalazł w niej jeszcze wcześniejszy materiał – zarejestrowany w 1969 roku w niewielkim studiu w Heidelbergu. W jakim składzie? Do końca nie wiadomo. Oczywiście poza tym, że grają tam Mani i Uli. Wkład innych muzyków w powstanie tych utworów owiany jest mgłą tajemnicy. Także z tego powodu, że w czasie pracy – jeśli to w ogóle można nazwać pracą – artyści na potęgę wspomagali się środkami halucynogennymi (głównie LSD). Jaka pod ich przemożnym wpływem mogła powstać muzyka? Mocno odjechana, będąca skrzyżowaniem najbardziej psychodelicznych i jazzrockowych szaleństw Frana Zappy i jego The Mothers of Invention, Alberta Aylera, Pink Floyd, a nawet Karlheinza Stockhausena. Że wtedy nie ujrzała ona światła dziennego – jakoś specjalnie nie dziwi, wszak to awangarda awangardy. Że dzieje się to dzisiaj – jest z kolei jak najbardziej zrozumiałe. „The Birth of Krautrock 1969” – bo tak właśnie ochrzczono płytę – ma ogromny walor historyczny. Właśnie dlatego, że dokumentuje narodziny legendy niemieckiego awangardowego jazz-rocka. Płyta ukazała się w dwóch wersjach: kompaktowej oraz winylowej (kolekcjonerskiej). Nie różnią się one wprawdzie zawartością, ale recenzentowi bardziej przyjazna jest ta druga. Dlaczego? Albowiem na jej stronie A umieszczono pięcioczęściową suitę (a raczej coś na kształt rozbudowanej improwizacji) „Mescalito”, na B natomiast – wszystkie pozostałe nagrania (w tym jedno koncertowe). Czego się można spodziewać? „Mescalito A” otwiera potężna kakofonia dźwięków, włącznie ze zgrzytami i głosami ludzkimi, przez które z czasem nieśmiało przebijają się dwa instrumenty – saksofon i syntezator. Całość przypomina połączenie free jazzu z muzyką konkretną spod znaku Stockhausena. W „Mescalito B” puszczonemu z taśmy głosowi towarzyszą perkusjonalia, które z każdą kolejną sekundą stają się coraz bardziej natarczywe i szamańskie. Nie mniej szalona jest część trzecia improwizacji, w której po raz pierwszy odzywa się gitara elektryczna; ktokolwiek na niej zagrał, prawdopodobnie można by go uznać za „ojca chrzestnego” wszystkich wykonawców spod znaku noise rocka, którzy prawdziwe triumfy zaczęli święcić dwadzieścia lat później (vide Sonic Youth, Swans czy Merzbow). Czad jest wręcz nieprawdopodobny i zmienia tego faktu zaskakująco czysto i przestrzennie brzmiący w finale saksofon.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Mescalito D” znaczone jest głównie brzmieniami elektronicznymi, przez które przebijają się najpierw saksofon, a w ostatnich minutach perkusjonalia. Jakby tego było mało, Neumeier serwuje prawdziwie rockową partię bębnów, w którą wbijają się psychodeliczne śpiewy. Wieńczące pierwszą stronę winylu miniaturowe „Mescalito E” to już jedynie zgrzyty poganiane kolejnymi zgrzytami. Dla wybrańców, którzy są w stanie znieść więcej. Stronę B wypełniają trzy kompozycje: monotonne, industrialne „Ufolove”, kapitalny solowy popis Maniego na bębnach w postaci „Pusling Roots” oraz – na finał – koncertowa (trwająca ponad szesnaście minut) wersja „Space Ship”, kompozycji, która dwa lata później trafiła na regularny album Guru Guru „Hinten” (1971). Jakość nagrania jest słaba, ale utwór sam w sobie znakomity – pełen awangardowych improwizacji, które staną się w przyszłości znakiem rozpoznawczym Neumeiera i jego kolejnych kompanów. „The Birth of Krautrock 1969” pokazuje bardzo surowe i nieokiełznane oblicze formacji, ale nieodmiennie fascynujące. Warto po to wydawnictwo sięgnąć, a potem wsłuchać się w inne wczesne produkcje Niemców, by zobaczyć jak ewoluowało nie tylko Guru Guru, ale krautrock w ogóle. Podstawowy skład: Uli Trepte – gitara basowa, śpiew Mani Neumeier – perkusja, instrumenty perkusyjne, śpiew i inni
Tytuł: The Birth of Krautrock 1969 Data wydania: 15 lipca 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 51:43 Utwory CD1 1) Mescalito A: 03:05 2) Mescalito B: 02:20 3) Mescalito C: 08:59 4) Mescalito D: 09:37 5) Mescalito E: 01:27 6) Ufolove: 05:07 7) Pusling Roots: 04:38 8) Space Ship [Live]: 16:31 Ekstrakt: 70% |