Pi: Drugi najbardziej znany (po „Sonne”) utwór zespołu. W zasadzie koncertowy pewniak z oczekiwanym przez wszystkich stałym elementem scenografii (jak dzwon u AC/DC, czy Eddie u Iron Maiden), czyli ogromnymi płonącymi skrzydłami. J.W.: Koncertowy pewniak, trochę ograny, ale chętnie usłyszę ze względów sentymentalnych. Klip do „Engel” (nie, to nie o byłym trenerze piłkarskiej reprezentacji Polski) był pierwszym teledyskiem grupy, jaki obejrzałem. Do tego nie na YouTube, ale na kasecie VHS mojej siostry, na której znajdowały się takie perełki przegrane z Vivy Rock jak obrazki do „Chop Suey” SOAD, „One” Metalliki czy „Bodies” Drowning Pool. Ale dla części naszych czytelników do już prehistoria. Pi: Zaszokuję tę grupę i dodam, że kiedyś klipy do „Sonne” i „Ich Will” można było zobaczyć w MTV… Ba, w ogóle na MTV była muzyka! J.W.: Czy muszę coś pisać? Jeśli ktoś nie zna, to co robi na koncercie Rammstein? Pi: Idealny utwór do śpiewania z fanami. Skandowany tekst, który stanowi przewrotne zabawy słowem, cedzony przez Tilla w sam raz nadaje się do wydzierania w rytm hipnotyzującego beatu. Pi: Jedyny reprezentant w naszym zestawieniu debiutanckiego „Herzeleid”. W sumie nic dziwnego, ponieważ o ile fanom industrialu może ta płyta się podobać, to jednak na tle pozostałych dokonań zespołu jawi się jako dość jednowymiarowa. A jednak utwór „Rammstein” posiada wszystko to z czego nasi bohaterowie będą znani z następnych dokonań – chłodne, odhumanizowane brzmienie, mocny riff, hipnotyczny rytm i marszową melodię, która wwierca się w mózg. Taka wizytówka na początku kariery. J.W.: Coś jednak w tej płycie musi być, skoro jeden z najlepszych reżyserów w historii kina jakim jest David Lynch po zapoznaniu się z nią, zaprosił zespół do udziału w „Zagubionej autostradzie”. Dziś zapomina się, że to otworzyło Rammstein drzwi do międzynarodowej kariery. J.W.: „Reise, Raise” to taka ugrzeczniona wersja Rammstein. I mówię tutaj zarówno o niemal całym albumie jak i nagraniu tytułowym. Chyba nawet Niemcy trochę przestraszyli się potencjalnej reakcji fanów na swój lifting skoro na pierwszy singiel wybrali omawiane już „Mein Teil”. Idee całej płyty można porównać do „Load” Metalliki czy „Mezmerize” System of a Down. Ot, zespół, który osiągnął duży sukces artystyczny i komercyjny próbuje przedefiniować swoje brzmienie, a dokładnie poszerzyć je o nowe inspiracje. Trochę oszlifować kanty swojej muzyki, dodać melodie i przebojowe refreny. Oczywiście wszystkie te elementy były już w twórczości Niemców wcześniej, ale zdecydowanie nadano im priorytet. Najlepiej słychać to właśnie w utworze tytułowym. Intro to wręcz wynik inspiracją muzyką symfoniczną czy filmową. Później słuchacz raczony jest jedną z najbardziej chwytliwych melodii w historii grupy. Jest romantycznie, monumentalnie i epicko. Pi: Masz rację. I tak, jak w przypadku Metalliki wolę „Czarny album”, u SOAD „Toxicity”, to dla mnie opus magnum Rammsteina pozostaje „Mutter”. Co nie zmienia faktu, że lubię czasem sięgnąć i po „Load”, i po „Mezmerise”, i właśnie „Reise, Reise”. J.W.: Pamiętam jeszcze jakim zaskoczeniem były pierwsze informacje o rzekomej kolaboracji Rammstein z Tatu. Dziś duet jest zapomniany a jego największe hity z początków lat dwutysięcznych pamiętają chyba głównie osoby, których późne dzieciństwo przypadało na tamte lata. Paradoksalnie wspomniane dwie Rosjanki większe szanse na przejście do historii mogły mieć właśnie przez współpracę z Niemcami. Niestety mimo starań managementu grupy Julia Wołkowa i Jelena Katina nie zaśpiewały refrenu „Moskau”. Plotka okazała się na jednak tyle mocna, że do dziś spora część osób uważa, że partie śpiewane przez Estonkę Viktorię Fersch wykonują właśnie autorki przebojowego „Nas nie dogoniat”. Sam numer to typowy przedstawiciel albumu, z którego pochodzi. Dynamiczny, melodyjny, od razu wpadający w ucho i przede wszystkim ironiczny. Pi: W sumie szkoda, że nie doszło do współpracy Niemców z Rosjankami. Biorąc pod uwagę ich kontrowersyjny image, doskonale wpasowywałby się w rammsteinową estetykę. Można było to fajnie wyeksponować w promocji. J.W.: Wspomniałem o tym, że „Moskau” ma wymowę ironiczną. To jednak nic przy „Amerika”! Największy hit z „Reise, Reise” pozornie można uznać za hołd złożony USA. Sposób śpiewania Tilla i tekst zdradzają jednak, że Panowie z Rammstein mają spory dystans do Stanów Zjednoczonych i niekoniecznie są wielbicielami ich wpływów kulturalnych na cały świat. Pi: Słowa „We’re all living in Amerika / Coca-cola, Sometimes war” są dziwnie aktualnie również dziś, ponad dziesięć lat od nagrania „Reise, Reise”. Dodam tylko, że wyjątkowo podoba mi się gitarowa solówka w tym utworze. Może nie jest zbyt wyrafinowana, a do tego krótka, ale to nieliczny moment w twórczości grupy, kiedy zwróciłem uwagę na indywidualne popisy muzyków. J.W.: Narażę się teraz fanom Depeche Mode, ale wersja Rammstein przebija w tym wypadku oryginał. Pi: W takim razie jest nas dwóch… Pi: Jeśli w czasie scenicznej prezentacji utworu „Buck Dich” kogoś obraża sztuczny penis, ciekawe jak zareaguje na falliczną armatę towarzyszącą „Pussy”? J.W.: Szczerze? Nie lubię tego numeru! Muzycy poszli tutaj na łatwiznę i to w wywoływaniu kontrowersji jak i budowie samej kompozycji. Pi: A ja wręcz przeciwnie. Z całego krążka „Liebe ist für alle da” „Pussy” to mój ulubiony kawałek. Przede wszystkim dlatego, że się wyróżnia. I nie przeszkadzają mi te retro klawisze rodem z czasów ery new romantic. Tekst jak zwykle jest mocny, a co do klipu… Znasz jakiś drugi zespół, którego videa można oglądać na redtubie zamiast youtubie (przynajmniej z kręgów mainstreamowych)? J.W.: Do teraz nie wiedziałem, że klip do „Pussy” jest na redtubie, lecę sprawdzić! Pi: Ten, tego, ja tam nie wchodziłem… naprawdę… to tak samo, nie wiem skąd się kliknęło… Pi: Proponowałbym zakończyć koncert na „Pussy” i zacząć bisy od „Ich Will”. Z ciemności ponownie wyłoniłby się zespół i w monumentalnych pozach zaprezentował kolejny wieki przebój. Pi: A w finale widziałbym kawałek, który stanowi kwintesencję stylu Rammstein: mocne gitary i ten marszowy rytm. Nic dziwnego, że bohaterami klipu do tego utworu są mrówki. I choć oczami wyobraźni widać równy szereg żołnierzy, kroczących ulicą miasta (tych w mundurach od Hugo Bossa), sama wymowa utworu jasno świadczy o tym, że muzykom daleko do nacjonalizmu („oni chcą by moje serce biło z prawej strony / lecz spoglądam wtedy w dół / i widzę, że bije w lewej piersi”). A już czy w przytoczonym cytacie chodzi o poglądy lewicowe, czy chęć pozostania człowiekiem, pozostawiam do indywidualnej interpretacji. J.W.: …czyli czas odmaszerować przy teutońskich riffach (i solówce!) do domu. |