Powieść oparta na spotkaniu Ameryki z Katalonią jest ciekawym pomysłem. Ale w „Ziemi kobiet” jest jeszcze całe mnóstwo innych wątków – ze szkodą dla książki.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Gala Marlborough należy do nowojorskiej elity – i taki styl życia prowadzi. Mąż na stanowisku, dwie córki – nastolatki, którym nie brakuje nawet chyba przysłowiowego „ptasiego mleka”. Ale któregoś dnia upominają się o Galę rodzinne strony jej ojca. Wioska La Muga w Katalonii. Tu czeka na Galę niespodziewany spadek, który kobieta może przejąć wyłącznie na ściśle określonych warunkach. A ponieważ nie ma zbyt wiele czasu – budzi to jej irytację i rozdrażnienie. Stopniowo jednak, jak należy się spodziewać, La Muga rzuca czar na spadkobierczynię mimo woli. Duża w tym zasługa osób, które Gala spotyka w wiosce. Każda postać ma swoją historię, wszyscy są tu na swój sposób ekscentryczni – i tak całkowicie różni od Amerykanów. Sandra Barneda mieszkała w Stanach Zjednoczonych, zatem jej obserwacje kulturowe są całkiem trafne i interesujące. Szczególnie te, które dotyczą Kate i Adele, córek Gali. One też wybrały się z matką do nieznanej wcześniej wioski, w tak dziwny sposób powiązanej z ich rodziną. Portrety dwóch dorastających dziewczyn, konfrontujących się z nieznanym dotąd stylem życia, to jedna z mocniejszych stron powieści. Widać, że autorka ma nam sporo do przekazania jeśli chodzi o życie katalońskiej prowincji. Akcja rozgrywa się w okolicach Świąt Bożego Narodzenia – i te tradycje są też tutaj ciekawie wplecione w narrację. Ale trudno zaakceptować pomysł, aby cała powieść rozegrała się zaledwie w dziesięć dni – biorąc pod uwagę, ileż mamy tutaj opisanych wydarzeń. By nie spoilerować, zasygnalizuję tylko niektóre: Gala poznaje się (blisko!) ze społecznością La Mugi, prowadzi sprawę swojego spadku, zakochuje się (to żaden spoiler, przecież taki jest na ogół schemat większości powieści tego rodzaju), długo biesiaduje z nowymi znajomymi przy posiłkach, przygotowuje święta. A i tak jeszcze na trzy dni wyjeżdża na zwiedzanie Barcelony. Gala ma jeszcze czas na segregowanie rzeczy w domu, który przypadł jej w udziale, na rozwiązanie rodzinnej tajemnicy – oraz na niekończące się refleksje dotyczące jej własnego życia. W którym oczywiście postanawia wprowadzić radykalne zmiany. Nie wymieniłam jeszcze uczestnictwa w ezoterycznym kręgu oraz spacerów po okolicy… Równie intensywne życie prowadzą obie córki. Tyle tu wszystkiego, że z czasem lektura zaczyna męczyć swoją nadmierną „gęstością”, mnogością problemów, opisem mnóstwa relacji łączących rozliczne postacie oraz ich przodków. Są dzieje miłości, rodzinnych kłótni, rozstań i złamanych serc. Są rozterki Kate i Adele i ich nastoletnie problemy. Nie wiadomo, na czym skupić swoją uwagę, co faktycznie jest głównym wątkiem w tej przeładowanej książce. Można tylko było sobie podarować samodzielną ucieczkę Kate z La Mugi – to sceny nadające się raczej do książki młodzieżowej. I trochę zejść z ckliwego klimatu opowieści o rodzinnej przeszłości, którą snuje babka Gali. Oczywiście z drugiej strony można powiedzieć, że podczas czytania ani na chwilę się nie nudzimy. Największym rozczarowaniem jest jednak to, że zapowiadany nawet na okładce wątek z poszukiwaniem autora kopii obrazu Salvadora Dalí jest po prostu…. wątkiem porzuconym! Czytamy w „Ziemi kobiet” o tylu rzeczach, zgłębiamy tak dużo historii, a to, co być może najbardziej zachęciło nas do sięgnięcia po tę książkę – niestety, przynosi rozczarowanie. Nie można jednak powiedzieć, że powieść jest całkowicie nieudana. Może się podobać, jeśli szukamy akurat czegoś do poczytania dla relaksu. Dużo uroku wnoszą wtrącane kwestie w języku katalońskim, tworząc ciekawy klimat. „Ziemia kobiet” jest dosyć sprawnie napisana, ale nie należałoby raczej liczyć na jakieś wielkie literackie olśnienie i odkrycie.
Tytuł: Ziemia Kobiet Tytuł oryginalny: La Tierra de las Mujeres Data wydania: 23 marca 2016 ISBN: 978-83-287-0253-0 Format: 480s. 130×205mm Cena: 39,90 Gatunek: obyczajowa Ekstrakt: 60% |