Z najnowszym wydawnictwem, a w zasadzie wydawnictwami Petera Brötzmanna będzie problem. Dlaczego? Ponieważ wydał on dwie płyty – na kompakcie i winylu – noszące ten sam tytuł („Song Sentimentale”) i mające tę samą okładkę, ale zawierające różny materiał, choć zarejestrowany w trakcie tych samych trzech koncertów. I jak tu nie lubić tego siedemdziesięciopięcioletniego Niemca, którego wciąż stać na podobne żarty…  |  | ‹Song Sentimentale›
|
Ta historia zaczęła się na początku lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to niemiecki saksofonista i klarnecista Peter Brötzmann („ Mental Shake”, „ Krakow Nights”, „ Conversations About Not Eating Meat”, „ Risc”) powołał do życia freejazzowy kwartet Die Like a Dog. Znalazło się w nim jeszcze miejsce dla dwóch czarnoskórych Amerykanów: kontrabasisty Williama Parkera (znanego z występów między innymi z Frodem Gjerstadem, Matthew Shippem czy Charlesem Gayle’em) i perkusisty Hamida Drake’a („ Live at Jazzwerkstatt Peitz”, „ Seven Lines”, „ Schl8hof”) oraz japońskiego trębacza Toshinoriego Kondo. W tym składzie muzycy wydali pięć płyt: „Fragments of Music, Life and Death of Albert Ayler” (1994), „Little Birds Have Fast Hearts, No. 1” (1998), „Little Birds Have Fast Hearts, No. 2” (1999), „Aoyama Crows” (2002) oraz zawierającą archiwalia „Close Up” (2011). Po drodze był jednak jeszcze krążek zarejestrowany z amerykańskim (rodem z Los Angeles) trębaczem Royem Campbellem – „From Valley to Valley” (1999). I to wszystko. Pod koniec lat 90. drogi kwartetu rozeszły się, ale to wcale nie oznaczało, że panowie Brötzmann, Parker i Drake zaczęli na siebie krzywo patrzeć. Przeciwnie, wciąż często ze sobą współpracowali, chociaż w odmiennych konfiguracjach – to znaczy zawsze któregoś z tej trójki brakowało. Aż do stycznia 2015 roku. Wtedy to trzy wieczory pod rząd (od 27 do 29) w londyńskim klubie Cafe OTO odbyły się koncerty, podczas których ponownie pojawili się razem na scenie. Tyle że bez Kondo (i Campbella, co bardziej zrozumiałe). Półtora roku później fragmenty tych występów zostały upublicznione w formie dwóch płyt – kompaktowej i winylowej. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na obu – mimo iż noszą taki sam tytuł i opatrzone są taką samą okładką – umieszczono różny materiał. Jeśli więc ktoś chce skompletować całość, musi zaopatrzyć się w dwa różne wydania „Song Sentimentale”. Inna sprawa, że na pewno nie będzie żałował.  | |
Peter Brötzmann to legenda free jazzu, muzyk o niezaprzeczalnej pozycji w środowisku, ale z drugiej strony taki, po którym raczej trudno spodziewać się zaskoczeń. Jeśli raz zachwyciła Was jego bezkompromisowa gra na saksofonie, możecie być pewni, że zaoferuje Wam podobne przeżycia na każdym kolejnym wydawnictwie, w jakim macza palce. Chyba że staje obok przyjaciół z Die Like a Dog – wówczas można liczyć na to, że to oni pokuszą się o wprowadzenie nowych elementów i pociągną za sobą Petera. I tak właśnie jest w tym przypadku. Wielbiciele Niemca dostają dokładnie to, na co liczą. A nawet więcej. Ba! znacznie więcej. W czym przede wszystkim zasługa Williama Parkera i Hamida Drake’a. Na kompaktową wersję „Song Sentimentale” trafiły trzy utwory (choć to akurat nie do końca trafne określenie), trwające w sumie trochę ponad godzinę. Do tego należy dodać czterdziestominutową porcję muzyki z winylowego krążka. Całkiem sporo, prawda? Dzisiaj zajmiemy się jednak tylko materiałem z płyty CD. Otwiera go fragment zatytułowany „Shake-a-Tear”, w którym od pierwszych sekund Brötzmann „ustawia” sobie pozostałych muzyków. To on nadaje ton, z miejsca atakując słuchaczy ostrymi dźwiękami saksofonu. Można nawet przez moment odnieść wrażenie, jakby zaskoczył tym Williama i Hamida, którym zajmuje kilkadziesiąt sekund dogonienie szalonego Niemca. Gdy już jednak zaczynają nadawać na tej samej fali (względnie: poruszać się zbliżonym torem i w podobnym kierunku), natychmiast nabierają rozmachu i… chwilę później zmieniają nastrój. To też typowe dla Petera, który potrafi rozpędzić się z prawdziwą furią, a potem ustąpić pola innym. Parker i Drake, pozostawieni sami, natychmiast łagodnieją. Aż korci, by napisać, że stają się wręcz romantycznie usposobieni. Ale jakich wtedy trzeba by użyć słów, chcąc opisać, jaki klimat wprowadza grający solo William?! Na szczęście Brötzmann, odpocząwszy, daje sygnał do kolejnego ataku i ten stan rzeczy trwa niemal do końca utworu. Niemca dosłownie rozpiera energia, którą skutecznie zaraża innych.  | |
Nie mniej ikry ma w sobie drugi w kolejności „Stone Death”, który również zaczyna się od saksofonowego uderzenia – z tą jednak różnicą, że tym razem Peter gra nie tylko z potężnym wykopem, ale i wielkim optymizmem (gdyby dźwięki te przełożyć na język innego instrumentu, można by nawet powiedzieć, że skocznie). W poetykę tę wpisują się pozostali muzycy; Drake serwuje nawet marszowy rytm. Wszystko to sprawia wrażenie puszczenia oka w stronę widza/słuchacza. Że nie całkiem jest na poważnie, dwaj Amerykanie i Niemiec udowadniają już parę minut później, kiedy pogrążają się w odmętach improwizacyjnego szaleństwa. Na szczęście nie zapominają też o tym, że od czasu do czasu należy się chwila oddechu, wyciszenia, nabrania sił. Że zagranie dźwięku czystszego od innych, bardziej melodyjnego wcale nie musi być odstępstwem od reguły free. W świecie zamieszkanym przez Drake’ów, Parkerów i Brötzmannów zasady są w końcu po to, aby je łamać, druzgotać, nie pozostawiać po nich śladu. Nawet jeżeli odbywa się to niejako w drugą stronę, gdy szokiem okazuje się granie mainstreamowe (no tak, to już lekka przesada, wszak Niemcowi wciąż strasznie daleko od obecnego wcielenia Tomasza Stańki). Na koniec otrzymujemy dwudziestopięciominutową kompozycję „Dwellers in a Dead Land” – i to jest ten fragment „Song Sentimentale”, który czyni album wyjątkowym na tle innych (nadzwyczaj licznych) produkcji Brötzmanna. Pierwsze minuty należą bowiem do Hamida, który bierze do ręki swój bęben obręczowy i wystukuje na nim afrykański rytm, śpiewając przy tym jak szaman rodem z Czarnego Lądu. Pozostali również sięgają po egzotyczne instrumenty: Peter po rumuńsko-węgierskie tárogató, natomiast William – po japoński flet shakunachi i kaszmirski shehnai. Free jazz zderza się tutaj z world music – i trzeba przyznać, że jest to spotkanie nadzwyczaj efektowne. Nawet gdy Drake na powrót siada do swego zestawu perkusyjnego, a Brötzmann, jak Bóg przykazał, bierze do ręki saksofon. Żałować tylko należy, że panowie nie wzięli przykładu chociażby z Kena Vandermaka, który chcąc udokumentować trasę zespołu Made to Break z listopada 2014 roku, wydał aż trzy albumy („ Before the Code: Live”, „ Dispatch to the Sea” oraz „ N N N”), na których znalazły się pełne zapisy trzech różnych koncertów. Na dokonania – nawet w takim rozmiarze – eksmuzyków kwartetu Die Like a Dog też pewnie chętnych by nie zabrakło… Skład: Peter Brötzmann – saksofon, klarnet, tárogató William Parker – kontrabas, guimbri, shakunachi, shehnai Hamid Drake – perkusja, bęben obręczowy, głos
Tytuł: Song Sentimentale Data wydania: 6 czerwca 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 62:59 Gatunek: jazz Utwory CD1 1) Shake-a-Tear: 11:40 2) Stone Death: 26:18 3) Dwellers in a Dead Land: 24:58 Ekstrakt: 80% |