Jeśli wydaje Wam się, że siedemdziesięciopięcioletni niemiecki saksofonista Peter Brötzmann jest najstarszym muzykiem (free)jazzowym, o którym piszemy w „Esensji” – jesteście w błędzie. To znaczy… był nim. Ale tylko do dzisiaj. W nagraniu albumu „Strength & Power” wziął bowiem udział amerykański puzonista Roswell Rudd, która 17 listopada tego roku będzie obchodził… osiemdziesiąte pierwsze urodziny.  |  | ‹Strength & Power›
|
Free jazz hartuje! Jakiż bowiem inny wniosek można wyciągnąć z faktu, że grający go od z górą półwiecza Peter Brötzmann („ Krakow Nights”, „ Black Bombain & Peter Brötzmann”, „ Conversations About Not Eating Meat”, „ Song Sentimentale”) wciąż trzyma się świetnie i mimo upływającego czasu nadal jest aktywnym artystą. Jak się jednak okazuje, wcale nie jest on najstarszym muzykiem pojawiającym się na scenie freejazzowej. Bije go w tym względzie Amerykanin Roswell Rudd, który na świat przyszedł w miejscowości Sharon w stanie Connecticut w… listopadzie 1935 roku! Profesjonalną karierę rozpoczął, mając lat dwadzieścia dwa, co oznacza, że koncertuje i nagrywa już od prawie sześciu dekad. W tym czasie wziął udział w realizacji kilkuset płyt, prowadził mnóstwo własnych zespołów (trio, kwartet, kwintet, sekstet), grywał z największymi tuzami jazzu i fusion (wśród nich znaleźli się między innymi Elton Dean, Archie Shepp, Steve Lacy oraz Steve Swell). Co ciekawe, mijały kolejne lata, a on wciąż zapraszany był do współpracy przez coraz młodszych artystów, którzy – z uwagi na różnicę wieku – mogliby być jego dziećmi, a w późniejszym czasie także wnukami. W nowym projekcie Roswella Rudda, który narodził się przed dwoma laty, oprócz wiekowego puzonisty znaleźli się jeszcze dwaj jego rodacy – pianista Jamie Saft ( Starlite Motel, Plymouth) i kontrabasista Trevor Dunn ( Slobber Pup, Fantômas, Mr. Bungle, Tomahawk) – oraz węgierski perkusista Balázs Pándi, który zdobywa coraz większe uznanie w światku jazzowym („ An Untroublesome Defencelessness”, „ Cuts of Guilt, Cuts Deeper”). W lipcu 2014 roku panowie zamknęli się na kilka dni w należącym do Safta studiu Potterville International Sound w Kingston (w stanie Nowy York) i zarejestrowali materiał, który dziewiętnaście miesięcy później, czyli w lutym tego roku, trafił na płytę „Strength & Power” (wydaną przez londyńskie RareNoise Records). Nagrania nie pozostawiają wątpliwości, że artyści rozumieli się podczas pracy nad nimi doskonale, szybko znaleźli ze sobą wspólny język. Do tego stopnia, że najmniejszego znaczenia nie miał fakt, iż pomiędzy najstarszym z nich (Ruddem) a najmłodszym (Pándi) jest czterdzieści osiem lat różnicy.  | |
Album „Strength & Power” to ponad godzina muzyki, ułożonej w charakterystyczny sposób – od kompozycji najbardziej free (we współczesnym znaczeniu tego pojęcia) do takich, które pod wieloma względami nawiązują do klasyki jazzu improwizowanego z lat 50. i 60. ubiegłego wieku, a więc okresu, w którym Roswell Rudd stawiał pierwsze kroki na profesjonalnej scenie. Trudno to uznać za przypadek – prawdopodobnie taki właśnie był pierwotny zamysł i tak go zrealizowano. Całość otwiera, trwająca niemal dokładnie osiemnaście minut, kompozycja tytułowa. Zaszczyt wprowadzenia do czekającej słuchaczy muzycznej podróży otrzymują „juniorzy”, najpierw pojawiają się więc – w dalekim tle – fortepian Safta, kontrabas Trevora Dunna i perkusja Balázsa Pándiego, a dopiero na końcu rozbrzmiewa instrument na płycie tej najważniejszy (co nie oznacza, że absolutnie dominujący nad resztą) – puzon Rudda. Choć wszyscy muzycy improwizują, to jednak dalecy są od szaleństwa charakterystycznego dla wspomnianego już Petera Brötzmanna, o młodszych adeptach sztuki pokroju Kena Vandermarka czy Matsa Gustafssona już nawet nie mówiąc. Jeśli kogoś rozpiera energia i ma ogromną potrzebę jej należytego spożytkowania, to głównie członków sekcji rytmicznej (ale dopiero w finale utworu), którzy choć bardzo się starają i tak nie są w stanie zaprosić do wspólnej, szaleńczej zabawy ani Safta (skupiającego się na patetycznych dźwiękach), ani tym bardziej Rudda (który konsekwentnie stawia na budowanie nastroju).  | |
Stonowany jest także początek drugiego w kolejności, również kilkunastominutowego, „Cobalt is a Divine”. Ale ta delikatność tym razem szybko ustępuje miejsca bardziej skocznym rytmom. Podczas gdy Rudd i Saft radośnie sobie hasają, Dunn i Pándi starają się dla odmiany trzymać wszystko w ryzach. Przychodzi jednak taki moment, kiedy wszyscy muzycy postanawiają wziąć głęboki oddech – przestaje im się spieszyć, można nawet odnieść (oczywiście błędne) wrażenie, że grają od niechcenia. Zmienia się to w momencie, w którym Jamie rozpoczyna solówkę, bezlitośnie traktując klawisze fortepianu; stojący obok niego – w przenośni (a może i dosłownie, kto wie, jak to wyglądało w rzeczywistości w studiu) – Roswell na tle Safta zachowuje się i gra nadzwyczaj dostojnie, by nie rzec majestatycznie. Jak przystało na osiemdziesięciolatka. „The Bedroom” opiera się z kolei na zapętlonym motywie perkusyjnym, wokół którego budowane są improwizacje puzonu i fortepianu. W balladowy, niemal „pościelowy” nastrój (głównie za sprawą dęciaka) wprowadza słuchaczy „Luminescent”. Należy jednak podkreślić, że wszystko odbywa się z wyczuciem, muzycy nie przekraczają granicy dobrego smaku, dla wielbicieli free jazzu ustanowionej oczywiście w nieco innym miejscu niż tych, którzy gustują na przykład w smooth jazzie. W „Dunn’s Falls” kwartet kontynuuje eksplorację spokojniejszych zakątków muzycznego świata. Odpowiedni klimat wprowadza przede wszystkim Trevor Dunn, który kolejno zaprasza do wspólnego grania (w duetach) najpierw Safta, a następnie Rudda. Dopiero kiedy dołącza do nich węgierski perkusista, utwór zyskuje na mocy; niejako przy okazji pozostali muzycy czują się też bardziej skłonni do eksperymentowania. Choć przez cały czas starają się tonować ewentualne zapędy ku mniej wysublimowanej formie free jazzu. Płytę wieńczy ośmiominutowa kompozycja „Struttin’ for a Jah Jah”, będąca najbardziej jaskrawym przykładem nawiązania do klasyki jazzu improwizowanego rodem z lat 60. XX wieku, do dokonań takich mistrzów gatunku, jak Albert Ayler, John Coltrane czy zmarły w ubiegłym roku Ornette Coleman. Nie brak tu zresztą również nawiązań do knajpiano-barowych początków tej muzyki, funkowego groove’u, a nawet cytatów z orkiestr dixielandowych. Jakby Roswell Rudd chciał tym jednym utworem podsumować całą swoją sześćdziesięcioletnią karierę. Jeśli taki właśnie był zamysł – udał się znakomicie. W osobach Safta, Dunna i Pándiego wiekowy puzonista zyskał znakomitych wykonawców swej – oby nie ostatniej – woli, tworząc dzięki ich wydatnemu wsparciu jeden z najciekawszych albumów w swej przebogatej dyskografii. Skład: Roswell Rudd – puzon Jamie Saft – fortepian Trevor Dunn – kontrabas Balázs Pándi – perkusja
Tytuł: Strength & Power Data wydania: 26 lutego 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 64:27 Gatunek: jazz Utwory CD1 1) Strength & Power: 18:05 2) Cobalt is a Divine: 15:52 3) The Bedroom: 05:23 4) Luminescent: 09:42 5) Dunn’s Falls: 07:15 6) Struttin’ for a Jah Jah: 08:07 Ekstrakt: 80% |