– Nie chce pan chyba…? – Angielka próbowała jeszcze protestować, lecz Abhay Satapathy przerwał jej w pół słowa. – Tak trzeba, Kate. Nie możemy dopuścić, żeby to zaszło jeszcze dalej. Kate Monroe popatrzyła na niego z wyrzutem, a potem mrucząc coś niezrozumiale pod nosem, ruszyła w stronę drogi prowadzącej do Millham Grooves. Koniec okazał się zadziwiająco niespektakularny. Abhay Satapathy siedział na wąskiej pryczy w sztabie i obserwował poczynania wojskowych. Zadziwiał go własny spokój. Przyglądał się przecież przygotowaniom do akcji, która miała zniszczyć dzieło jego życia. Raczkowski usiłował wprawdzie przekonać go, by zostawić to w rękach specjalistów i wzorem Kate Monroe oddalić się na jakiś czas, lecz Satapathy nie potrafił. Tak samo, jak nie potrafił wytłumaczyć jej, że w głębi serca popierał decyzję swoich przełożonych. Było mu oczywiście żal pracy włożonej w projekt PINKK, ale rozumiał, że zmieniając pośpiesznie strukturę układu bioprocesorów, popełnili koszmarny błąd. Obniżenie poziomu zabezpieczeń umożliwiło Pinkowi rozwój w przyśpieszonym tempie, zbyt szybkim, by system nauczył się jednocześnie przewidywać wszystkie skutki swoich zachowań – również te dalszego zasięgu. Satapathy czuł się tak, jakby dał dziecku broń do ręki. Czuł się osobiście odpowiedzialny za błędne decyzje Pinka i właśnie poczucie winy kazało mu ciągle tkwić przy sztabie. Ludzie Dvoraka, skupieni każdy na swoich zadaniach, działali jak elementy mechanizmu precyzyjnego. Porozumiewali się hasłami niewiele dłuższymi od monosylab, wykonywali tylko niezbędne ruchy – głównie przy stanowiskach komputerowych – a gdy już musieli przemieszczać się w obrębie namiotu sztabowego i na terenie prowizorycznej bazy, nigdy nie wchodzili sobie w drogę. Abhay poniekąd podziwiał tak wysoki poziom organizacji. Poniekąd. W pewnym momencie siedzący przy komputerach żołnierze usiedli sztywniej, jakby bardziej oficjalnie. Satapathy uznał to za znak – przypuszczalnie lada chwila miał paść rozkaz uruchomienia procedury awaryjnej. Rzeczywiście kilkanaście sekund później z ust jednego z żołnierzy padł zwięzły meldunek. Dvorak kiwnął głową na znak, że przyjął go do wiadomości, a potem wydał rozkaz: – Odliczać. I to było wszystko. Pod podłogą LAB-4 spoczywał niepozorny metalowy cylinder opleciony zwojami miedzianego drutu. Chwilę po tym, gdy umieszczona w cylindrze bomba eksplodowała, przez cewkę popłynął zgromadzony w olbrzymich kondensatorach ładunek elektryczny. Rozszerzona ciśnieniem wytworzonym w czasie wybuchu tuba zaczęła zwierać zwoje solenoidu, wyzwalając w jednej chwili impuls elektromagnetyczny o ogromnej mocy. Zaburzenie pola rozeszło się w przestrzeni z właściwą sobie prędkością i w jednej chwili przez wszystkie metalowe elementy wyposażenia laboratorium LAB-4 popłynął prąd – fala elektromagnetyczna na chwilę uporządkowała ruch swobodnych elektronów. I to wystarczyło. W ułamku sekundy cała elektronika LAB-4 przestała nadawać się do czegokolwiek. Kilka dni później pozwolono im wreszcie wejść na teren ośrodka. Kate uspokoiła się już nieco i dała namówić na przyjazd z Millham Grooves. Nie ukrywała zresztą, że jest ciekawa, co takiego powstawało w sali prototypów LAB-4. Szła więc z Abhayem przez puste, martwe korytarze laboratorium, nie mogąc się nadziwić, jak wielką zmianę spowodowało wyłączenie całego sprzętu. Korytarze oświetlone tylko lampami sieci awaryjnej sprawiały przygnębiające wrażenie. Kate czuła się w dawniej znajomych pomieszczeniach jak w kostnicy. Nie szumiała klimatyzacja, nie pracowały dyski, nie błyskały diody… Wszystko, co sprawiało, że LAB-4 żył swoim elektronicznym życiem, zmieniło się w zwykły złom. W końcu doszli do sali, w której stało pięć wysokich na prawie dwa metry przeszklonych szaf z macierzami bioprocesorów. Znaleźli się w sercu niedziałającego już systemu PINKK. Kate powiodła spojrzeniem po wypolerowanym do połysku, przydymionym szkle, za którym kryły się spalone układy, a potem spytała po prostu: – Wiadomo, o co mu chodziło? – Tak. – Satapathy podszedł do jednej z szaf, otworzył ją i wyciągnął zamontowany na prowadnicy panel procesorów. Pokręcił nad nimi głową i zamaszystym ruchem wsunął do środka. Coś trzasnęło nieprzyjemnie. – Znaleźli to, nad czym pracował w sali prototypów. Wprawdzie bez zapisów z jego pamięci trochę czasu zajęło im rozpracowanie zasady działania tego urządzenia… Wiesz, to też był układ elektroniczny. Spalił się. Ale ostatecznie to rozgryźli. Zamilkł i podszedł do drugiej z szaf. Tej, której podłączenie, jak przypomniała sobie Kate, było pierwszym krokiem do zbudowania prawdziwej macierzy. Pierwszym znaczącym sukcesem zespołu. Z niepokojem przyglądała się, jak Satapathy wodzi dłonią po ramie utrzymującej pojemniki z zawiesiną białek, w których unosiły się końcówki prowadzące do paneli podtrzymujących procesory. Była w tym geście jakaś desperacja. – I? – postanowiła nie dawać za wygraną. – Krótko czy opisowo? – zapytał głucho. – Krótko. Satapathy zaśmiał się gorzko, a potem odwrócił do niej i powiedział po prostu: – Kalkulator. – Słucham? – Ze zdumienia aż uniosła brwi. – Pink przez cały ten czas budował kalkulator. Dziwny, według naszych standardów. Wykorzystujący zupełnie inne niż się przyjęło rozwiązania, oparty o matematykę, której poprawności ciągle starają się dowieść, ale mimo wszystko to zwykły kalkulator. Pozwala wykonywać kilka najbardziej podstawowych działań i to wszystko. – Dodawać, mnożyć i te sprawy? – upewniła się. – Bardziej „te sprawy”. Mówiłem ci, to korzysta z innego formalizmu. Ale zbiór działań jest w nim mocno ograniczony. Pink nie próbował wydostać się do sieci ani nie konstruował żadnej broni masowego rażenia. Nie dążył do niczego, co mogłoby „zgładzić ludzkość” – Satapathy przytoczył słowa dowódcy Dvoraka. – Ani przez chwilę nic nam nie groziło. – To czego szukał na zewnątrz? – Nie wiem. Może dodatkowych informacji, a może sprawdzał rutynowo ten fragment sieci i trafił na Woytka… Kate pokiwała głową ze zrozumieniem. Wprawdzie specjalizowała się w analizowaniu emocji emulowanych, lecz przecież wzorcem dla wszelkich tego rodzaju protez była ludzka psychika. Potrafiła sobie wyobrazić, co przeżywa w tej chwili jej kolega. – Jak sądzisz, o co mu mogło chodzić? – zadała wreszcie cicho nurtujące ją pytanie. Satapathy westchnął ciężko. – Myślę, że chciał coś… stworzyć. Jak my. A pamiętaj, że miał do dyspozycji głównie wiedzę na temat siebie samego. No i materiały nie pozwalające wyjść poza konstrukcje elektroniczne. – Więc stworzył coś na swój obraz? Nie posuwasz się za daleko we wnioskach? – Zanim to wszystko się zaczęło, rozmawialiśmy o różnych rzeczach… Między innymi o łamaniu zasad. O wolnej woli. – Sądzisz, że chciał pokazać, że ją ma? – zapytała ostrożnie. – Tak mi się wydaje – odparł po krótkiej chwili milczenia. Kate przez chwilę ważyła wypływające z tego stwierdzenia wnioski. – W takim razie my go… – Wyłączyliśmy – oznajmił chłodno Satapathy. – Nigdy nie myśl o tym inaczej, Kate. Musimy próbować dalej. Wiemy, że jesteśmy na właściwej drodze. Trzeba będzie wprowadzić kilka poprawek, na pewno dopracować strukturę macierzy procesorów, ale wiemy wreszcie, że to ma sens. Możemy powołać do życia… no, do istnienia istotę rozumną – głos drżał mu z przejęcia. Pokiwała głową. Potem podeszła do Hindusa i ujęła go pod ramię. Nie stawiał oporu. Pozwolił wyprowadzić się z niepozornej, pozbawionej okien salki podpisanej po prostu „Pink”. Przez chwilę szli w milczeniu pustym korytarzem. Wreszcie Kate spróbowała wyrazić dręczące ją wątpliwości: – Abhay, jak sądzisz…? – Co takiego? – Czy my damy radę wyjść poza kalkulator? |