– Nie, ona tylko się śmiała. I żartem pytała Tavina, czy za jej plecami nie uwiódł jakiej służącej. Ale mnie to wszystko nie dawało spokoju. Dlatego… Saldarczyk pokiwał głową. – Chciałeś, żebym na wszelki wypadek zjawił się na weselu. Nie zdążyłem, niestety. I cóż się stało? – Najgorsze! Ktoś rzucił czar na Tavina. – Halem znów się zająknął, wbijając spojrzenie w podłogę. – Musiałem… Sineth odczuł nagłą chęć, by solidnie potrząsnąć młodzieńcem. – Opowiedz wszystko dokładnie – zażądał, nakazując sobie cierpliwość. Halem westchnął. – Już mówiłem, panie, że się bałem o siostrę. Dlatego, kiedy wszyscy poszli już spać, stanąłem pod ich komnatą, jakby na warcie. – Chłopak spłonął rumieńcem, ale dzielnie brnął dalej. – Tak na wszelki wypadek. No i kiedym usłyszał, jak Gesill woła pomocy, zaraz przybiegłem. Na całe szczęście, bo byłoby po niej! Tavin już ręce jej zacisnął na gardle, a sam przy tym wyglądał, jakby nie był całkiem przytomny. Najpierw chciałem go tylko odciągnąć, ale nie dało się. Nagle zrobił się silny za dwóch, więc go uderzyłem sztyletem. – Śmiertelnie? – Tak… – Pojmuję. Zaiste, śmierć pana młodego tuż po weselu i to poniesiona z ręki świeżo upieczonego szwagra z pewnością stanowiła dostateczny powód do wszczęcia rodowej waśni. – Gdybyż tylko zechcieli mnie wysłuchać – jęknął Halem. – Lecz ojciec Tavina wyjechał zaraz, a potem nie minęły trzy dni, jak wrócił z drużyną. – Czyli w żadną klątwę nie wierzy – skonstatował Saldarczyk. Młodzieniec energicznie przytaknął. – Ale wy znajdziecie tego, który ją rzucił? – zapytał, wpatrując się w rozmówcę z budzącą zakłopotanie ufnością. Gobeliny zawieszone na ścianach pyszniły się kolorami, płonęły świece w srebrnych świecznikach, stół zdobiła piękna zastawa, a stroje dam lśniły od cennych klejnotów. Przy drzwiach czekali służący odziani w jednakowe tuniki w barwach Villvenów, znalazł się nawet grajek mający umilać zebranym wieczorny posiłek. Było oczywiste, że władając rozległymi ziemiami, ta rodzina od dawna przywykła do wszelkich dostatków. Przebywając w tej sali, łatwo można było zapomnieć, że zamek trwa w oblężeniu. Sineth został przedstawiony kolejno rodzicom oraz siostrom Halema: ładnej, około dwudziestoletniej pannie i drugiej, będącej jeszcze podlotkiem w niebieskiej sukience, ukłonił się kapłanowi rodziny oraz kolejnej damie odzianej we wdowie fiolety, a na koniec przywitał się z tutejszym dowódcą zbrojnych, potężnie zbudowanym mężczyzną o grubo ciosanych rysach. Kiedy pan domu przepijał do niego i kiedy sam w odpowiedzi wygłaszał stosowny toast, nie mógł się pozbyć uczucia, że oto dał się zaprosić do udziału w świątecznej masce. Nie wiedział tylko, jaką rolę mu przeznaczono, podczas gdy pozostali mieli czas, by się przygotować do swoich. Naraz wydało mu się znaczące, że choć gdy przybył, minęło dopiero południe, na spotkanie z nimi musiał czekać aż do wieczerzy. Lub też tak mu się tylko zdawało, oczywisty skutek tego, że przyjął podejrzliwość za swoją drugą naturę. W międzyczasie pełni dobrej woli służący nosili mu wodę na kąpiel, podsuwali przekąski i czyścili odzienie. Jednak gdy próbował którego zagadnąć o ostatnie zdarzenia, żaden nie miał wiele do powiedzenia. Cóż, chyba powinien być wdzięczny za ich wysiłek. Śmiać mu się chciało na myśl, co powiedziałyby owe damy, całe w jedwabiach i merockich koronkach, gdyby wszedł tutaj tak, jak przyjechał, w ubłoconym ubraniu, wnosząc ze sobą zapach końskiego potu i dymu z ogniska. Choć zapewne dworne maniery nie pozwoliłyby im tego w ogóle zauważyć. – Bardzo to z waszej strony zacnie, żeście nas zechcieli odwiedzić – zagaił pan domu, kiedy już dopełniono obowiązkowych grzeczności. – Po prawdzie, kiedy Halem w zeszłym roku powrócił z Heth, nie do końca uwierzyłem we wszystko, co mówił. – Starszy z Villvenów wykrzywił wargi w wystudiowanym uśmiechu. – Nie to, żebym wątpił, iż umie sobie napytać biedy. Ale jakim cudem ten ladaco zyskał przyjaźń człeka takiego, jak wy, służącego spod szacownym znakiem Saldar? Szacownym, a jakże! – Sineth omal nie roześmiał się w głos. – Dlatego pewnie niektórzy, słysząc tę nazwę, ukradkiem krzyżują palce. – Jestem wam niewypowiedzianie wdzięczny, żeście mu ocalili skórę, choć z drugiej strony chłopak powinien się wreszcie nauczyć odpowiedzialności za swoje uczynki – dodał starszy z Villvenów tak napuszonym tonem, że Sineth aż skrzywił się w duchu. – Wasz syn miał dobre intencje – odparł krótko. – A wina za całe zajście leżała po drugiej stronie. Podczas tej wymiany zdań Halem milczał, z rezygnacją spuściwszy głowę, w oczywisty sposób nie zaskoczony, że ojciec ma o nim tak marną opinię. Za to jego siostra posłała ojcu wiele mówiące, jadowite spojrzenie. Ich matka natomiast sprawiała wrażenie, jakby nie docierało do niej ani słowo z toczącej się obok rozmowy. Z uwagą śledziła jedynie poczynania służby, która zaczynała właśnie wnosić pasztety. – Tak czy owak, jestem waszym dłużnikiem – oświadczył pan Villven. – Jeśli mógłbym coś dla was uczynić w zamian, raczcie tylko wyrazić życzenie. – Zatem uczyńcie moją pracę łatwiejszą – powiedział Sineth, który miał już serdecznie dość wszelkich podchodów. – Opowiedzcie mi o owej klątwie, która podobno was nęka. Po tych słowach wokół stołu zapadła cisza. Widząc dookoła nagle pobladłe twarze, Saldarczyk doszedł do wniosku, że źle tych ludzi w pierwszej chwili ocenił. Nie jego próbowali zwieść, udając beztroskę, lecz siebie nawzajem, a w istocie od dłuższego czasu musieli żyć w strachu. – Po prawdzie… – pan domu musiał odchrząknąć, nim udało mu się dokończyć zdanie – niewiele tu jest do powiedzenia, poza tym, że Tavin Garven omal nie zamordował mi córki i skutkiem tego sam zginął. Ale stało się to za przyczyną złego uroku, a więc… – Spojrzał wyczekująco na gościa. – Skąd wiecie, że za przyczyną uroku? – Słysząc to pytanie zadane oschłym tonem, pan domu lekko poczerwieniał na twarzy. – No, bo jakże? – odparł bezradnie. – Sam z siebie z pewnością nie podniósłby ręki na Gesill. A Halem uczynił tylko to, co musiał uczynić, przysięgam na Bogów. Nieco zaskoczony tym oświadczeniem, Sineth powstrzymał się jednak od wytknięcia mu, że przecież nie był świadkiem wspomnianych wydarzeń. – Jak rozumiem, pan z Garth nie podziela waszego zdania – zauważył. – Próbowaliście się z nim rozmówić? – Rozmawialiśmy, a jakże – starszy z Villvenów roześmiał się gorzko. – Wszak nasze rodziny od pokoleń żyją w przyjaźni. Lub raczej żyły, do teraz. Nie powtórzę tutaj – zerknął na kobiety zasiadające wraz z nimi przy stole – co w istocie zarzuca mojemu synowi. Dość, że to jedynie wytwór umysłu, który choruje z żalu. Wprost mu to rzekłem, a on w zamian zażądał, by w takim razie Halem z mieczem w ręku dowiódł swojej prawdomówności. Nie mogłem się zgodzić. – Dlaczego? Pytając, Saldarczyk nie patrzył na swojego rozmówcę, lecz na młodzieńca, który od początku rozmowy uporczywie wbijał wzrok w stojący przed nim półmisek, lecz z pewnością słuchał uważnie. Teraz na jego czole pojawiły się krople potu. – Czy to nie oczywiste? – warknął gospodarz. – Wystawiłby przeciw niemu najtęższego rębajłę. Mój syn byłby bez szans. – Na Sądzie Bożym obie strony mają prawo odwołać się do przedstawicieli. Nie macie między swoimi ludźmi dobrego szermierza? Gdyby zwyciężył, zakończyłoby to wszelkie roszczenia. – A gdyby przegrał, mój syn również straciłby życie! Rzecz jasna, miał rację. Takie były surowe reguły tej próby. Halem wymamrotał coś niewyraźnie pod nosem. – Co mówisz? – Saldarczyk pochylił się w jego stronę. – Bogowie mi nie pomogą! – jęknął młody człowiek, po czym nieoczekiwanie zerwał się z miejsca i wybiegł z komnaty. Jego ojciec wychylił swój kielich do dna i odstawił go z hukiem na stół, matka ukryła twarz za chusteczką, pozostali biesiadnicy pospuszczali głowy. Milczenie, które zaległo wzdłuż stołu, przerwała dopiero siostra Halema. – Mój brat jeszcze nigdy nie zabił – powiedziała cichym, matowym głosem. – To bardzo ciężkie dla niego. Sineth skłonił się lekko, zadowolony, że wreszcie ma pretekst, by zwrócić się bezpośrednio do niej. – Rozumiem, pani. Ale powiedzcie mi, proszę, czy i wy sądzicie, że to jakiś czar opętał waszego męża? |