powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CLXI)
listopad 2016

Owieczki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Jak to? – Sineth poczuł, że coś mu wyraźnie umyka.
– No jakże? – zdziwiła się z kolei dziewczyna. – Zwyczajnie, szkoda jej było tego dobra, co miało iść z domu za panną. Prawda, że chowała Gesill jak swoją, jeno wiadomo, że do własnych dzieci mocniej lgnie serce.
– Czyli Gesill jest córką pana Villvena, ale nie pani Sailyn? – upewnił się Sineth. – A Halem i Keillin…
– Obojga – przytaknęła ochoczo Deri. – Ale pan uznał Gesill już dawno temu, więc się o tym za wiele nie mówi.
A jakże! – pomyślał Sineth ze złością.
Nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby mu o tym wspomnieć. Skoro zaś Gesill była naturalną córką Villvena, przysposobioną zapewne wbrew woli jego prawowitej małżonki, zazdrosnej w dodatku o posag, który miał uszczuplić schedę jej własnego potomstwa… Ludzie zabijali już z błahszych powodów.
Z drugiej strony, takie podejrzenia niewiele znaczą. Należało poszukać dowodów. Może nawet zastawić pułapkę…
– A wam, panie, co? – Najwyraźniej milczał zbyt długo, więc dziewczyna pociągnęła go bezceremonialnie za rękaw.
Sineth, ocknąwszy się z zamyślenia, roześmiał się, cmoknął ją krótko w policzek i, nieco rozczarowaną takim obrotem sprawy, czym prędzej pożegnał.
• • •
Sailyn Villven zastał w wielkiej sali, gdzie kilkoro służby zajętych było właśnie robieniem porządków. Szorowali wykładaną kolorowymi płytkami podłogę, co wobec zawiłego wzoru mozaiki w istocie mogło się wydać zajęciem dość żmudnym i być może dlatego wymagającym osobistego nadzoru pani. Kobieta, przystanąwszy pod jednym z okien, zdawała się śledzić z wielką uwagą ruchy ścierek i szczotek, migających w rękach służących. Na powitanie Sinetha odpowiedziała z roztargnieniem, jakby nie do końca pamiętając, kto zacz i po co się tutaj zjawił.
Saldarczyk, zwalczywszy chęć, by się od początku przedstawić, postanowił przejść od razu do rzeczy.
– Powiedzcie, pani, coście sądzili o planowanym małżeństwie waszej pasierbicy z młodym Garvenem – poprosił.
– Kogoś przecież musiała poślubić – odparła nieco zaskoczona jego pytaniem. – Nie pozazdrościć jej teścia, ale już mniejsza. – Wzruszyła ramionami. – Mój małżonek tak zdecydował.
– A Keillin?
– Co to, to nie! – Kobieta niespodziewanie aż zatrzęsła się z oburzenia. – Nie po to ją chowam, żeby schła na jakimś odludziu. Za dwa lata pojedzie do Branny. Może tam z czasem trafi się odpowiednia partia. – Na jej ustach pojawił się tajemniczy uśmieszek, po czym, nachyliwszy się w stronę Sinetha, dodała ściszonym głosem: – Słyszeliście, że syn pana domena jest zaledwie o półtora roku starszy od Keillin?
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
Saldarczyk, nie bardzo wiedząc, co na to rzec, skinął jedynie głową. Jej marzenia o świetnej przyszłości dla córki poniekąd tłumaczyły rodzinne niesnaski wokół obiecanego Garvenom posagu. I raczej nie kryło się za tym nic więcej.
Tymczasem jedna ze służek odemknęła uchylną część okna, dzięki czemu dało się widzieć fragment zamkowego dziedzińca. Keillin, tym razem ubrana w czerwoną sukienkę, zbiegała właśnie po zewnętrznych schodach prowadzących do wieży. Pani pomachała jej ręką, lecz dziewczynka, nawet nie spojrzawszy w tę stronę, oddaliła się szybko, rześka i rozbrykana niczym źrebaczek. Sineth odprowadził ją wzrokiem, po czym, doszedłszy do wniosku, że nic tu już po nim, skłonił się i skierował do wyjścia.
W chwili, gdy przekraczał próg, na dziedzińcu rozległy się krzyki. Pobiegł, kierując się głosem i okrążywszy podstawę wieży, natychmiast odkrył, co było tego przyczyną. W pierwszej chwili można by pomyśleć, że to jedynie kłąb ubrań, który z jakiejś przyczyny porzucono na bruku. Jednakże widząc kolor sukni i pokrytą ciemniejącymi plamami białą podwikę, Sineth od razu pozbył się wątpliwości. Uniósł głowę, by popatrzeć na okno, z którego musiała wypaść staruszka. Wysoko położone i wąskie; trudno uwierzyć, by mogło się to wydarzyć przypadkiem.
– Ledwie się przepchła – perorował właśnie jeden ze stojących obok pachołków. – Widziałem! Musiało się kobiecinie całkiem we łbie pomieszać od tych jej dekoktów i guseł.
Kilkoro innych ochoczo mu przyświadczyło, dodając od siebie rozmaite uwagi świadczące o tym, że także mieli dawną nianię panny Gesill za niespełna rozumu.
– Sama wyskoczyła? – upewnił się Sineth.
Chłopak posłał mu kose spojrzenie.
– A jakże, panie. Na własne oczy widziałem – powtórzył. – Chciałżem do niej zawołać, jakem tylko zobaczył, że się gramoli, ale dech mi zaparło z wrażenia!
Saldarczyk obrócił się na pięcie i ruszył po schodach do wieży, choć po prawdzie nie spodziewał się nikogo tam zastać.
• • •
Flakon, wykonany z grubego szkła i zamknięty starannie dopasowanym korkiem, był na tyle mały, że swobodnie dało się schować go w dłoni. Sineth przyjrzał mu się uważnie pod światło. Przezroczysta ciecz wewnątrz lgnęła oleiście do ścianek.
Onegdaj czcigodny Lusin nazwał napar z liści fienalli trucizną, lecz dopiero wyciąg z korzenia tej rośliny w pełni zasługiwał na takie miano. Zaledwie jedna kropla dodana do jadła albo napoju sprowadziłaby długi sen, graniczący z letargiem, trzy zaś wystarczyły aż nadto, by ten, komu podano ów środek, nie obudził się nigdy.
Saldarczyk z niesmakiem pokręcił głową. Rzadko kiedy był zmuszony uciekać się do takich sposobów, jednakże pan tego zamku raczej nie zechce mu uwierzyć na słowo, a tym bardziej nie przystanie na egzekucję własnego dziecka. Na nic zda się powoływanie na królewskie dekrety, które w sprawach o czary pozostawiały ostateczny osąd przedstawicielom Saldarskiego Porządku. Sineth mógłby wprawdzie po prostu opuścić Vill i za kilkanaście dni powrócić z oddziałem Lwiej Gwardii, lecz aż tak źle Villvenom nie życzył. Poza tym miał przeczucie, że musi działać szybko, bo kto wie, kiedy mała Keillin znów uzna, że ktoś stanął na drodze jej dziecinnym zachciankom. Co więcej, nikt w jej otoczeniu nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Jedynie dawna opiekunka Gesill musiała coś podejrzewać, lecz wolała milczeć, być może w nadziei, że dar dziewczynki da się jakoś okiełznać, że jest jeszcze czas, by ukształtować młodociany charakter. Cóż, myliła się i ta pomyłka kosztowała ją życie.
W komnatce na szczycie wieży Sineth nie znalazł żadnych oznak przemocy, jedynie stołek podsunięty pod okno, co staruszka równie dobrze mogła uczynić sama, oraz pojedynczą czarną perłę, która się potoczyła pod łóżko. Zdecydowanie za mało, aby kogokolwiek przekonać.
Po prawdzie, jemu samemu także niełatwo przyszło dojść z tym wszystkim do ładu. Wieńce, wróżby i tajemnice! Wybujałe ambicje dwóch rodów, a do tego złość dziecka, przypadkiem posiadającego dar magii, stworzyły iście zabójczą miksturę. W istocie wystarczyło tylko poczekać, by przysłowiowy kocioł czarownicy chlusnął przez brzegi. Jeśli zaś idzie o młodego Garvena, chyba trudno tu było mówić o jakimś prawdziwym uczuciu. Zapewne rok czy dwa temu Keillin zareagowałaby w taki sam sposób, gdyby ktoś chciał odebrać jej lalkę. Ale teraz już zaczynała dorastać i wkrótce wysłano by ją na dwór domena prowincji. Aż strach pomyśleć, czego tam by mogła dokonać.
Sineth upewnił się, że flakon jest szczelnie zamknięty i schował go do kieszeni wszytej pod kaftan. Miał właśnie opuścić izbę, gdy drzwi nagle otwarto i to z takim impetem, że ledwie zdążył usunąć się na bok.
W następnej chwili, stanąwszy w obliczu dwóch ogromnie wzburzonych kobiet, których jednak nikt najwyraźniej nie ścigał, odsunął dłoń od rękojeści sztyletu, skłonił się i czekał cierpliwie, podczas gdy obie, zdyszane po biegu, z trudem łapały oddech. Wreszcie starsza z dwóch dam zdołała przemówić:
– Musicie ratować mojego syna!
Gesill, która wpadła do komnaty razem z macochą, milcząco posłała mu błagalne spojrzenie.
– Cóż mu się stało? – Sinetha ogarnęły najgorsze przeczucia.
– Oddał się w ręce Garvena i zamierza stanąć do pojedynku!
– Dlaczego to zrobił?
Jeszcze wczoraj Halem był przerażony, gdy tylko wspominano o takiej możliwości.
– Czy to ważne, dlaczego? – Kobieta gwałtownie zamachała rękoma. – On zginie! Musicie tam pójść i zastąpić go w walce.
– Nie mogę, pani – odparł Sineth spokojnie.
– A to czemu? Pokonaliście Barina. A mój mąż zapłaci wam złotem…
Sineth potrząsnął głową.
– Saldarczycy nie stają do pojedynków.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

28
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.