Po ponad dwóch (a może już nawet „prawie trzech”) latach od publikacji rewelacyjnego album „Shelter” francuska grupa Alcest wydała nową płytę. Nietypową, ponieważ w całości inspirowaną… filmem animowanym. Z Kraju Kwitnącej Wiśni. „Księżniczka Mononoke” Hayao Miyazakiego. Tytuł – „Kodama” – także zresztą nawiązuje do tradycji japońskiej.  |  | ‹Kodama›
|
Początki Alcest, który zaczynał jako grupa blackmetalowa, sięgają roku dwutysięcznego. Pierwotnie bazą wypadową formacji było miasteczko na południu Francji, w historycznej Langwedocji, Bagnois-sur-Cèze. Jej twórcą był wokalista i multiinstrumentalista (grający na gitarach, instrumentach klawiszowych i perkusjonaliach) Neige, czyli Stéphane Paut. Po najwcześniejszym okresie działalności pozostało niewiele, jedynie kilka nagrań wydanych na demonstracyjnej EP-ce „Tristesse Hivernale” (2001), które jednak nie zachwyciły potencjalnych wydawców. W efekcie trio rozpadło się, a jego lider przeniósł się do Avignonu i wstąpił w szeregi konkurencyjnego zespołu – Peste Noire. Tam między innymi poznał perkusistę Jeana Deflandre’a, ukrywającego się pod pseudonimem Winterhalter, który po kilku latach dołączył zresztą do reaktywowanego Alcest (nie rezygnując przy tym z udziału w projektach pobocznych). Gra w Peste Noire sprawiła, że Neige uwierzył w swoje siły i zdecydował się pod starym szyldem spróbować jeszcze raz. Od tej pory, chociaż powoli, wszystko szło już z górki. Najpierw ukazały się EP-ka „Le Secret” (2005) i debiutancki pełnometrażowy krążek „Souvenirs d’un autre monde” (2007), które Stéphane zrealizował praktycznie w pojedynkę; później na pokładzie okrętu zakotwiczył Deflandre i odtąd Pautowi było łatwiej. Dojście Jeana wpłynęło też na jakość tworzonej przez Alcest muzyki, jak również na jej przynależność gatunkową. Z biegiem czasu bowiem grupa coraz bardziej odchodziła od pierwotnego black metalu, podążając w stronę klimatycznego shoegaze’u i post-rocka. Ewolucję tę można bardzo dokładnie prześledzić na kolejnych albumach Francuzów: „Écailles de Lune” (2010), „Les voyages de l’Âme” (2012) oraz tym, jak do tej pory, najdoskonalszym – „ Shelter” (2014) – który prezentował nowe blackgaze’owe oblicze Alcest w stanie czystym. W podobny sposób, przynajmniej od strony muzycznej, skonstruowane zostało również najnowsze wydawnictwo muzyków rodem z Langwedocji, któremu nadano tytuł jednoznacznie kojarzący się z kulturą japońską – „Kodama”.  | |
Tytuł jest znaczący. Kodamy to japońskie duchy, mieszkające w starych, ponad stuletnich drzewach. Najczęściej objawiają się ludziom, którzy zgubili drogę w lesie. Są szybkie, bez najmniejszych problemów poruszają się więc także po górach i dolinach. Często można spotkać je w literaturze oraz filmie, jak chociażby w słynnej animacji Hayao Miyazakiego „Księżniczka Mononoke” (1997). I właśnie do tego, legendarnego już obrazu ze studia Ghibli, nawiązuje najnowszy album Francuzów; historią opowiedzianą w anime inspirowane są w każdym razie teksty autorstwa Stéphane’a, a i strona graficzna wydawnictwa nie pozostawia wątpliwości, wokół jakich tematów obracała się wyobraźnia Pauta, kiedy przystąpił do pracy nad „Kodamą”. Materiał nagrywano od stycznia do kwietnia 2016 roku w – znajdującym się w miasteczku Issé w Kraju Loary (niedaleko wybrzeża atlantyckiego) – studiu Drudenhaus. Płyta ujrzała natomiast światło dzienne ostatniego dnia września, a wydała ją, tradycyjnie, niemiecka wytwórnia Prophecy Productions z nadreńskiego Zeltingen-Rachtig (z którą zesół współpracuje od czasów „Souvenirs d’un autre monde”).  | |
Nowa płyta to niespełna pięćdziesiąt minut muzyki, bardzo bliskiej temu co można było usłyszeć na „ Shelter”, ale jednak idącej trochę pod prąd. Przy czym kluczowe jest tutaj słowo „trochę”. Mniej na najnowszym albumie jest wpływów Sigur Rós, nieco więcej za to odniesień do początków Alcest, a i wielbiciele japońskiego Mono na pewno znajdą coś dla siebie. Album otwiera kompozycja tytułowa – piękna, nostalgiczna, zagrana z odpowiednią mocą i rozmachem, w której z zapętlonych dźwięków gitar z czasem przebija się nadzwyczaj urokliwa melodia. Głos Neige’a idealnie wpisuje się w warstwę instrumentalną, jest odpowiednio eteryczny i powłóczysty; nie przebija się na plan pierwszy, aby nie zdominować całości, wypełnia tło, będąc bardzo istotnym smaczkiem. Wokalnie wspomaga go jeszcze Kathrine Shepard, lecz i ona nie wychodzi poza przypisaną jej rolę chórzystki. W drugiej części utworu prym wiedzie natomiast Neige-gitarzysta, grający zarówno partię rytmiczną, jak i solową (chociaż klasyczną solówką nie sposób jej nazwać, wszak mamy do czynienia z post-rockiem). Dziewięciominutowe „Eclosion” rozwija pewne wątki zapoczątkowane „Kodamą”. Od pierwszych sekund jednak najważniejszym instrumentem jest perkusja Winterhaltera – to ona wyznacza powolny rytm, wokół którego Paut owija swoje, pełne melancholii, dźwięki. Ale spotyka nas tutaj również, oparta na rzucającym się w uszy kontraście, niespodzianka. W pewnym momencie shoegaze’owa muzyka łączy się bowiem z blackmetalowym śpiewem Stéphane’a. Wrażenie jest niezwykłe, choć pewnie byłoby jeszcze większe, gdyby Neige nie zdecydował się przesunąć ścieżki wokalnej na dalszy plan. W niezwykły klimat wprowadza słuchaczy także „Je suis d’ailleurs”, w którym natchniony głos Neige’a płynie powłóczyście na tle chórków, przynajmniej do momentu gdy Jean Deflandre podkręca tempo, dając tym samym wokaliście sygnał do zmiany stylistyki. Gitary pozostają jednak w świecie post-rocka, co prowadzi – po raz kolejny – do specyficznego, ale i przyciągającego uwagę, dysonansu. „Untouched” z kolei łączy w sobie delikatność i subtelność z podniosłością i rozmachem, w czym w dużej mierze zasługa z wyczuciem wykorzystywanych przez Pauta instrumentów klawiszowych.  | |
„Oiseaux de proie” otwiera marszowy rytm perkusji, do którego dostosowują się pozostali, grający z większą energią, muzycy. Neige po raz kolejny udowadnia również, że jest bardzo zdolnym gitarzystą, obdarzonym niezwykłą wręcz sprawnością w kreowaniu nastroju; osiąga to zresztą także innymi środkami, umiejętnie wkomponowując w całość ścieżki wokalne i klawisze. Właściwą część płyty wieńczy najkrótszy, instrumentalny „Onyx”, oparty przede wszystkim na lekko przesterowanych i zabrudzonych dźwiękach gitar i keyboardów. To symboliczne, podkreślone dodatkowo odmienną stylistyką, dużo bliższą noise’u niż shoegaze’u czy post-rocka, zamknięcie opowieści o duchu – kodamie. Nie bez powodu ostatni utwór, „Notre sang et nos pensées”, umieszczono na osobnej płytce, nie przynależy on już bowiem do historii inspirowanej filmem Miyazakiego. Z drugiej strony jest na tyle dobry, że muzykom prawdopodobnie żal było odkładać go – na nie wiadomo jak długo – do archiwum. Mamy w nim do czynienia z postrockową klasyką, zgodnie z którą gitarzysta przez cały czas obraca się wokół jednego tylko motywu, wzbogacając go o kolejne elementy, aby w finale powrócić do punktu wyjścia. Mimo wszystkich zalet „Kodamy”, należy szczerze przyznać, że nie dorównuje ona swej poprzedniczce. Zabrakło na niej kompozycji tak wyrazistych i jednocześnie przejmujących, jak „Opale”, „Away” czy absolutnie zachwycające „Délivrance”. Choć z drugiej strony, gdzie jest powiedziane, że album ten nie będzie „rósł” z biegiem czasu. Że gdy sięgniemy po niego za kilka czy kilkanaście lat, nie odkryjemy w nim ukrytych dzisiaj przed nami „skarbów”. Skład: Neige (Stéphane Paut) – śpiew, gitara elektryczna, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe Winterhalter (Jean Deflandre) – perkusja gościnnie: Indria Saray – gitara basowa Kathrine Shepard – wokaliza („Kodama”)
Tytuł: Kodama Wykonawca / Kompozytor: AlcestData wydania: 30 września 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 48:18 Gatunek: rock Utwory CD1 1) Kodama: 09:07 2) Eclosion: 08:54 3) Je suis d’ailleurs: 07:20 4) Untouched: 05:12 5) Oiseaux de proie: 07:50 6) Onyx: 03:52 7) Notre sang et nos pensées: 06:06 Ekstrakt: 70% |