Starych nie ma już zaułków, a w zaułkach starych bruków. Nowe czasy. Pop i rock. Od czasu do czasu pojawiają się na szczęście płyty pokroju „W mieście Łodzi”, które pomysłowo spinają dwie różne epoki.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Łódź to nie miejsce dla muzyki. Przynajmniej według Władysława Reymonta. Na kartach „Ziemi obiecanej” ze świecą szukać synestetycznych opisów koncertów granych dla bogatych fabrykantów lub potańcówek wyprawianych robotniczej biedocie. Owszem, Herman Bucholc raz ma „dziwną chęć usłyszenia muzyki, tylko głośnej bardzo”; owszem, ktoś tam czegoś przelotnie słucha, niekiedy nawet „z nabożnym skupieniem”, gdy „drżący głos skrzypiec śpiewa sentymentalnego walca do wtóru jękliwej wiolonczelli”. Muzyka płynie czasami od fortepianu „szeptem miłosnym, namiętnym, pełnym niespodziewanych wybuchów”, czasami „żar wlewa do żył i szaleństwo”. Łatwo jednak ustalić, co tak naprawdę zajmuje umysły i serca bohaterów powieści: liryczne słowo „muzyka” pojawia się w niej trzydzieści razy, agresywna „maszyna” przeszło sto pięćdziesiąt. Muzycy ze Zgiełku na szczęście nie wystraszyli się tej dysproporcji. Na swoim drugim albumie „W mieście Łodzi”, bez wątpienia plasującym się w ostrzejszych rejestrach rocka, flirtują z industrialem zaledwie raz, w otwierającej płytę „Fabrycznej dziewczynie”. Gitary drą się „chrapliwymi, niesfornymi głosami, niby chór potwornych kogutów, piejących metalowymi gardzielami”. Szkoda, że całość nie zaczyna się od jakiegoś „wrzaskliwego świstu” – wtedy byłoby zupełnie jak u Reymonta. Słowa piosenek nie są już bynajmniej wrzaskliwe, tylko zupełnie literackie. Kwartet postanowił złożyć hołd mało znanym łódzkim poetom sprzed lat i wziął na warsztat dziesięć tekstów z antologii „Śpiewnik Łódzki” pod redakcją Tadeusza Szewery. Najstarszy pochodzi z roku 1930, najnowszy – z 1976. Płyta zabiera nas więc w sentymentalną podróż do dawnej Łodzi, głównie przedwojennej i dziewiętnastowiecznej, fabrycznej. I cóż z tego, że wyprawa odbywa się w nowoczesnym rockowym wehikule, w który inżynier Borowiecki bez wątpienia wpatrywałby się „osłupiałemi oczyma”? Jedynie końcowy przystanek tej podróży zlokalizowano we współczesności: Łódź dzisiejszą, na pohybel poznaniakom, warszawiakom i krakusom, wychwala utwór pt. „Miasto Snów” z autorskimi słowami. „W mieście Łodzi” jest więc przede wszystkim przewrotnym, technicznie bezbłędnym albumem-coverem, bałuckim retellingiem, syntezą żwawej, dopracowanej formy z melancholijną treścią, którą nieustannie podkreślają elektroskrzypce Jędrzeja Olżewskiego. Szlachetny instrument smyczkowy nie ma łatwo, konkurować przychodzi mu z gitarą Jarka Lorenca, pracującym bez chwili wytchnienia basem Sebastiana Kokoszewskiego i dosadną perkusją Marcina Perkowskiego. Ale najważniejsze, że wszystkie cztery instrumenty dogadują się równie dobrze, co majstrowie u Bucholca, a pieczę nad kwartetem sprawuje charakterystyczny zaśpiew brygadzisty Lorenca. Album Zgiełku posiada dwie dalsze, wielkie jak kominy zalety. Przede wszystkim jest szalenie zróżnicowany pod względem muzycznym. To niby od początku do końca ostry rock, lecz rock urządzający sobie co rusz wycieczki do podgatunków i zagadujący śmiało do gatunków ościennych. Na płycie natrafimy i na momenty z folkowym przytupem („Pan Antoni”), i na prawie-pop („Łódź to nie tylko jest Piotrkowska”), i na zagrzewającą do wytężonej pracy pieśń robotniczą („Gnuśny”), i na alternatywę („Bałucka piosenka”), i na balladę czarną jak zagubiona autostrada u Davida Lyncha („Zajdlowa”). Jasne, muzyka Zgiełku nigdy nie przechodzi w „najdelikatniejsze pianissima”, melodii nie prowadzi „flet namiętnym głosem, podobnym do miłosnego śpiewu ptaków” – ale to byłaby wszak przesada. Druga zaleta związana jest z tekstami. Nie wiem, jak wyglądało ich wybieranie; być może Zgiełk spędził dużo czasu na starannej ocenie kandydatów, być może chłopakami kierowała intuicja. W pierwszym przypadku należy pochwalić ich za rzetelność, w drugim za wyczucie. Treść wszystkich utworów bez wyjątku brzmi bowiem – przepraszam, że sięgnę po wytarty przysłówek i zużyty przymiotnik, jednak pasują one tutaj najbardziej – bardzo fajnie. Prawie wszystkie piosenki opowiadają jakąś niebanalną (jak na rockowe standardy) historię rozgrywającą się w mieście Łodzi. Słuchamy opowieści o panu Antonim, który dawniej biegał po lesie z karabinem, a teraz jest „starszym, siwym panem”; o Antku (zbieżność imion nieprzypadkowa 1)), który zginął za swoje miasto, gdy wkroczyli do niego Niemcy; o wdowie po Zajdlu, która utopiła swoje dziecko w ubikacji, a potem oznajmiła policji, iż córka jej zaginęła. Skojarzenia z ponurą sprawą Katarzyny W. vel „mamy Madzi z Sosnowca” jak najbardziej na miejscu, tyle że Zajdlowa swój ohydny fortel obmyśliła prawie sto lat wcześniej. Znowu ta Łódź! Wiemy już, że mamy do czynienia z płytą wartościową pod względem muzycznym. Wiemy też, że inteligentne teksty zachęcają do jej wielokrotnego odsłuchania. Jednakże w epoce wszechobecnego popu, hitów obliczonych na przerwy między reklamami w radiu, należy zadać albumowi jeszcze jedno pytanie: Czy Zgiełk zafundował nam piosenki wpadające głęboko w ucho? Czy są tam kompozycje, którymi możemy się „bronić bezwiednie przed stępieniem, jakie daje codzienna, ciężka praca”? Ależ tak! Materiału na udane single znajdziemy tu bez liku. Począwszy od zawadiackiego „Nie ma jak w mieście Łodzi”, poprzez piękny hymn „Łódź to nie tylko jest Piotrkowska”, a skończywszy na „Mówcie co chcecie”, do którego nakręcono nawet teledysk – ta płyta naprawdę zasługuje na to, byśmy częściej słyszeli ją w eterze, nie tylko lokalnym. Borowiecki nie miał nic, Maks nie miał nic, Moryc nie miał nic – i założyli fabrykę. Zgiełk miał już na koncie jedną płytę – i wydał drugą. Moja nieśmiała analogia jest więc z góry skazana na bankructwo. I bardzo dobrze, bo jak pamiętamy, spółka Reymontowskich bohaterów nie utrzymała się długo. My zaś wypatrujmy trzeciego albumu Zgiełku. Jeżeli zespół nie zasypie gruszek w popiele, będzie to niemałe wydarzenie muzyczne. W mieście Łodzi. 1) „W mieście Łodzi na każdego, / co andrusa postać ma / mówią: to jest Antek z Bałut, / Antek z Bałut – czyli ja.” Wszystkie cytaty pochodzą z „Ziemi obiecanej” Władysława Reymonta za Wikiźródłami. Autor recenzji jest spokrewniony z autorką słów dwóch piosenek.
Tytuł: W mieście Łodzi Wykonawca / Kompozytor: ZgiełkData wydania: 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 43:51 Gatunek: rock Utwory CD1 1) Fabryczna dziewczyna: 4:10 2) Nie ma jak w mieście Łodzi: 4:05 3) Pan Antoni: 2:48 4) Łódź to nie tylko jest Piotrkowska: 3:55 5) Łodzianka: 4:11 6) Gnuśny: 2:35 7) Bałucka piosenka: 6:28 8) Piosenka Antka: 4:30 9) Zajdlowa: 4:40 10) Mówcie co chcecie: 2:46 11) Miasto Snów: 3:43 Ekstrakt: 90% |