powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CLXI)
listopad 2016

Owieczki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Inaczej by mnie przecież nie skrzywdził – odparła, jak się zdawało ze szczerym zdziwieniem.
– A brat wam jedynie pospieszył z pomocą? Nie było między nimi wcześniejszej kłótni, żadnego powodu do nienawiści?
– Nie. – Młoda kobieta zadrżała, ale nie uciekła spojrzeniem.
– Na Bogów, od początku to właśnie wam mówię! – wykrzyknął Villven. – Co wedle was mieliśmy zrobić?
Może wpierw posłuchać tego, kto żywił uzasadnione, jak się okazało, obawy – pomyślał Sineth. Było jednak oczywiste, że nikt w tym domu nie liczył się ze zdaniem Halema.
– Ważne jest, co uczynicie teraz – powiedział głośno. – Niewielki już macie wybór.
– Jak to?
– Zdaje się, że wasz sąsiad zdołał zebrać dość ludzi, by zamknąć was tutaj jak w matni.
– To pogranicznik, tedy musi utrzymywać silną drużynę. Ale cóż z tego? – Villven machnął ręką, omal nie przewracając kielicha. – Nasze mury są mocne, niejedną zawieruchę już przetrzymały, więc przetrzymamy i jego.
W istocie, zameczek prezentował się dość solidnie. W gruncie rzeczy wszystko zależało od determinacji załogi oraz od tego, ile zdołali zgromadzić zapasów.
Sineth pokręcił głową.
– Wiecznie trwać to przecież nie może. W końcu musicie zdać się albo na Sąd Boży, albo na wyrok waszego pana domena, jeśli znajdziecie sposób, by mu posłać wiadomość.
Villven zawahał się. Musiał zdawać sobie sprawę, że nawet gdyby oblegający przepuścili posłańca, to ich suweren nie miałby żadnego powodu, by przełożyć jego słowo nad słowo Garvena. Zapewne również nakazałby rozstrzygnięcie kwestii przez próbę miecza.
– Co mi radzicie? – zapytał ponuro.
– Jeżeli stanowczo twierdzicie, że przyczyną waśni są czary, to ja także mam prawo wydać osąd w tej sprawie.
– Czy tak? – Stary Villven szeroko otworzył oczy. – Gdybyście tylko zechcieli nam pomóc…
– Wybaczcie – przerwał mu Sineth. – W takim sporze jak ten muszę pozostać bezstronny. Jeśli jednak okaże się, że istotnie ktoś tutaj posłużył się mocą, powiadomię o tym i was, i pana Garvena. Wówczas, być może, dojdziecie do jakiegoś porozumienia. Nic więcej obiecać nie mogę.
– Niczego więcej nie trzeba. – Pan domu z powagą pokiwał głową. – Mój syn jest niewinny!
Jeszcze przed godziną Sineth byłby gotów przyznać mu rację, lecz po nagłym wybuchu Halema nie miał już w tej sprawie pewności. Nie zaprzeczył jednak, pozwalając tym samym starszemu z Villvenów, jak i wszystkim obecnym wierzyć, że w gruncie rzeczy trzyma ich stronę. Dzięki temu dalsza rozmowa potoczyła się o wiele swobodniej. Usłyszał co nieco o codziennym życiu w tych stronach, o Garvenach i wzajemnych relacjach obu zamieszkujących w sąsiedztwie rodzin. Także o młodym Tavinie, który, jak się zdawało, za życia budził powszechną sympatię. Wreszcie o owych drobnych, a niepokojących zdarzeniach, mających świadczyć o tym, że już wcześniej działały tu czary. To ostatnie mogło być prawdą lub nie. Sineth nie powziął jeszcze stanowczego przekonania w tej sprawie. Uderzyło go natomiast co innego. Otóż nikt nie próbował nawet rzucić podejrzenia na konkretną osobę. Kiedy zapytał wprost, odpowiedziały mu jedynie zakłopotane spojrzenia i zebrani zgodnie umilkli. Wreszcie pan domu oświadczył stanowczo, że nigdy nie słyszano, by ktoś w okolicy zabawiał się mocą. Może jakiś przyjezdny?
• • •
Młoda służąca przyniosła mu zapas kosztownych woskowych świec owiniętych w haftowaną serwetkę. Utykała na prawą nogę, lecz poruszała się pewnie, a nawet z wdziękiem, jak ktoś, kto zdążył już dawno oswoić własną ułomność. Miała płowy warkocz sięgający poniżej pasa i uśmiechała się, pokazując dołeczki w policzkach. Zwlekała z odejściem, najwyraźniej mocno zaciekawiona jego osobą. Jednakże Sineth, mając myśli zajęte czym innym, odprawił ją szybko.
Przede wszystkim zastanawiał się, czy mieszkańcy zamku sami wierzą w ową rzekomą klątwę. Niewykluczone, że Villvenowie zwyczajnie dopuścili się mordu, a teraz próbują usprawiedliwić swój czyn zmyśloną opowieścią o czarach. W takim wypadku powinien czym prędzej wyjechać, nie mieszając się do ich waśni, których ani przyczyny, ani możliwe skutki w żadnym razie nie były jego sprawą.
Czemu jednak mieliby mordować młodego Garvena? Gdyby źle mu życzyli, to po cóż zgodzili się na owe zaślubiny, które tak fatalnie się zakończyły? Chyba że taką właśnie na niego zastawili pułapkę, a zaproszenie Saldarczyka do towarzystwa miało tylko uwiarygodnić całą historię.
Sineth zaklął pod nosem.
Cóż to ma być? – rzekł sobie w myśli. – Krwawe Gody, jak w ponurej, starożytnej balladzie?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W dodatku prostoduszny Halem wydawał się całkowicie niezdolny do udziału w jakiejkolwiek intrydze, a po prawdzie i starszy z Villvenów nie czynił wrażenia człeka o szczególnie lotnym umyśle. Sineth nie był jeszcze pewien, co ma sądzić o tutejszych kobietach. Lub o kimkolwiek, na dobrą sprawę. Miał jednak nadzieję, że wkrótce dowie się więcej. Kiedy pukanie do drzwi przerwało mu rozmyślania, nie zdziwił się zbytnio; doświadczenie podpowiadało mu, że prędzej czy później ktoś zechce rozmówić się z nim w cztery oczy.
Gesill miała na sobie tę samą suknię, w której wystąpiła podczas wieczerzy, ozdobioną koronkami i zapiętą wysoko pod szyję, ale gęste, ciemne włosy już rozczesała do snu, przez co wyglądała młodziej i zarazem bardziej powabnie niźli poprzednio, w wyszukanej fryzurze. Nawet jeżeli jej małżeństwo z Tavinem Garvenem zaaranżowano przede wszystkim z chęci połączenia dwóch rodów, to ów młody człowiek raczej nie miał powodu narzekać na los, który mu przypadł w udziale. Tym bardziej trudno było uwierzyć, że już podczas nocy poślubnej chciał ją zamordować.
Dziewczyna przystanęła zaraz za progiem, wodząc naokoło wzrokiem. W półmroku ledwie co było widać, lecz mimo to skrzywiła się z wyraźnym niesmakiem.
– Wiecie, że mój ojciec dawno temu sprowadził mistrza malarza z samej stolicy? – powiedziała lekkim tonem, jakby po prostu kontynuowali zaczętą wcześniej rozmowę. – Szczęściem, przekonawszy się, co potrafi, szybko go tam z powrotem odesłał. Halem z pewnością zapomniał, jak wygląda ta komnata od środka.
Sineth uśmiechnął się mimo woli, wspomniawszy, jakie wrażenie uczyniły na nim za dnia malowidła zdobiące ściany.
– Na nic się nie uskarżam.
– Tylko na to, że was okłamujemy?
– Skąd to przypuszczenie, pani? – Jej bezpośredniość nieco go zaskoczyła.
Gesill przewróciła oczyma.
– Ja bym chyba nie uwierzyła, gdyby mi opowiedziano podobną historię. A jednak… Sami zobaczcie.
Przedtem wydawała się bardzo spokojna, ale drżały jej ręce, kiedy zmagała się kolejno z każdym z drobnych haczyków podtrzymujących górę szykownej sukni. Długi sznur czarnych pereł zaplątał się w kołnierz, dziewczyna szarpnęła go niecierpliwie, a potem zwinęła na ręku, niczym dziwaczną bransoletę sięgającą prawie do łokcia. Odsłoniwszy wreszcie szyję i dekolt, posłała Sinethowi wyzywające spojrzenie, świadczące raczej o gniewie niźli o zawstydzeniu.
Cóż, zaiste nie był to piękny widok. Z upływem dni sińce już zbladły, przybierając lekko żółtawy odcień, ale u podstawy szyi nadal pozostały nabiegłe krwią ślady po tym, jak ktoś z wielką siłą wbijał tam palce. Ten, kto to uczynił, z pewnością nie żartował i dziewczyna miała szczęście, uchodząc z życiem.
Sineth ukłonił się lekko i odwrócił wzrok, gdy Gesill znów walczyła z oporną materią, zapinając na powrót suknię.
– Wasz małżonek to zrobił? – zapytał sucho, wyczuwając, że dziewczyna wcale nie życzy sobie, aby jej okazywano współczucie.
– Nie, pewnie jakiś stajenny, którego w tajemnicy wzięłam sobie jako kochanka – parsknęła. – A jak wam się zdaje?
Wzięła do ręki kaganek, szykując się do opuszczenia komnaty, lecz zatrzymała się w progu.
– Znaliśmy się od małego – powiedziała kręcąc głową, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się jej przytrafiło. – Wiecie, jak to bywa między dziećmi sąsiadów. Tavin nie był zły czy szalony, ani nie należał do takich, co znajdują przyjemność w dręczeniu. Gdyby było inaczej, nie zgodziłabym się go poślubić. Aż taka posłuszna nie jestem.
– A on, pani? Też tego chciał?
– Gdyby bardzo nie chciał, chyba umiałby się jakoś z tego wykręcić. Prawda, że nie byliśmy jak dwoje kochanków z rzewnej piosenki, ale Tavin się starał. Przywoził mi upominki, nauczył się tańczyć pasellę, ponieważ ja lubię…
– Bolejecie nad jego śmiercią – zauważył Saldarczyk.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.