powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CLXI)
listopad 2016

Owieczki
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– A nie powinnam? – Odruchowo dotknęła szyi. – Nie wierzę, że z własnej woli mi to uczynił.
– W co więc wierzycie?
– Sama nie wiem. Mówią, że ktoś rzucił klątwę na moje małżeństwo, ale ja nie rozumiem, w jaki sposób ani dlaczego. – Zmarszczyła brwi. – Czy coś takiego może się wydarzyć przypadkiem?
– Nie, pani. Każdy czar musi być rzucony z rozmysłem. W dodatku trzeba prawdziwej mocy, by tak nagiąć wolę drugiego człowieka.
– Więc ktoś naprawdę życzył mi śmierci?
– Wam albo Tavinowi Garvenowi. Przecież gdyby pozbawił was życia, nie wyjechałby stąd potem bez szwanku.
– Prawda. – Zamyśliła się i zamilkła na chwilę. – Ale nie wiem, kto mógłby to być. Do tej pory sądziłam, że my dwoje nie wadzimy nikomu.
Sineth pomyślał, że mimo najlepszych chęci niewielu udaje się całkiem uniknąć ludzkiej zawiści. Zachował jednak tę uwagę dla siebie.
Gesill spojrzała na niego ponad płomieniem świecy. Uświadomił sobie, że nie pamięta koloru jej oczu, teraz zaś widział jedynie światło odbite w ciemnych źrenicach.
– Halem opowiadał mi o was – powiedziała. – Ma was za przyjaciela, ale chyba się myli.
– Dlaczego tak mówicie?
– Ponieważ przyjaciel wierzyłby w jego niewinność.
I mógłby się bardzo pomylić – pomyślał Sineth, lecz i tym razem zmilczał.
– Co zamierzacie? – zapytała Gesill po chwili.
– Przepytam waszą służbę i domowników, a potem spróbuję się rozmówić z panem z Garth.
– Znajdziecie winnego?
– Możliwe, pani.
Skinęła głową, kierując się ponownie do wyjścia.
– Zatem życzę wam powodzenia.
3.
Rigil Garven siedział na prostym zydlu przed chatą pasterza. Był to człek niestary jeszcze, dość korpulentnej budowy i być może niegdyś całkiem pogodnego usposobienia. Teraz jednak jego oblicze obwisło nadając mu smutny wygląd starego ogara. Zmierzył Sinetha zimnym spojrzeniem.
– A więc Villven wezwał sobie Saldarczyka na pomoc – rzucił na powitanie. – Myślicie, że się przestraszę?
Na owe słowa kilku z otaczających go zbrojnych przysunęło się bliżej, z groźnymi minami kładąc dłonie na rękojeściach mieczy.
Sineth zbył ten pokaz wzruszeniem ramion.
– A czegóż to mielibyście się, panie, obawiać? – odparł spokojnie. – Czyżbyście sami parali się zakazaną magią?
– Wolne żarty! – parsknął Garven. – A może takimi właśnie kłamstwami nakarmili was Villvenowie?
– Nic podobnego nie twierdzą. Jedynie to, że czary sprowadziły śmierć na waszego syna.
– Wierutna bzdura! Przecież wiadomo, kto zadał mu śmierć. I nie żadną magią, ale zimnym żelazem. Halem z Vill sam się przyznał do tego uczynku!
– Lecz powiada, że był zmuszony stanąć w obronie siostry, a to dlatego, że wasz syn znalazłszy się pod wpływem uroku, próbował ją zabić.
– Łże! – To odezwał się jeden z przybocznych Garvena, postawny mężczyzna o surowym, niemal ascetycznym obliczu, który od początku rozmowy mierzył Sinetha nieprzyjaznym spojrzeniem. – Wszyscy wiedzą, jak było.
– Doprawdy? – Sineth uśmiechnął się chłodno. – Może więc i mnie zechcecie oświecić?
– To aż nazbyt oczywiste. – Garven zmarszczył brwi, po czym nieoczekiwanie dodał ze smutkiem: – Nie winię dziewczyny, ona chyba o niczym nie ma pojęcia.
– Co macie na myśli? – zdziwił się Sineth.
Lecz pan z Garth jedynie potrząsnął głową. Widać było, że nie zamierza powiedzieć nic więcej. Wyręczył go ten sam mężczyzna, który odezwał się wcześniej.
– Ten jej młody braciszek jak pies chodził za panną – warknął. – I jak pies ślinił się do niej. Trzeba było być ślepym, żeby tego nie widzieć.
– A wy kim jesteście? – Sinetha uderzył zajadły ton wypowiedzi.
Garven również musiał dostrzec, że jego towarzysz aż się gotuje ze złości, bo uniósł dłoń w ostrzegawczym geście.
– Spokojnie, Murinie – powiedział. – To człek w królewskiej służbie. Przyjechał z daleka, nie zna nas ani Villvenów i dlatego trudno mu odróżnić prawdę od fałszu. Wy zaś – zwrócił się do Saldarczyka – miejcie na uwadze, że są tu ludzie, którzy boleją nad świeżą stratą. Nie tylko ja jeden.
– Rozumiem. – Sineth skinął głową. – Współczuję wam, ale proszę też, żebyście, cokolwiek sobie zamierzyliście, wstrzymali się kilka dni, dając mi czas na rozeznanie się w sprawie.
– A potem co? – Stary Garven łypnął na niego nieufnie spod czoła.
Saldarczyk wzruszył ramionami.
– Przyniosę wam jakąś odpowiedź, a co wy z nią zrobicie, to już nie moja sprawa.
Przez chwilę miał wrażenie, że jego rozmówca może się zgodzić, lecz w końcu pan z Garth tylko gniewnie potrząsnął głową.
– Obejdzie się. Wiem już wszystko, co powinienem wiedzieć. Jeśli zaś chodzi o was… – zmarszczył brwi. – Wiedzcie, że szanuję Koronę i dlatego powiadam: dla własnego dobra do jutra opuśćcie zamek, bo kiedy moi ludzie zwalą bramę taranem i wejdą za mury, wszystko może się zdarzyć.
– Dziękuję wam za życzliwość – odburknął Sineth, po czym widząc, że w żaden sposób nie przekona rozmówcy, ukłonił się powściągliwie i rzekł do Murina, który z chmurną miną wciąż stał za plecami swojego pana: – Zechcecie mnie odprowadzić do furty?
Zbrojny posłał mu pełne niedowierzania spojrzenie, lecz potem wzruszył ramionami i bez słowa ruszył za Saldarczykiem.
– Byliście blisko z młodym Tavinem? – zapytał go Sineth po drodze.
– Uczyłem go władać bronią, odkąd miał dość sił, żeby podnieść drewniany mieczyk. Można rzec, że po części wychowałem chłopaka. I po co? Żeby tak skończył?
– Współczuję – powtórzył Sineth. – A jednak…
– Macie swój obowiązek. – Murin machnął ręką. – Chociaż wedle mnie czas tylko tutaj tracicie. Pocoście mnie poprosili ze sobą?
– To, co mówiliście o Halemie Villvenie, to prawda? Wedle was zabił z zazdrości?
Murin przystanął, wbijając wzrok w ziemię.
– Mówiłem w gniewie – odparł po chwili. – Prawda jest taka, że chłopak na pewno bardziej trzymał się siostrzanej spódnicy, niźli w jego wieku przystoi. Jak myślicie, czemu ojciec na cały rok odesłał go z domu? Lecz z drugiej strony…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
– Mówcie, co chcieliście rzec? – zachęcił go Sineth.
– Po prawdzie, żaden z młodego Halema zabójca – odparł Murin, drapiąc się w głowę. – Nie wiem, jakim cudem miałby zdobyć się na odwagę, by coś podobnego uczynić.
– Ale podobno się zdobył.
– Na to wygląda.
– Powiedzcie mi jeszcze, czy to prawda, że syn waszego pana chętnie się żenił z córką Villvenów?
– A owszem. Jak to los sobie z człowieka żartuje! – westchnął Murin. – Najpierw, gdy mu ojciec rzekł, że się już umówił ze starym Villvenem, tylko się skrzywił, lecz jako posłuszny syn w parę dni pojechał, żeby oświadczyć się pannie. Oni znali się od małego, ale tak się jakoś złożyło, że nie widzieli się przedtem przez rok prawie, bo a to trzeba było dopatrzeć stanic, a to znów wczesna zima, a potem roztopy… Tak czy owak, pojechał. I wiecie co? Nagle całkiem mu padło na rozum. Później już co kilka dni jeździł do Vill z prezentem, albo ciągnąc ze sobą jakiegoś tam grajka albo minstrela. Znosił nawet Halema i rozpieszczał łakociami młodszą siostrzyczkę. Myślałem, że trzeba się z tego cieszyć. – Murin przetarł twarz wierzchem dłoni. – Gdyby to się można było spodziewać…
Mówił jeszcze, gdy Sineth odruchowo szarpnął się w bok, ostrzeżony bardziej instynktem, niźli świadomie posłyszawszy jęk zwalnianej cięciwy.
Siła trafienia posłała go na kolana, obrócił się w mgnieniu oka, już ze sztyletem w dłoni, gotów do rzutu.
Za daleko.
Lub prawie.
Młodzieniec, nieledwie chłopak jeszcze, z łukiem w trzęsących się rękach spoglądał na niego rozszerzonymi z przerażenia oczyma.
Murin, klnąc głośno, rzucił się naprzód, szeroko rozkładając ramiona. Strzelec opuścił łuk i zaraz potem został powalony na ziemię przez kilku zbrojnych z otoczenia Garvena. Sam pan z Garth już zmierzał długimi krokami w ich stronę. Murin pospiesznie usunął się na bok.
Sineth wyprostował się. Nie czuł jeszcze bólu, tylko odrętwienie promieniujące w dół od lewej łopatki.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.