Wojsko rozlokowało się wokół zamku, na błoniach. Wszędzie widać było namioty, płócienne daszki uwiązane na kijach oraz ludzi koczujących wprost na ziemi wokół tlących się ognisk. Nieopodal ogrodzono sznurami kawałek łąki, gdzie pasły się ich wierzchowce. Sineth oszacował, że ów Garven musiał zebrać przynajmniej z półtora setki zbrojnych i pewnie tyleż samo czeladzi. Zgadywał, że większa część tych sił musiała się w tej chwili znajdować gdzie indziej, zapewne po przeciwnej stronie zamku, pod główną bramą. Istniała wprawdzie też tylna furta, lecz zbyt wąska i z pewnością za dobrze broniona, by opłacało się ją szturmować. – A wasz pan? – zwrócił się do eskortującego go drużynnika. – Ano tu właśnie zajął kwaterę – odparł ten niemal z ulgą, że w końcu go o coś pytają. – W tamtej chałupie, co się ostała. Niewygoda straszna, ale pan się wcale nie skarży, choć już z pół tuzina dni będzie… – urwał nagle, przestraszony, że może powiedział za dużo, po czym zapytał niepewnie: – Chcieliście z nim mówić? Sineth z początku miał taki zamiar, ale zmienił zdanie, gdy ujrzał, jak przyozdobiono drzewo rosnące na skraju pastwiska. Mimo sporej odległości, trudno się było pomylić – wisielcy. Przynajmniej dwóch, nie mógł tego stwierdzić z całą pewnością, bo gruby pień zasłaniał mu widok. Odwrócił głowę, udając, że niczego nie dostrzegł. Jeśli to byli mieszkańcy owych spalonych chat, to sąsiedzki zajazd już przerodził się w zbrodnię, a ci, którzy jej dokonali, nie zechcą mieć świadka. Być może tym bardziej, jeśli tym świadkiem miałby być przedstawiciel Korony. Co prawda, jego tarczą powinna być raczej reputacja, jaką cieszył się Saldarski Porządek, niźli królewskie prawo, ale i tak uznał, że rzecz niewarta jest ryzyka. – Nie do niego mam sprawę – powiedział obojętnym tonem – tylko do pana z Vill. Prowadźcie do przejścia.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Drużynnik kiwnął głową, wyraźnie bez przekonania, ale posłusznie ruszył przodem. Przyglądano się im, kiedy objeżdżali obozowisko, ale jakoś nikt nie kwapił się na spotkanie. Dalej, w pobliżu muru kilkunastu zbrojnych w pełnym rynsztunku pełniło wartę, rozsądnie trzymając się poza zasięgiem zamkowych łuczników. Na ziemi widać było ślady po ogniskach świadczące o tym, że pilnują i w nocy. Jeśli poświęcali temu zadaniu wystarczająco wiele uwagi, nikt nie miał szans wymknąć się z zamku, nawet gdyby przyszło mu do głowy spuścić się z blanków na linie. Żołnierze znali Jagiego, kilku pomachało mu dłońmi. Potem podjechał do nich mężczyzna ze sznurem sierżanta na ramieniu, nieco posunięty już w latach, ale wciąż trzymający się prosto i o bystrym spojrzeniu. Towarzyszący Sinethowi zbrojny zameldował się wprawdzie dość składnie, lecz dalej nie bardzo wiedział, co rzec, więc Saldarczyk sam się przedstawił. Spodziewał się, że przyjdzie mu się wykłócać o prawo wejścia do zamku, ale ów sierżant jedynie lekko się skrzywił. – Naprawdę chcecie tam iść? – zapytał, oglądając się na wąski przechód zamknięty solidną, okutą żelazem furtą. – Nie moja rzecz, ale wcale nie wiem, czy to dla was całkiem bezpiecznie. – Dlaczego? – zdziwił się Sineth. – Halem z Vill osobiście przesłał mi zaproszenie. – Wasza wola. – Stary żołnierz wzruszył ramionami. – Niech no któryś okrzyknie tych tam za murem – zawołał do swoich. – Pan z Saldar czeka na progu. Kilku jego podkomendnych podeszło pod samą fortecę i przez dobrą chwilę na przemian zdzierało gardło, nim wreszcie z góry nadeszła odpowiedź. Potem jeszcze trzeba było zaczekać, aż na murze zjawi się ktoś władny podjąć decyzję, czy należy wpuścić niespodziewanego gościa do środka. W międzyczasie trwały wzajemne przekomarzanki i choć słowa padały niewybredne, nie czuło się w nich prawdziwej wrogości. Sineth uznał to za dobry znak, być może jedyny w całej tej sprawie. Nadal nie poznał przyczyny tutejszej waśni, ale instynkt podpowiadał mu, że lepiej o nic na razie nie pytać. Już samo to, że sierżant nie był szczególnie zdziwiony jego przybyciem, a za to próbował go ostrzec o niebezpieczeństwie czającym się w zamku, mocno dało mu do myślenia. Czyżby sądzono, że ktoś tam para się magią? Tłumaczyłoby to poniekąd zarówno zaproszenie, które otrzymał, jak i nerwowe zachowanie Halema podczas odwiedzin w świątyni. W końcu z blanków odkrzyknięto, że furta zostanie otwarta, jeśli zbrojni pod murem cofną się o kolejne pięćdziesiąt kroków. Sierżant po krótkim namyśle wydał taką komendę, po czym zwrócił się do Sinetha: – No, niech Bogowie prowadzą. Jak będziecie chcieli wrócić, to lepiej wpierw zawołajcie, kto idzie. Saldarczyk podziękował mu, wziął konia za uzdę i podprowadził do furty. Usłyszał odgłosy świadczące, że wewnątrz coś przesuwano, potem zgrzyt rygli i skrzydło powoli się odemknęło, ukazując wąski, ciemny przechód, w którym ledwie mógł się zmieścić razem z wierzchowcem. Ktoś, kogo ledwie widział w panującym tam mroku, ponaglał go do pośpiechu. Sineth ruszył za jego głosem, mając przykre wrażenie, że zmierza prosto w pułapkę. Uczucie to przeminęło, gdy po kilku krokach wyszedł na zalany słońcem dziedziniec. Wprawdzie znów znalazł się w otoczeniu zbrojnych, tym razem noszących barwy Villvenów, ale oni tylko przyglądali mu się z wyraźnym zdumieniem. Mężczyzna, który przeprowadził go przez tunel za furtą zaczął coś mówić, lecz przerwał, bo oto zjawił się Halem we własnej osobie. Rozepchnąwszy ludzi na boki, stanął przed Saldarczykiem, zdyszany i najwyraźniej mocno poruszony jego widokiem. – Panie Sinecie! Bogom niech będą dzięki, żeście zechcieli przyjechać – wykrzyknął. Saldarczyk zaśmiał się w duchu. Halem odziany w kolczugę, przy mieczu i z cieniem zarostu na twarzy wyglądał o wiele doroślej niż podczas ich poprzedniego spotkania, lecz jego zachowanie się nie zmieniło. Z wigorem potrząsał prawicą gościa, mało brakowało, aby mu się rzucił na szyję. – I mnie miło was widzieć – powiedział Sineth, łagodnie uwalniając rękę. – Choć na wesele waszej siostry się chyba spóźniłem. Młodzieniec spochmurniał. – Lepiej, żeby go w ogóle nie było! Saldarczyk uniósł brwi, a młody człowiek zmitygował się trochę. – Przecież wy prosto z drogi. Zapraszam do komnat. – Zjecie coś może, lub…. – Później, Halemie. Mów, co tu się dzieje. – Dobrze. – Młody człowiek machnął ręką na sługi i po chwili zostali we dwóch w gościnnej komnatce. Odetchnął głęboko i zebrał się w sobie. – Nieszczęście się stało, nikt temu nie przeczy, ale przecież nie z winy Gesill – zaczął znękanym głosem. – W końcu, kto mógł przypuszczać… Ścianę naprzeciw okna ozdobiono malunkiem mającym przedstawiać sielski widoczek, ale niezbyt udanym. Zwykłe krowy i owce szczerzyły się na nim złowrogo, jakby zamierzały wnet pożreć pasterzy, ci zaś szykowali się do niemrawej obrony. W okno, dla większego splendoru, wstawiono kilka zielonych szybek, więc i sączące się przez nie światło dodatkowo podkreślało wątpliwy urok tej sceny. Sineth czym prędzej odwrócił wzrok. – Mów po kolei – rzekł starając się nadać swojemu głosowi ton życzliwej zachęty. – Dlaczego ci Garvenowie was oblegają? Czego chcą? – Mojej głowy – odparł Halem z ciężkim westchnieniem. – A to pięknie – parsknął Saldarczyk. – Cóżeś im zrobił? – Tylko broniłem siostry. – Tej, która miała wyjść za mąż? Halem energicznie pokiwał głową. – Właśnie za młodego Garvena. Od dawna było to umówione, dlatego ojciec wyraźnie rzekł, że nie zbłaźni się przed sąsiadem, dając wiarę wieśniaczym przesądom. Ale to nas nie uchroniło przed klątwą. – Klątwą, powiadasz? – Sineth uważniej spojrzał na młodzieńca, który przed chwilą jeszcze niezwykle ożywiony, nagle jakby sklęsł w sobie i zwiesił ponuro głowę. – Nie wierzycie? – mruknął, przygnębiony. – Jeszcze nie usłyszałem nic, w co miałbym uwierzyć. Do rzeczy, Halemie. Niestety, jego rozmówca nie należał do tych, którzy potrafią zmierzać prostą drogą do celu. Popłynęła zatem opowieść tak pełna dygresji i zawikłana, że dopiero po dobrej chwili Sineth zdołał wyłowić z niej pewien sens. – Zatem od dawna nękają was złowróżbne znaki – upewnił się wreszcie. – Krew rozlana na łożu, cmentarne robaki w kołaczu, który upiekła przyszła teściowa? – Szepty i kroki, które słychać w komnatach, a gdy się otworzy drzwi, nikogo tam nie ma – dopowiedział zmartwiony młodzieniec. – Widać od początku jakieś moce sprzeciwiały się temu małżeństwu. Sineth w porę ugryzł się w język, by nie wygłosić komentarza, który sam mu się cisnął na usta. Zamiast tego zapytał: – Czy twoja siostra także żywiła podobne obawy? |