Pomysł na superbohatera o srebrnej skórze, który podróżuje przez przestrzeń kosmiczną na latającej desce surfingowej, wydaje się tak naiwny, że aż śmieszny. O dziwo jednak zaskoczył i spodobał się czytelnikom tak bardzo, że w 1968 roku postać ta otrzymała własną serię. Jej pierwsze zeszyty znajdziemy w sto trzecim tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela „Silver Surfer: Początki”.  |  | ‹Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #103: Silver Surfer: Początki›
|
Srebrny Surfer z początku miał być tylko dodatkiem uzupełniającym Galactusa, którego czytelnicy poznali w 1966 roku w 48. odcinku przygód Fantastycznej Czwórki (u nas przedrukowanym w zbiorze „Fantastyczna Czwórka: Nadejście Galactusa”, WKKM – 73). Jego twórcą jest Jack Kirby, który dodał jego postać do scenariusza wymyślonego przez Stana Lee. Niemniej ten wziął na swoje barki odpowiedzialność za jego indywidualne przygody w osobnej serii, która wystartowała po tym, kiedy kierownictwo Marvela zorientowało się, jak dużym zainteresowaniem Surfer cieszy się wśród czytelników. Jak już wspomniałem, sama koncepcja postaci może się wydawać infantylnie głupia, jednak jest w niej coś urzekającego, co działa na wyobraźnię. Duży wpływ na to miało samo przedstawienie złożonej osobowości kosmity. Można powiedzieć, że jego życiu towarzyszą Sofoklesowe tragedie. Oto bowiem na wskroś prawy i uczciwy mieszkaniec Zenn-La zmuszony jest zostać heroldem Pożeracza Planet i wybierać dla niego światy, które mógłby skonsumować. A że ten najbardziej lubi takie, które tętnią życiem, Surfer wciąż stoi przed trudnymi wyborami, kogo ma ratować, a kogo poświęcić. Jak pamiętamy z komiksu o przygodach Fantastycznej Czwórki, ostatecznie sprzeciwił się swojemu panu i nie dopuścił do tego, by ten zaspokoił swój głód Ziemią. Za tę niesubordynację został zdymisjonowany i uwięziony na naszej planecie, opuszczenie której zablokowała mu bariera stworzona przez Galactusa. Od tego czasu błąka się między kontynentami w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby ułożyć sobie życie. Niestety, gdzie tylko się nie pojawi, spotyka się z wrogością i przemocą. Na tym wątku skupiają się zeszyty zebrane w „Początkach”. Choć w każdym Surfer musi przeciwstawić się jakiemuś potężnemu zagrożeniu, jak kosmici z Badoon, Mephisto czy Loki, to jednak podstawową treścią komiksu są relacje między nim a ludźmi. Przeważnie niezbyt pochlebnie o nas świadczące. Stan Lee przedstawia bowiem Ziemian jako strachliwych i reagujących na każdą inność agresją. Jak się okazuje, obdarzony kosmiczną mocą srebrny przybysz też ma granice swojej cierpliwości, zwłaszcza jeśli do tego doda się tęsknotę za ukochaną, pozostawioną na Zenn-La. Zaczyna bowiem wątpić w to, czy broniąc nasz gatunek przed Galactusem, nie postąpił zbyt pochopnie. I wszystko to wygląda całkiem ciekawie i intrygująco, jak się o tym czyta w krótkiej recenzji, niestety w komiksie nie zawsze wypada równie atrakcyjnie. Stan Lee, choć bez wątpienia jest mistrzem, wizjonerem i ojcem założycielem świata Marvela, to jednak jego scenariusze nie zawsze należały do porywających. W sumie nic dziwnego, skoro na początku swojej kariery produkował je w ilościach hurtowych do kilku tytułów jednocześnie. Być może w latach 60. inaczej odbierano jego narrację, ale dziś można przypiąć mu łatkę grafomana. Przynajmniej, kiedy po raz kolejny czyta się pompatyczne wynurzenia Silver Surfera, który rozpacza, że ludzkość go nie akceptuje. Przyznam, że choć lubię stare komiksy, po kolejnym tego typu epizodzie przedstawionym w „Początkach”, poczułem się już zmęczony i zamiast się wzruszyć, czy też popaść w refleksję nad stanem społeczeństwa, jęki ex-herolda najzwyczajniej w świecie zaczęły mnie irytować. Być może w zeszytach, które ukazywały się w sporych odstępach czasu, tego typu zabieg się sprawdzał i stanowiło to o odrębności serii, ale kiedy otrzymuje się pięć odcinków na raz i w każdym powracamy do tego samego wątku, bez jego sensownego rozwinięcia, można mieć dość. Szczęśliwie sytuację ratuje wartka akcja w momencie, kiedy dochodzi do konfrontacji ze wspomnianymi przeciwnikami, a także rewelacyjne rysunki Johna Buscemy. To przede wszystkim dla nich należy zapoznać się z tą pozycją. Niektórzy uważają, że to właśnie te prace należą do jego szczytowych osiągnięć. Osobiście jednak wyżej stawiam jego odczytanie przygód Conana, gdzie zaprezentował popkulturowy wizerunek barbarzyńcy z Cymmerii. Nie zmienia to faktu, że kreśląc przygody Srebrnego Surfera, wykonał kawał fantastycznej pracy. Wiem, że ten zwrot pojawia się ostatnio dość często w recenzjach WKKM, ale cóż poradzić, albowiem „Początki” są pozycją przeznaczoną jedynie dla fanów i wiernych kolekcjonerów. Nie należą do dzieł przełomowych, ani wybitnych, by trzeba było je znać, a archaiczny styl narracji przeciętnego śmiertelnika może najzwyczajniej w świecie odstraszyć. Aczkolwiek osobom świadomym historycznego kontekstu całości przysporzy sporo rozrywki, choć jak wspomniałem, przede wszystkim ze względu na stronę graficzną.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #103: Silver Surfer: Początki Tytuł oryginalny: Silver Surfer: Origins Data wydania: 2 listopada 2016 ISBN: 978-83-282-0344-0 Format: 216s. 170×240mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 60% |