Jeżeli wydawało Wam się, że wszystko co najgorsze spotkało kapitana Żbika w poprzednich częściach miniserii autorstwa Władysława Krupki i Grzegorza Rosińskiego – jesteście w błędzie. Prawdziwie traumatyczne przeżycia były bowiem dopiero przed nim. Jakie? Wiele tłumaczy tytuł czwartego odcinka.  |  | ‹Kapitan Żbik #13: Porwanie›
|
Nie ma co! Okładka „Porwania” przykuwała uwagę. Była jedną z najlepszych, najbardziej dynamicznych i najmocniej działających na wyobraźnię w całej serii. Widok dzielnego kapitana Żbika biegnącego – czy może raczej uciekającego pod osłoną nocy – po płycie lotniska niesamowicie zaostrzał apetyt na to, co w środku. Poza tym czytelnicy, mający wciąż w pamięci zakończenie „ Podwójnego mata”, mieli pełne prawo oczekiwać kolejnych fajerwerków. Wszak, przynajmniej jak dotąd, (pięcioodcinkowa) miniseria wymyślona przez majora Władysława Krupkę i zilustrowana przez Grzegorza Rosińskiego prezentowała się najatrakcyjniej ze wszystkich zeszytów poświęconych postaci bohaterskiego milicjanta z Warszawy. W dużej mierze także dlatego, że prezentowała świat dla wielu mieszkańców ówczesnej Polski mimo wszystko niedostępny: Niemiecką Republikę Demokratyczną (w otwierającej fabułę „ Zapalniczce z pozytywką”), Bułgarię i Turcję (w „ Spotkaniu w Kukerite”), wreszcie Węgry (w „ Podwójnym macie”). A przed nami był właśnie epizod, w którym los rzucał dzielnego kapitana do… Rumunii, Czechosłowacji i Austrii. „Porwanie” ukazało się pierwotnie w 1971 roku, trzy lata później zeszyt wznowiono; od tamtej pory nie był już jednak wydawany, co oznacza, że chcąc dzisiaj wejść w jego posiadanie, trzeba szukać w antykwariatach (podobnie zresztą jak w przypadku innych „Żbików” rysowanych przez twórcę „Thorgala”). Warto jednak się potrudzić, bo im bliżej końca, tym fabuła nabierała rozpędu, a postać kapitana zyskiwała na sile wyrazu. W finale poprzedniego rozdziału tej historii Żbik i porucznik Marzena (która zastąpiła u boku funkcjonariusza MO odesłaną do Warszawy porucznik Olę Malicką) znaleźli się w Budapeszcie, przez który wiódł przemytniczy szlak ze Stambułu na zachód Europy. Kapitan – przez członków szajki zwany Inżynierem (wyjaśnienie genezy tego pseudonimu znajduje się w „ Zapalniczce z pozytywką”) – spotyka się tam z tajemniczym panem Kalosyim, który już na pierwszy rzut oka wygląda tak, że można by go posądzić o wysługiwanie się byłym esesmanom. To on poznaje Żbika z Heinzem Wernerem, który odpowiedzialny jest za przerzut dolarów z Bukaresztu do Wiednia, a którego Inżynier ma ubezpieczać. Przemytnicy nie wiedzą oczywiście, kim tak naprawdę jest Inżynier, co pozwala kapitanowi przygotować w stolicy Rumunii – oczywiście z pomocą kolegów ze służb podległych Nicolae Ceauşescu – sprytną pułapkę, w którą wpada bukaresztańska łączniczka szajki, czarnowłosa Astina Donewescu (kolejna piękna kobieta w tej serii). Zastępuje ją podstawiona przez Żbika porucznik Marzena i to ona spotyka się z nic nie podejrzewającym Wernerem. W efekcie pętla wokół szmuglerów coraz bardziej się zaciska; milicjantowi z Warszawy pozostaje jedynie ruszyć teraz ze swoim nowym towarzyszem w drogę, która – taką przynajmniej Polak ma nadzieję – doprowadzi go do kłębka. Z czasem pojawia się jednak nieprzewidziany problem; Werner okazuje się bowiem bardzo podejrzliwy, na dodatek również Centrala zaczyna nabierać podejrzeń co do roli Inżyniera. W efekcie zostaje wydany rozkaz jego porwania i dostarczenia do siedziby szajki, gdzie zostaną wyciągnięte z niego wszystkie tajemnice. Od tego momentu akcja nabiera przyspieszenia, co w pewnym sensie wiąże się też z fabularnymi nieprawdopodobieństwami. Trzeba jednak pamiętać, że chociaż mamy do czynienia z rasowym kryminałem, to jednak przeznaczonym dla młodego czytelnika. Należy być więc przygotowanym na uproszczenia czy skróty myślowe, które dziś – gdy już znacznie lepiej znamy świat – muszą razić, a w najlepszym wypadku wywoływać uśmiech na twarzy. Inna sprawa, że scenarzyście przytrafił się też trudno wytłumaczalny błąd. Jakże bowiem porywacze nie zorientowali się, że w wielkim wiklinowym koszu, do którego wcześniej zapakowali ciało nieprzytomnego Żbika (narzekając przy tym, że jest „ciężki jak ołów”), nikogo nie ma? Na szczęście dla Krupki kilka innych zwrotów akcji a la James Bond pozwala zakamuflować tę wpadkę. W efekcie „Porwanie” jawi się jako bardzo przyzwoity albumik, przed ponad czterdziestu laty rozbudzający wyobraźnię, dzisiaj zwyczajnie interesujący jako komiks akcji w wydaniu socjalistycznym. I za to ostatnie stwierdzenie nie ma się co obruszać, bo przecież mieszkańcy innych demoludów takiego bohatera nie mieli. Rosiński tradycyjnie spisał się na medal. Nawet jeśli w tamtym czasie nie miał jeszcze okazji podróżować za granicę, świetnie oddał różnice krajobrazowe i odmienny wygląd ulic. Nabrał też wprawy w rysowaniu scen pełnych dynamiki, a i portretowanie pięknych kobiet wychodziło mu nadzwyczajnie. W ramach „didaskaliów” czytelnicy otrzymali to, co zwykle, a więc – przynajmniej w wydaniu z 1974 roku – kolejny list od kapitana Żbika oraz stałe już rubryki „Za ofiarność i odwagę” i „Kronika MO”. W liście funkcjonariusz ostrzegał młodzież przed przygarnianiem do domu dzikich zwierząt, które mogą chorować na wściekliznę. Przypominał również, że psy powinny posiadać obrożę z adresem bądź numerem telefonu do właściciela. W zasadzie wszystko to, co wtedy napisał, aktualne jest po dziś dzień. Za bohaterski wyczyn postanowiono tym razem wyróżnić żołnierza – majora Władysława Lisowskiego ze szczecińskiej Pomorskiej Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza, który we wrześniu 1972 roku uratował tonącego w wodach rzeki Parnicy pięcioletniego Adasia Matysiaka (swoją drogą ciekawe czy nazwiska bohaterów były prawdziwe?). Ci, których z kolei interesowały początki funkcjonowania Milicji Obywatelskiej, mogli dowiedzieć się, z jakim trudem jesienią 1944 roku tworzono na terenach dotychczas wyzwolonych przez Armię Czerwoną pierwsze posterunki i komendantury. I że w listopadzie otwarto w Lublinie aż dwie szkoły kształcące przyszłe kadry dowódcze dla tej służby: Szkołę Oficerską oraz – uwaga! – Szkołę Oficerów Polityczno-Wychowawczych.
Tytuł: Kapitan Żbik #13: Porwanie Data wydania: 1971 Gatunek: kryminał Ekstrakt: 80% |