powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXIII)
styczeń-luty 2017

100 najlepszych filmów animowanych wszech czasów
ciąg dalszy z poprzedniej strony
‹Koralina i tajemnicze drzwi›
‹Koralina i tajemnicze drzwi›
50. Koralina i tajemnicze drzwi
(2009, reż. Henry Selick)
Jarosław Robak
Koralina jest błyskotliwą, obdarzoną bujną wyobraźnią dziewczynką, która śmiertelnie się nudzi – właśnie przeprowadza się na wieś, a rodzice, zajęci „dorosłymi” sprawami, zdają się ignorować obecność córki. Pewnego dnia bohaterka odkrywa, że w nowym domu znajduje się przejście do alternatywnej rzeczywistości – takiej, w której wszystko wydaje się lepsze, zabawniejsze i ciekawsze, stworzone tylko po to, by ją uszczęśliwić. Nowi rodzice też wyglądają na fajniejszych od nudziarzy z realnego świata – i tylko czarne guziki w miejsce oczu zdają się sugerować, że coś z tymi postaciami jest nie tak. W filmie Henry’ego Selicka, powstałym na podstawie książki Neila Gaimana, uparte fantazjowanie nie jest bezkarne – przeciwnie, w snach łatwo się zatracić (guziki przyszyte na oczy nie tylko wyglądają odpowiednio niepokojąco, ale są też świetną metaforą zagubienia poczucia rzeczywistości) – niewiele brakuje, by Koralina skończyła po drugiej stronie lustra, które w tym wypadku okazuje się krainą koszmarów. Nieczęsto trafiają się produkcje, które tak celnie ukazują dwuznaczną naturę fantazji (potrafił to kiedyś Tim Burton, z którym Selick nakręcił „Miasteczko Halloween”) – „Koralina i tajemnicze drzwi”, oprócz tego, że jest filmem mądrym, obfituje w walory rozrywkowe: błyskotliwie przetwarza schemat „Alicji w Krainie Czarów”, bawi, ale też umiejętnie dawkuje elementy grozy, pozostając przy tym wyrafinowanym dziełem sztuki. Animacja poklatkowa robi tu wielkie wrażenie, a prawdziwą perłą jest tu mistrzowsko zrealizowana scena finałowej konfrontacji Koraliny z „drugą matką” – przerażająca i – po raz kolejny – przemyślana w ujawnianiu upiornej podszewki najbardziej zdumiewających tworów wyobraźni.
‹Vampire Hunter D›
‹Vampire Hunter D›
49. Vampire Hunter D
(2000, reż. Yoshiaki Kawajiri, Tai Kit Mak)
Konrad Wągrowski
Urocza animowana jazda w postmodernistyczną otchłań. Wydana u nas anime „Vampire Hunter D” to efektowne połączenie kina grozy, SF, fantasy, filmu kostiumowego i romansu, doprawione elementami westernu… W dalekiej przyszłości trwa wojna między ludźmi i wampirami. Jak to z wampirami bywa, górują nad ludźmi siłą i dodatkowymi możliwościami, stąd konieczność pojawienia się zawodu łowcy – wyspecjalizowanego najemnika, polującego na istoty nocy. Jednym z nich jest tytułowy „D”, pół człowiek, pół wampir, od setek lat niestrudzony w swych misjach. Otrzymuje nowe zlecenie – ma uwolnić córkę majętnego człowieka, Johna Elbourne’a. To samo zlecenie dostaje też konkurencyjna ekipa zabójców wampirów – braci Markus. Sprawa okazuje się niełatwa nie tylko dlatego, że ów wampir, Meier Link, należy do bardzo potężnych Dzieci Nocy. Większym problemem jest to, że Charlotte Elbourne wcale nie chce być ratowana…
Nie ma w tym filmie może wielu fabularnych zaskoczeń ani zaskakujących artystycznych koncepcji, ale właśnie dzięki świetnie podanemu miksowi przeróżnych popkulturowych gatunków ogląda się to wybornie. Bardzo udaną postacią jest tytułowy bohater – który z pozoru przypomina Blade’a, ale w rzeczywistości dużo bliższy jest wiedźminowi Geraltowi. Tak jak on, zabija na zlecenie. Tak jak on, zawieszony jest między dwoma światami – ludzi i potworów. Tak jak on, traktowany jest przez obydwie rasy z rezerwą, jeśli nie z nienawiścią. Wreszcie tak jak Geralt, jest w stanie zrozumieć racje tych, których powszechnie uważa się za potwory. Jedna z ciekawszych anime dostępnych na polskim rynku, mogę ją polecić z czystym sumieniem miłośnikom wszelkiej odmiany fantastyki. Warto też wspomnieć, że powstała także ekranizacja powieści Hideyukiego Kikuchiego „Demon Deathchase” – trzeciej części przygód Łowcy Wampirów o imieniu „D”.
‹Dzika planeta›
‹Dzika planeta›
48. Dzika planeta
(1973, reż. René Laloux)
Konrad Wągrowski
Przerażona matka z dzieckiem próbuje uciec. Biegnie przez nieprzyjaźnie wyglądające pustkowia, ale jakieś ogromne ręce zagradzają jej drogę. Po chwili widzimy, że grupa niebieskoskórych olbrzymów okrutnie bawi się z kobietą. Zabawa kończy się tragicznie – kobieta gnie, dziecko zostaje przez olbrzymów zabrane. W tak nadal, po ponad 40 latach od premiery, szokujący sposób zaczyna się „Dzika Planeta” René Laloux, oryginalna animacja science fiction nominowana swego czasu do Złotej Palmy w Cannes. Matka i dziecko należą do rasy Omów, w naszym rozumieniu – po prostu ludzi. Bawiące się olbrzymie dzieci to Draagowie – rasa, która niegdyś podbiła Ziemię, a obecnie traktuje nieliczne pozostałości ludzi jako zwierzęta domowe. Dziecko z pierwszej sceny, noszące miano Terr, zostaje przygarnięte przez draackie dziecko – i traktowane jako ulubiona maskotka. Terr dostaje możliwość zdobycia wiedzy Draagów, dzięki której będzie mógł w przyszłości poprowadzić powstanie przeciw olbrzymom.
To streszczenie nie oddaje całej złożoności i siły oddziaływania „Dzikiej planety”. Dzieło powstało podobnie jak „Mistrzowie czasu” w oparciu o powieść francuskiego pisarza SF Stefana Wula, wyreżyserowane zostało przez eksperymentującego twórcę René Laloux, współpracującego przy fabule i projektach graficznych ze słynnym pisarzem i grafikiem Rolandem Toporem, mistrzem surrealizmu, groteski i czarnego humoru. „Dzika planeta” uwodzi scenerią obcej planety i niesamowitymi pomysłami na faunę i florę planety Draagów, na samych Draagów i ich technologie – widać w tym wszystkim z pewnością pomysły Topora. Treść filmu też doczekała się różnorodnych interpretacji. Na głównej płaszczyźnie jest to historia buntu uciskanego ludu przeciw swym oprawcom. Skomplikowana relacja między Terrem i jego „właścicielką” zmienia jednak prostą czarno-białą perspektywę. Można się w filmie doszukiwać alegorii społecznych (np. kwestie rasizmu), można relacji między światem ludzkim i zwierzęcym, można też szukać zupełnie gdzie indziej – na przykład dopatrywać się zawoalowanej opowieści na temat uzależnień narkotykowych (Om – jest bliski słowu homme – człowiek, Draag to z kolei właśnie narkotyk). Niezależnie jednak od tego, jak chcemy „Dziką planetę” odczytywać, pozostanie ona z pewnością zapadającą w pamięć, oryginalna, surrealistyczną wizją innego świata.
‹Zakochany kundel›
‹Zakochany kundel›
47. Zakochany kundel
(1955, reż. Clyde Geronimi, Wilfred Jackson, Hamilton Luske)
Urszula Lipińska
Obok spaghetti westernów, ten film najmocniej przyłożył się do popularności długich klusek z sosem pomidorowym. Pokazał bowiem, że nie trzeba zatapiać Titanika ani wywoływać wojny secesyjnej, żeby dać kinu jedną z najbardziej romantycznych scen w historii. Mało tego, można podarować sobie nawet pocałunki w deszczu – bez nich też rozpoznamy, o co się rozchodzi, mając lat zaledwie siedem. Na marginesie anegdoty, można dodać, że podobno największą trudność twórcom sprawiło pokazanie, że noc minęła pieskom nadzwyczaj upojnie. Ten „Romeo i Julia” na modłę zwierzęcą (sam pomysł brzmi więcej niż niepokojąco) w zeszłym roku skończył sześćdziesiąt lat! Nobliwego wieku nie widać po nim w ogóle – wciąż jest pieśnią o młodości wyzwolonej z myślenia o sztucznych podziałach międzyklasowych i międzyrasowych. Pieski świat to zaledwie sztafaż, bajkowy i uroczy, choć trio reżyserów pozostaje pierwotnej historii wiernymi…jakiś czas. Ale Szekspir i tak powinien być dumny, przynajmniej z elastyczności wymyślonej przez siebie historii.
‹Laputa: Podniebny Zamek›
‹Laputa: Podniebny Zamek›
46. Laputa: Podniebny Zamek
(1986, reż. Hayao Miyazaki)
Adam Kordaś
Pierwszy film Studia Ghibli, do dziś uznawany za jedno z największych dzieł w dorobku Hayao Miyazakiego.
Akcja filmu toczy się w alternatywnym świecie początku XX wieku, gdzie technologia lotnicza jest znacznie bardziej zaawansowana niż miało to miejsce w naszym. Głównymi bohaterami jest dwójka nastoletnich sierot – Sheeta i Pazu. Ona, pozornie zwykła wieśniaczka, budzi ogromne zainteresowanie powietrznych piratów, armii, a zwłaszcza rządowych tajnych służb ze złowrogim pułkownikiem Muską na czele. On jest ciężko pracującym w górniczym miasteczku młodym marzycielem, który nade wszystko pragnie udowodnić, że jego ojciec lotnik mówił prawdę o spotkaniu w przestworzach z tajemniczą latającą wyspą. Los dzieci splata czysty przypadek – pewnej nocy Sheeta dosłownie spływa z nieba w objęcia idącego do pracy Pazu. Owo spotkanie odmieni ich los, rzucając oboje w wir prawdziwej zapierającej dech w piersiach przygody pełniej pogoni, strzelanin i powietrznych akrobacji. Tylko dzięki przyjaźni przeradzającej się w prawdziwie głębsze uczucie uda im się dzielnie znieść wszystkie przeciwności losu i przetrwać.
Niezwykle piękny i widowiskowy film o wielkiej sile pozytywnych uczuć pozwalającej radzić sobie z trudnościami i zdobywać się na największe poświęcenie. Ale też dzieło bardzo naturalistycznie ukazujące okrutne konsekwencje ludzkiej chciwości i przemożnej żądzy władzy. Jest również ostrzeżeniem przed zatrutymi owocami bezrefleksyjnego nieograniczonego rozwoju technicznego, który odseparowuje ludzi od zbawiennej natury. Natury, która ostatecznie przecież sama sobie znakomicie bez ludzi poradzi.
‹Wallace i Gromit: Klątwa królika›
‹Wallace i Gromit: Klątwa królika›
45. Wallace i Gromit: Klątwa królika
(2005, reż. Steve Box, Nick Park)
Agnieszka ‘Achika’ Szady
Gdzieś w małym miasteczku w Anglii, w sielskich latach 60. ubiegłego wieku, mieszka sobie pan Wallace z psem, który właściwie tylko tym różni się od człowieka, że nie mówi. Umie gotować, majsterkować, prowadzić samochód i wyciąga swego pana z przeróżnych tarapatów. Zgrana ta para przeżyła już kilka niezwykłych przygód, które oglądaliśmy w filmach „Wściekłe gacie” oraz „Golenie owiec”. Wallace konstruuje dziwaczne i przekombinowane, acz nadspodziewanie skuteczne wynalazki – ma na przykład maszynę do budzenia, która wytrząsa go z łóżka prosto w ubranie i zrzuca specjalną pochylnią za nakryty do śniadania stół, a jeżeli tyjący Anglik nie mieści się w otworze spustowym, pies uruchamia wmontowany w ścianę ogromny młotek. Tak naprawdę ten film powinien mieć tytuł „Gromit i Wallace”, bo sprytny pies jest znacznie ciekawszym bohaterem od swego nudnego właściciela. Fabuła parodiuje wątki znane z rozmaitych filmów o potworach, lecz na skutek tego jest bardzo przewidywalna. Natomiast przedziwne i skomplikowane wynalazki tytułowych bohaterów bawią nieustannie. Miejsce pierwszej pełnometrażowej animacji z Wallacem i Gromitem na naszej liście należy też traktować jako wyraz docenienia całej serii Nicka Parka.
‹Baranek Shaun›
‹Baranek Shaun›
44. Baranek Shaun
(2015, reż. Mark Burton, Richard Starzack)
Gdyby George Orwell znał Shauna i jego wełnistych towarzyszy, z pewnością nie napisałby, że owce były najgłupszymi ze zwierząt. Choć świnie pozostały świniami i nadal najchętniej urządziłyby się w domu, lecz bez rewolucyjnego zacięcia. Nie jest zresztą ono do niczego potrzebne. Na angielskich farmach bowiem gospodarz stał się przyjacielem i żywicielem. No przynajmniej w bajkach. Kto znał i oglądał serial animowany, ten szukał po rodzinie lub sąsiadach jakiegoś dzieciaka, żeby mieć pretekst do zobaczenia całej ferajny na dużym ekranie. I jak zwykle bawił się świetnie. Marka Burtona i Richarda Starzaka śmiało można nazwać kontynuatorami najlepszych tradycji komedii slapstickowej. Mowa oczywiście o szalonych pościgach, przewrotkach i chaplinowskim nadawaniu przedmiotom zupełnie nowych funkcji. Ale angielscy (a nawet jeden z polskimi korzeniami, nie zgadniecie który) mistrzowie animacji nie byliby sobą, gdyby nie wlepili w swój plastelinowy świat mnóstwa nawiązań do popkultury oraz delikatnej drwiny z wielkomiejskiego życia. Nie można zapomnieć również o benedyktyńskiej pracy, jaka została wykonana podczas odtwarzania angielskich realiów architektonicznych i wielu detali, zauważalnych tylko przez tubylców. Inteligentna rozrywka dla całej rodziny, choć z dydaktycznym morałem bardziej dla dzieci.
‹Szept serca›
‹Szept serca›
43. Szept serca
(1995, reż. Yoshifumi Kondo)
Karolina Ćwiek-Rogalska
„Szept serca” należy do tych pół-obyczajowych, a pół-baśniowych filmów studia Ghibli, gdzie to, co przyziemnie rzeczywiste miesza się z tym, co fantastyczne. Shizuku, główna bohaterka, w niewielkim, zagraconym mieszkaniu odrabia lekcje, czyta książki i zastanawia się, co zrobić ze swoim życiem. Nie dzieje się w nim nic nadzwyczajnego: szkoła, lekcje, pomoc w obowiązkach domowych, przekomarzanie się z innymi członkami rodziny. Za oknami: Tokio. Pewnego dnia jednak – tak przecież powinno być w każdej takiej historii – jej uwagę zwraca kot. Idąc za nim dziewczyna trafia do niesamowitego sklepu z jeszcze bardziej niesamowitym właścicielem i, jak się okazuje wcale nie takim tajemniczym i nieznanym, wnuczkiem starego subiekta, Seijim. Między Shizuku i Seijim zawiązuje się przyjaźń, oparta nie tyle na niezwykłości miejsca i okoliczności spotkania, co na wymianie myśli, poglądów i snuciu planów na przyszłość, która ma być chociaż trochę barwniejsza od monotonnej teraźniejszości. Bohaterka spędza zatem czas w tajemniczym sklepiku, kontemplując stojącą wśród bibelotów figurkę kota, i marzy. „Szept serca” sprawnie wykorzystuje te dobrze znane schematy, dorzuca do tego kilka nowych rozwiązań, a o jego popularności niech świadczy i to, że historia wspomnianej figurki kota doczekała się własnego filmu – może już nie tak udanego, ale stanowiącego przyjemne rozwinięcie znanej z „Szeptu serca” historii.
‹Metropolis›
‹Metropolis›
42. Metropolis
(2001, reż. Rintaro)
Gabriel Krawczyk
„Metropolis” to kino zaskakujących kontrastów, utrzymanych jednak w równowadze, o czym świadczy obecność tytułu w naszym rankingu. Sama opowieść wyjęta z tuż powojennej mangi autorstwa Osamu Tezuki, inspirowanej niemym klasykiem Fritza Langa, ponad pół wieku od powstania, niby na powrót zaadaptowana zostaje na ekran, by olśniewać animowaną oprawą, w której zostaje podana (rysunek łagodny niczym u Disneya sąsiaduje tu z komputerowymi panoramami miasta przyszłości), zachwycać bogactwem gatunkowych skojarzeń, a przy tym rozczulać życzliwym humanizmem w niej zawartym. To z jednej strony okraszona humorem historia dziecięcej przyjaźni; z drugiej pesymistyczny retrokryminał opowiedziany w futurologicznych realiach; z trzeciej kolejne dotknięcie lejtmotywu science-fiction – zagadnienia tożsamości inteligentnego robota, jego pozycji w ludzkiej społeczności, a także konsekwencji buntu tegoż. To wreszcie diagnoza kastowego społeczeństwa przyszłości: służalczych robotów i skłóconej człowieczej rasy, bezrozumnej, interesownej i tak nieludzkiej. To film niezwykły z jeszcze innego powodu: cały gąszcz wątków prowadzonych w labiryncie noirowej metropolii pozostaje atrakcyjny zarówno dla wytrawnych miłośników gatunku, jak i dla ich kilkuletnich dzieci. „Metropolis” działa bowiem przede wszystkim na poziomie emocji – niespotykane w gatunkowym kontekście jazzowe szlagiery wzmacniają przekaz i poruszają widzów, uatrakcyjniając ten i tak intrygujący obraz.
‹Nausicaä z Doliny Wiatru›
‹Nausicaä z Doliny Wiatru›
41. Nausicaä z Doliny Wiatru
(1984, reż. Hayao Miyazaki)
Jakub Gałka
„Nausicaa…”, choć została stworzona formalnie przed powołaniem słynnego Studia Ghibli, artystycznie należy w pełni do tej ekstraklasy japońskiego anime. Zresztą to sukces tego właśnie filmu był przyczynkiem do powstania Ghibli, a tym samym do późniejszego stworzenia takich arcydzieł jak „Księżniczka Mononoke” czy „W krainie bogów”. Jednak to nie historyczne niuanse, interesujące przede wszystkim dla fanów anime, sprawiły, że film Hayao Miyazakiego znalazł się na naszej liście. „Nausicaa…” to znakomity postapokaliptyczny dramat sf, w którym fabuła i pomysł są równie ważne co forma.
Choć do roku 1984 widzieliśmy już mnóstwo wizji naszego gatunku stłamszonego na dogorywającej planecie i zdegradowanego z panów świata na pozycję zwykłych mieszkańców, to rzadko wiązało się z tym tak wyraźne przesłanie proekologiczne. Osią „Nausicai…” jest niezrozumienie jakie panuje wśród pozostałej przy życiu ludzkości co do przyczyn powstania otaczającego ich groźnego świata, jak również co do tego, kto jest tak naprawdę wrogiem i potworem. Tytułowa bohaterka jako jedna z niewielu jest w stanie przejrzeć na oczy i dostrzec piękno przyrody w zmutowanych formach, a także – co ważniejsze – zrozumieć, że nasza planeta jest silna i broni się sama, a pod przykryciem groźnego dla ludzi Morza Rozkładu kryje się czysty i piękny świat. Dążenie wojowniczo nastawionych ludzi do tego, by wypalić Morze nuklearnym ogniem nie może przynieść nic dobrego… (a więc mamy też obowiązkowe przesłanie pacyfistyczne).
Oczywiście jak przystało na animację ze Studia Ghibli, w filmie Miyazakiego treść i forma doskonale ze sobą współgrają. Nawet niebędący fanem anime widz szybko da się wciągnąć w historię, może nie tyle Nausikai, co jej świata, który został przedstawiony w wyjątkowo fascynujący sposób. Miyazaki wyczarowuje bezkresną dżunglę Morza Rozpadu, szybujących z wiatrem ludzi, czy gigantyczne mutanty, a sceny początkowe, w których to wszystko się splata – okraszone takimi obrazkami jak gigantyczne szkielety zasypywane przez piaski, nie wspominając o niepokojącej muzyce – intrygują i zachęcają, by poznać dramatyczną historię planety. Dzięki temu niezwykłemu wizjonerstwu „Nausicaa…”, nawet jeśli nie jest najlepszym filmem ze stajni Ghibli, bez wątpienia jest najlepszym science fiction stworzonym przez Miyazakiego. I nie przeszkadza fakt, że podobnie jak większość filmów słynnego Japończyka i jego ekipy, „Nausicaa…” miesza gatunki, miksując sf z fantasy, okraszając element „science” sporą domieszką symbolizmu i przetwarzając go przez niczym nieskrępowaną wyobraźnię.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

127
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.