Można się zastanawiać, dlaczego wydawnictwo Elemental zdecydowało się na wydawanie „Universal War 1” od drugiego tomu zbiorczego. Jakie by te przyczyny nie były, lektura tego albumu to fascynujące przeżycie.  |  | ‹Universal War One #2 (wyd. zbiorcze)›
|
Wszyscy ci, którzy nie mieli styczności z trzema pierwszymi tomami „Universal War One”, mają dwa wyjścia. Po pierwsze przeczytać dość precyzyjne streszczenie zamieszczone w rzeczonym integralu. Po drugie, podejść do historii jak, nie przymierzając, do „Gwiezdnych Wojen”. Czyli zacząć od epizodu czwartego, zbudować własne wyobrażenie tego, co działo się wcześniej, a za jakiś czas zderzyć to z rzeczywistością. 1) „Wcześniej” to słowo klucz w zabawie, do której zaprasza czytelnika Fred Bajram. Całość zaczyna się od całkiem optymistycznej wizji rozwoju naszej cywilizacji. Ludzkość nie popada w degenerację, Ziemi nie niszczy globalne ocieplenie i zatrucie środowiska. Wręcz przeciwnie, kilka wynalazków – przede wszystkim napęd antygrawitacyjny – otwiera ludzkości wrota w kosmos i umożliwia zasiedlenie Układu Słonecznego. Rozpoczyna się terraformowanie Marsa, budowanie baz i stacji wokół Jowisza i Saturna oraz inne podobne klasyki s-f. Niestety, nie jest idealnie. Ta doskonała, zdawałoby się, przyszłość ma też swoje demony. W przypadku UW1 są to ponadnarodowe korporacje i ich bezpardonowe dążenie do zysku. A ponieważ zysk ten najłatwiej jest osiągnąć poprzez władzę, to oś konfliktu staje się jasna. Rząd Zjednoczonych Ziemi (Ziemia plus sterraformowane Mars oraz Księżyc), nie mając środków na ekspansję, udziela koncesji siedmiu komercyjnym korporacjom, narzucając im prawne ograniczenia w zakresie konsolidacji i współdziałania. Korporacje już w naszych czasach pokazały, jak potrafią obchodzić takie regulacje. Wystarczy spojrzeć na działania współczesnych banków czy koncernów samochodowych. No i wybucha wojna. Problem w tym, że korporacje zrzeszone w CIC (Colonisation Industrial Companies) dysponują swoją „Gwiazdą Śmierci”, bronią ostateczną. Gabaryty ma może mniejsze ale możliwości nawet większe niż sprzęt Imperium. W ramach demonstracji siły zniszczony zostaje Uran. Ziemia wysyła eskadrę Purgatory – grupę straceńców, których zadaniem jest oczywiście unieszkodliwienie tej paskudnej broni. Zespół jest stworzony klasycznie: mocno zróżnicowany z szerokim spektrum zalet i wad, umiejętności i przywar. W tym albumie zespół jest już dotarty, ale przetrzebiony. Nie ma Baltiego, Amina wraz z rannym Miloradem utkwiła na Oberonie, księżycu Urana. Pozostali – dowodząca Jude Williamson, Kate von Richtburg, tchórzliwy Mario oraz genialny Kalish – biorą udział w wyścigu z czasem, dosłownie. Oni po prostu znają przyszłość, to znaczy – przeszłość, to znaczy… Wspomniana broń, którą skonstruowało CIC, wygenerowała tunel czasoprzestrzenny (ang. wormhole), którym przypadkowo eskadra Purgatory przeniosła się w przeszłość. Ma teraz drugą szansę na zrealizowanie swojego zadania. Problem w tym, że autor przyjął fatalistyczne podejście do podróży w czasie. Innymi słowy: jeśli masz zginąć to zginiesz, może inaczej, ale zginiesz. Co gorsza, bohaterowie wiedzą już też, że broń, która pokazała już swoją straszliwą moc, znajduje się na orbicie Ziemi. Więcej, oni wiedzą, że w poprzedniej czasoprzestrzeni Ziemia uległa zagładzie. Osłabieni, uznani za renegatów, świadomi fatalistycznego charakteru wędrówek w czasie podejmują walkę. Jako, że kluczowa staje się znajomość fizyki, pierwsze skrzypce zaczyna grać Kalish. A trzeba przyznać, że Bajram całkiem sprawnie sobie radzi z definiowaniem praw fizyki na potrzeby swojej opowieści. Oczywiście chwilami idzie na łatwiznę (pomija całkowicie kwestie paradoksów wynikających z funkcjonowania kilku wersji czasowych danej osoby) ale to komiks, a nie rozprawa naukowa. Jakby zabawy z czasem (i przestrzenią) było mało, Bajram komplikuje całość narracyjnymi przeskokami oraz retrospektywami. Trzeba być naprawdę czujnym, aby nie zgubić wątku, pilnując gdzie i kiedy rzecz się dzieje. Jak łatwo się domyśleć, autor wykorzystuje swoją wersję fizyki do odpowiedniego mieszania w fabule. Kluczowe zwroty akcji są związane z działaniem wormhole’a i jego okolic. Największe ich (chodzi o zwroty) zgromadzenie występuje w ostatnim odcinku historii zatytułowanym „Patriarcha”. Tom ten jest prawdziwym majstersztykiem w wykonaniu Bajrama. Sytuacja zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni kilkukrotnie, ale scenarzysta trzyma całość twardą ręką. Czytelnik dostaję tutaj sporą porcję krytyki liberalnej ekonomii będącej ideologiczną podstawą wielkich korporacji, doprawioną sporą dozą mesjanizmu. I wszystko to ma swoje miejsce w całej historii. Graficznie „Universal War One” robi duże wrażenie. Bajram doskonale czuje się w klimatach s-f. Jego kosmiczne panoramy przywodzą na myśl sceny z najlepszych wizualnie filmów z tego gatunku. Do tego mamy bardzo dynamiczne kadrowanie oraz grę układem całej strony. Wspomnienia są wyszarzone, dramatyczne sceny z oprawcami z CIC mają czarne tło, ewidentnie Bajram lubi bawić się formą. Całość uzupełniona przyzwoitą porcją materiałów dodatkowych, komentarzy odautorskich, szkiców roboczych, ciekawostek. Trzeba szybko czytać, bo „Universal War Two” już na horyzoncie. 1) Wznowienie pierwszych trzech tomów, także w formie integrala, jest planowane na ten rok.
Tytuł: Universal War One #2 (wyd. zbiorcze) Data wydania: październik 2016 Cena: 99,00 Gatunek: SF Ekstrakt: 90% |