 | ‹Toy Story 2›
|
40. Toy Story 2(1999, reż. John Lasseter) „Toy Story 2” to film naprawdę znakomity, w opinii wielu osób nie gorszy od swego słynnego poprzednika, co w przypadku sequeli nie jest przecież regułą. A w „Toy Story 2” mamy i bardziej pogłębione charaktery bohaterów, i więcej czasu dla dotychczas drugoplanowych postaci, i więcej świetnego humoru, i więcej akcji, rewelacyjnie trzymającej w napięciu dzięki dwutorowo prowadzonemu wątkowi z mnóstwem zaskoczeń i zwrotów akcji. Czego tam nie ma – kierowanie samochodem przez zabawki, pogoń za startującym samolotem, walka z czarnym charakterem z kosmosu (w doskonały sposób nawiązującego do pewnego innego czarnego – dosłownie – charakteru, też z kosmosu), nawet infiltracja grupy przez sobowtóra jednego z bohaterów. Na dodatek kowboj Chudy staje przed naprawdę poważnym wyborem dotyczącym dalszej drogi życiowej. Największe jednak wrażenie robi ślicznie poprowadzony wątek sentymentalny, zwieńczony cudną piosenką, przepięknie też zilustrowaną, kręcącą łzę w oku „When She Loved Me”. Aż się chce iść na strych i przepraszać stare zabawki.  | ‹Piękna i bestia 3D›
|
39. Piękna i Bestia(1991, reż. Gary Trousdale, Kirk Wise) Nawet dziś, dostrzegając wielkość i dojrzałość filmów z Pixara, trzeba oddać Disneyowi należne mu honory. Oglądając „Piękną i bestię” po latach, przysłoniętych przez „Shreki” i „Odloty”, okazuje się, że w ołówkowych animacjach przetrwało najważniejsze: emocje. Wypracowana przez Disneya maniera lekko egzaltowanych zachowań, gwałtownych porywów, śpiewania bez szczególnych powodów i czarownej naiwności nadal służy tym filmom, mimo staromodności powyższych pomysłów. Pierwsza animacja nagrodzona najważniejszym Złotym Globem, pierwsza nominowana do Oscara dla najlepszego filmu. I pierwsza, która trwoży jak horror a kryje się pod płaszczykiem bajki. Już przy otwierającej scenie zaczyna się delikatne podgryzać paznokcie z nerwów, a im dalej w las (i to dosłownie) tym bardziej prawdopodobne, że odnajdziemy zęby gdzieś w okolicach łokci. Film Gary’ego Trousdale’a i Kirka Wise’a to olśniewająca historia o rozkwitaniu pięknej miłości w najobrzydliwszych sceneriach. Niech was nie zmyli jej dwuwymiarowość – uczucia są tu absolutnie trójwymiarowe i namacalne.  | ‹Sekrety morza›
|
38. Sekrety morza(2014, reż. Tomm Moore) „Sekrety morza” to jeszcze jedna opowieść o tym, jak dzielny chłopiec, po zrozumieniu swoich błędów i wykazaniu się odwagą, ratuje dziewczynę przed jej przeznaczeniem. Inspirowana celtyckimi legendami, baśniowa rzeczywistość, składa się tu z elementów, które można by pogłębić – tymczasem dla Moore’a stanowią one głównie ornament, są urocze i piękne, ale nigdy nie prowadzą w rejony, które zaskoczyłyby widza. Dlatego „Sekrety morza” najbardziej przekonują jako opowieść o utracie. Ten problem wypada tym ciekawiej, że postacie, nie tylko te pierwszoplanowe, mają tu czasem nawet więcej niż jednego sobowtóra – oglądamy więc różne warianty zmagania się z bólem: rozpacz i wyparcie, bunt, wreszcie przepracowanie. „Sekrety morza” w ładunku empatii dorównują najlepszym produkcjom studia Ghibli: postawę każdego z bohaterów można zrozumieć, nikt tu nie jest zły z natury – co najwyżej bardzo nieszczęśliwy. A że są przy tym filmem wysokiej klasy pod względem artystycznej animacji oraz muzyki, miejsce w naszym rankingu nie może dziwić.  | ‹Miasteczko South Park›
|
37. Miasteczko South Park(1999, reż. Trey Parker) Serial „Miasteczko South Park” ma tyle samo przeciwników, co zwolenników. Nic dziwnego, w końcu humor, na jakim się opiera, do najbardziej wyszukanych nie należy. Ale w tym szaleństwie jest metoda. Trey Parker i Matt Stone, twórcy animacji, kręcąc jej kinową odsłonę, zebrali w jednym, półtoragodzinnym filmie wszystko, co mieli najlepszego do zaoferowania, a co w krótkich odcinkach telewizyjnych nieco się rozmywało, a więc niewybredne żarty, rewelacyjne piosenki, autoironię i przede wszystkim sporo niegłupich przemyśleń i trafnych spostrzeżeń odnośnie naszej rzeczywistości, która wcale nie jest mniej chora, niż ta, przedstawiona na ekranie. Oto bowiem czwórka przyjaciół z miasteczka South Park (Stan Marsh, Eric Cartman, Kyle Broflovski i Kenny McCormick) dostaje się podstępem na pełny wulgaryzmów i seksualnych aluzji film kanadyjskich komików Terrance’a i Phillipa. Dzieci szybko chłoną tę stylistykę i wprowadzają ją do codziennego użycia, a ich matki wypowiadają wojnę Kanadzie (piosenka „Blame Canada” została nominowana do Oscara za najlepszą piosenkę oryginalną). Jak łatwo się domyślić, jest to parodia podobnych zarzutów stawianych pod adresem samego „Miasteczka South Park”. I tu dochodzimy do największej siły filmu, czyli bezkompromisowości. Owszem, dowcipy są mocne i często mogą się wydawać przeszarżowane, ale jednocześnie nikt tu nie bierze jeńców. Dostaje się równo wszystkim i żadna większość, czy mniejszość nie jest pod tym względem uprzywilejowana, co dziś nie jest wcale takie częste.  | ‹Iniemamocni›
|
36. Iniemamocni(2004, reż. Brad Bird) Film oparty na dość zgranym pomyśle: bohater (tu: rodzina z trojgiem dzieci) posiadający jakieś perfekcyjne umiejętności (tu: supermoce) przestaje z nich korzystać (tu: bo rząd zabronił), ale musi wrócić do akcji, by ratować świat. Brzmi znajomo? Pewnie, że tak – ileż to filmów o emerytowanych rewolwerowcach, odsuniętych od śledztwa policjantach, byłych włamywaczach i weteranach Wietnamu oglądaliśmy? Tytułowi państwo Iniemamocni – w oryginale Incredibles – to rodzinka superherosów, w której nawet niemowlak ma jakąś nadludzką moc. Życie rodzinne przedstawione jest zabawnie i ciepło, doskonale wypadają też nawiązania do scen znanych nam z Bonda i Batmana, zwłaszcza wybieranie nowego kostiumu, połączonego z wykładem, jak niebezpieczna bywa szpanerska pelerynka. Aluzje dotyczą również znanego komiksu zupełnie na poważnie, czyli „Watchmen”, którego ekranizacji podjął się kilka lat później Zack Snyder. Mieszanka humoru, akcji i superbohaterskich nawiązań czyni z „Iniemamocnych” fantastyczną rozrywkę.  | ‹Mary i Max›
|
35. Mary i Max(2009, reż. Adam Elliot) To naprawdę poruszająca, ale przecież, mimo swojej statyczności, wciągająca historia o przyjaźni między dwojgiem, wydawać by się mogło, bardzo różnych ludzi. Samotna australijska dziewczynka Mary wysyła list do bliżej jej nieznanego mieszkańca USA, Maksa Horovitza. I tak rozpoczyna się przyjaźń tych dwojga skrzywdzonych przez los ludzi, przyjaźń na dobre i na złe. Bo animacja nie oferuje nam jedynie krótkiego epizodu, ale rozciągniętą na długie lata znajomość ze swoimi wzlotami i upadkami. Możemy na zmianę obserwować monotonną codzienność bohaterów, ich zmagania z życiem, sukcesy i porażki, które następnie przelewają na papier i dzielą się z drugą osobą. Dodajmy, że sam sposób animacji (wykorzystano tu bowiem animację poklatkową) idealnie pasuje do opowiedzianej historii, przedstawiając zarówno świat, jak i bohaterów, w sposób daleki od ideału, jaki często spotykamy w bardziej klasycznych dziełach tego gatunku.  | ‹Stalowy gigant›
|
34. Stalowy gigant(1999, reż. Brad Bird) Wzruszająca opowieść o przyjaźni i przekraczaniu własnych możliwości, osadzona w czasach zimnej wojny i szpiegowskiej paranoi w USA, a do tego najlepsza, jak twierdzą niektórzy, rola Vina Diesla (który jako głos tytułowego Giganta mówi w całym filmie aż 53 słowa). To także piękna tradycyjna animacja z wmontowanym stworzonym cyfrowo wielkim robotem, którego niespodziewana wizyta w małym amerykańskim miasteczku w stanie Maine spowoduje wielkie zamieszanie i groźbę wybuchu wojny atomowej. Bradowi Birdowi udało się ukazać wiszącą w powietrzu grozę atomowej apokalipsy, nie tracąc z oczu nostalgicznych obrazów szczęśliwego dzieciństwa i nie unikając trudniejszych tematów, jak samotne rodzicielstwo czy kontrkultura.  | ‹Potwory i spółka›
|
33. Potwory i spółka(2001, reż. Pete Docter) Jedna z najbardziej uroczych Pixarowskich animacji, bazująca na dość prostym pomyśle: oto potwory z szafy, straszące w nocy amerykańskie dzieci, okazują się sympatycznymi gośćmi, dla których straszenie jest po prostu nudnym odwalaniem szychty w fabryce energii. W dodatku panicznie się tych dzieci boją, przeświadczone o śmiertelnej toksyczności ich dotyku. Doskonała animacja, ciekawe pomysły scenograficzne (gigantyczna hala z sunącymi na podajnikach drzwiami pozostaje w pamięci na długo), mnóstwo humoru wysokiej klasy, a także para doskonale (nie)dobranych bohaterów. Przede wszystkim jednak docenić należy oryginalność pomysłu i pomysłowość w tworzeniu bohaterów z pozoru strasznych, w rzeczywistości rozczulających. Film doczekał się prequela, który – co zaskakuje – choć oczywiście nie mający tego powiewu świeżości, też był zupełnie przyzwoity, kreatywnie rozwijając pomysły z pierwowzoru, przenosząc akcję w szkolne lata swych bohaterów. Nie można też odmówić „Potworom i spółce” ważnej roli w oswajaniu lęków dziecięcego zasypiania i przekształcaniu tego co straszne, w to co oswojone.  | ‹Powrót do marzeń›
|
32. Powrót do marzeń(1991, reż. Isao Takahata) Choć na pierwszy rzut oka „Powrót do marzeń” może wydawać się nudny, warto dać się oczarować tej najbardziej chyba zwyczajnej opowieści animatorów ze studia Ghibli. „Zwyczajny” jest tutaj jednak słowem nie do końca adekwatnym. Twórcy sięgają bowiem po historię kobiety tuż przed trzydziestką, na życiowym zakręcie, uwięzionej w obowiązkach dorosłości, której nadejście przegapiła. Taeki, tak się bowiem owa bohaterka nazywa, postanawia pojechać na wieś, gdzie spędzała kiedyś właściwie każde wakacje. A wieś to – można się już domyślać – spokojna, żyjąca niezmiennym od lat rytmem upraw i zbiorów. Wyprawa ta staje się jednak dla bohaterki podróżą przez własne życie: wracają wspomnienia, zaczyna się zadawanie pytań, co stało się z planami, które snuła w dzieciństwie, gdzie są jej marzenia, gdzie radość z dobrze wykonanej pracy. Spotkanie z ludźmi, których dawno nie widziała, każe jej też zobaczyć, co takiego zmieniło się w niej samej. Nie jest jednak tak, że w „Powrocie do marzeń” brakuje pewnej dozy niezwykłości czy ubarwienia pozornie znanej, codziennej rzeczywistości. Twórcy nie boją się podarować nam takich postaci, jak rolnik zakochany w węgierskiej muzyce, której słucha jeżdżąc wieczorami po okolicy rozklekotanym samochodem. Animacja przenosi się między dwoma planami czasowymi, współczesną podróżą Taeki na wieś i wspomnieniami z dzieciństwa, w Japonii lat sześćdziesiątych. Rozbita na dwie bohaterki, dziewczynkę i kobietę, Taeki musi więc – nie całkiem może metaforycznie – powiązać ze sobą oba swoje „ja”.  | ‹Przygody księcia Achmeda›
|
31. Przygody księcia Achmeda(reż. Lotte Reiniger) Najstarszy zachowany na świecie pełnometrażowy film animowany, wykonany unikalną metodą fotografowania klatka po klatce układanych przed kamerą kartonowych wycinanek. Dzięki przeprowadzonej niespełna dwie dekady temu kompleksowej rekonstrukcji możemy go teraz oglądać w pełnej krasie, z towarzyszeniem doskonale dopasowanej muzyki i w oryginalnym kolorze, bowiem historia została opatrzona klasycznym dla epoki kina niemego barwnym rozróżnieniem czasu i miejsca akcji. W nocy tło opowieści jest więc niebieskie, w dzień żółte, a na przykład w gorącej wulkanicznej krainie – czerwone. Dzięki temu wykonane w czerni wycinanki, zaprojektowane z ogromnym wdziękiem, ale i równocześnie z wyczuwalną nutą drapieżności, doskonale odcinają się od klarownego tła i – w połączeniu z rozlicznymi efektami nanoszonymi bezpośrednio na taśmę (płomienie, chmury, niektóre fale) – tworzą czysty, mocny wizualnie przekaz. A przecież i fabuła jest wspaniale skrojona. Oparta na jednej z opowieści Szeherezady, nadzwyczaj zgrabnie splata w jeden nierozerwalny węzeł niesamowite przygody w dalekich krainach, egzotyczną historię miłosną i hodowaną latami zemstę. Bohaterem opowieści jest tytułowy książę Achmed, który podstępem zostaje wysłany w niebo na zaczarowanym koniu. Ponieważ książę dopiero wśród gwiazd odkrywa, jak można zawrócić konia na ziemię, ląduje na położonej na drugim krańcu globu tajemniczej wyspie Wak-Wak. Tam trafia na młodą, piękną władczynię, w której naturalnie z miejsca się zakochuje. Porywa ją więc i bez większego problemu – bo oczywiście sam również jest urodziwy – zdobywa jej serce. Wtedy jednak pojawia się czarownik, który stworzył konia, i odbiera młodzieńcowi tak zwierzę, jak i ukochaną. Ją sprzedaje chińskiemu cesarzowi, księcia zaś przyszpila głazem do szczytu wulkanu. Życie młodzieńcowi przywraca na szczęście mieszkająca w pobliżu czarownica, która od dawna ma na pieńku z czarownikiem. W związku z tym proponuje wspólne pokonanie niegodziwca i odbicie władczyni. A nie będzie to łatwe, bo drogę zagradzać im będą hordy demonów, a oprócz tego niezbędna do odniesienia triumfu będzie także lampa Alladyna. Ten film to najprawdziwsza uczta, dowodząca, że niektóre dzieła są po prostu ponadczasowe i ich pozycji nie są w stanie naruszyć nawet najdroższe, najbardziej utytułowane produkcje, które w lwiej części pogrążają się w ciągu jednej, dwóch dekad w mrokach niepamięci. |