Na płytowy debiut czekali cztery lata. A kiedy już nadszedł ten moment, jednego dnia – własnym sumptem – opublikowali dwie płyty: „Superposition” oraz „Leonard”. Ta druga to jazzrockowy concept-album, który powinien zainteresować wielbicieli ambitnego – opartego na brzmieniach gitary i fortepianu – fusion. Zapamiętajcie nazwę tej amerykańskiej formacji – Talking Points.  |  | ‹Leonard›
|
Grupa powstała na początku tej dekady w Baltimore w stanie Maryland. Od początku istnienia, nie tak zresztą długiego, stoi na jej czele gitarzysta solowy Dan Ryan, który do współpracy dobrał sobie jeszcze czterech muzyków: saksofonistę Derricka Michaelsa, pianistę Savino Palumbo, kontrabasistę Alexa Webera oraz perkusistę Mike’a Kuhla. Pierwsze lata działalności Talking Points wypełnione były przede wszystkim koncertami oraz pracą nad repertuarem. Kiedy już uzbierało się go odpowiednio dużo, zespół zamknął się w studiu Heartwood w rodzinnym Baltimore i za jednym zamachem zarejestrował materiał z myślą o dwóch płytach długogrających, które następnie upublicznione zostały przez Amerykanów tego samego dnia – 11 sierpnia ubiegłego roku. Na – umownie – pierwszej, zatytułowanej „Superposistion”, znalazło się pięć rozbudowanych kompozycji, w nagraniu których wziął udział jedynie podstawowy, pięcioosobowy skład Talking Points. Z kolei w utworach, które trafiły na drugie wydawnictwo – „Leonard” – usłyszeć możemy gości specjalnych: kwartet instrumentów dętych (który wspomógł Derricka Michaelsa) oraz… trio smyczkowe. W sumie więc w studiu zameldowało się w tym czasie aż dwunastu muzyków. Mały big-band. Choć brzmienie wcale nie jest bigbandowe. „Leonard” to jazzrockowy concept-album, na który składają się trzy powiązane ze sobą i noszące ten sam tytuł utwory instrumentalne. W sumie (bez kilkunastu sekund) to czterdzieści minut muzyki – bogato zaaranżowanej, konsekwentnej w budowaniu nastroju, niestroniącej od melodii, utrzymującej w ryzach zapędy improwizatorskie. W której instrumentami wiodącymi są gitara elektryczna Dana Ryana i fortepian akustyczny Savino Palumbo; natomiast dęciaki – licznie reprezentowane – wykorzystywane są głównie do budowania tła, choć niekiedy zdarza im się również wybić na plan pierwszy.  | |
„Leonard I” zaczyna się bardzo delikatnie, stonowana gitara i ciepło brzmiący kontrabas, z dobiegającą z oddali sekcją dętą, przywodzą na myśl klasyczny jazz z lat 60. ubiegłego wieku. Mimo że produkcja jest bardzo nowoczesna. Muzycy skupiają się na melodii – i praktycznie każdy z nich ma w tej materii coś istotnego do powiedzenia, także Alex Weber. Lejtmotyw podejmowany jest i rozbudowywany przez kolejnych instrumentalistów – od pianisty, poprzez sekcję dętą, aż po gitarzystę, który na jego bazie tworzy pełną rozmachu i energii partię solową. Jazz w tych momentach ustępuje pola rockowi, ale gdy tylko zespół bierze oddech, ponownie wracamy na poletko czysto jazzowe. I tak jest parokrotnie. Konsekwentnie budowane napięcie prowadzi do przesilenia, po którym następuje wyciszenie, stające się jednocześnie punktem wyjścia do następnego wątku. W końcówce swoje „pięć minut” (w rzeczywistości trochę mniej) dostaje Derrick Michaels, który w duecie z Mikiem Kuhlem ma za zadanie stonowanie emocji. „Leonard I” – za sprawą partii kontrabasu – płynnie przechodzi w „Leonard II”. Ta introdukcja – a jeśli potraktujemy wszystkie kompozycje jako całość, to łącznik – trwa aż do momentu, kiedy podłącza się sekcja dęta, a następnie jeszcze fortepian. Ponownie też kolejno na warsztat brany jest motyw przewodni utworu. Nowością jest natomiast pojawienie się sekcji smyczkowej, do spółki z fortepianem odpowiadającej od pewnego momentu za generowanie nastroju. Takie instrumentarium wpływa też na to, że z biegiem czasu jazzrockowe Talking Points zmierza coraz bardziej w stronę muzyki klasycznej. Dopiero na finał kompozycja nabiera mocy, a całość zaczyna brzmieć jak najprzedniejsze fusion. Co istotne, utwór nic przy tym nie traci na uroku. „Leonard III” – dla odmiany – otwiera rockowe wejście całego zespołu (w kontekście: podstawowego składu). Mike Kuhl poczyna sobie jak bębniarz formacji doommetalowej, gra ciężko i wolno, a do jego rytmu dostosowują się Dan Ryan, a z czasem także cała sekcja dęta. W końcu jednak przychodzi moment wytchnienia, gdy robi się niemal romantycznie – jakby Amerykanie chcieli udowodnić słuchaczom, że i w tej stylistyce radzą sobie nadzwyczajnie. W każdy razie ważne jest, że nie przekraczają granicy, za którą jazz-rock zamieniłby się w pościelowy smooth jazz. Ryan wie, w jakim miejscu postawić „zasieki” i wie, jak zdyscyplinować saksofonistę Derricka Michaelsa i jego kompanów. Na zakończenie grupa ponownie podkręca tempo, lecz wciąż nie rezygnuje przy tym z tworzenia odpowiedniego klimatu. „Leonard”, jak na płytę debiutancką (a w zasadzie jedną z dwóch debiutanckich), brzmi bardzo dojrzale, urzeka konsekwencją w budowaniu nastroju i pięknymi melodiami, bez których nie byłoby to takie proste. A jak na tym tle wypada „Superposistion”? Odpowiemy niebawem. Skład: Dan Ryan – gitara elektryczna, muzyka Derrick Michaels – saksofon tenorowy Savino Palumbo – fortepian Alex Weber – kontrabas Mike Kuhl – perkusja gościnnie: Craig Ryan – trąbka Brent Madsen – trąbka Jim McFalls – puzon Matthew Pearson – róg Lydia Chernicoff – skrzypce Katie Hunt – altówka Bill Rose – wiolonczela
Tytuł: Leonard Data wydania: 11 sierpnia 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 39:47 Gatunek: jazz, rock Utwory CD1 1) Leonard I: 14:41 2) Leonard II: 12:45 3) Leonard III: 12:21 Ekstrakt: 80% |