 | ‹Blue & Lonesome›
|
W przypadku tego albumu zasadne wydaje się pytanie, czy to ostatnie studyjne dzieło The Rolling Stones. Jeśli tak, to idealnie puentuje ich karierę. Historia zatoczyła koło – dziadkowie rocka wrócili do grania bluesowych standardów autorstwa Howlin’ Wolfa, Magic Sama, Willie’ego Dixona, czy Jimmy’ego Reeda (po utwory dwóch ostatnich sięgnęli także na swoim debiucie). Co jednak ważniejsze, zrobili to w bardzo przekonujący sposób, udowadniając, że ta muzyka cały czas płynie w ich sercach. Swoje również zrobiła produkcja, za którą odpowiadali stary współpracownik Stonesów Don Was i ukrywający się pod pseudonimem The Glimmer Twins sami Mick Jagger i Keith Richards. Postarali się by „Blue & Lonesome” brzmiał oldschoolowo, ale nie obciachowo.  | ‹Loud Hailer›
|
Ależ ta płyta przyjemnie „chrupie"! Jeff Beck, któremu w zeszłym roku stuknęły 72 lata pokazał wszystkim młodym stonerrockowcom, jak powinno nagrywać cię przesterowane gitary, jednocześnie pozostając wierny tradycji bluesowej. Nie trzeba słuchać całej płyty, by się o tym przekonać – wystarczą 2 minuty 9 sekund kosmicznych dźwięków instrumentalnego „Pull It”. Owszem na „Loud Hailer” nikt prochu nie wymyślił, za to go odpalił, dając tak wybuchowy efekt, że nie zawaham się nazwać tego albumu jednym z najbardziej energetycznych, wydanych w zeszłym roku. Brawa należą się również nowej wokalistce wspierającej Becka – Rosie Bones, bez której nawet te wszystkie szalone popisy gitarowe nie robiłyby aż tak piorunującego wrażenia.  | ‹Awalaï›
|
To nie jest normalna sytuacja, kiedy zespół wydaje debiutancką płytę długogrającą po kilkunastu latach istnienia. Za usprawiedliwienie tego może jednak posłużyć fakt, że tworzący go artyści zaangażowani byli w tym czasie również w inne projekty muzyczne. Na szczęście nadszedł wreszcie moment, kiedy jako Onségen Ensemble zebrali kilka starszych utworów i wraz z premierowymi nagrali je na nowo, by całość opublikować na albumie zatytułowanym „Awalaï”. Słuchacze, którym wydawnictwo Finów przypadnie do gustu, mogą teraz zastanawiać się, czy stanie się ono zachętą dla członków zespołu, by zintensyfikować swoją działalność, czy też na kolejny przejaw ich artystycznej egzystencji trzeba będzie poczekać… dziesięć lat.  | ‹Homo Universum›
|
Rosyjski kwartet konsekwentnie unika jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej, co jednak nie oznacza, że prezentuje na swoich płytach stylistyczny misz-masz. Sięga wprawdzie po różne, ale za to pokrewne inspiracje. Punktem wyjścia jest oczywiście post-rock; poza nim w twórczości Human Factor usłyszeć można jednak także wpływy rocka progresywnego, space-rocka, a nawet rocka elektronicznego (spod znaku „szkoły berlińskiej”). Wszystko to bardzo umiejętnie połączone sprawia, że w przypadku „Homo Universum” mamy do czynienia z dziełem niezwykle bogatym brzmieniowo, z jednej strony niepozbawionym nastroju i rozmachu, z drugiej – instrumentalnej wirtuozerii (choć gitarowych pościgów raczej nie należy się spodziewać).  | ‹Häxan›
|
Po cichu, bez szumnych zapowiedzi, w połowie listopada ukazała się kolejna pozycja w dyskografii Dungen – album „Häxan”. Zawiera on nagrania, które powstały pomiędzy 2010 a 2015 rokiem, najczęściej podczas spontanicznych sesji, w czasie wolnym od innych zobowiązań. Czy to oznacza z kolei, że mamy do czynienia z nagraniami, które stanowią swoistą składankę? Nic z tych rzeczy! Jest dokładnie na odwrót. Nie liczy się bowiem w tym przypadku moment realizacji nagrań. Najistotniejszy jest ich cel. „Häxan” to specyficzna ścieżka dźwiękowa zawierająca muzykę, która powstała z inspiracji filmem sprzed dziewięćdziesięciu lat. O jaki film chodzi? O pierwszy pełnometrażowy film animowany, który trafił na ekran kinowy. Nosił on tytuł „Przygody księcia Achmeda” i oparty był na wątkach z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. To specyficzny soundtrack, który idealnie sprawdza się jako osobne dzieło, choć jednocześnie bardzo zachęca do tego, aby w odmętach Internetu odszukać dzieło Lotte Reiniger.  | ‹Spidergawd III›
|
Norwegowie ze Spidergawd bardzo regularnie – w przybliżeniu co dwanaście miesięcy – publikują kolejny album. Nie są to długie płyty, o czym świadczy fakt, że nagrany materiał mieści się zarówno na krążku kompaktowym, jak i winylu. Ale przecież liczy się nie długość, a jakość. A na tę absolutnie narzekać nie można. Zresztą czy byłoby to możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że połowę grupy stanowią muzycy Motorpsycho? Pytanie, zaiste, retoryczne, albowiem „Spidergawd III” to kolejna kapitalna pozycja w dyskografii Norwegów, potwierdzająca, że formacja ta zasługuje na samoistny byt, że nie powinna być traktowana jedynie jako projekt poboczny.  | ‹Versus›
|
„Versus” to idealna płyta na jesień, na długie październikowe, listopadowe i grudniowe wieczory, gdy za oknem coraz chłodniej i coraz bardziej przygnębiająco. I choć nie ma co liczyć na to, że Mattias Bhatt, Gustav Almberg, Kristian Karlsson i Martin Hjerstedt wleją w Wasze serca nieco optymizmu, to jednak – i to już duża wartość ich muzyki – pozwolą oswoić się z ponurą aurą.  | ‹Dissociation›
|
DEP kończy karierę. Ten news zasmucił wszystkich fanów pokręconej muzyki Amerykanów. Kto bowiem zastąpi na scenie twórców „Miss Machine”? Tak oryginalna i nieszablonowa kapela trafia się raz na pokolenie. Tym bardziej warto posłuchać „Dissociation”, ponieważ grupa żegna się z nami w naprawdę szczytowej formie.  | ‹Ført bak lyset›
|
„Ført bak lyset” to osiem kompozycji inspirowanych – w warstwie literackiej – norweskimi baśniami i podaniami ludowymi spisanymi w XIX wieku przez dwóch słynnych w Skandynawii folklorystów: Petera Christena Asbjørnsena oraz Jørgena Moego. Stąd w wyśpiewywanych przez Benedikatora tekstach pojawiające się nagminnie trolle, krasnoludy i innej maści magiczne stworzenia. Stąd charakterystyczny baśniowy image Tusmørke widoczny na promocyjnych zdjęciach. Muzycznie to także bardzo zwarta progresywno-folkowa (z wybijającymi się na plan pierwszy partiami fletu) płyta; można chyba nawet zaryzykować twierdzenie, że mamy do czynienia z concept-albumem. W każdym razie jeśli chcecie spotkać prawdziwego trolla, to wybierając się na spacer do lasu, nie zapomnijcie skopiować do odtwarzacza albumu Tusmørke.  | ‹In Time›
|
Nie jest to zespół, który zdołał przebić się do świadomości szerokiego grona wielbicieli muzyki rockowej, nawet tej ze Skandynawii. A szkoda, bo nie tylko tworzą go cenieni artyści, ale – co najistotniejsze – prezentuje porywającą muzykę, będącą mariażem rocka progresywnego z jazzem, psychodelią i krautrockiem. O kim mowa? O „wspólnocie” Our Solar System, która w zeszłym roku wydała swoją trzecią długogrającą płytę – „In Time”. Trafiły na nią tylko dwa utwory, które tak naprawdę stanowią integralną całość, a rozdzielone zostały jedynie dlatego, bo takie są wymogi winylowego nośnika. Dzięki nim docieramy do krawędzi czasu, gdzie przestaje mieć on jakiekolwiek znaczenie, ale nie szkodzi, bo mogłyby ciągnąć się w nieskończoność… |