Świetnie wykonany i realistyczny „Zombie express” to kolejna interesująca produkcja z dalekiej Korei. Szkoda tylko, że bez głowy zmieszano ją z hollywoodzkimi wzorcami.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Koreańczycy przyzwyczaili nas do kina zrobionego perfekcyjnie pod względem technicznym, wiarygodnie zagranego i proponującego jak najbardziej pełnowymiarowe postaci. „Zombie express” nie rozczarowuje pod tym względem ani na jotę, aczkolwiek – niestety – twórcy nie potrafili uchronić się przed sięgnięciem po kilka irytujących, hollywoodzkich klisz. Podstawowa historia jest bardzo prosta. Ojciec z córką jadą do Pusanu, do matki dziewczynki, ekspresem w rodzaju naszego pendolino. Z początku podróż przebiega normalnie, ale wkrótce okazuje się, że w całej Korei wybuchają dziwne zamieszki, a w pociągu znalazła się pokąsana kobieta, która stopniowo przemienia się w zombie i w końcu rzuca się z zębami na konduktorkę. Potem idzie już z górki i w kilkanaście minut osiągnięte zostaje statu quo – żywi mają lokomotywę i kilka wagonów z przodu oraz tyłu składu, natomiast cały środek jest opanowany przez charkoczących, węszących za nowymi ofiarami truposzy. Kłopot w tym, że nie za bardzo można liczyć na pomoc z zewnątrz, bo infekcja zombie rozszerza się w niewiarygodnym tempie i służby porządkowe absolutnie sobie nie radzą z problemem. Reszta to interakcje z pasażerami i ogólna walka o przetrwanie, pochłaniająca kolejne ofiary. Z początku film ogląda się wyśmienicie. Jak na horror o zombie fabuła jest podana w sposób świeży i zawiera szereg scen, których nie powstydziłyby się najdroższe filmy rodem z Hollywood (te fale żarłocznych truposzy, te dzikie galopady). W dodatku na ogół króluje tutaj realizm, nikt bowiem (z żywych) nie łamie praw fizyki, nikt heroicznie nie morduje seriami truposzy, a ewentualny ratunek nie nadciąga w ostatniej ćwiartce sekundy. Również jako dramat rzecz sprawdza się całkiem przyzwoicie ze względu na wiarygodnie odmalowane relacje zapracowanego, nie zdającego sobie dotąd sprawy z rozmiarów swojego egoizmu ojca z kilkuletnią, nad wiek mądrą i pełną empatii córką (notabene graną przez kolejne genialnie dziecko, podczas gdy my uparcie trzymamy się poziomu pamiętnej Ciri). Całkiem sensownie wyglądają też uczucia, jakim się darzą misiowaty facet z ciężarną partnerką, nastoletnia cheerleaderka z kumplem z drużyny bejzbolowej oraz dwie siostry emerytki. A już w ogóle wyższą szkołą jazdy jest charakteryzacja truposzy. Niestety, twórcy ewidentnie nie do końca rozumieli ideę zombie i zbyt szeroką szuflą zapożyczyli truposzowy motyw z kina made in Hollywood. Zombie są tutaj skrojone wedle nowoczesnej maniery, czyli biegają nadzwyczaj rączo, charkoczą bardzo ochoczo i kąsają z ogromną energią, co – tak swoją drogą – chwilami wywołuje ciarki, bowiem aktorzy na ogół dają z siebie naprawdę wszystko i te ich wygibasy normalnym, stroniącym od gimnastyki ludziom chyba by powyrywały kończyny ze stawów. Kłopot polega na tym, że – po pierwsze – nie za bardzo wiadomo, po co w ogóle rzucają się na ludzi, bo atak zawsze kończy się po jednym czy dwóch chapnięciach, bez żadnej – excusez le mot – konsumpcji. Po drugie – szybkość biegania truposzy zależy od tego, kto przed nimi ucieka. Jeśli na cel zostaje obrany statysta, w ułamku sekundy ma rozszarpane gardło, jednak gdy wybór pada na któregoś z głównych bohaterów, zombie biegną, biegną i biegną, i jakoś dobiec nie mogą. Nawet jeśli uciekinier będzie kulał czy trzymał kogoś w rękach. Po trzecie – zombie usłużnie próbują kąsać głównych bohaterów poprzez nachylanie całego, w miarę sztywnego korpusu, a nie wyrzucenie do przodu głowy, bo prawdopodobnie twórcy zorientowali się, że inaczej do trzydziestej minuty filmu nie zostałby im nikt z obsady. Po czwarte – czas przemiany w zombie. Pierwszej ofierze przemiana zajmuje dobrych kilka minut. Druga jednak charkocze już po paru sekundach. Tak jak i kolejni dopadnięci pasażerowie. Jednak tylko ci niezbyt istotni dla fabuły, bo gdy gryza dostaje któryś z głównych bohaterów, to jego konanie przypomina męczarnie szpikowanego strzałami Boromira. Jest tam jeszcze kilka innych wątpliwych elementów (choćby kwestia światła dziennego), ale roztrząsanie ich mogłoby niepotrzebnie popsuć szereg niespodzianek, jakie „Zombie express” trzyma w zanadrzu. Do kompletu można dorzucić obezwładniającą dawkę ckliwości w finale, garść irytujących kiksów z szybami (młotkiem nie dają się wybić, ale łokciem i owszem; pękają też w najdziwniejszych momentach), nie zawsze dopracowane efekty specjalne i kilka scen fatalnie umownych (pogoń za pociągiem). Ale są to uchybienia nie potrafiące poważniej nadszarpnąć pozytywnego wrażenia, jakie film robi na widzu. I to zarówno na tym, który w ogóle nie zna tematyki zombie, jak i na tym, co się uważa za gatunkowego wyjadacza.
Tytuł: Zombie Express Tytuł oryginalny: 부산행 [Busanhaeng] Data premiery: 20 stycznia 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: Korea Południowa Czas trwania: 118 min Gatunek: akcja, dramat, groza / horror Ekstrakt: 70% |