Piotr Dobry: To proste – tę potrzebę w jakimś stopniu zaspokoiłyby po prostu udane filmy w temacie. Przejście w Hollywood do porządku dziennego nad faktem, że „everymanem” w kinie akcji czy jakiejś superbohaterskiej wysokobudżetówce nie musi być „z urzędu” biały heteroseksualny mężczyzna, lecz równie dobrze, nie wiem, czarna kobieta albo queerowy Azjata – i na poziomie samej opowieści nic to nie zmienia, a wyłącznie ubogaca kulturowo kinematograficzny pejzaż. I mnie z kolei ciekawi, gdzie na siłę wciska się przedstawicieli każdej narodowości, bo ja się nie spotkałem z takim zjawiskiem. Przy czym nie jestem sobie w stanie wyobrazić sytuacji, gdzie takie hipotetyczne „wciskanie” „niczemu nie służy” – bo zawsze czemuś albo komuś służy, przede wszystkich owym „wciskanym” mniejszościom. I jeszcze – wytłumacz, proszę, dlaczego kręciłbyś nosem na latynoskiego Spider-Mana – oczywiście rozumiem, że nie chodzi o awersję konkretnie wobec Latynosów, tylko o niechęć do Pająka innego niż biały, ale właśnie chciałbym poznać uzasadnienie takiej niechęci. Co zaś do „franczyz na poziomie piątych czy ósmych odcinków”, miałem na myśli ogół „ambitnych reżyserów kina niezależnego”, nie tylko nazwiska, które wymienił Konrad. Chodzi przecież o tendencję, znalezienie jakiegoś wspólnego mianownika, a nie drobiazgowe wyliczanie, że Liman zaczął sagę o „Bournie” liczącą obecnie pięć odcinków, Raimi wystartował z trylogią „Spider-Mana”, która na przestrzeni dekady doczeka się zaraz drugiego rebootu etc. Natomiast „Bondy” to osobna działka, „Bondy” to prestiż, podobnie jak „Gwiezdne wojny”, które wymieniłem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Konrad Wągrowski: O fantastyce rozmawialiśmy już w poprzednim rozdziale, ale tematu nie wyczerpaliśmy. Bo jednym z wydarzeń roku był „Nowy początek”, ekranizacja praktycznie niefilmowego opowiadania Teda Chianga, która, przy pewnych zastrzeżeniach, potrafiła przekazać złożoność pomysłu wejściowego, uwodząc również od strony formalnej. Nie rozczarowały również nowe „Gwiezdne wojny”, ale o tym rozmawiamy gdzie indziej. Coś więcej? Piotr Dobry: „Lobster”. Dystopia w duchu „Ucieczki Logana” przefiltrowanej przez osobliwą wrażliwość Lanthimosa. Podobnie jak w przypadku wielu ekscentrycznych tekstów kultury, gdy się o tym filmie opowiada, zdaje się on pretensjonalny – i zresztą w jakimś stopniu pewnie taki jest. Ale przede wszystkim jest filmem, który pod płaszczykiem dziwaczności skrywa naprawdę ujmującą refleksję nad samotnością oraz niekonwencjonalną love story dla dorosłych – w czym przypomina skądinąd przywoływaną już przez nas „Służącą”. Gabriel Krawczyk: Nie zapomnijmy o „Cloverfield Lane 10”, filmie należącym do tego uwielbianego przeze mnie sortu filmów, o których przynależności gatunkowej mówić przed seansem nie wypada. Niejednoznaczność, którą Dan Trachtenberg obudował 90% fabuły, przenika w mistrzowskiej roli Johna Goodmana – psychopaty i troskliwego ojca w jednym monstrualnym ciele. Kamil Witek: I Mary Elizabeth Winstead! Może i jestem tu nie do końca obiektywny, bo darzę ją beznadziejną sympatią od czasu „Scotta Pilgrima”, ale chyba zgodzicie się, że brak jej większego udziału w mainstreamowym kinie to duża strata. Obija się gdzieś w horrorach czy w roli ozdobników, ale przy takiej werwie i aktorskim potencjale ma o wiele więcej do zaoferowania niż tylko krzyki i ładną buzię. Wracając już stricte do „Cloverfield Lane 10”, to w portretowaniu odosobnienia i niewidzialnego więzienia z oprawcą w tle, stał on u mnie o półkę wyżej niż oscarowy „Pokój”. Nawet jeśli zamienił się we wspomnianych przez Gabriela 10% w sztampowe s-f, to taką ilość jestem wstanie znacznie łatwiej przełknąć, niż 50% schematycznego i łzawego dramatu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Piotr Dobry: „Pokój” schematyczny? Przecież to antyteza schematycznego filmu. Ta przewrotka w połowie totalnie nieprzewidywalna, a dramat, hmm, „familijny”, który zastępuje „fritzlowski” thriller, zupełnie zmienia wymowę całości. Kamil Witek: Ale czy zmienia na lepsze? Cała mozolnie budowana atmosfera bezsilności wobec rzeczywistości i oprawcy pryska zbyt szybko. Nie mam nic przeciwko fuzji gatunków, lecz tu zejście w stronę rodzinnego dramatu przeobraża film w obraz, do którego z początku nie aspiruje – bezpiecznego, gdzie siła oddziaływania skupia się na przewidywalnych tonach i emocjach. Wróćmy jednak do fantastyki. Konrad Wągrowski: No fajnie, wątek o fantastyce, a wy zeszliście na „Pokój” (który notabene z pewnością nie jest schematyczny z powodów, o których wspomniał Piotrek i robił na mnie dużo mocniejsze wrażenie niż niezły, skądinąd, „Cloverfield”). Może więc parę słów o grozie? Dwa lata temu pewnego rodzaju wydarzeniem był „Babadook” (nieco za nisko na naszej ówczesnej liście), rok temu „Coś za mną chodzi” (nieco za wysoko chyba jednak), a w tym roku? Na liście tylko mniej znany „Nie oddychaj"”, „Obecność 2” tuż poza pięćdziesiątką… Piotr Dobry: No nie, w pierwszej dziesiątce mamy przecież genialny „Lament”. W „Służącej” też bywa całkiem krwawo. Podobnie w „Bone Tomahawk”, a w pomniejszym stopniu również w „Lobsterze”. Oczywiście zgodzę się, że to był słaby rok dla mainstreamowego, tradycyjnie pojmowanego horroru, za to był świetny dla nieoczywistej grozy, przychodzącej do nas z nieoczekiwanych stron, z konwencji pozahorrorowych – i w sumie tylko się cieszyć.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Konrad Wągrowski: To już nie czasy, gdy kolejne Pixary po prostu zachwycały, ale chyba nie jest źle. Wysoko na naszej liście świetny „Zwierzogród”, dobra „Vaiana”, dobry „Kubo i dwie struny”. Plan roczny chyba wykonany. Marcin Osuch: „Zwierzogród” był rewelacyjny ale to nie do końca film dla dzieci, a wśród pozostałych raczej nie widzę kandydatów aby stały się kultowe jak „Król lew” czy „Toy Story”. Pixar zawiódł mocno w „Gdzie jest Dory”, czyżbyśmy musieli czekać do 2019 na „Toy Story 4"? Piotr Dobry: „Zwierzogród” doskoczył do poziomu „W głowie się nie mieści”, co zdawało się niemożliwe. Natomiast wychodząc poza animację, jedna tendencja zarysowała się szczególnie wyraźnie – familijne fantasy o przyjaźni dziecka z potworem. „Mój przyjaciel smok” Lowery’ego, „Bardzo Fajny Gigant” Spielberga i „Siedem minut po północy” Bayony. Żaden z tych filmów nie był do końca spełniony, każdemu można by coś zarzucić, ale też każdy był w swej staroświeckości odświeżająco osobny na tle regularnego repertuaru, i choćby przez to wart pokazania nastolatkom wychowanym na Marvelach.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Jarosław Robak: Tyle wymieniacie tytułów, a zapomnieliście o tym największym – „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Ale to raczej nie przypadek – produkcja Davida Yatesa zakreśla podstawy dla nowej serii i… to właściwie tyle. Może nie jest to rzecz zła, ale ja jakoś nie będę wyglądał następnych części – no, chyba że zamiast wyrobnika Yatesa producenci posadzą na stołku reżysera kogoś z talentem, a Eddie Redmayne przestanie wreszcie uciekać wzrokiem, byle tylko nie patrzeć innym w oczy (na żadną z tych rzeczy raczej się nie zanosi). Konrad Wągrowski: Atutem „Fantastycznych zwierząt” była ciekawa scenografia retro, pokazująca, że jest potencjał w takich pomysłach – przenoszeniu znanych cyklów w inne realia. Drugim atutem było nie powstrzymywanie się od wyrazistych elementów grozy w filmie skierowanym jednak do młodego widza. A problem chyba to, że nie do końca wiedziano, czy produkcja ma być kierowana do fanów „Harry’ego Pottera”, czy ma pozyskać nowych fanów, no i końcówka jednak odrobinę rozczarowała. Ale dam jeszcze cyklowi szansę (czytaj: mojej córce się podobało). Kamil Witek: Trudno, żeby końcówka nie rozczarowała, kiedy pojawia się tam Johnny Depp… Ale ja o czymś innym. Nie wspomnieliśmy jeszcze o jednym filmie familijnym, który miał w zeszłym roku bardzo mocne wejście. Mowa o kolejnej części odświeżającej filmozbiór Disney’a – „Księdze dżungli”. Sam nie jestem fanem tego filmu, lecz na świecie się spodobał co widać nie tylko po liczbach, ale i w recenzjach. A jak jest z Wami? Tak na marginesie to plany Disney’a pod względem remake’ów klasycznych animacji są imponujące. Może to dziwaczne i komiksowe, ale czemu by nie połączyć je na koniec w abstrakcyjny cross-over… Konrad Wągrowski: Jest dobrze. Przebudzenie polskiego kina trwa. Na mojej osobistej liście filmów po prostu bardzo dobrych będzie „Ostatnia Rodzina”, „Wołyń”, „Jestem mordercą”. Szkoda w sumie, że do Oscarów zgłosiliśmy słabsze jednak „Powidoki"… |