Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niemiecko-amerykański projekt Joachima Kühna z udziałem Toto Blankego.  |  | ‹Cinemascope›
|
Joachim Kühn, podobnie jak holenderski pianista (rodem z Enschede) Jasper van ’t Hof, jest kolejnym z „ojców chrzestnych” europejskiego modern jazzu i jazz-rocka, którzy zaczynali karierę w latach 60. ubiegłego wieku i wciąż jeszcze, mimo ponad siedemdziesięciu lat na karku, są aktywni zawodowo. Joachim, młodszy o piętnaście lat od swego nie mniej słynnego brata Rolfa (klarnecisty), przyszedł na świat w Lipsku w marcu 1944 roku. Czas był bardzo niesprzyjający. Losy hitlerowskich Niemiec były już w zasadzie przesądzone; pod koniec wojny miasto bombardowane było przez lotnictwo alianckie, nieco później zajęła je Armia Czerwona, co w przyszłości równało się włączeniu go w granice Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Gdy młodszy z braci Kühnów miał dwanaście lat, starszy wybrał wolność – wyjechał na koncerty do Stanów Zjednoczonych i do komunistycznego raju, przynajmniej na stałe, już nie powrócił. Rolf i Joachim spotkali się dopiero w połowie lat 60. i z miejsca nawiązali artystyczną współpracę. Ich zainteresowania – zarówno te realizowane wspólnie, jak i oddzielnie – rozciągały się od charakterystycznego dla lat 60. XX wieku modern jazzu, poprzez free jazz, aż do fusion. W następnej dekadzie Joachim na dobre poświęcił się jazz-rockowi, czego dowodzi nie tylko nagrany z bratem album „ Devil in Paradise” (1971), ale także fakt dołączenia do grupy Association P.C., z którą nagrał dwie płyty: rewelacyjną „ Rock Around the Cock” (1973) oraz nieco słabszą, ale wciąż intrygującą, „ Mama Kuku – Live!” (1974). Gdy światło dzienne ujrzało ostatnie z wymienionych wydawnictw, Kühn pracował już – w studiu Conny’ego Planka w Neunkirchen pod Kolonią – nad kolejnym materiałem. Do współpracy zaprosił – oprócz Rolfa, który tym razem odpowiadał jedynie za smyczki – doskonale znanego sobie z Association P.C. gitarzystę Toto Blankego („ Spider’s Dance”, „ Electric Circus”) oraz perfekcyjną sekcję rytmiczną złożoną z mieszkających od jakiegoś czasu w Europie czarnoskórych Amerykanów, czyli (kontra)basisty Johna Lee i bębniarza Gerry’ego Browna („ Infinite Jones”, „ Cascade”, „ Eyeball”). W jednym utworze pojawił się natomiast gość specjalny, postać niezwykle bliska naszemu sercu – polski skrzypek Zbigniew Seifert, już wtedy zresztą robiący wielką karierę zagraniczną (vide „ 5 ran do čepice”, „ Lift!”, „ Kunstkopfindianer”, „ Eyeball”). Na album „Cinemascope” – zarejestrowany w maju 1974 roku – trafiło w sumie sześć kompozycji, w tym dwie dwuczęściowe. Razem dało to czterdzieści dwie minuty muzyki. Bardzo różnorodnej, choć elementem dominującym był mimo wszystko jazz-rock. Stronę A otwiera dwuczęściowy „Zoom”, autorstwa Joachima i Toto Blankego. Z tego też powodu tak istotną rolę odgrywa w nim, obok fortepianu elektrycznego, gitara; tym samym w przypadku „Zoomu” mamy do czynienia z najklasyczniejszą formą fusion. Choć przyznać trzeba, że pojawiające się w tle smyczki, zresztą kapitalnie zaaranżowane, musiały być w tamtym czasie sporym zaskoczeniem. Poza tym jest bardzo energetycznie. Nie brak również miejsca na popisy solowe, którymi raczą słuchaczy lider formacji oraz – to już nie jest aż takie oczywiste – Gerry Brown. W części drugiej powraca sekcja smyczkowa, dzięki czemu utwór nabiera filmowego charakteru (tytuł „Cinemascope” do czegoś w końcu zobowiązuje!). Bez najmniejszych wątpliwości sprawdziłby się idealnie w ścieżce dźwiękowej filmu sensacyjnego czy szpiegowskiego, jakich wiele w tamtym czasie powstawało. I na pewno nie przeszkadzałby w tym typowy jazzrockowy podkład ze smakowitym dialogiem fortepianu elektrycznego i gitary.  | |
Kompozycją, w której usłyszeć możemy naszego rodaka, jest trzecia w kolejności „One String More”. Wyszła ona spod ręki Joachima i Johna Lee. Ten ostatni zadbał o to, aby od pierwszych sekund ton nadawała jej sekcja rytmiczna, a więc także jego kontrabas. Po kilkudziesięciu sekundach dołącza do niej Seifert ze swoimi skrzypcami elektrycznymi. Polak wpisuje się doskonale w konwencję – gra bardzo klimatycznie, z ogromnym wyczuciem i wrodzoną subtelnością. Z czasem jednak wycofuje się na dalszy plan, aby zwolnić miejsce dla Kühna, który nie oddaje pola już do samego końca (choć dzieli je z sekcją smyczkową dyrygowaną przez brata). Tę część albumu zamyka jeszcze improwizowana miniatura o prowokującym tytule „Vibrator”. To dwuosobowa – Joachima i Gerry’ego – wycieczka do świata free jazzu. Potraktować ją należy raczej jako ciekawostkę. Ale jeżeli komuś przypadnie do gustu, powinien sięgnąć po wydaną przez pianistę cztery lata wcześniej płytę „Paris is Wonderful” – na niej podobnej stylistycznie muzyki jest znacznie więcej.  | |
Po przełożeniu winylowego krążka na drugą stronę otrzymujemy – ponownie dwuczęściowy – utwór „Travelling” (skomponowany przez obu braci Kühnów). Pierwszy fragment urzeka delikatnością, zwiewną partią fortepianu akustycznego na tle smyczków. Później podłącza się jeszcze perkusja, ale w przeciwieństwie do „Vibratora”, tym razem Brown udowadnia, że nie jest mu obca również bardzo delikatna gra. Część druga zaczyna się w momencie, gdy Gerry znienacka podkręca tempo, a pozostali muzycy – dotyczy to zwłaszcza Joachima i Blankego – dostosowują się do nowych wytycznych. Po raz kolejny więc zespół decyduje się skorzystać z inspiracji jazzrockowych i wychodzi mu to wybornie. Ale, patrząc na skład, czy to w ogóle powinno dziwić? Zaskoczyć może natomiast utwór kolejny – „Success”. Słychać w nim bowiem saksofon altowy. Sam ten fakt dla muzyki fusion jest czymś najzupełniej naturalnym, przynajmniej do momentu, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, kto na nim gra. Nie, wcale nie Rolf, ale… jego młodszy brat. Na dodatek Joachim tak zaaranżował utwór, że pojawia się w nim fragment zagrany unisono na saksofonie i fortepianie elektrycznym. Całość zamyka natomiast nawiązująca do tradycji cool jazzu lat 50. kompozycja „Black Tears”. Dużo w niej akustycznego fortepianu i smyczków. Jeśli Joachim wybrał ją na zakończenie po to, aby wprawiła słuchaczy w melancholijny nastrój – trafił w dziesiątkę. Dwa miesiące po nagraniu „Cinemascope” niemal ten sam skład (bez smyczków, ale za to z amerykańskim saksofonistą i flecistą Charliem Mariano) w tym samym studiu zarejestrował kolejny album, który tym razem ukazał się jako solowe wydawnictwo Toto Blankego – („ Spider’s Dance”. Warto wysłuchać obu płyt – jednej po drugim – jako materiał porównawczy, czym był europejski jazz-rock w pierwszej połowie lat 70. i jak pięknie potrafił się od siebie różnić.
Tytuł: Cinemascope Data wydania: 31 grudnia 1974 Nośnik: Winyl Czas trwania: 42:05 Gatunek: jazz, rock Utwory Winyl1 1) Zoom, Part 1: 05:26 2) Zoom, Part 2: 03:44 3) One String More: 08:18 4) Vibrator: 02:23 5) Travelling, Part 1: 05:10 6) Travelling, Part 2: 06:27 7) Success: 05:13 8) Black Tears: 05:24 Ekstrakt: 80% |