powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLXIV)
marzec 2017

Za garść amuletów
Kim Harrison
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Poszłam za nim w głąb sali, marszcząc nos.
– Wydaje się, że to pęknięcie w ścianie mogło spowodować usunięcie niektórych z tych wsporników – powiedziałam cicho. – Jak mówiłam, nie ma sprawy.
– Pani Bryant? – zawołał ponownie David.
Pomyślałam o pustej ulicy i o tym, jak daleko znajdujemy się od przypadkowych obserwatorów. Za moimi plecami zasunęły się drzwi i winda zjechała na dół. W dalekim końcu pomieszczenia coś zaszurało; poczułam ukłucie adrenaliny i okręciłam się błyskawicznie na pięcie.
David też był zdenerwowany; zaśmieliśmy się z siebie nawzajem, kiedy z kanapy przylegającej do nowoczesnej kuchni z szafkami jeszcze owiniętymi plastikiem, znajdującej się w końcu długiego pomieszczenia, wstała drobna postać.
– Pani Bryant? Jestem David Hue.
– Punktualny jak pańskie zeszłoroczne sprawozdanie z roszczeń – rozległ się męski głos, miękko przesiewający się przez ciemniejące powietrze. – Bardzo rozsądnie, że przyprowadził pan czarownicę, żeby sprawdziła roszczenie klientki. Odlicza pan to sobie od podatku na koniec roku czy odbiera jako wydatek służbowy?
David szeroko otworzył oczy.
– To wydatek służbowy, sir.
Przeniosłam wzrok z Davida na jego rozmówcę.
– Davidzie? Rozumiem, że to nie jest pani Bryant.
Mocniej chwycił aktówkę i pokręcił głową.
– To chyba prezes firmy.
– Aha. – Zastanowiłam się nad tym. Ogarnęły mnie złe przeczucia. – Davidzie?
Położył mi dłoń na ramieniu i przechylił się w moją stronę.
– Chyba powinnaś wyjść – powiedział, a zatroskanie malujące się w jego piwnych oczach przeszyło mnie do głębi.
Przypomniałam sobie, co mówił w windzie o szefie, który ma go na celowniku, i poczułam, jak przyśpiesza mi tętno.
– Jeśli masz jakieś kłopoty, to nigdzie nie idę – stwierdziłam, zapierając się obcasami w podłogę, bo prowadził mnie do windy.
Zrobił zaciętą minę.
– Dam sobie radę.
Spróbowałam wysunąć się z jego uścisku.
– To zostanę i kiedy będzie po wszystkim, pomogę ci wrócić do samochodu.
Zerknął na mnie.
– Raczej nie, Rachel, ale dziękuję.
Drzwi się otworzyły. Wciąż protestowałam i nie byłam przygotowana na szarpnięcie w tył. Uniosłam głowę i po twarzy rozlało mi się zimno. Cholera. Winda była pełna łaków demonstrujących rozmaite stopnie elegancji, od garniturów od Armaniego i wyrafinowanych garsonek po dżinsy i bluzki. Co gorsza, ze wszystkich emanowała spokojna, pełna pewności siebie duma wilków alfa. I wszyscy się uśmiechali.
Kurde. David miał potężny problem.
– Powiedz mi, że to twoje urodziny, a to goście na przyjęcie-niespodziankę – poprosiłam.
Jako ostatnia wyszła z windy młoda łaczka w jasnoczerwonej sukience. Odrzuciła ruchem głowy gęste, długie czarne włosy i zmierzyła mnie wzrokiem. Chociaż była pewna siebie, z jej postawy wywnioskowałam, że nie jest samicą alfa. Robiło się dziwnie. Łaki alfa nigdy nie przebywały razem. Po prostu tego nie robiły. Zwłaszcza bez wsparcia swoich watah.
– To nie są jego urodziny – powiedziała kąśliwym tonem kobieta. – Zakładam jednak, że jest zaskoczony.
Palce Davida, którymi trzymał mnie za rękę, drgnęły.
– Witaj, Karen – rzucił zjadliwie.
Łaki otoczyły nas; ścierpła mi skóra i poczułam, że napinają mi się mięśnie. Pomyślałam o pistolecie na kulki w torbie, a potem poszukałam magicznej linii, lecz z niej nie zaczerpnęłam. Nie wyszłabym stąd, nawet gdyby David mi zapłacił. To mi wyglądało na lincz.
– Cześć, Davidzie – powiedziała kobieta w czerwieni, ustawiwszy się za samcami alfa. Z jej głosu i postawy emanowało zadowolenie. – Nie wyobrażasz sobie, z jaką radością się dowiedziałam, że założyłeś watahę.
Był tam też szef Davida, który zbliżył się szybkim, pewnym krokiem i stanął między nami i windą. Napięcie panujące w sali podskoczyło o jeden poziom i Karen wśliznęła się za łaka.
Nie znałam Davida długo, ale jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiej mieszaniny gniewu, dumy i irytacji. Nie okazywał strachu. Był samotnikiem i osobista władza wilka alfa nie robiła na nim wrażenia. Tyle że naliczyłam ich ośmioro, a jeden z nich był jego szefem.
– To jej nie dotyczy, sir – powiedział David gniewnie, lecz z szacunkiem. – Proszę pozwolić jej odejść.
Szef uniósł brew.
– Sęk w tym, że to nie dotyczy ciebie.
Wstrzymałam oddech. Dobra, może to ja mam problem.
– Dziękuję, że przyszedłeś, Davidzie. Nie jesteś już potrzebny – odezwał się elegancki łak i zwrócił się do pozostałych: – Wyprowadźcie go.
Nabrałam powietrza. Posługując się drugim wzrokiem, poszukałam magicznej linii i dotknęłam tej, która biegła pod uniwersytetem. Dwaj mężczyźni chwycili mnie za ramiona i moja koncentracja prysła.
– Hej! – wrzasnęłam, kiedy jeden z nich zerwał mi torbę z ramienia i posłał ją pod stertę drewna. – Puszczajcie! – zażądałam, nie mogąc się wyrwać z ich podwójnego chwytu.
David stęknął z bólu, a kiedy nastąpiłam komuś na stopę, pchnięto mnie na podłogę. Zakrztusiłam się od gipsowego pyłu. Ktoś na mnie usiadł, wyciskając mi powietrze z płuc. Wykręcono mi ręce, więc znieruchomiałam.
– Au – jęknęłam ze złością.
Zdmuchnęłam z twarzy rudy kędzior i szarpnęłam się jeszcze raz. Cholera, Davida wciągali do windy.
Nadal z nimi walczył. Z poczerwieniałą, gniewną twarzą wymachiwał pięściami i czasem trafiał z paskudnym głuchym dźwiękiem. Mógłby się przemienić, żeby walczyć skuteczniej, ale przez pięć minut byłby bezbronny.
– Wyprowadźcie go! – krzyknął niecierpliwie szef Davida i drzwi windy się zamknęły.
Coś z trzaskiem uderzyło w jej ścianę, a potem kabina ruszyła w dół. Usłyszałam okrzyk i stopniowo cichnące odgłosy walki.
Poczułam strach i znów się szarpnęłam. Szef Davida popatrzył na mnie.
– Załóżcie jej paski – powiedział.
Wciągnęłam ze świstem powietrze. Gorączkowo jeszcze raz sięgnęłam do magicznej linii i musnęłam ją myślą. Zaczęła płynąć przeze mnie energia zaświatów, napełniając moje chi, a potem zapasowy rezerwuar, który umiałam utrzymać w głowie. Przeszył mnie ból, bo ktoś za mocno wykręcił mi rękę do tyłu. Poczułam na nadgarstku chłodny plastik mocno i szybko zaciągniętego zaciskowego paska. Poczułam zimno na twarzy. Energia zaświatów opuściła mnie do ostatniego erga. Na wargach miałam gorzki smak mniszka lekarskiego. Głupia, głupia czarownica!
– Sukinsyn! – wrzasnęłam.
Łaki, które na mnie siedziały, puściły mnie.
Wstałam chwiejnie i bezskutecznie usiłowałam zdjąć elastyczny pasek. Jego rdzeń stanowiło srebro opatrzone zaklęciem, takie jak w moich dawnych kajdankach z ISB. Nie mogłam zaczerpnąć z linii. Nie mogłam nic zrobić. Rzadko używałam moich nowo nabytych umiejętności posługiwania się magią linii do obrony i nie zastanawiałam się nad tym, jak łatwo można je zneutralizować.
Stałam w resztkach bursztynowego światła wpadającego przez wysokie okna całkowicie pozbawiona mojej magii. Znajdowałam się sam na sam z watahą osobników alfa. Przypomniało mi się stado pana Raya i ryba spełniająca życzenia, którą mu przypadkiem ukradłam, a potem to, jak zmusiłam właścicieli drużyny baseballa o nazwie Wyjce do zapłacenia mi za to. O… kurde. Musiałam się stąd wydostać.
Szef Davida przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. Zalewał go blask słoneczny i lśnił na pyle, który pokrywał jego eleganckie buty.
– Pani Morgan, prawda? – zapytał przyjemnym tonem.
Kiwnęłam głową i wytarłam dłonie o dżinsy. Byłam oblepiona gipsowym pyłem i tylko pogorszyłam sprawę. Nie odrywałam od niego wzroku, wiedząc, że to bezczelna demonstracja dominacji. Miałam trochę do czynienia z łakami i tylko David sprawiał wrażenie, że mnie lubi. Nie wiedziałam dlaczego.
– Miło mi panią poznać. – Podszedł bliżej i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął okulary w metalowej oprawce. – Jestem szefem Davida. Może się pani do mnie zwracać per „panie Finley”.
Umieścił okulary na wąskim nosie i wziął zszyte dokumenty, które z zadowoloną miną podała mu Karen.
– Proszę mi wybaczyć, jeśli nie idzie mi to za szybko – powiedział wpatrzony w papiery. – Zwykle robi to moja sekretarka. – Spojrzał na mnie i włączył długopis. – Pani numer w watasze?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

16
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.