Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj międzynarodowy projekt Holendra Chrisa Hinzego.  |  | ‹Mission Suite›
|
Przyszedł na świat w niespokojnych czasach, na rok przed wybuchem drugiej wojny światowej. Gdy miał dwa lata, jego ojczyzna znalazła się pod okupacją hitlerowską. Pochodził z uzdrowiskowo-przemysłowego (jak widać, to wcale nie stoi ze sobą w sprzeczności) miasta Hilversum. O kogo chodzi? O Holendra Chrisa (a właściwie: Christiaana Herberta) Hinzego. Od młodych lat interesowała go muzyka baroku, już jako dwunastolatek zaczął naukę gry na fortepianie, który później porzucił jednak dla fletu. Ukończył konserwatorium w Hadze. Nie poświęcił się jednak – a przynajmniej nie tylko – graniu muzyki klasycznej; w latach 60. XX wieku odkrył bowiem dla siebie jazz i rock. Ta fascynacja, dzięki otrzymanemu stypendium, doprowadziła go do kolejnych studiów – w prestiżowym Berklee College of Music w Bostonie. Wrócił stamtąd może nie całkowicie odmieniony, ale świadomy tego, czemu chce się poświęcić. W efekcie w następnej dekadzie postawił na fusion. Pierwszym zespołem jazzowym, którego został członkiem, była orkiestra Boy’s Big Band; z nią nagrał swój debiutancki album – „Finch Eye” (1966). Rok później związał się z hardbopowym triem kontrabasisty Dicka van der Capellena; owocem ich krótkiego romansu była płyta „The Present is Past” (1967). Krótko potem ukazały się dwa solowe longplaye flecisty – „Telemann – My Way” (1969) oraz „Vivat Vivaldi” (1970) – którymi niejako podsumował okres studiów i fascynacji barokiem. Hinze szybko też dojrzał do tego, by stanąć na czele własnej formacji – tak pod koniec 1969 roku narodziło się… The Chris Hinze Combination. Grupa miała płynny skład, który lider dobierał w zależności od potrzeb. W stronę free jazzu zmierzał, grając z artystami holenderskimi („Stoned Flute”, 1970; „Live at Montreux”, 1971; „Who Can See the Shadow of the Sun”, 1972); gdy chciał zrobić skok do świata fusion, zapraszał do współpracy również muzyków z innych krajów, jak chociażby przy okazji nagrywania „Virgin Sacrifice” (1972), na którym to krążku pojawili się dwaj doskonale już znani czytelnikom „Esensji” Amerykanie: basista John Lee i perkusista Gerry Brown („ Infinite Jones”, „ Cascade”, „ Eyeball”, „ Cinemascope”, „ Spider’s Dance”, „ September Man”, „ Guitars”, „ Hip Elegy”, „ Springfever”). Z ich usług Hinze postanowił skorzystać także w 1973 roku, kiedy przymierzał się do nagrania piątego albumu (a czwartego studyjnego) pod szyldem Combination. Sesja odbyła się w Kolonii; niestety, na okładce nie znalazła się dokładna informacja, kiedy miało to miejsce. Oprócz gości zza Atlantyku w studiu Cornet pojawili się również niemiecki gitarzysta Siegfried Schwab („ The Oimels”, „ Rischka’s Soul”, „ Rischka’s Light Faces”, „ Et Cetera”, „ Sincerely P.T.”) oraz rodacy Hinzego: wokalistka Henny Vonk, pianista Rob van den Broeck oraz dwaj perkusjonaliści Cees See („ Lift!”) i Wim van der Beek. Efektem ich pracy stał się wydany jeszcze w tym samym roku przez niemiecką wytwórnię MPS Records longplay „Mission Suite” – bez wątpienia jeden z najciekawszych w bardzo bogatym, bo liczącym ponad sześćdziesiąt pozycji, dorobku fonograficznym Chrisa. Dorobku, który – dodajmy – wciąż jeszcze jest powiększany. W ostatnich latach głównie o płyty z muzyką etniczną (afrykańską, tybetańską, jamajską) i new age. Wróćmy jednak do „Mission Suite” – płyty klasycznie jazzrockowej, ale jednocześnie znacznie różniącej się od tego, co proponowały w tamtym czasie największe gwiazdy amerykańskiego (Mahavishnu Orchestra, Weather Report, Miles Davis, The Tony Williams Lifetime) czy europejskiego („ Et Cetera, Association P.C., Pork Pie) fusion. Największa była w tym oczywiście zasługa lidera i jego fletów, które nieczęsto oddają pola innym, znacznie bardziej kojarzącym się z tym gatunkiem muzyki instrumentom, jak fortepian elektryczny czy gitara. Płytę otwiera kompozycja o dość specyficznym tytule – „Di-Da-De-Lu-Da”. Co się za nim kryje? Ośmiominutowa porcja energetycznej i porywającej mieszanki jazzu, rocka i… klasyki (w stylu innej formacji z Kraju Tulipanów, Focus). Po dynamicznym początku, znaczonym rockowym rytmem i zadziorną gitarą Siegfrieda Schwaba w tle, do głosu dochodzi Hinze, którego partia na flecie idealnie pokrywa się z eteryczną wokalizą Henny Vonk. Bliżej końca zespół ponownie podkręca tempo, w efekcie mamy do czynienia z zaskakująco mocnym zwieńczeniem utworu.  | |
Tytułowa minisuita „Mission” to z kolei wielka gratka dla wielbicieli fusion i progresywnego folku, w klimacie wczesnej Anawy (z czasów „Korowodu”) i Osjanu. Choć oczywiście trudno podejrzewać, aby Chris Hinze wzorował się na artystach zza „żelaznej kurtyny”. Zresztą w dalszej części drogi wykonawców z Polski i Holandii – przynajmniej na jakiś czas – rozchodzą się, z czego korzysta przede wszystkim dotąd znajdujący się w cieniu pianista Rob van den Broeck. Dopiero pod koniec znów możemy mieć skojarzenia z rodzimą muzyką około jazzową, tym razem dzięki podobieństwu wokalizy Vonk do… Wandy Warskiej. Stronę B longplaya otwiera jedyna kompozycja, która nie wyszła spod ręki lidera; twórcą „Deliverance” jest bowiem John Lee. Co nie powinno dziwić, ponieważ praktycznie na każdej płycie, w której powstaniu Amerykanin maczał palce (powyżej wymieniliśmy ich kilka), jest co najmniej jeden numer jego autorstwa. W tym przypadku jest to dzieło bardzo ambitne i ze wszech miar zasługujące na uwagę. Po mocnym wejściu i duecie gitary i wokalu następuje dłuższy fragment wyciszenia, co wykorzystuje Hinze, serwując kolejną urzekającą pięknem solówkę na flecie. Dalej robi się już jednak bardziej rockowo, na co wpływ ma napędzająca Combination sekcja rytmiczna.  | |
Czego można natomiast spodziewać się po „The Ballad”, najkrótszym fragmencie „Mission Suite”? Głównie nastrojowych „dwugłosów” – najpierw Chrisa i Roba, potem Hinzego i Vonk. W obu przypadkach ton nadaje flecista, pozostali muzycy podporządkowują się zaś wyznaczonej przez niego marszrucie. A ta prowadzi prostą drogą do jazzrockowej… „krainy łagodności”. Płytę wieńczy „Bamboo Funk” – numer, którego tytuł jest zdecydowanie mylący. Nie oczekujcie po nim bowiem funkowego groove’u; przeciwnie – to kolejny mariaż jazzu, folku i muzyki dawnej, ozdobiony nadzwyczajnej urody wokalizą Henny. Nawet jeśli z czasem utwór ten ewoluuje, to raczej w stronę rocka progresywnego, nie zaś brzmień kojarzących się z Earth, Wind & Fire czy The Headhunters Herbie’ego Hancocka. Zresztą finał i tak należy do Hinzego, który nie po raz pierwszy, ale za to – przynajmniej na tym albumie – ostatni, pozwala sobie na wycieczkę kilka wieków wstecz, do epoki ukochanego przez siebie baroku. W latach 70. zespół wydał jeszcze pięć utrzymanych w podobnym stylu płyt: „Charlie Mariano with The Chris Hinze Combination” (1973), „Sister Slick” (1974), „Parcival” (1976), „Bamboo Magic” (1978) oraz „Summer Dance – Live at Montreux, Vol. II” (1978), po czym zamilkł na kilka kolejnych lat. Odrodził się w połowie następnej dekady, prezentując już jednak dużo inną muzykę – o rodowodzie afrykańskim. Skład: Chris Hinze – flet, flet altowy, flet piccolo, flet bambusowy Henny Vonk – wokaliza, instrumenty perkusyjne Rob van den Broeck – fortepian elektryczny John Lee – gitara basowa, kontrabas Gerry Brown – perkusja gościnnie: Siegfried Schwab – gitara elektryczna, gitara akustyczna, gitara dwunastostrunowa Cees See – instrumenty perkusyjne Wim van der Beek – instrumenty perkusyjne
Tytuł: Mission Suite Data wydania: 1973 Nośnik: Winyl Czas trwania: 43:35 Gatunek: jazz, rock Utwory Winyl1 1) Di-Da-De-Lu-Da: 08:04 2) Mission Suite: 14:52 3) Deliverance: 14:20 4) The Ballad: 03:50 5) Bamboo Funk: 05:27 Ekstrakt: 80% |