powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CLXV)
kwiecień 2017

Pisarz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Ty?! Kiedy?
– No ja! Wczoraj po południu. – Próbował złapać oddech. – Też nie mogę w to uwierzyć! To nie do pomyślenia, zwłaszcza że musiałem przerwać spotkanie autorskie z tego powodu. Wyobraża sobie pani? Cały tłum ludzi, wszyscy czekający tylko na to, by dostać mój autograf, porozmawiać, a ja ich zawiodłem. Nie do pomyślenia – powtórzył, wycierając z twarzy strużki potu.
Dzień był niezwykle gorący, a niedorzecznie szeroko otwarte okno tylko wzmagało zaduch w pomieszczeniu. Lekarce zdawało się to w ogóle nie przeszkadzać. Przyglądała się mężczyźnie badawczo, podczas gdy długopis w jej dłoni wystukiwał o biurko jakiś znajomy rytm.
– Kiedy to się zaczęło?
– Cztery dni temu, w piątek. Pani Arniko, musi mnie pani postawić do pionu, i to szybko! – Miało to zabrzmieć nonszalancko, jednak nuta desperacji zdradzała pisarza.
Lekarka wstała niespiesznie i zakładając stetoskop, zarządziła:
– No dobrze, dobrze. Rozbierz się do połowy i zobaczymy, co tam się dzieje.
Sięgająca mu zaledwie do klatki piersiowej kobieta zbadała Piotra powoli i dokładnie. Osłuchała, zajrzała do gardła, w oczy, na język, zmierzyła ciśnienie, nawet sprawdziła puls na modłę medycyny wschodniej. Potem kazała mu się ubrać, opadła ciężko za biurko i zaczęła notować jakby od niechcenia. Piotr wpatrywał się w koniec długopisu, jednak to, co spod niego wypływało, przypominało bardziej fale na wzburzonym morzu niż słowa. Mógłby wyrwać papier, dorysować stateczek i nikt by się nawet nie zorientował, że to jego karta choroby. W końcu nie wytrzymał:
– No i? Co mi dolega?
– Na moje oko niewiele.
– Ale pani doktor – Piotr poczuł się jak uczniak złapany na ściąganiu – te wszystkie objawy… To musi coś być. Może to już, nie daj Boże, starość?!
– A co się dzieje teraz w twoim życiu? – zapytała z autentyczną troską, ściągając z nosa okulary. – Nie przerosło cię coś ostatnio? Może zdarzyło się coś, z czym nie możesz sobie poradzić?
– Sugeruje pani, że to problemy psychiczne? Że wariuję?! – Poziom sympatii Piotra do kobiety gwałtownie zmalał. – Pani chyba żartuje, to musi być jakaś choroba albo niedomaganie fizyczne.
– Oczywiście, że tak może być, i na pewno to sprawdzimy u paru specjalistów, ale spójrzmy prawdzie w oczy – powiedziała z mieszaniną troski i smutku, co jeszcze bardziej rozzłościło Piotra. Nie potrzebował niczyjej litości. – Ile ja cię znam? Już jako dziecko musiałeś zmagać się z tragedią. To było zdecydowanie za dużo jak na małego chłopca, a mimo to jakoś znajdowałeś siły.
Burknął coś pod nosem, ale ostatecznie nic nie odpowiedział. Nie miał pojęcia, do czego ona pije, ani też najmniejszej ochoty, aby sobie to uświadamiać czy przypominać.
– Piotrze – lekarka kontynuowała tonem, jakim matka zwraca się do ukochanego, acz bardzo niesfornego dziecka – oboje dobrze wiemy, że mimo energii, jaką wkładasz w kreowanie swojego wizerunku, nie jesteś ani tak niezniszczalny, ani tak wszechmocny, jak niektórzy bohaterowie twoich książek. Są rzeczy, z którymi tak po ludzku możesz sobie nie radzić, nieważne jak bardzo chciałbyś, żeby było inaczej.
Z Piotra jakby nagle uszło całe powietrze. Opadł ciężko na krzesło i siedział dłuższą chwilę ze wzrokiem wbitym w podłogę. Doktor Arnika czyściła okulary, spoglądając na mężczyznę, a w jej oczach nie było nic poza dobrocią cierpliwej piastunki. W końcu powiedział cicho:
– Moja żona niedawno zmarła, jakaś kuratorka chce się ze mną spotkać w sprawie mojego syna, nie mam pojęcia po co, a do tego na spotkaniach autorskich prześladuje mnie chłopak, który bardzo mi kogoś przypomina, ale nie mam pojęcia kogo. W każdym razie sama jego obecność sprawia, że czuję się co najmniej osobliwie.
– Może to twój syn?
– Niemożliwe… Chyba bym poznał własnego syna, a ten dzieciak to jakiś psychol. Wyobraża sobie, że pomogę mu znaleźć jakiegoś Wszechwiedzącego, który z kolei pomoże mu znaleźć ojca. Chłopak nie odróżnia rzeczywistości od fikcji literackiej. Nie może być moim synem!
– Chyba że nie chcesz dopuścić do siebie możliwości, że to twój syn. Ostatecznie minęło wiele lat, a takie sprawy mogą być genetycznie uwarunkowane…
– Sugeruje pani, że to wypieram? – zacietrzewił się, ożywiony jej sugestią. Niedorzeczną sugestią. Co ona sobie wyobraża?
Jednak kobieta tylko popatrzyła wymownie.
– Pani doktor, z całym szacunkiem, ale nie płacę pani aż tyle, żeby robiła mi pani psychoanalizę – powiedział, zbierając się do wyjścia. – Może i jestem przemęczony, pewnie nawet zestresowany, tak jak pani twierdzi. To nic przyjemnego, kiedy niechciana przeszłość znienacka człowieka dopada, ale bez przesady…
Lekarka, już nie patrząc na Piotra, włożyła z powrotem okulary i westchnąwszy znacząco, zaczęła wypisywać recepty i skierowania. Piotr skrzywił się, ale także nic nie powiedział.
Wyparcie, dobre sobie. Nie jest taki głupi, by własny umysł robił go w konia. To jeszcze nie ten wiek, choć kochanej pani doktor chyba już zaczyna powoli dokuczać ta przypadłość.
– To cię powinno trochę uspokoić. – Wręczyła mu plik karteczek.
– Dziękuję i do widzenia. – Wstał i rzucając osiemdziesiąt złotych na biurko, wyszedł.
• • •
Nie od razu do mnie dotarło, że tata już nigdy do nas nie wróci. Do tej pory często wyjeżdżał, ale wcześniej czy później zawsze wracał, nie miałam więc powodu sądzić, że tym razem będzie inaczej. Nieobecność jednak przedłużała się, a mama zachowywała się coraz dziwniej. Początkowo była ciągle smutna i jakby nieobecna. Z czasem coraz bardziej zaniedbywała różne rzeczy. Pamiętam sterty garów piętrzące się w zlewie, klejącą się podłogę i śmierdzące ubrania porozrzucane po kątach. Mama spóźniała się do pracy albo w ogóle tam nie szła. Wtedy całymi dniami nudziliśmy się w domu z bratem, który sporo płakał. Dużo się kłóciliśmy, no i byliśmy coraz częściej głodni, bo mama zapominała też o obiadach. Często krzyczała, że jest zmęczona i mamy przestać jej przeszkadzać, po czym szła się położyć do sypialni i płakała albo leżała godzinami bez ruchu. Nie rozumiałam, co się dzieje, i bardzo się o nią martwiłam. Próbowałam pomagać jej, w czym tylko mogłam. Nauczyłam się przygotowywać kanapki, parzyć herbatę, a nawet robić jajecznicę i nastawiać pranie. Próbowałam też gotować ryż albo makaron, ale mój brat nie chciał tego jeść. Ja zresztą też nie, bo wychodziły ohydne. Zbliżały się święta i byłam przekonana, że tata wróci w końcu do domu, mama znowu będzie wesoła, ugotuje dobrą zupę, a potem zrobi pierogi na Wigilię i wszystko będzie jak dawniej. Nic z tego.
W Wigilię mama w ogóle nie wstała z łóżka. Leżała nieruchomo i strasznie śmierdziała. Przerażona, pobiegłam do babci po pomoc. Wkrótce potem przyjechało pogotowie i zabrało mamę do szpitala. Wigilię spędziliśmy u babci z kobietą, która zawsze ją wtedy odwiedzała. Nie było prezentów, a jedzenie było niedobre. Mój brat ciągle płakał za mamą, a ja próbowałam go pocieszać i zabawiać na zmianę z koleżanką babci. Leżąc wieczorem w łóżku, nie wytrzymałam i też zaczęłam płakać. Starałam się robić to jak najciszej, lecz babcia i tak usłyszała. Tuląc mnie do siebie, wyjaśniła, że mamie serce pękło, że przez jakiś czas jej nie będzie i muszę być bardzo dzielna. Obiecałam, że będę. Nigdy potem już nie płakałam, mimo że często bardzo mi się chciało. Dopiero wtedy zrozumiałam, że tata już nigdy do nas nie wróci. Bałam się, że z mamą będzie tak samo, ale miałam nadzieję, że jak będę grzeczna i pomocna, to wszystko się dobrze ułoży. Było jednak ciężko, zwłaszcza w przedszkolu czy na podwórku. Babcia wytłumaczyła mi, że mama jest chora, więc próbowałam to powtarzać, ale i tak wszyscy pokazywali mnie palcami, śmiali się, że mam mamę wariatkę, i nikt mnie specjalnie nie bronił. Musiałam więc robić to sama. Do momentu, gdy zepchnęłam koleżankę ze schodów. Na szczęście nic jej się nie stało, ale babcia była bardzo zła i dostałam straszną karę. Od tego czasu zagryzałam już tylko zęby, udając, że nic nie słyszę, nie widzę ani nie czuję.
Na wiosnę wyleczyli mamę na tyle, że mogła wrócić do domu, do pracy i do nas. Niewiele to jednak dla mnie zmieniło.
• • •
– Dzień dobry.
– Dzień dobry – odpowiedziała kuratorka.
Zapraszając kobietę, by przeszła z niewielkiego, słabo oświetlonego przedpokoju do przestronnego salonu, Piotr nie omieszkał dokładnie otaksować jej wzrokiem. Długie, ciemne włosy upięte w nienaganny kok w połączeniu z formalnym strojem przywodziły na myśl surową nauczycielkę. Taką, z którą każdy chłopak w klasie pragnął zostać za karę po lekcjach.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

6
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.