Rozszerzenie formuły kina grozy, czy parę płaskich spostrzeżeń? Dziś rozmawiamy o „Personal Shopper” Oliviera Assayasa.  | ‹Personal Shopper›
|
Piotr Dobry: Porozmawiajmy o nowym filmie Oliviera Assayasa. Francuski reżyser od lat pozostaje jedną z najciekawszych postaci współczesnego kina europejskiego, a ostatnie sezony może zaliczyć do szczególnie udanych. Szeroko chwalono jego miniserial „Carlos”, dramat „Sils Maria” z Juliette Binoche i Kristen Stewart. Jednak „Personal Shopper”, znów ze Stewart, napotkał na skrajne reakcje, został wybuczany na festiwalu w Cannes. To bardzo osobliwe dzieło, burzące tradycyjne struktury narracyjne, zderzające art house z kinem gatunkowym. Mamy tu studium żałoby, horror o duchach, thriller o stalkerze. Taka ponadgatunkowość często skutkuje efektem „zbyt wielu grzybów w barszczu”, niemniej mnie wizja Assayasa przekonała. Konrad Wągrowski: Ale czym? Bo moja konstatacja po seansie to było zwyczajowe „meh”. Nie poczułem ani tej żałoby, ani tajemnicy, ani napięcia. Najciekawsza była zdecydowanie korespondencja SMS-owa (choć rozciągnięta ponad miarę), ale jej zwieńczenie przecież też było raczej rozczarowujące. No i powiedz mi, jak w ogóle można wysyłać SMS-y na nieznany numer? PD: Taka usługa jest chyba możliwa przez internetowe bramki esemesowe, gdzie pośredniczy operator. Ale nie wiem dokładnie, nie zgłębiałem tematu, i nawet nie pomyślałem o tym aspekcie podczas seansu. Tym bardziej że nie jest jasne, czy bohaterka Kristen, Maureen, sobie tego stalkera nie wymyśliła, czy nie jest on jedynie jej projekcją, podobnie jak nawiedzające ją duchy. Ta niepewność zresztą skutecznie trzymała mnie w napięciu do samego finału. KW: A ja czułem, że wciąż dostaję kolejne obietnice – solidnego kina obyczajowego, niepokojącego dramatu egzystencjalnego, thrillera czy nawet horroru, bo każda z nich rozwiewała się niczym ta kiepsko zrobiona zjawa w leśnym domku. Być może film powinien koncentrować się na jednym z tych tematów. Być może powinien być dłuższy. Być może bardziej spójny i precyzyjny. Bo w innym przypadku otrzymuje się jedynie zarys, parę płaskich spostrzeżeń. Nie ukrywam, że wolałbym, aby film bardziej oparł się o temat, który chyba jest podkreślony w finałowych scenach – o analizę mechanizmu naszych złudzeń dotyczących życia po śmierci. Ta pointa byłaby bardzo mocna, gdyby wcześniej temat nie został skutecznie rozmyty. PD: Ja lubię, gdy sztuka wychodzi poza ustalone ramy, gdy uderza w nasze przyzwyczajenia – nawet jeśli w rezultacie otrzymujemy nie do końca spełnione, „pęknięte arcydzieło”. Tak postrzegam „Personal Shopper” – i z tego też paradoksalnie bierze się siła filmu, który trzymany w większych ryzach formalnych i fabularnych z pewnością nie byłby tak frapujący. KW: Z filmami Assayasa mam ten problem, że zupełnie nie potrafię poczuć wspólnoty z jego bohaterami – i mówię to także w kontekście „Sils Marii”, która mi się w sumie podobała. PD: Mnie się „Personal Shopper” podobał bardziej. Znalazłem w tym filmie przede wszystkim celne spostrzeżenia o kondycji współczesnego człowieka. Maureen jest medium porozumiewającym się z duchami, w tym z najważniejszym dla niej duchem zmarłego brata-bliźniaka. Zarazem jest stylistką-freelancerką, pracuje dla celebrytki, za którą jeździ po całym świecie, by adekwatnie do okazji kupować jej ciuchy i biżuterię. Maureen trochę gardzi życiem swojej pracodawczyni, trochę chciałaby wskoczyć w jej skórę. Sama jakby nie posiada wyrazistej osobowości, tożsamości. Nie ma rodziny, przyjaciół, z chłopakiem, który przebywa gdzieś na końcu świata, kontaktuje się sporadycznie przez Skype’a. Snuje się wyalienowana, niczym duch właśnie, bez jasnego życiowego celu, bez większych emocji – te jest w stanie wywołać u niej jedynie to całe spirytystyczne mambo-dżambo. Widzę w tym wszystkim jakąś prawdę dzisiejszym świecie, widzę w Maureen odbicie ludzi, których znam osobiście. KW: A ja mam wrażenie, że o Maureen w sumie dowiadujemy się bardzo mało. Mimo tego, że jest o swe życie bezpośrednio odpytywana przez tajemniczego partnera korespondencji SMS-owej. Maureen nie tylko zresztą ze względu na aktorkę jest kolejnym wcieleniem bohaterki „Sils Marii” – ale w tamtym filmie, mając dużo mniej czasu ekranowego, udało się tę postać nakreślić dużo lepiej. PD: Nie zgodzę się. Ja Maureen dobrze znam, z powodów, o których wspomniałem wyżej. Mijam ją codziennie. No i przyznam, że choć Kristen Stewart często mnie drażni, to tu została obsadzona perfekcyjnie, totalnie „po warunkach”, chyba jeszcze bardziej harmonijnie z charakterem postaci, niż w „Sils Marii”. Pamiętam, że przy okazji naszej dyskusji o „Wielkich kłamstewkach” mówiłeś, że Reese Witherspoon dostała rolę zgodną z jej temperamentem, i tu mamy podobną sytuację, choć Stewart jest raczej antytezą temperamentu. Jeśli jednak apatia w ogóle może być magnetyzująca, to jest to właśnie ten przypadek. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. KW: Należy się cieszyć, że Kristen Stewart wyrwała się z fatalnego z punktu widzenia aktorskiego wizerunku bohaterki „Zmierzchu”, nie dała wkręcić w niepasujące kompletnie do niej role w stylu głównej bohaterki z „Królewny Śnieżki i Łowcy”, i skutecznie znajduje dla siebie aktorską niszę w zupełnie innym kinie niż niegdyś. PD: No, niezupełnie, bo ona przecież ma na koncie więcej ról w kinie niszowym, ambitniejszym, i saga „Zmierzch” oraz „Śnieżka” to paradoksalnie jej jedyne flirty ze światem blockbusterów. Pamiętam, że zwróciła moją uwagę już jako dziecko w „Azylu” Finchera. Potem, bodaj chwilę po pierwszym „Zmierzchu”, był też świetny „Adventureland” Grega Mottoli. No, ale też szereg ról na jedno kopyto, zmanierowanych nastolatek nie do odróżnienia. I oczywiście – bycie muzą europejskiego reżysera to już trochę inna bajka. Koniec końców, nie będziemy chyba dłużej się rozwodzić, co też w pewnym stopniu mówi o tym, jaki film mamy dziś na tapecie. Bo to kino bardziej do przeżywania niż racjonalizowania, w zasadzie „one woman show” (Assayas komplementował nawet Stewart, mówiąc, że on sam niespecjalnie się napracował, bo ona „reżyserowała” ten film „od środka”), który albo się kupuje, albo nie. Na mnie podziałał bardzo sugestywnie, czego się skądinąd nie spodziewałem, bo nie jestem fanem ani Stewart, ani Assayasa. Chyba więc zaważyły te trafne jak dla mnie diagnozy dzisiejszej rzeczywistości i rozszerzenie formuły kina grozy, do czego zawsze mam słabość. KW: Czy jednak było to rozszerzenie formuły kina grozy? Bo ja miałem wrażenie, że ta konwencja wcale reżyserowi nie leży, że używa jej tylko dlatego, że pasuje mu do tematu, ale broń Boże nie ma ambicji, by jakoś ją dostosowywać. Takie gościnne występy człowieka, który o horrorze wie, że powinny być w nim duchy. No dobra, choć przedostatnia scena ze szklanką zła nie była… PD: Podobnie jak sceny w „nawiedzonym” domu, po których przeskakiwaliśmy do opowieści obyczajowej – i z powrotem. Dla mnie to grało. No i bądźmy szczerzy – autor ma się dostosowywać do konwencji czy jednak dostosowywać konwencję pod siebie? Assayas nie nakręcił arcydzieła, ale efekt jest interesujący. Choć oczywiście jeśli ktoś się nastawi na „horror o duchach z Kristen Stewart”, niech lepiej sięgnie po „Posłańców” braci Pang.
Tytuł: Personal Shopper Data premiery: 17 marca 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: Francja, Niemcy Czas trwania: 105 min Gatunek: dramat, kryminał, thriller |