powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CLXV)
kwiecień 2017

Pisarz
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Co?
– No, to jest moja moc. Wnikam w cienie. Dzięki temu Zerghoff mnie nie zauważy. Nie chcę mu ułatwić dotarcia do pana i Wszechwiedzącego.
– Słabo ci to wnikanie wychodzi… – Piotr nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. – Chodź, siądźmy i porozmawiajmy.
– Wiem, przepraszam. – Ruszyli do jedynego wolnego stolika, znajdującego się w głębi lokalu. – Pracuję też nad innymi mocami. Chciałem być wiarygodny. Chciałem udowodnić, że należę do Szczęśliwej Trzynastki i mogę rozmawiać z Wszechwiedzącym.
Piotr jeszcze raz na niego spojrzał. Napięcie, które towarzyszyło chłopakowi, było chorobliwie zaraźliwe. Do tego te rozbiegane oczy, sztywność ruchów oraz ewidentne braki w higienie osobistej. Kiedyś już miał styczność z kimś chorym psychicznie. Ale kiedy? Gdzie? Odległe, odrzucone wspomnienie męczyło świadomość niczym słowo, które człowiek ma na końcu języka. Nie spodziewał się, że znowu zaczną go dręczyć widma przeszłości, i czuł, jakby ziemia powoli osuwała mu się spod stóp. Szybko zajął miejsce przy stoliku i próbując się opanować, zaczął przeglądać menu. Gdy już obaj zamówili jedzenie, poprosił:
– Opowiedz mi wszystko od początku. Skąd w ogóle pomysł z tym Wszechwiedzącym i twoim ojcem?
Chłopak przyglądał się uważnie ludziom siedzącym w wystylizowanej na włoską tawernę, pogrążonej w półmroku restauracji. Z głośników sączył się głos Erosa Ramazzottiego. Kelnerki wędrowały w tę i z powrotem między stolikami, których rozkład dawał przyjemne poczucie intymności. Kiedy Piotr już myślał, że nie doczeka się odpowiedzi, chłopak odezwał się cicho:
– Moja mama mi podpowiedziała. Któregoś dnia nagle zasłabła i jakby zdrętwiała jej połowa twarzy. Płakałem i pytałem, co mam robić, a ona ciągle pokazywała jedną ręką na szafkę ze swoimi rzeczami, potem przestała. Myślałem, że zasnęła, ale rano, kiedy nie chciała się obudzić, zawołałem panią Tosię, sąsiadkę. Powiedziała mi, że mama nie żyje. Wtedy przypomniałem sobie, że chciała coś ze swojej szafki, i zacząłem tam grzebać. Znalazłem telefon komórkowy, listę numerów alarmowych, grzebień, jej ukochane srebrne lusterko, portfel i małe pudełeczko. Był w nim schowany złoty pierścionek bez żadnych ozdób i to zdjęcie. – Znowu wyjął starą, pogiętą fotografię. – Wtedy wszystko zrozumiałem.
– Co zrozumiałeś? – Piotr miał trudności z przełykaniem śliny, piekły go oczy, a po plecach znowu rozpełzały się zimne dreszcze.
– Na pierścionku jest data ślubu. Mama chciała, żebym odszukał ojca i nie był sam. Ojca nigdy nie było, ale ona podpowiedziała mi, jak go znaleźć. – Chłopak mówił z coraz większą pasją. – Na zdjęciu jest pana imię i nazwisko. Mieliśmy wszystkie pana książki. Pan zawsze był niemal wyrocznią w naszym domu. Mama bardzo dużo mi o panu mówiła. A teraz właśnie ukazała się ostatnia część Semper Verum. To znowu nie był przypadek! Tak jak wtedy z „Kolekcjonerem Aniołów”, tak teraz przeczytałem wszystkie tomy i zrozumiałem. Tym razem wiedziałem, że muszę odszukać Wszechwiedzącego, bo on jako jedyny widzi prawdę i on będzie wiedział, jak znaleźć mojego ojca. Wiem, że Wszechwiedzący ujawnia się tylko tym z Trzynastki, którzy walczą po stronie dobra. Wypracowałem moce… Potrafię wnikać w cienie… Uczę się…
Piotr nie był w stanie go dłużej słuchać. Narastający obłęd w oczach chłopaka przyprawiał pisarza o mdłości. Lodowate zimno na dobre zagościło w jego ciele, przytępiając zmysły i zewnętrzne doznania. Przecież to niemożliwe! Gdzie on już coś podobnego widział? Przy kim czuł się tak dziecięco bezradny?
– Pomoże mi pan? – Chłopak wyrwał Piotra z odrętwienia, łapiąc go za nadgarstek. – Proszę. Naprawdę muszę porozmawiać z Wszechwiedzącym!
– Posłuchaj, nie ma żadnego Wszechwiedzącego. Nie rozumiem, skąd ty to wziąłeś. Tam nawet nie ma takiego bohatera… – Pisarz miał nadzieję, że jakoś uda mu się przywrócić poczucie rzeczywistości.
– Jak to nie ma?! A kto wiedział, że Imdrilis chowa za skafandrem nóż i ma umiejętności telepatyczne? Albo że Arlekin został podkupiony przez Zerghoffa?! Kto opowiadał historię Perisy, kiedy nikt inny jej nie znał? Kto…
– Chodzi ci o narratora? – W głosie Piotra było słychać rozpacz. – To narrator wszechwiedzący. Literacka fikcja. Nie ma żadnej Imdrilis, Arlekina, Perisy, Zerghoffa ani nikogo innego. Nikt nie ma umiejętności telepatycznych.
– Pan mi nie wierzy! – Chłopak zerwał się, przewracając z hukiem krzesło.
Ciekawskie spojrzenia gości pobiegły w kierunku dwóch mężczyzn, z których jeden krzyczał zapamiętale, że jest godzien, by poznać prawdę i może to udowodnić, drugi zaś próbował go uciszyć.
– Rozumiem… – powiedział w końcu młodszy mężczyzna. – Rozumiem, że pan mnie sprawdza i musi pan chronić Wszechwiedzącego. Ja panu udowodnię, że naprawdę można mi ufać i wyjawić prawdę. Jestem gotowy w nią uwierzyć! – Po czym wybiegł z restauracji.
Piotr jeszcze długo siedział na swoim miejscu. Zdrętwiały, oszołomiony i próbujący ogarnąć, co właściwie się wydarzyło, a także czemu jest to tak boleśnie znajome.
• • •
Już od roku mieszkałam w Wielkiej Brytanii, gdy mój brat zachorował. Nie czułam się jakoś szczególnie zaskoczona i jakkolwiek okropnie to zabrzmi, byłam wdzięczna losowi, że nie było mnie w domu w tamtej chwili. Współczułam mamie, owszem, Dominikowi jeszcze bardziej, ale nie miałam najmniejszego zamiaru brać tego znowu na siebie. Nie tym razem.
Od pobytu mamy w szpitalu psychiatrycznym upłynęły lata, ale jej stan w zasadzie się nie poprawił. Choć stale brała leki na depresję, wchodząc do jej mieszkania, człowiek ciągle miał wrażenie, jakby właśnie odbywała się tam stypa. Mama poruszała się apatycznie, spowita w ciężki całun smutku, a żal i niemoc unosiły się w powietrzu jak trujący gaz. Z każdym pojawieniem się na półce książki napisanej przez mojego ojca atmosfera na jakiś czas gęstniała w beznadziejnym odrętwieniu. Dusiłam się tam i marzyłam o ucieczce. Byłam wściekła na mamę, że nie potrafi się pozbierać i ciągle kupuje kolejne tytuły, czyta je po pięć razy, jakby czegoś szukała, a potem zapada się w sobie. Wściekałam się na ojca, bo w swej nastoletniej naiwności sądziłam, że gdyby z nami był, wszystko wyglądałoby inaczej. I na siebie za to, że po kryjomu również czytałam jego dzieła, bo była to naprawdę zajmująca lektura. Irytowałam się wreszcie na brata, niezwykle spokojnego i zamkniętego w sobie, który znajdował jakąś dziwną przyjemność w towarzyszeniu mamie w jej rozpaczliwej kontemplacji. Łączył ich osobliwy rodzaj porozumienia, do którego nie miałam dostępu. Mama z Dominikiem byli naprawdę bardzo zżyci i w jakimś sensie pewnie im ulżyło, kiedy zniknęłam zaraz po maturze. Mnie ulżyło na pewno i choć zapieprzałam jak mały samochodzik, by zarobić na studia w Anglii, byłam szczęśliwa, że końcu mogę żyć jak chcę. Ba, że w ogóle mogę żyć!
• • •
Piotr czuł się bardzo nieswojo przez ostatnie dwa tygodnie. W weekendy miał spotkania autorskie w Białymstoku i Lublinie, a potem jeszcze w Krakowie. Chłopak nie pojawił się na żadnym z nich, to jednak wcale Piotra nie uspokoiło. Czy to mógł być jego syn? Czy mogło tak być, że go nie poznawał? Ostatni raz widział Dominika, gdy chłopiec miał nieco ponad dwa lata, i prawdę powiedziawszy, nie potrafił sobie przypomnieć ani tego, jak dziecko wyglądało, ani co lubiło czy jak się zachowywało – absolutnie nic charakterystycznego.
Minęła połowa czerwca, który w tym roku wyjątkowo rozpieszczał pogodą. Żar lał się z nieba, gaszony co jakiś czas gwałtownymi burzami, które przynosiły ukojenie ludziom, a roślinom pożywkę. Drzewa gubiły kolorowe płatki kwiatów, pola zieleniły się zbożem lub raziły jaskrawą żółcią rzepaku. Wszystko to jednak wydawało się Piotrowi jakby wypłowiałe, pozbawione wyrazu, niczym na starej widokówce. Nie potrafił się już cieszyć pejzażami, gdy jadąc pociągiem, wpatrywał się w przestrzeń za szybą. Na spotkaniach autorskich, pozbawiony wigoru, łapał się na wątpliwościach i rozterkach. Po co tu przyjechałem? Po co ci ludzie przyszli? Przecież to wszystko jest jakieś pozbawione sensu. Nie, nie mógł tak myśleć. To jego fani, a on był dla nich. Musiał się ogarnąć. Co się z nim w ogóle działo?! Bicz, weź się w garść, do cholery!
W domu wcale nie było lepiej. Snuł się po mieszkaniu z kąta w kąt, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca, a spacery po osiedlu czy pobliskim parku sprawiały, że uczucie zagubienia jeszcze bardziej się potęgowało. Próbował nawet pisać dziennik, by wzorem wielkich ojców literatury uporać się z dręczącymi go emocjami, podsumować i uporządkować swoje dotychczasowe życie. Jednak kiedy sięgał pamięcią dalej niż piętnaście, może dwadzieścia lat wstecz, nie mógł wydobyć żadnego szczegółu. Jak gdyby obrazy z przeszłości zlały się w jedną zapaćkaną wodą akwarelę. Jego myśli niczym umazane smołą pełzały niemrawo w nieokreślonych kierunkach, tak że nie był w stanie zapisać choćby zdania, nie wściekając się sam na siebie za jego kompletny brak sensu. Drażniło go to i męczyło, bo miał wrażenie, że umyka mu coś bardzo, bardzo istotnego.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.