Hawkeye zawsze działał w tle swoich wielkich kompanów z Avengers i na dobrą sprawę popularność zaczął zdobywać dopiero ostatnio po serii filmów kinowych. Jednak o tym, że jest ciekawą postacią świadczą archiwalne tomy składające się na szósty tom kolekcji Superbohaterowie Marvela.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po dwóch odcinkach kolekcji wracamy do tradycji prezentowania początków bohatera, któremu tom jest poświęcony. I bardzo dobrze, albowiem o ile o Kapitanie Ameryce i Hulku mogliśmy sporo dowiedzieć się z Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, to Hawkeye został w niej pominięty. Owszem, prężnie działał jako członek Mścicieli, ale poza tym, że ma świetnego cele, niewiele na jego temat mogliśmy się dowiedzieć. Błąd ten jest nadrabiany już na początku omawianej pozycji, za sprawą zeszytu „Hawkeye, łucznik wyborowy” ze scenariuszem Stana Lee i rysunkami Dona Hecka. Oryginalnie ukazał się on w 1964 i był to debiut łucznika, który póki co stał po ciemnej stronie mocy. Zmanipulowany przez wciąż działającą dla Sowietów Czarną Wdowę (wyglądającą wtedy jak skrzyżowanie Brigitte Bardot z Giną Lollobrigidą) postanawia zapolować na Iron Mana. Jest to istotny dla kariery naszego herosa epilog, ponieważ na zawsze pozostanie już jako ten mniej krystaliczny Avenger, skory do awantur, niesubordynacji i przemocy. Co w sumie robiło go ciekawszą postacią niż szlachetny do bólu Kapitan Ameryka. Warto też dodać, że stworzony przez Dona Hecka wizerunek Hawkeye′a z nielicznymi modyfikacjami obowiązuje do dziś. Czytelnicy tak bardzo go polubili, że już rok później w „Avengers # 16” zostaje on członkiem najpotężniejszej drużyny superbohaterów na świecie. Choć sama historia spółki Stan Lee / Jack Kirby nie należy do najbardziej porywających i trąca myszką, to jednak zwiastowała spore zmiany w świecie Marvela. Starzy Avenerzy, jak Iron Man, Wasp, Giant-Man i Thor odeszli, by usąapić miejsca świeżemu narybkowi w osobach naszego łucznika, Quicksilvera i Scarlet Witch. Jednak właściwa część tomu zaczyna się dopiero wraz z następną historią, będącą przedrukiem pierwszej solowej miniserii Hawkeye′a autorstwa Marka Gruenwalda, która pierwotnie wystartowała we wrześniu 1983 roku. Nasz bohater trapiony kompleksami w związku z tym, że wszyscy wokół posiadają jakieś supermoce, a on nie, postanawia działać na własną rękę i odłącza się od Avengers. Znajduje zatrudnienie w firmie Cross Technological Enterprises, za co porządnie mu płacą i przydzielają prywatny apartament. Do tego umawia się ze zjawiskową dziewczyną i wszystko wygląda pięknie. Przynajmniej do momentu gdy na scenę nie wkroczy Mockingbird. Przez znajomość z nią odkrywa, że żył w bańce mydlanej i tak na prawdę był przez wszystkich wykorzystywany. Gruenwald doskonale wyczuł drzemiący w Hawkeye′u potencjał i uwypuklił jego wady (ale nie zapomniał i o zaletach), przez które niejednokrotnie wpadał w tarapaty, jak zbytnia zarozumiałość, czy ambicja by pokazać innym, że jest godzien nazywania siebie superbohaterem. Dlatego też w pewnym momencie, choć już wiedział, że wpakował się w tęga kabałę, nie skorzystał z pomocy spotkanego przypadkiem w metrze Steve′a Rogersa (Kapitan Ameryka w cywilu). Niby drobna rzecz, a jednak lepiej pozwala zrozumieć motywacje kierujące postacią, czyniąc ją bardziej ludzką. Osobną kwestią jest romans z Mockingbird, którego rozwój również miło jest śledzić. Z początku Hawkeye nienawidzi jej, bo gdyby nie ona żyłby w błogiej nieświadomości, że jest oszukiwany. Z czasem jednak między nimi rodzi się uczucie, choć aby je skonsumować muszą pokonać wiele przeszkód. Owszem, sporo w tym fantazji nastolatka o znalezieniu idealnej dziewczyny, ale jest to na swój sposób urocze i wypada lepiej, niż mocno naciągane zapatrzenie się na wdzięki Czarnej Wody w scenariuszu Stana Lee. Warto również dodać, że Gruenwald, poza tym, że pisał wciągające, rozrywkowe scenariusze, był także świetnym rysownikiem, który doskonale potrafił przelać swe wizje na papier. Może jego stylu nie można nazwać hiperrealistycznym, ale nie brak mu dynamiki i przejrzystości. Jeśli lubicie kreskę Johna Byrne′a („Kapitan Ameryka”, „X-Men”), na pewno i ta wam się spodoba. Przyznam, że pomimo rozczarowującej historii poświęconej Hulkowi (poprzedni tom), Superbohaterowie Marvela wciąż pozostają intrygującą serią. Wreszcie mamy innego bohatera niż ci co zwykle, a i sama historia wypada wcale nie mniej przekonująco niż gdy rozgrywana jest między gigantami. Choć jest ona nacechowana grzechami „srebrnej ery komiksu”, jak choćby w scenie, kiedy Hawkeye i Mockingbird jadą metrem w swoich służbowych strojach (co wygląda dość osobliwie), a główny przeciwnik przed zadaniem ostatecznego ciosu wszystko ze szczegółami wyjaśnia swojej ofierze, to jednak całość bardzo przyjemnie się czyta, zapewniając kilka chwil odprężenia. Na koniec muszę jednak skarcić wydawnictwo Hachette, które chyba za bardzo sobie odpuszcza. Mniejsza już o powtórzenia i literówki w historii Hawkeye′a, ale puste miejsca po polskich znakach przy prezentacji najważniejszych komiksów mu poświęconych jest tu sporym niedopatrzeniem.
Tytuł: Superbohaterowie Marvela #6: Hawkeye Data wydania: 15 marca 2017 Format: 152s. Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 80% |