powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CLXVI)
maj 2017

Dobry i Niebrzydki: Uciec, ale dokąd?
Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
ciąg dalszy z poprzedniej strony
KW: Po seansie byłem szczerze zachwycony szeroką gamą interpretacji, jakie mi się cisnęły do głowy! Bo przecież nijak nie da się podsumować tego filmu prostym stwierdzeniem „biali to rasiści” (a tym tropem idzie w Polsce wielu recenzentów). Bowiem ten ich stosunek do czarnych daleko wykracza poza typową pogardę dla „niższej” rasy, czy też żal za utraconymi czasami niewolnictwa. W filmie stosunek bogatych białych ludzi do Afroamerykanów oscyluje między rasizmem i fascynacją. Bo przecież oni nie ukrywają podziwu dla czarnych – Jessego Owensa, Tigera Woodsa czy prezydenta Obamy. I są w tych zachwytach szczerzy! Gdyby rasą gardzili, nie byłoby całego programu „podmiany ciał”, bo kto chciałby żyć w ciele, którego nienawidzi? A jest w tym coś z podejścia Leni Riefenstahl, która przecież była nadworną reżyserką nazistów, ale w filmie o berlińskiej Olimpiadzie nie ukrywała fascynacji ciałami czarnych sportowców. Jest więc fascynacja, ale też chęć dominacji, układania świata według „białych” norm, strącenia czarnych do przewijającego się w filmie „The Sunken Place”.
PD: Bo to jest w dużej mierze film o kulcie czarnego ciała, o wciąż nierzadkiej wśród białych wizji czarnych jako egzotycznych i uprzedmiotowionych obiektów. Peele ogrywa stereotypy dotyczące czarnych kochanków (a nawet seksualnych niewolników), sportowców. Psychopatyczny brat Rose szydzi z Chrisa, że ten nie wykorzystuje swojego potencjału fizycznego w sztukach walki typu MMA, tylko trenuje jakieś „śmieszne” jiu-jitsu – a jednak to chwyt jiu-jitsu przydaje się Chrisowi podczas ucieczki. Przewrotny jest też motyw niewidomego marszanda, który pragnie przejąć tożsamość Chrisa nie tylko po to, by widzieć, ale po to, by „widzieć więcej”, spojrzeć na świat oczami fotografa symbolizującego tu artystyczną wrażliwość czarnych, ich wyczulenie na sztukę. Ten marszand jest więc w pewnym sensie jak Elvis kradnący rock and rolla – a podobnych alegorii jest w filmie od groma.
KW: Najciekawszy w tym wszystkim wydaje mi się główny zabieg „syntezy mózgu”, bo przecież on sam jest wielką metaforą. Pozostałość mózgu ofiary będzie mogła odczuwać, zachowa istotną część swojej tożsamości, ale nie będzie mogła podejmować decyzji. Z „czarnej duszy” należy więc korzystać, ale nie można dawać jej kontroli. Nowa, bardziej elegancka forma rasizmu.
PD: Tak! Weźmy czarny „feeling” i czarne „opakowanie”, bo obie te rzeczy są bardzo atrakcyjne, ale zachowajmy „białą inteligencję”, zachowajmy kontrolę. Nowa eugenika.
KW: Zacząłem się też zastanawiać nad metaforą związku Rose i Chrisa. Bo z pozoru mamy tu przełamywanie barier, a potem okazuje się, że wszystko to zdarzyło się tylko w celu wykorzystania czarnego bohatera. Czy to nie jest jakiś wyraz pesymizmu Peele′a w kontekście szans powodzenia związków międzyrasowych?
PD: Nie wydaje mi się, żeby Peele, który zresztą ma białą żonę i białą matkę, miał tu na celu jakiś programowy katastrofizm. On raczej traktuje motyw związku Rose i Chrisa jako element satyry na zawłaszczanie kulturowe, nie tyle wychodzi z ogólnikiem o związkach międzyrasowych, ile zwraca uwagę na te sytuacje, gdzie czarny mężczyzna jest właśnie obiektem seksualnym, egzotyczną przygodą, modnym dodatkiem. Nieprzypadkowo w Ameryce odebrano film jako swoisty policzek dla sióstr Kardashian, znanych ze stylizowania się „na czarno”, z prowadzania się z czarnymi raperami. Widzę też w ekranowym układzie osobliwą grę z widzem, z tym, jakie typy postaci obligatoryjnie obdarzamy zaufaniem – nie miałeś tak, że nawet po odkryciu przez Chrisa pudełka wciąż chciałeś wierzyć, że Rose, ta sympatyczna dotąd dziewczyna, jawna sojuszniczka i obrończyni swojego chłopaka, jest niewinna? Że może matka ją zahipnotyzowała, a może nie jest do końca wtajemniczona w diabelski rodzinny interes?
KW: Nie. Złowroga rola Rose wydawała mi się od pewnego momentu filmu w miarę oczywista – zgodna z konwencją, w której musi nastąpić jakiś dramatyczny zwrot w postrzeganiu danej osoby jako sojusznika, czy z konwencją, w której na pewnym etapie bohater jest sam, pozbawiony pomocy, zdany na własne siły. Zresztą było dużo przesłanek – to Rose przecież przywozi Chrisa do domu rodziców, to ona okazuje obojętność na śmierć zwierzęcia, podczas gdy Chris sprawia wrażenie, że się przejmuje. Ciekawie zresztą wypada w nowym świetle wypada scena z policjantem – najpierw myślimy, że Rose staje w obronie Chrisa, a potem okazuje się, że w jej dobrze pojętym interesie jest to, by Chris nie został wylegitymowany, by nie powiązać go z nią, gdy w razie czego dojdzie do śledztwa w sprawie zaginięcia.
PD: Ja w takim razie być może idealizuję związki międzyrasowe, bo wierzyłem do końca w niewinność Rose.
KW: A może moje podejrzenia wynikały po prostu z wyniesionego z „Dziewczyn” wizerunku Allison Williams jako osoby mającej atrakcyjną powierzchowność i dużo mniej atrakcyjne wnętrze?
PD: Racja, ona gra tu bardziej nieprzewidywalny wariant swojej postaci z „Dziewczyn”. Podobnie „wizerunkowo” ustawiona jest też rola Catherine Keener, fantastycznej aktorki, która nawet gdy wciela się w pozytywne bohaterki, to zawsze obdarza je pewnym ładunkiem neurozy, niepokoju. W filmie najbardziej zachwycił mnie jednak Daniel Kaluuya, fenomenalnie wygrywający samym spojrzeniem konsternację, zagubienie, przerażenie swojego bohatera, ale i interakcje z innymi postaciami, niuanse przemycane między słowami.
KW: Kaluuya rzeczywiście był bardzo dobry – rzekłbym, że mocno samoświadomy, niepopadający w stereotypy związane z taką rolą, czujący konwencję. Bardzo mi się też podobała Keener, bo to przecież ona jako pierwsza wnosi element niepokoju do rodzinnej sielanki, gdy zaczyna silniej, niż można by się spodziewać, naciskać na Chrisa, by poddał się hipnozie pozwalającej na rzucenie palenia.
PD: Co z początku odbieramy jako przejaw matczynej troski, nadopiekuńczości, a potem okazuje się, że chodziło o to, by „dawca organów” był w jak najlepszej formie.
KW: Tak czy inaczej, mimo moich delikatnych zarzutów co do chodzenia momentami na skróty w warstwie horrorowej (no właśnie, bym zapomniał – motyw z „przebudzeniem” pod wpływem flesza też był takim trochę pójściem na łatwiznę), należy przyznać, że mamy w przypadku „Get Out” z przykładem filmu należącego do zacnej grupy istotnych ociągnięć kina grozy, które nie straszą dla samego straszenia, ale wykorzystując różne lęki, próbują mówić coś ważnego o otaczającym go świecie. A przy tym w filmie obydwie warstwy – strachu i obserwacji społecznej – udaje się bardzo zgrabnie połączyć. I jeśli ktoś oczekuje po prostu horroru, dostanie go w bardzo solidnej wersji. A jeśli ktoś oczekuje czegoś więcej – cóż, warstw interpretacji w „Uciekaj!” jest tak wiele, że mogą zapewnić rozrywkę najbardziej wymagającemu umysłowi.
PD: Zgadza się, jedną z największych wartości tego filmu jest to, że on nie uderza w stereotypowych rasistów, jak wiele tekstów kultury przed nim. To byłoby zbyt proste. Peele próbuje tymczasem objaśnić widzom złożoność świata, w jakim żyją, podsuwa im zwierciadło i każe się zastanowić, czy sam fakt, że ktoś słucha jazzu albo hip-hopu, ogląda mecze NBA i filmy z Willem Smithem, ma na „fejsie” zalajkowany fanpage Black Lives Matter, wpłaca kasę na biedne dzieci w Afryce i tak dalej – czy to wszystko wyklucza rasizm. I gdy tak o tym rozmawiamy, to być może brzmi śmiertelnie poważnie, łatwo sobie od razu wyobrazić „Uciekaj!” jako pouczającą lekcję tolerancji w nieznośnie kaznodziejskim sosie, ale sprytnie wykorzystana konwencja horroru tudzież czarnej komedii sprawia, że o żadnym dydaktycznym smrodku nie ma tu mowy.
KW: I mam nadzieję, że jakoś zachęciliśmy do pójścia do kina, a jeśli się było (a podejrzewam, że osoby czytające nasze pełne spoilerów dyskusje najczęściej wcześniej film widziały), to do namawiania znajomych – bo to nie tylko film mądry, ale i świetna rozrywka. Choć nie będę ukrywał, że tej polskiej percepcji się boję. Bo rasowa bariera jest wciąż wysoko postawiona – dlatego przecież nikt u nas nie wierzył w sukces oscarowego „Moonlight”. I choć polski widz już zdaje się szczerze lubić takich aktorów jak Denzel Washington, Will Smith czy Jamie Foxx (a w latach 80. Eddie Murphy), to może to wynikać – jak zresztą zauważył w swojej recenzji Michał Oleszczyk – z jaśniejszego odcienia ich skóry. Bo przecież John Boyega w nowych „Gwiezdnych wojnach” nie był odrzucany ze względu na to, że jest czarny (polski widz nie miał przecież wcześniej problemów z Billym Dee Williamsem w roli Lando), ale dlatego, bo ma bardzo ciemny kolor skóry. Tak jak i Daniel Kaluuya, odtwórca głównej roli w „Get Out”. I, szczerze mówiąc, obawiam się, że dla polskiego widza może to być bariera.
PD: Akurat Eddie Murphy ma ciemniejszy odcień skóry niż John Boyega, ale zasadniczo się zgodzę, że zjawisko koloryzmu – w Polsce praktycznie nierozpoznane, a w Ameryce, i w ogóle w niejednolitych etnicznie społeczeństwach zachodnich, od lat budzące spory i kontrowersje – może mieć tu pewne znaczenie. Polacy z pewnością przychylniej patrzą na amerykański niż afrykański typ czarnej urody. Smith czy Washington to już któreś pokolenie czarnych Amerykanów, Boyega i Kaluuya to pierwsza generacja czarnych Brytyjczyków, dzieci imigrantów z Nigerii i Ugandy. Podobnie, czy Lupita Nyong′o, aktorka o kenijskich korzeniach, zdobywczyni Oscara, zyskała u nas kiedykolwiek należny rozgłos? Status gwiazdy? Ja kojarzę głównie rasistowskie komentarze, po tym jak magazyn „People” uznał ją przed trzema laty za najpiękniejszą kobietę świata. Zdecydowanie potrzebujemy dekanonizacji standardów, nie tylko standardów piękna, ale oczywiście nie łudzę się, że przy obecnym ksenofobicznym klimacie politycznym nastąpi to prędko, o ile w ogóle.
No, ale i w samym środowisku afroamerykańskim koloryzm generuje podziały; osoby o jaśniejszym pigmencie uważają się za lepsze, osoby o ciemniejszym miewają uzasadnione kompleksy. Albo na odwrót – osoby o ciemnej skórze uważają się za „prawdziwych” czarnych, podkreślają z jej pomocą swą dumę rasową, dyskryminują jaśniejszych od siebie jako „zbyt białych”. Temat rzeka, przez który nie przebrniemy. Co nie znaczy, że mamy te i inne niewygodne kwestie rasowe zamiatać pod dywan, uciekać od nich, jak to w filmie sugeruje się Chrisowi. Zresztą, nawet jeśli chciałoby się uciec, to nie bardzo jest dokąd. Trzeba się zmierzyć. Warto się zmierzyć. Choćby i w kinie.



Tytuł: Uciekaj!
Tytuł oryginalny: Get Out
Dystrybutor: UIP
Data premiery: 28 kwietnia 2017
Reżyseria: Jordan Peele
Zdjęcia: Toby Oliver
Scenariusz: Jordan Peele
Rok produkcji: 2017
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 104 min
Gatunek: groza / horror, kryminał
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

41
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.