Harley Quinn bez wątpienia była najmocniejszą stroną zeszłorocznego filmu „Legion samobójców”, co sprawiło, że nieoczekiwanie wskoczyła do pierwszej ligi przeciwników Batmana. O tym, jak wyglądało jej życie przed tym zdarzeniem można przekonać się sięgając po siedemnasty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics „Harley Quinn: Preludia i fantazje”.  |  | ‹Wielka Kolekcja DC #17: Harley Quinn: Preludia i Fantazje›
|
Ustalmy to od razu – komiks ten czyta się bardzo przyjemnie, a niektóre pomysły scenarzysty Karla Kesela na prawdę potrafią zaintrygować i sprawić, że ma się wrażenie, iż chciał stworzyć coś więcej, niż tylko zabawną historyjkę. Harley Quinn okazała się na tyle malowniczą postacią, że bez problemu udźwignęła ciężar głównej postaci. Pomógł jej w tym oddział barwnych charakterów pojawiających się na drugim planie. A wszystko to bez udziału Batmana (w pełnym rynsztunku). A teraz po pochwale czas na wbijanie szpil, albowiem w pewnym sensie „Preludia i fantazje” okazują się lektura rozczarowującą. I nie chodzi tylko o to, że otrzymujemy otwarte zakończenie bez sfinalizowania wielu wątków. W końcu to tylko siedem epizodów serii, która doczekała się 38 odcinków. Mam jednak wrażenie, że Kesel tworząc scenariusz nie mógł zdecydować się, czy chce pójść na całość i napisać psychodeliczne, zabawne czytadło, w którym humor mieszałby się z makabrą (powiedzmy, że nieodległe klimatem od mniej krwawych poczynań Lobo), czy też pod płaszczykiem satyry zamierzał przemycić garść gorzkich refleksji. Za tym pierwszym przemawia druga część tomu, kiedy to Quinn z uśmiechem na ustach zaczyna realizować swój plan pozostania pełnoprawną negatywna bohaterką Gotham, której nikt nie kojarzyłby z Jokerem. Dużo tu się dzieje, Harley sypie czerstwymi żartami, a zarówno scenarzysta, jak i rysownik bawią się formą (na przykład w pewnym momencie kreska staje się niebezpiecznie cartonnetwoorkowa, by za chwilę wrócić do normy). Niestety jest to mniej ciekawa odsłona „Preludiów i fantazji”. Choć nabijanie się z superbohaterów w czasie babskiego wieczoru organizowanym przez Harley, na którym pojawiają się takie znakomitości, jak Catwoman i Poison Ivy, może się podobać, to już napad na dom Bruce′a Wayne′a należy do tych bardziej sztampowych zagrań. Zdecydowanie lepiej wypada jednak pierwsza część komiksu, w której Quinn odkrywa, że uwolniony przez nią z Arkham Joker nie odwzajemnia jej wielkiego uczucia. Do tego dochodzi świadomość, że nie jest zaliczana do panteonu największych złoczyńców nawiedzających Gotham (zabrakło jej nawet w poświęconym superłotrom parku rozrywki). Była więc szansa na rozbudowanie osobowości Harley, by udowodnić, że faktycznie zasługuje na osobną serię. Do tego należy dodać dramaty postaci drugoplanowych. Tu na pierwszy plan na pewno wyłania się koleś, który chce przyłączyć się do gangu, ponieważ uważa, że wygląda jak Joker. Choć i tak wszystkich kasuje jeden z pomocników złoczyńcy, który otwarcie przyznaje, że nie lubi przemocy, ale ma żonę i dziecko i chce ich wyrwać z biedy – jeśli nawet nie za pomocą kradzieży, to po jego śmierci rodzina będzie mogła wydać jego skrupulatnie prowadzony pamiętnik. Jeśli książki Masy piszącego o polskiej mafii stały się bestsellerami, to co dopiero działoby się z opublikowanymi wspomnieniami wspólnika największego wroga Batmana! Ciekawym zabiegiem jest także rozwój romansu naszej bohaterki z Poison Ivy… a właściwie jego braku. Bluszcz bowiem jest jej aniołem stróżem, ale póki co wygląda to na platoniczną miłość, albowiem serce Harley wciąż należy do Jokera. Choć przez cały czas udaje, że tak nie jest. Równie niejednoznaczny stosunek, co do scenariusza mam do oprawy graficznej. Terry Dodson (tusz kładzie jego żona – Rachel, to się dopiero nazywa udany związek!) prezentuje niezbyt lubiany przeze mnie kreskówkowy styl, który tu jednak jest do zaakceptowania z racji bezpośredniego nawiązania do początków Harley Quinn, która jako jedna z nielicznych zadebiutowała właśnie w serialu animowanym, a nie na kartach komiksu. Poza tym trzeba uczciwie przyznać, że Dodson wie, jak zwizualizować męskie fantazje, albowiem sama Quinn, jak i większość kobiet przewijających się w tej historii wygląda co najmniej obłędnie seksownie (ze szczególnym wskazaniem na niemal nagie zabójczynie Bonnie Hoffman i Carmen Leno). Z drugiej strony mamy do czynienia z fatalnie narysowanym Jokerem i mocno niedorobionym Two Face′em. Natomiast Bruce Wayne zyskał facjatę włoskiego aktora przedwojennego kina z wyjątkowo krzaczastymi brwiami. Na deser otrzymujemy 12 zeszyt „The Batman Adventures”, czyli komiksowy debiut Harley Quinn. Jeśli podobały wam się animowane przygody Batmana, to i tę pozycję pokochacie. Nie tylko za podobną kreskę, ale również za zwięzłą, przygodową fabułę. Jak już wspomniałem, „Preludia i fantazje” są bardzo udanym czytadłem, choć chciałoby się, by bardziej pogłębiono psychologiczny aspekt szaleństwa Harley. Ale być może to tylko ja mam wygórowane oczekiwania, albowiem wszystko i tak jest przecież żartem.
Tytuł: Wielka Kolekcja DC #17: Harley Quinn: Preludia i Fantazje Data wydania: kwiecień 2017 Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 70% |