powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CLXVII)
czerwiec 2017

Dobry i Niebrzydki: Superheroina nie z „Playboya”
Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
ciąg dalszy z poprzedniej strony
PD: Ja chyba wolałbym jednak pozostać na Temiskirze. Właśnie – nie zapominajmy też o pozostałych Amazonkach, których wątek jest tu doskonałym pretekstem do pokazania w niecodziennych rolach aktorek dojrzałych. Robin Wright, która przeżywa drugą młodość zawodową za sprawą „House of Cards”, gdzie podobnie kreuje silną, niezależną kobietę, jest zjawiskowa jako Antiopa. Ale dobrze wypada też Connie Nielsen, która rolą królowej Hipolity ma okazję przypomnieć się szerszej widowni po latach niebytu. To nie są duże role, a mimo to zapadają w pamięć. Trochę żałuję, że nie są bardziej rozbudowane, że nie dowiadujemy się o tym społeczeństwie kobiet nieco więcej.
KW: Oj tak, mamy tu niby film ukazujący pochodzenie Wonder Woman, ale okropnie mało się z niego o jej korzeniach dowiedzieliśmy. Jak właściwie zorganizowane jest to społeczeństwo? Czym się zajmuje poza treningami wojskowymi? Jak wyglądają kwestie starzenia się bohaterek? Diana jest córką Zeusa, ale inne Amazonki nie – więc chyba nie żyją wiecznie? A jeśli umierają, to skąd się biorą nowe bohaterki? Oczywiście, jeśli jesteśmy oczytani, to powinniśmy to wiedzieć – powinni to zapewniać porywani mężczyźni – szkoda, że nikt nie poszedł w tym kierunku (ale rozumiem, PG-13). Skąd w ogóle Diana wie o niewolnictwie? I jak to jest, że ich społeczeństwo zostało stworzone do obrony ludzi, a nie wie nawet, że właśnie za mgiełką szaleje największa wojna w dziejach?
PD: Dlatego ideałem byłby tu film, który zaczyna się i kończy na wyspie Amazonek – mógłby się na przykład kończyć bitwą na plaży (skądinąd ta bitwa wypada bardziej efektownie niż finałowe starcie) i ujęciem Diany odpływającej w nieznane. „Wonder Woman Begins”. Ale jest jak jest, nie ma co przesadnie gdybać. I chyba najpoważniejszy zgrzyt filmu w obecnym kształcie znajduję w wątku złowieszczej doktor Trucizny granej przez Elenę Anayę. Bo to jest jednak irytująca i szkodliwa klisza, że skoro oszpecona, to od razu zła do szpiku kości. Poza tym twórcy nie bardzo mają pomysł, jak tę postać – wprowadzoną chyba tylko dlatego, by nieco zatrzeć wrażenie jednoznacznego podziału na dobre kobiety i złych mężczyzn – ciekawie rozwinąć, i w efekcie w końcowych scenach ona już się tylko bezradnie błąka między pozostałymi bohaterami.
KW: Dla mnie w ogóle ta castingowa decyzja, by piękną hiszpańską aktorkę, znaną z „Lucii i seksu” cz „Skóry, w której żyję”, zatrudnić do roli oszpeconej niemieckiej chemiczki, jest co najmniej dziwaczna…
PD: Może oszpecanie pięknych aktorek to fetysz Patty Jenkins? Ale w „Monsterze” zadziałało to ze znacznie lepszym skutkiem – przyniosło Charlize Theron Oscara.
KW: Nie wiem, może będzie to miało jakiś sens w kolejnych filmach, ale zważywszy na fakt, że pewnie teraz przeniesiemy się sto lat w przyszłość, raczej małe są szanse, by doktor Maru mogła coś zagrać. Postać ewidentnie zagubiona w scenariuszu.
PD: A jeśli chodzi o bohaterów męskich? Danny Huston jest oczywiście urodzonym czarnym charakterem, ale też właśnie przez tą oczywistość już z kilometra było czuć, że to nie Ludendorff okaże się Aresem. Większe zastrzeżenia mam jednak do ekipy sidekicków Trevora, bo z jednej strony fajnie, że ten skład jest zróżnicowany…
KW: Zróżnicowany wizualnie, ale o charakterach ledwo zarysowanych i w ogóle, kompletnie, nieangażujący. Dla mnie nikogo z nich mogłoby nie być w tym filmie.
PD: Mniej więcej to chciałem powiedzieć, bo z drugiej strony dostajemy tu takie typowo hollywoodzkie, śmierdzące kolonializmem i paternalizmem karykatury: usłużny Turek w fezie, Szkot-alkoholik w kilcie (dobrze chociaż, że gra na pianinie, nie na dudach), Indianin puszczający sygnały dymne. Słabo. Nie na tyle, żeby od razu popsuć seans, bo to w sumie marginalne wątki w dwuipółgodzinnym filmie, ale słabo. Przy czym gwoli sprawiedliwości należy dodać, że Saïd Taghmaoui i Ewen Bremner aktorsko wypadają bez zarzutu, a grający indiańskiego Szefa Eugene Brave Rock ma swój świetny moment w scenie, gdy mówi Dianie, że jego świat zniszczyli z kolei „ludzie” Trevora.
KW: No tak, ale jednak Indianin-przemytnik, przewożący ludzi z Anglii do Francji w czasie I wojny światowej, to jest już niezła ekwilibrystyka. Mówiłem wcześniej o absurdzie całej konstrukcji filmu, może jeszcze wrócę do tematu. Bo ja rozumiem, że to jest baśń fantasy w alternatywnej rzeczywistości, nie chcę wyjść na drugiego Sebastiana, który domagał się, byśmy prostowali informację, że w „Asteriksie na Igrzyskach Olimpijskich” Brutus był synem Cezara, choć tak naprawdę wcale nim nie był (i jak się okazało – w rzeczywistości Galowie nie mieli też napoju magicznego), ale jednak boli trochę spłaszczenie tak złożonego konfliktu, jak I wojna światowa, do walki „źli Niemcy kontra reszta świata”. No i miałem jednak – skoro mówimy o kliszach – poczucie dużego déjà vu. Przecież „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie” jest zbudowany na bardzo zbliżonym pomyśle, tu mamy tylko Aresa zamiast Hydry, Ludendorffa zamiast Red Skulla, i nawet finałowy wątek samolotu niosącego Broń Masowej Zagłady, i poświęcenia bohatera, jest mocno zbliżony. Aha – no i finały, w których superbohaterowie ciskają w siebie promieniami i głazami, też mnie trochę już zaczynają nudzić. Podsumowując: fajna bohaterka, fajny przekaz feministyczny, dobre perspektywy na kontynuację, ale nad scenariuszem to jednak można tu było jeszcze popracować.
PD: Nie przeczę, że fabuła nie jest mocną stroną filmu, i że „robi” mi go głównie Gal Gadot i feministyczny wydźwięk. Schemat walki finałowej rzeczywiście ma prawo drażnić, choć wcześniejsze pomniejsze starcia mają akurat ciekawą choreografię.
KW: Fakt, cała ta sekwencja wojenna z okopami i miasteczkiem jest bardzo dobrze zrobiona i daje dużo więcej satysfakcji niż pojedynek z Aresem. Może czas na film superbohaterski, w którego finale nie będzie spektakularnej (w zamierzeniu) walki między Dobrym i Złym?
PD: Podobały mi się też zdjęcia. Co prawda paleta kolorystyczna w świecie ludzi wciąż jest ciut za ciemna – z tym problemem Warner jakoś nie potrafi się uporać – ale tutaj całkiem nieźle to kontrastuje z bajecznym światem Temiskiry, no i trochę też daje się usprawiedliwić mrocznym i ponurym czasem wojny. Podobnie efekty – niby ten komputer często jest widoczny, niby lasso prawdy wygląda na doklejone do scen rzeczywistych, ale to nie przeszkadza – może dlatego, że w pewien sposób jeszcze mocniej podkreśla wyjątkowość Wonder Woman, „boskość” promieniującą z niej samej i „mityczność” jej śmiercionośnych gadżetów?
KW: Bym zapomniał o takich urokliwych mrugnięciach okiem do widza, jak ukrywanie śmiercionośnych gadżetów – w szczególności potężnego mitycznego miecza – pod zwiewną wieczorową suknią… To było zabawne.
PD: To co, czekamy na powrót Wonder Woman, ale chyba bardziej w sequelu niż w zapowiedzianej na listopad „Justice League"? Nie chodzi mi o to, że „Justice League” będzie złym filmem, ale w kontekście postaci Diany zwiastun każe się nastawiać na powtórkę ze „Świtu sprawiedliwości” – bo każdy z członków Ligi będzie musiał dostać trochę miejsca, a do tego dojdzie galeria nowych herosów i łotrów.
KW: I dlatego też jestem wciąż pełen obaw co do „Ligi Sprawiedliwości”. Mam zresztą wrażenie, że ostatnio dużo lepiej sprawdzają się filmy, w których mamy ograniczone grono superbohaterów, niż te megaefektowne zbiorówki nakręcone przez sukces pierwszych „Avengers”. Porównajmy sobie zresztą kolejnych „Avengers” z „Zimowym żołnierzem”, czy „X-Men: Apocalypse” z kameralnym „Loganem”. Tak czy inaczej, „Wonder Woman” jest promyczkiem nadziei, że da się coś ciekawego wycisnąć z uniwersum DC, ale wszystkich obaw nie rozwiewa.
PD: Nie mam złudzeń, że „Wonder Woman” zrewolucjonizuje uniwersum DC. Bardziej traktuję film Patty Jenkins jako zaczyn rewolucji feministycznej w kinie superbohaterskim. I dużo bardziej niż na starcie „Justice League” – „Avengers” czekam na pojedynek „Wonder Woman” z przygotowywaną już przez MCU „Captain Marvel” z Brie Larson. No i na kolejne filmy o superheroinach.



Tytuł: Wonder Woman
Tytuł oryginalny: Wonder Woman
Dystrybutor: Warner Bros
Data premiery: 2 czerwca 2017
Reżyseria: Patty Jenkins
Zdjęcia: Matthew Jensen
Rok produkcji: 2017
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 141 min
Gatunek: akcja, fantasy, przygodowy
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

62
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.