Nominowane w tym roku do nagrody im. Janusza A. Zajdla „Idź i czekaj mrozów” Marty Krajewskiej, to słowiańska fantasy, z pełnokrwistymi bohaterami, interesującymi stworzeniami nadprzyrodzonymi i odpowiednio odmierzoną proporcją dramatu i humoru.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Debiutancka powieść Marty Krajewskiej to jedna z tych książek, dzięki którym możemy zanurzyć się w świecie przedstawionym: zawiesić niewiarę i zaangażować się w losy postaci. Ramy tego świata tworzy Wilcza Dolina – wioska pośród gór, jezioro, ruiny zamczyska, Cmentarz Wyklętych. I trakt wśród lasów, którym jednak mało kto podróżuje, bo i nie ma po co. Cała opowieść toczy się w tej scenerii, co jest według mnie ogromną zaletą książki. Bardzo rzadko zjawiają się przybysze z daleka, z rzeczywistości minstreli i magów, wielkich miast i wielkich legend – w pewnym momencie aż chciałoby się powiedzieć, że z takich miejsc, gdzie mógłby bywać wiedźmin i jego kompania – i w Wilczej Dolinie nie do końca potrafią się odnaleźć. Są mądrzy, niektórzy z nich wręcz uczeni, widzieli niejedno, ale nie znają tego miejsca, a ono – i jego bogowie – nie znają ich. „Idź i czekaj mrozów” opiera się o mitologię słowiańską, z całą specyfiką lokalności pogańskich bóstw. Trzeba umieć z nimi rozmawiać, odpowiednio przebłagać, przekupić – czasem życiem za życie. Za żadne skarby nie wolno ich obrazić. Sprawy w wiosce toczą się w miarę spokojnie w dzień, by zamierać w nocy, która jest czasem potworów. I znów – w niezrozumiały dla podróżnego z dalekich stron sposób – nawet nadprzyrodzone koszmary są wpisane tutaj w odwieczny porządek rzeczy. Dlatego też potrzebny jest ktoś, kto w fachowy sposób stanie się pośrednikiem między zwykłymi ludźmi a bogami i potworami – opiekun wioski, żerca. Główna bohaterka jest wychowanką opiekuna i szybko okaże się, że i od niej społeczność będzie oczekiwać podobnych usług. Venda pozostaje na pograniczu wioski i lasu – nie tylko dlatego, że tak właśnie położona jest chata opiekuna, ale też w sensie symbolicznym. Zielarka wie więcej i z trudniejszymi problemami musi sobie poradzić, jednak jest też po prostu jedną z panien ze wsi, plecie wianki na rusaliach, a nawet powstaje wokół jej osoby mała intryga mająca na celu korzystny ożenek pewnego niezbyt rozgarniętego syna obrotnych rodziców. Bardzo mi się to właśnie podoba: że co prawda mamy w powieści klasyczną czarownicę z chaty w lesie, to główna bohaterka mieszka wśród ludzi i ma masę codziennych życiowych problemów. Niektóre z nich są ponure, ale inne po prostu zabawne. Nie zapominajmy, że poznajemy młodą zielarkę w chwili, gdy z obłędem w oku goni krowę, która urwała się z postronka. Potem obserwujemy Vendę i w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, i w iskrzącym wątku uczuciowym. To taka postać, w którą można po prostu uwierzyć, a że jest sympatyczna, to też naprawdę przejąć się jej losem. Śpieszę uprzedzić, że choć wspomniany wyżej romans Venda nawiązuje z bardzo podobnym do wilkołaka wilkarem, to jednak trudno mieć Marcie Krajewskiej za złe, że innym autorkom pomysły na takie związki nie wyszły najlepiej. „Ten o wilczych oczach” wypada w powieści świetnie – a język ma cięty, więc jego co lepsze riposty można sobie i w dłuższy czas po lekturze przypominać z szerokim uśmiechem. Wśród pobocznych wątków pojawia się wiele mieszanych par ludzko-nieludzkich, bo też jeżeli się mocniej zastanowić, to uwodzenie spokojnych mieszkańców należało do zakresu obowiązków wielu słowiańskich mitologicznych stworzeń. Pozwala to autorce na budowanie interesujących wątków obyczajowych w oparciu o konflikty wynikające z elementów fantastycznych czyli to właśnie, co najbardziej w fantastyce lubię. Dzięki takiemu ustawieniu „narracyjnej kamery” otrzymujemy z jednej strony sporą dawkę zabawnych, ciepłych sytuacji, ale z drugiej: gdy już wybucha dramat, to o takiej „prawdziwej” skali – nie myślimy o ratowaniu świata, ale o tragedii dotykającej konkretne osoby. Przy czym towarzyszy temu właściwa mitologiom nieuchronność konsekwencji – igranie z bogami to igranie z ogniem. Ludziom wydaje się, że ich sprytnie przechytrzyli przy ubijaniu targu lub wypowiedzieli odpowiednią modlitwę podczas składania ofiary, albo że wręcz udało się boginkę schwytać, jednak siły są tu rozłożone z definicji niesymetrycznie, a świat mitologii to świat groźny, gdzie trudno o bezpieczne ścieżki. „Idź i czekaj mrozów” to początek serii, co często budzi u czytelnika obawę, że zainwestuje swoją uwagę w poznanie historii, która nie zainteresuje go aż tak, by czekać na jej zakończenie do kolejnych części. Jednak w tym przypadku wręcz ucieszyłam się, że fabuła nie kończy się wraz z pierwszą książką. Jest tu materiał na długą, naprawdę ciekawą opowieść: konsekwentnie skonstruowana rzeczywistość fantastyczna, miejsce akcji równocześnie tajemnicze (zamek wilkarów) i kameralne, sympatyczni bohaterowie i co najmniej kilka intrygujących wątków, które pozostały bez zakończenia.
Tytuł: Idź i czekaj mrozów Data wydania: 30 marca 2016 ISBN: 978-83-7995-045-4 Format: 520s. 125×195mm Cena: 39,99 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 70% |