powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXVIII)
lipiec-sierpień 2017

Miasto
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Dobrze. Niech będzie żebractwo. Pięć. Ale nie teraz, za kilka dni. W stanie, w jakim jest obecnie dziewczyna, mogłoby to dla niej oznaczać karę śmierci. Poczekamy trochę, my też tu jeszcze zostaniemy. Waszej gwardii również przyda się szkolenie. Razem z Kalawą przejrzymy inne, prowadzone przez pana, Wensel, sprawy. Po powrocie muszę złożyć raport dowódcy, chcę, by był możliwie rzetelny. – Popatrzył wyczekująco na prawników, ale gdy nie doczekał się reakcji, westchnął głośno. – To wszystko. Możecie już iść.
• • •
Dzień wykonania wyroku przypomniał, że zima nadchodzi. Nie wszyscy zgromadzeni na placu ludzie zdążyli wyjąć ze skrzyń ciepłe płaszcze, marzli więc teraz, chwytając targane wiatrem szale i nakrycia głowy. Spektakl był jednak zbyt interesujący, by niekorzystna pogoda mogła ich zniechęcić do gromadnego stawienia się pod pręgierzem.
Asger stał schowany przed wiatrem w podcieniach ratusza i, drżąc z zimna, przytrzymywał stójkę kurtki. Oparty o mur spoglądał na opuszczający rynek tłum. Widowisko zakończyło się, pomiędzy sylwetkami mieszkańców mignął mu na chwilę doktor Banah, który – podtrzymując słaniającą się na nogach Agdę – śpieszył do swojego gabinetu.
– I co? – rzucił do Hadara, zbliżającego się od strony pręgierza.
– Nie opieraj się o mur. Jest zimny. Przeziębisz się – mruknął sierżant.
Asger zerknął na niego z ukosa, nie zmieniając postawy.
– Ktoś tu ma problemy z dyscypliną.
Hadar zaczerwienił się i wyprostował jeszcze bardziej.
– Nic jej nie będzie, kapitanie. Doktor już się nią zajął. Trochę popłacze, kilka dni poleży w łóżku. Cokolwiek powiedział pan katu, przekonało go. Nie starał się specjalnie. Groźniejsze niż baty może okazać się zapalenie płuc… W taką pogodę…
Asger pokiwał głową.
– Przynieś mi płaszcz. I zbierz raporty od żołnierzy – rzucił.
Nie na długo dane było mu zostać samemu. Guna Kruk z córką przepchnęły się do niego przez rzednący tłum. W uważnym spojrzeniu babki było coś niepokojącego, coś, co sprawiło, że Asger przez chwilę czuł jeszcze większy chłód. Ale to młodsza kobieta zaczęła mówić, z uśmiechem tak zalotnym, że niemal szalonym:
– Musimy ci podziękować, oficerze. Chyba uratowałeś nam skórę. – Podeszła do kapitana, przesunęła dłonią po jego policzku. Asger chwycił ją za nadgarstek, odepchnął delikatnie i obojętnie.
– Idź sprawdź, co z Agdą – rzuciła Guna.
Córka hardo spojrzała na Sidorta.
– Takie ciało, a w nim taki ziąb. Wielkie marnotrawstwo. – Odeszła powoli, rozglądając się na boki, szeleszcząc nieco potarganą i przybrudzoną suknią w kolorze czerwonego wina.
Guna pokręciła głową.
– Wybacz. Nigdy nie znała się na ludziach. Ale podziękować trzeba. Mogło skończyć się znacznie gorzej, mimo że w Agdzie przecież nie ma mocy. Nie w niej… – Przerwała, gdy zdała sobie sprawę, że Asger nie słucha, wpatrzony w jakiś punkt. Podążyła za jego wzrokiem i ujrzała pręgierz, kamienny słup, doskonale widoczny na niemal pustym już rynku, centralny punkt rozciągającego się przed nimi placu. Milczała, zaciekawiona napięciem malującym się na twarzy oficera, jego nagle pociemniałym wzrokiem i pobladłymi – być może z zimna – wargami. Asger oddychał ciężko, zdawał się przebywać w jakimś chwilowym transie, niedostępny dla otoczenia, w osobnym świecie.
– Płaszcz, kapitanie. – Zaniepokojony Hadar wyciągnął rękę z okryciem, ale musiał postąpić krok, zasłaniając sobą widok na pręgierz, by dowódca ocknął się z odrętwienia.
– Dziękuję – wymamrotał Asger i zarzucił sobie płaszcz na plecy. Z ulgą otulił się grubym materiałem. – Jak miasto?
– Spokój. Żaden z patroli nie zauważył niczego niepokojącego.
– Dobrze.
– Pójdę już. Zobaczę, co z Agdą – powiedziała Guna. – Zofa chce zostać u Aliki, tak chyba zresztą będzie najlepiej. A ty, oficerze, postaraj się nie umierać zbyt młodo. A już na pewno nie młodo i gwałtownie. I unikaj dziwnych miejsc, takich, których jeszcze do końca nie rozumiesz. A Wensel… Sędzia Wensel, ten przekupny drań pozbawiony sumienia… Niech się zadławi własnym bogactwem.
Asger i Hadar patrzyli, jak Guna odchodzi.
– O co jej chodziło? – zapytał sierżant.
Asger wzruszył ramionami.
– Wensel to drań, ma rację. Może i zasłużył na to, by się zadławić.
– Nie o tym mówię.
– A bo ja wiem, co jej po głowie chodzi? Pewnie nie chce, by przytrafiło mi się coś złego, więc mam na siebie uważać. Miło z jej strony.
Hadar przekrzywił głowę, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Asger zeskoczył na nawierzchnię rynku.
– Chodźmy. Rano wyjeżdżamy. Musimy… – Nie dokończył, bo jego uwagę przykuł gwar dobiegający z jednej z odchodzących od rynku uliczek. Zatrzymał sierżanta i stanął, czekając z pełnym zaskoczenia uśmiechem na ustach. Jeźdźcy wjechali na rynek dwójkami, prowadząc konie leniwym stępem. Szybko wypatrzyli Asgera i Hadara, otoczyli ich ciasnym kręgiem. Chudy oficer zeskoczył z wierzchowca i wytatuowaną dłonią uderzył się w pierś, salutując.
– Kapitanie.
– Co tu robicie, poruczniku?
– Rozkaz pułkownika Elifa. Ile jeszcze czasu zajmie wam ta sprawa tutaj?
Asger rozejrzał się wokół, po twarzach otaczających go żołnierzy.
– Skończyliśmy. Jutro wyjeżdżamy. Wziąłeś wszystkich, Kerk.
Porucznik Kerk Tor pokiwał głową.
– Tak. Jutro wyjeżdżamy, ale trzydzieści mil na zachód. Kilka grup dezerterów z wojsk regenta zastrasza okolice Strumy, miejscowi nie są w stanie sobie z nimi poradzić. Kapitanie – zbliżył się do Asgera na pół kroku – mamy nie wracać przez jakiś czas. Przynajmniej do pierwszej poważnej śnieżycy. Wywiad… Wciąż mają wątpliwości.
Asger poprawił płaszcz na ramionach i spojrzał w niebo. Z ciężkich, szarych chmur zaczął siąpić lodowaty deszcz.
– Do pierwszej śnieżycy? Może się okazać, że to już całkiem niedługo.
• • •
Dziedziniec koszar pokryty był grubą warstwą świeżego śniegu. Pułkownikowi Elifowi zrobiło się prawie przykro na myśl o tym, że niemal sześćdziesięcioosobowy oddział kapitana Sidorta zadepcze i przemieni delikatny puch w błoto. Z zaciśniętymi wargami patrzył na plac i uwijających się po nim ludzi, żałując popsutego widoku z okna kwatery. Może jednak przez noc będzie padać i wszystko wróci do estetycznej normy.
Głośnie pukanie do drzwi wyrwało go z rozmyślań.
– Wejść! – zawołał, doskonale świadom tego, kto pojawi się w drzwiach. Asger zdążył pozbyć się już ciężkiego, zimowego płaszcza. Czarna kurtka, zapięta pod samą szyję, podkreślała bladość młodego oficera. Kapitan wyglądał na zmęczonego i zmarzniętego.
– Jak poszło?
– Dobrze. Bandy były źle zorganizowane, nastawione na rozbój. Nie mieliśmy kłopotów. Większych. Część zginęła, część aresztowaliśmy i przekazaliśmy w ręce lokalnych władz.
– Straty?
Asger przymknął powieki, lekko opuścił głowę i pułkownik wiedział już, że będzie musiał poczekać, chwilę, krótką chwilę, ale jednak. Będzie musiał poczekać, aż kapitan rozluźni gardło i wykrztusi kilka nazwisk.
– Bran Kini nie żyje. – Tym razem nazwisko było tylko jedno. – Jeszcze trójka rannych, ale już w porządku.
– Świetnie, Sidort. A teraz idź odpocznij, zjedz coś. Wyglądasz jak upiór. Raport złożysz jutro.
Ale Asger nie ruszył się z miejsca.
– Pułkowniku, jeszcze Osla. Stosowano tortury, sędzia Wensel jest skompromitowany i przekupny…
Elif przerwał niecierpliwym machnięciem ręki, podszedł do biurka i chwycił w dwa palce jakiś dokument.
– Jutro, Sidort, jutro. Zjedz coś, ogrzej się. Wyśpij.
Asger zawahał się, w końcu jednak zasalutował i ruszył ku wyjściu.
– A tym Wenselem – w progu zatrzymał go jeszcze głos pułkownika – tym Wenselem nie zawracaj sobie głowy. Nie żyje. Wyobraź sobie, Sidort, zadławił się śliwkami kalijskimi. – Uniósł brwi. – A ja się zastanawiałem, jak to możliwe, że prowincjonalny sędzia może sobie pozwolić na śliwki kalijskie.
Spojrzał na kapitana i zdało mu się, że ten pobladł jeszcze bardziej i nieznacznie się zachwiał. Ale może było to zaledwie złudzenie, albo fala zmęczenia przypłynęła i odpłynęła, bo zaraz potem Asger wzruszył ramionami i rzucił lekko:
– No to jeden problem z głowy.
I zamknął za sobą drzwi.
powrót; do indeksunastwpna strona

17
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.