„Kroniki Rozdartego Świata” Aleksandry Janusz to świetna powieść środowiskowa o społeczności uniwersyteckiej – sprytnie przebrana za przygodowe fantasy. Co najciekawsze: udało się przy tym uniknąć pułapki prostej satyry.  |  | ‹Asystent czarodziejki›
|
Fundamentem, na którym opierają się książki z tego cyklu – w zasadzie można mówić o jednej, podzielonej na części, powieści – są bohaterowie, psychologicznie bardzo dobrze skonstruowani. Formalnie za główny należy uznać wątek Vincenta Thorpe, tytułowego asystenta czarodziejki, ponieważ to on jako jedyny został wyróżniony fragmentami pisanymi w pierwszej osobie. Jednak równie interesujące są pozostałe postaci z dzielnej akademickiej drużyny, a także drugi plan, gdzie mamy wiele klasycznych motywów fantasy, rozegranych twórczo i niebanalnie. Gdyby należało określić Vincenta jednym słowem, narzuca mi się „dojrzałość”. Wynika to z jego wieku – zbliża się do czterdziestki – ale przede wszystkim z charakteru i głębokiej wewnętrznej dyscypliny. To człowiek motywowany pasjami (naukowa ciekawość, miłość do narzeczonej, troska o współpracowniczki wykraczająca poza zawodowe zobowiązania), lecz zachowujący przy tym wyważenie, spokój, a nade wszystko – racjonalizm. „Kroniki Rozdartego Świata” rozgrywają się w dekoracjach steampunkowo-, magiczno-, quasi-francuskich, jednak styl bycia głównego bohatera przypomina angielskiego dżentelmena i jak najbardziej jestem w stanie wyobrazić go sobie w scenie a la „Doktor Livingstone, jak mniemam?”. Przy czym jest to wiktoriańskość pozbawiona wielu bezsensownych XIX-wiecznych przesądów naszej rzeczywistości, ograniczona do zimnej krwi i wiary w siłę rozumu. Oraz pewnej dawki przekonania, iż niosąc kulturę własnego kraju, niesie się światło cywilizacji. Rzecz w tym, że w przypadku Vincenta i jego szefowych nie sposób odmówić temu przekonaniu słuszności. Książka Aleksandry Janusz to wielka pochwała nauki – pean na cześć mechanizmów poznania, dyscypliny umysłu i współpracy: w kreowaniu idei oraz w czasem bezlitosnym ich weryfikowaniu. Świat powieści jest „rozdarty”, ponieważ na skutek magicznego kataklizmu sprzed kilkuset lat rozpadł się na całkowicie odcięte krainy. Jednym z wielu smaczków zawartych w książce są tropy wskazujące na to, dlaczego Arboria poszła drogą szybkiego rozwoju magiczno-technicznego, podczas gdy Bretania utknęła „niemalże w Wiekach Smutku”. Arboria po rewolucji praktycznie zamknęła feudalny rozdział swoich dziejów (choć nadal lepiej arystokratą być niż nie być), ale przede wszystkim zmieniła sposób wymiany wiedzy (magicznej) – z zazdrośnie niezdrowego układu „uczeń wykrada wiedzę mistrzowi” na nowoczesny system akademicki. To powieść tego rodzaju, gdzie mamy księżniczki latające na smokach, lecz o końcu świata może decydować niewykryty w porę błąd w równaniu matematycznym. Samo życie, chce się rzec, samo życie. Realizm psychologiczny postaci pozwala połączyć te rozważania z fantasy, która bawi się typowymi motywami heroiczno-przygodowymi. Nie ma tu zgrzytów konwencji, nieznośnego zapaszku celowej parodii, jest za to dużo świetnej zabawy i w pełni poważnych emocji.  |  | ‹Utracona Bretania›
|
Oprócz Vincenta czytelnik ma przyjemność poznać jego dwie szefowe – czarodziejki liczące sobie po kilkaset lat, wyglądające i zachowujące się jak panie profesor w średnim wieku. Zabawnie różne w życiu codziennym, acz zgodne w kwestiach naukowych. Rozgrywa się między nimi jedna z moich ulubionych scen, dramatyczna – nie w sposób bojowy, lecz życiowy. Łączy je mocna więź, co do której ma się pewność, że wytrzyma nawet najbardziej przykrą wymianę zdań. Bardzo to prawdziwe: miałam okazję obserwować podobne sytuacje pomiędzy paniami, które zaczęły się przyjaźnić dekady wcześniej, niż otaczający je ludzie przyszli na świat. Do galerii psychologicznych portretów „Kronik” należą też uczennice obu czarodziejek, jedna tuż po dwudziestce, piekielnie zdolna, lecz skupiona raczej na swoich niedoskonałościach, zamiast na przewagach, a druga – cudowne dziecko, przez swoje zdolności oraz problem, powiedzmy: zdrowotny, przedwcześnie podejmująca zdecydowanie zbyt dorosłe zobowiązania. Niepokoi to zwłaszcza Amandine – obdarzoną wybuchowym temperamentem malarkę, która choć zwana jest przez Vincenta „piękną narzeczoną”, to jednak jak łatwo się już domyślić po ogólnym wydźwięku powieści, jej rola bynajmniej nie ogranicza się do odgarniania z twarzy rudych loków i klaskania na widowni podczas akademickich uroczystości. Również postaci dalszego planu przewrotnie łamią pewne standardowe rozwiązania gatunków przygodowych: zamiast bohaterów nieustannie „między dwudziestką a czterdziestką”, mamy gromadę dziarskich, nieco zrehabilitowanych, pensjonariuszy arystokratycznego domu spokojnej starości dla magów, a kiedy pojawia się prorokini na czele armii, to wbrew oczywistym skojarzeniom, nie jest ona nastoletnim dziewczęciem, lecz – dość realistycznie – panią generał pod pięćdziesiątkę. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak, gdy autorka bierze na warsztat – i stawia na głowie – klasyczne motywy z legend i bajek, nie tracąc przy tym ani na moment warunków do czytelniczego zawieszenia niewiary. Pierwszy tom cyklu, „Asystent czarodziejki”, wydaje się lżejszy i przy nim uwaga bardziej koncentruje się na uroku, z jakim odmalowano środowisko, jak widać tak barwne i uniwersalne, że te same relacje międzyludzkie można opisywać i nad całkami naszymi, i nad magicznymi. „Utracona Bretania” rozgrywa się w tej drugiej, mniej rozwiniętej cywilizacyjnie krainie, co pozwala na prowadzenie fabuły w nawiązaniu do klasyki fantasy, jest przy tym mroczniejsza. Można w niej odnaleźć echa nie tylko neurologicznych badań autorki, lecz także jej pracy w centrum onkologii. Na wrzesień tego roku planowany jest kolejny (i nie ostatni) tom „Kronik”, „Cień Gildii”, i mając tego świadomość, spodziewałam się nieco innego przebiegu zdarzeń w „Utraconej Bretanii”. Muszę przyznać, że autorce udało się mnie zaskoczyć, bo choć część wątków rozegrano tak, jak prowadziła do tego nieuchronna konieczność gatunku, to jednak pozostawiono mnie z pewnym miłym zdziwieniem. Co jednak najważniejsze – „Kroniki Rozdartego Świata” Aleksandry Janusz dają nam uniwersalną życiową naukę, której wagi nie sposób przecenić: za żadne skarby nie róbcie doktoratu. To się nie może dobrze skończyć. Vivat Academia, vivant cantatrices! – „Cantatrix (l. mn. cantatrices) to dość nietypowe łacińskie słowo oznaczające m. in. czarodziejkę; zdecydowałam się na użycie go zamiast popularniejszych (venefica, malefica, maga), jako że kojarzy się ono z cantare, śpiewać zaklęcia, i nie ma, w odróżnieniu od popularniejszych przytoczonych wyżej określeń, negatywnych konotacji. Akt śpiewania zaklęć pozwala skojarzyć słowo cantatrix z Carmentą, nimfą-czarodziejką, rzymską patronką czarów, ale także wynalazczynią alfabetu i kobietą uczoną.” (Aleksandra Klęczar, Instytut Filologii Klasycznej, UJ)
Tytuł: Asystent czarodziejki Data wydania: 15 czerwca 2016 ISBN: 978-83-10-12945-1 Format: 368s. 135×204mm Cena: 36,90 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 80%
Tytuł: Utracona Bretania Data wydania: 21 września 2016 ISBN: 978-83-10-13079-2 Format: 576s. 135×204mm Cena: 39,90 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 80% |