Druga wojna światowa i zaginanie czasoprzestrzeni, czyli Christopher Nolan kręci film o ewakuacji z Dunkierki w 1940 roku – a my oczywiście musimy o tym porozmawiać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Konrad Wągrowski: Co sobie pomyślałeś, gdy dowiedziałeś się, że Christopher Nolan kręci film wojenny? Piotr Dobry: Zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób zagnie w nim czasoprzestrzeń albo rozegra wszystko w umysłach żołnierzy. I poniekąd obie te rzeczy zrobił! KW: Nolan to nadal głośne, przyciągające uwagę nazwisko, ale już od dawna opinie na temat jego filmów są podzielone. Ja na przykład wysoko cenię sobie krytykowane przecież mocno „Interstellar”, ale już „Mroczny Rycerz powstaje” uważam za rzecz chybioną, w której nie udało się ani wykreować spójnej wizji świata (realistyczny czy komiksowo przerysowany?), ani dać jakiejś głębszej myśli, mimo wyraźnych ambicji, by nawiązywać do kryzysu finansowego i akcji „occupy Wall Street”. Nolan jawi mi się jako twórca ambitny, szukający niesztampowego podejścia do kina popularnego, ale nadal nie artysta, a rzemieślnik, który potrafi rozbijać się o swe wybujałe ambicje. W tym kontekście „Dunkierka” mogła niepokoić. PD: Nie lubię tego rozgraniczenia artysta/rzemieślnik, bo sankcjonuje ten głupi podział na popkulturę i sztukę wysoką. I takie protekcjonalne spojrzenie na filmowy amerykanizm, a przecież sytuacja, gdy mianem rzemieślnika określa się i Michaela Baya, i Stanleya Kubricka, jest kuriozalna. KW: No dobra, może nie jest to najlepsze rozróżnienie, bo kojarzące się z deprecjonowaniem kultury popularnej w minionej epoce. Powiedzmy więc, że Christopher Nolan nie jest artystą w pełni samoświadomym. Tworzy ambitne wizje, które jednak niejednokrotnie zgrzytają na poziomie poszczególnych elementów – co właśnie najlepiej widać w „Mroczny Rycerz powstaje”, ale takie zgrzyty łatwo możemy znaleźć także w „Incepcji”, „Interstellar” czy nawet „Mrocznym Rycerzu”. PD: Nolan z pewnością nie działa odtwórczo, rozwija wachlarz własnych zainteresowań, jest wizjonerem wnoszącym nową jakość do kina gatunkowego, proponującym nowe rozwiązania narracyjne. Ale zgodzę się, że niektóre jego filmy, jak właśnie „Mroczy Rycerz powstaje” czy „Interstellar”, sprawiają wrażenie nie do końca spełnionych, stojących w rozkroku między bezkompromisową wizją artystyczną a chęcią zadowolenia masowej publiki. KW: Arcyciekawym doświadczeniem jest lektura książki „Interstellar i nauka” Kipa Thorna, podczas której widać, jak odważna była początkowa wizja ultra hard SF tego filmu i jak od niej stopniowo odchodzono i jakie ustępstwa czyniono, by ułatwić percepcję filmu i dotarcie do masowego widza. Ale to były, jak sądzę, świadome decyzje – gorzej, gdy Nolan przestrzeliwuje się we własnej wizji, na przykład każąc niezbyt mądrze filozofować swym bohaterom. PD: Zgadzam się, tyle że to wciąż nie przeszkadza mi tych filmów lubić. Uwielbiam na przykład prolog trzeciego Nolanowskiego „Batmana”, gdzie Bane porywa i rozbija samolot, co nakręcono po wielomiesięcznych przygotowaniach, niemal bez użycia CGI, w plenerze i z udziałem aktorów. Otwieranie drzwi samolotu w powietrzu, urywanie skrzydeł i upadek kadłuba – wszystko szło „na żywo”, bez użycia komputera! I z dzisiejszej perspektywy jawi się trochę jako preludium do „Dunkierki"… KW: …która była kręcona z minimalnym wykorzystaniem komputerowych efektów specjalnych. Dunkierka jako temat, a właściwie operacja „Dynamo”, jawi się od lat w historiografii jako „klęska która była zwycięstwem”. Pamiętam, że „Dunkierka” Lesliego Normana z 1958 roku była jednym z pierwszych filmów wojennych, jakie w życiu widziałem, ale w pamięci – poza tym powyższym przesłaniem – wiele nie zostało. Ale oczywiście sam temat ewakuacji Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego z francuskich plaż był dla chłopaka zafascynowanego historią II wojny światowej niezwykle interesujący – począwszy od przyczyn klęski sprzymierzonych, poprzez legendę samej ewakuacji flotą małych statków handlowych, aż po teorie spiskowe dotyczące świadomego wstrzymania ofensywy niemieckiej przez Hitlera, by zachować szansę na podpisanie rozejmu z Wielką Brytanią. I Nolan każdego z tych tematów dotyka, ale co mnie nieco zaskoczyło – kluczowa jednak dla niego jest opowieść o zwykłym, ocierającym się o tchórzostwo ludzkim pragnieniu przeżycia. Nie jest to oczywiście pierwszy film, który tak patrzy na wojnę, ale z pewnością nie jest to bardzo popularne podejście przy historiach o bohaterach II wojny światowej. PD: Tak, Nolan wychodzi z przesłaniem – w kontrze do całej martyrologicznej tradycji – że samo przetrwanie jest już zwycięstwem. „To wystarczy”, słyszą w pewnym momencie ewakuowani żołnierze, sami niepewni swojego męstwa, rozgoryczeni własnymi postawami, niekorzystnym dla nich biegiem wydarzeń. Z drugiej strony mamy heroizm cywilów, everymanów niosących pomoc wojskowym, jak Dawson grany przez Marka Rylance’a. W jego wątku bardzo ciekawie wybrzmiewa konfrontacja percepcji – dla każdego z czterech mężczyzn obecnych na kutrze ratunkowym (Dawson, jego syn, kolega syna i uratowany rozbitek) Dunkierka symbolizuje co innego. W innych wątkach też dostajemy różne studia zachowań w sytuacjach ekstremalnych i to wszystko składa się na imponująco zniuansowany obraz wojny, a zarazem w jakiś sposób rezonuje także z dzisiejszymi czasami, może być śmiało interpretowane jako apel o obudzenie na nowo kolektywnego ducha w kraju podzielonym po Brexicie – i nie tylko tam. KW: To właśnie cywile w filmie są osobami niosącymi ideały dzielności i bohaterstwa w starym rozumieniu tych słów. Żołnierze chcą przeżyć, cywile wyruszają na ratunek. Ta różnica może oczywiście wynikać z odmienności doświadczeń – żołnierze przeżyli już piekło wojny, doświadczyli kompromitującej, wyniszczającej morale klęski, spędzili dni na wybrzeżu, atakowani i bombardowani przez potężnego wroga – cywilom zaś te doświadczenia są jeszcze obce, rzec można też, że działają w swym dobrze pojętym interesie, wiedząc o tym, że bez tej osaczonej w dunkierskim kotle armii Anglia może być skazana na pożarcie. Ale jest w tym wszystkim też takie staromodne poczucie, że trzeba robić to, co jest słuszne, że to poczucie obywatelskiego obowiązku pcha tych ludzi na drugi, nieprzyjazny brzeg. I oczywiście są w tym poczuciu piękni i wzruszający. PD: Ale wzruszający, tak archetypicznie i zgodnie z kanonem kina wojennego, jest także komandor Bolton grany przez Kennetha Branagha. Moment, w którym patrzy na ocean i mówi o domu „praktycznie widocznym” gdzieś za horyzontem, potrafi poruszyć. Albo jego zaszklone oczy w momencie nadpływania małych statków handlowych – i zamknięte chwilę później w oczekiwaniu na najgorsze, podczas niespodziewanego nalotu. Pięknie to Branagh zagrał. KW: Pogadajmy o formie. Jest arcyciekawa, przyznasz? Przeplatające się historie, te same wydarzenia widziane z różnych perspektyw, zabawa czasem symbolizująca inne podejście różnych rodzajów broni (na lądzie akcja filmu trwa tydzień, na wodzie dzień, a w powietrzu tylko godzinę). Do tego prawie całkowite usunięcie z kadru wroga, anonimizacja żołnierzy (poprzez obsadzenie w większości ról mało znanych aktorów i unikanie podawania imion bohaterów) oraz redukcja dialogów. Nie da się ukryć, Nolan miał pomysł na swój film. PD: Ewidentnie miał pomysł, by wziąć wojenne archetypy tudzież mit Dunkierki i zrekonstruować to wszystko po swojemu, przypasować do własnych obsesji. On tu znów przecież bawi się chronologią, mówi o względności czasu, o iluzji jednej prawdy i jednej perspektywy. Każe nam postrzegać aliantów uwięzionych na plaży i molo analogicznie do astronautów z „Interstellara” przebywających na obcej planecie: godzina spędzona tutaj odpowiada całym latom „na zewnątrz”. Doświadczenie cielesności emanujące z ekranu jest bardzo żywe, dojmujące, spotęgowane jeszcze przez – novum u Nolana – etykietę „prawdy historycznej”. Wrogów nigdy nie widać, ale w każdej sekundzie czuć ich obecność; niesamowita atmosfera osaczenia jest budowana podobnie jak w dobrym horrorze, gdzie bezosobowe i ostateczne Zło do końca pozostaje poza kadrem. Atmosfera, dodajmy, kreowana głównie tak obezwładniającym montażem obrazu i dźwięku, jak w dyskutowanym przez nas przed tygodniem „Baby Driverze” (skądinąd Wright i Nolan wzajemnie się komplementowali na Twitterze). KW: Nominacje do Oscarów w kategoriach dźwięku, montażu dźwięku, montażu są właściwie pewne, a nie można wykluczyć też muzyki, zdjęć, scenariusza i reżyserii… Ale pomijając techniczną doskonałość, uderzyło mnie, jak kameralny blockbuster kręci Nolan. Z jednej strony mówi się o tym, że w filmie występuje największa w historii liczba pływających na raz jednostek, z drugiej – większość jest rozgrywana w niewielkich, odosobnionych sceneriach, z koncentracją uwagi na poszczególnych ludziach, z jakby manifestacyjną pogardą dla wielkich scen zbiorowych, jakie kino wojenne pokazuje od kilkudziesięciu lat. Widać to nawet w scenach zbiorowych – porównaj sobie plażę Dunkierki z filmu Nolana i niedawnej rozbuchanej, szalonej, tłocznej „Pokuty”. |