powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXVIII)
lipiec-sierpień 2017

Wunderwaffe z nader skromnym wunder
Patty Jenkins ‹Wonder Woman›
W „Wonder Woman” próżno szukać cudowności. Na tle poprzednich porażek DC film ogląda się nieźle, ale to trochę za mało, żeby obwołać renesans uniwersum.
ZawartoB;k ekstraktu: 50%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pójdziesz na dobry film, mówili. Wreszcie DC wstaje z kolan, przekonywali. O nadspodziewanie wysokiej średniej ocen na Rotten Tomatos nie wspominając. A co dostaliśmy? Żeńską wersję Kapitana Ameryki, tyle że pozbawioną tak nachalnego w innych komiksowych produkcjach patriotyzmu, co swoją drogą i tak już jest ogromnym postępem. Ale nic ponadto.
Odnoszę wrażenie, że wychwalanie „Wonder Woman” wzięło się głównie z dwóch przyczyn. Ze względu na Gal Gadot, mającą świetną, królewską postawę i nietuzinkową urodę, a także – czy też raczej przede wszystkim – przez to, że „Batman vs. Superman” i „Legion Samobójców” były taplaniem się w mule dna Rowu Mariańskiego. Amerykańscy widzowie oraz krytycy doznali teraz ogromnej ulgi – kolejny film nie jest knotem i daje się oglądać, a DC zyskało trampolinę, dzięki której odzyska prestiż. Jednak to, że podczas seansu „Wonder Woman” nie trzeba było zbyt gorliwie rozglądać się za poduszką i proszkami od bólu głowy, nie znaczy, że całość można z automatu uznać za obraz ze wszech miar udany. Jest znośny, i tyle.
Już sam początek wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony jest odświeżająco kolorowy i wręcz radosny na tle charakterystycznej dla przygód Batmana czy Supermana ponurej sinizny, z drugiej natomiast irytuje wciśnięciem całej historii w ramy rozdętej retrospekcji, rozgrywającej się na Themiscirze, gdzie od czasów starożytnej Grecji żyje sobie garstka nieśmiertelnych Amazonek, szczęśliwie posiadających komplet piersi i – mniej szczęśliwie, ale zgodnie z wprowadzonymi do komiksu dekadę czy dwie temu parytetami rasowymi – bywających w kolorze czarnym. Diana – przyszła Wonder Woman – grzecznie sobie tam dorasta jako jedyna na wyspie dziewczynka, szkoląc się w sztukach walki i marząc o wyprawie w świat i rozliczeniu się z bogiem wojny, Aresem, siejącym zamęt i zniszczenie.
Mija kwadrans seansu, a my nadal niewiele wiemy o samej wyspie, życiu Amazonek czy nawet pochodzeniu dziewczynki. Ale że czas goni, w dniu, w którym Diana formalnie kończy szkolenie, pokonując swoją nauczycielkę i wyzwalając u siebie nieznaną moc, scenarzyści serwują interwencję militarną z zewnątrz, spoza maskującej istnienie wyspy bariery. Najpierw do zatoki spada niemiecki myśliwiec z I wojny światowej, a zaraz za nim zjawia się kilka łodzi z żołnierzami i podążający za nimi nieduży okręt. Starcie łuków z karabinami kończy się w sposób z grubsza przewidywalny (naturalnie jak na film hollywoodzki), zamknięte zaś zostaje przesłuchaniem wyłowionego z wody pilota. Co się w tym czasie dzieje z załogą ugrzęźniętego na mieliźnie okrętu, nie wie nikt. Twórcy uznali chyba, iż wpatrzony w gibkie wojowniczki widz nie będzie już pamiętał, że w ogóle był jakiś okręt.
Później jest już z górki. Diana i pilot – w istocie brytyjski szpieg – ruszają lichą żaglówką do Londynu, gdzie historia wpada w znane z wielu innych filmów koleiny: z prostaczkiem, co to niezwyczajny nowym czasom wszystkiemu wokół się dziwi, zadając wiele niewygodnych, choć trafnych pytań. Dalej nie ma sensu ciągnąć streszczenia, żeby nie psuć tych paru niespodzianek, które skąpą ręką scenarzystów zostały rozsiane po fabule. Wystarczy nadmienić, że bohaterowie – nie całkiem legalnie – trafiają na front i robią kipisz.
Niestety, rozbiegówka opowieści jest klasycznie rozwlekła i zabiera blisko dwie trzecie seansu, i żadne błyskotliwe dialogi nie są w stanie zatrzeć wrażenia przedzierania się przez kisiel w oczekiwaniu na smaczny, strzelany deser. Wiele scen wkurza zwyczajnym złodziejstwem czasu i aż się prosi o nożyczki (sekwencja z tańcem), inne zaś – zamiast wbić w fotel – rodzą raczej wątpliwości, jak choćby wspomniany okręt, „front” liczący kilkudziesięciu żołnierzy czy pas ziemi niczyjej, ostrzeliwany niby od roku, ale mogący się poszczycić gęstwą solidnych pni drzew. Do tego wiele detali zdradza pójście na łatwiznę, że wymienię tylko automatycznie odpalane silniki bombowca (elektryczne startery pojawiły się dopiero w okresie międzywojennym), niezupełnie zgodne z epoką ubiory kobiece czy milczące założenie, że karabinowe kule nigdy nie latają poniżej trzymanej przez bohaterkę tarczy. Nie do końca wiadomo też, czemu Diana dziwi się wielu społecznym zjawiskom, obcym na jej wyspie, jednocześnie absolutnie ignorując całe mnóstwo rzeczy, które bardziej powinny ją szokować, jak choćby urządzenia techniczne, architekturę czy mnogość rozmaitych przedmiotów codziennego użytku, absolutnie nieznanych starożytnym. W dodatku bohaterka zna słownictwo, jakiego w teorii nie miała w jaki sposób się nauczyć, skoro dostępna jej literatura liczyła co najmniej dwa millenia. Zupełnie odrębny kłopot sprawia Ares, który w ogóle nie wiadomo, czy może być nazywany Aresem. Bo jeśli był bogiem prawdy – a tak się przedstawił – to powinien być… Apollem. Co, tak swoją drogą, mocno by się kłóciło z jego niezbyt porywającą aparycją, a także stawiało pod znakiem zapytania zasadność jego usuwania.
Tak to już jednak jest, gdy widz zaczyna się nudzić i w oczekiwaniu na jakąś żywszą akcję błądzi wzrokiem po krawędziach ekranu i powoli zabiera się za wyciąganie nitek z udostępnionego mu „gobelinu”. A to zawsze kończy się źle – tak dla twórców, jak i dla samego widza. W tym momencie niedopracowane efekty specjalne (w niektórych walkach przeciwnicy bohaterki poruszają się jak plastelinowe ludki) i rozczarowująca ścieżka dźwiękowa, w której tylko dwa czy trzy razy rozbrzmiewa tak charakterystyczna fraza dźwiękowa, są wyłącznie coup de grâce.
Nie sposób jednak pominąć i plusów. Nie ma tu tak wyczuwalnego w poprzednich filmach z uniwersum DC zadęcia, nie ma patosu (choć tu akurat byłby nawet zrozumiały, w końcu fronty pierwszej wojny światowej były rzeźnią na niespotykaną skałę), jest więcej żywego koloru, scenografia potrafi chwilami wzbudzić wręcz zachwyt, a Gal Gadot bez problemu podbija serca męskiej widowni. Seans „Wonder Woman” nie będzie więc mordęgą, jak dwa poprzednie filmy z uniwersum DC, ale i nie ma się specjalnie czym zachwycać. Na prawdziwe odbicie się od dna (albo zamknięcie wieka trumny) trzeba będzie jeszcze poczekać.



Tytuł: Wonder Woman
Tytuł oryginalny: Wonder Woman
Dystrybutor: Warner Bros
Data premiery: 2 czerwca 2017
Reżyseria: Patty Jenkins
Zdjęcia: Matthew Jensen
Rok produkcji: 2017
Kraj produkcji: USA
Czas trwania: 141 min
Gatunek: akcja, fantasy, przygodowy
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 50%
powrót; do indeksunastwpna strona

70
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.